wtorek, 11 czerwca 2013

Teoria „jedynkowa” / „Jednotková” teória

Kołdra – przedmiot codziennego użytku, któremu nie poświęcam na co dzień specjalnej uwagi, chyba że dzień jest ponury i z każdą godziną coraz bardziej marzę o tym, by znaleźć się już w łóżku. Przyznaję – naszą pierwszą kołdrę małżeńską wybrałam starannie – aby była jak największa (cudowne 200x200 cm :)), grzała, kiedy trzeba, nie uczulała i w ogóle była miła, ale nie ślęczałam jakoś szczególnie nad tym wyborem. Są jednak takie chwile, kiedy tę poczciwą kołdrę doceniam, mianowicie wtedy, kiedy… wyjeżdżamy do teściów.
Jednym z tych słowackich zwyczajów, którym przez całe moje życie będę mówić kategoryczne „nie” w moim domu, jest spanie pod kołdrami „jedynkami” :) (gwoli wyjaśnienia: jeszcze nie spotkałam się z takim słowackim małżeństwem, które by spało pod wspólną kołdrą – tutaj po prostu każdy ma pojedynczą, węższą kołdrę). Mój mąż, czytając to zdanie, uśmiechnie się zapewne z przekąsem, ale cóż, życie składa się z drobiazgów, a to taki drobiazg, który w moich oczach przyjmuje ogromne rozmiary za każdym razem, gdy śpimy u rodziców męża. Dlaczego? Mam na to swoją teorię: otóż wyobraźcie sobie chłodną zimową noc, wygodne łóżko, ciepłego męża u boku, do którego – aby się rozgrzać – starczy się tylko przytulić. Tyle że na Słowacji słowo „starczy” nie wystarczy, bo żeby się przytulić do męża, trzeba się wydostać spod jednej kołdry, narazić na chłód rzeczonej nocy, wsunąć stopy pod drugą kołdrę, znaleźć stopy męża, w tym czasie marzną już kolana, bo przecież ta pierwsza kołdra się zsuwa i nagle z prostej pod podwójną kołdrą czynności robi się złożona operacja zakończona jedynie połowicznym sukcesem :). Śmieszne? Owszem, ale dopóki człowiek tego nie doświadczy, nie zrozumie mojej tęsknoty za kołdrą podwójną :). Tyle że na Słowacji, gdy ktoś słyszy moją teorię, patrzy tylko na mnie z niedowierzaniem, bo jak mogę w ogóle narzekać na to doskonałe i praktyczne rozwiązanie. Doskonałe i praktyczne – być może, ale dla Słowaków :).
Piszę o tym wszystkim nieco żartobliwie, ale oddaje to i pewną głębszą myśl – są takie sytuacje, w których w pierwszej chwili nie zrozumiemy się z M – bo zwyczajnie mamy inne doświadczenia i każde z nich uznajemy za to naturalne i „właściwe”. Wzajemne zrozumienie wymaga od nas większego wysiłku, wymaga od nas otwarcia się na drugą stronę, wyjścia poza własne wyobrażenie tego, co normalne i zrezygnowania z pozycji wyjściowej „moje jest lepsze”. Jako Polka wśród Słowaków nieraz już byłam stroną niezrozumianą, ale i widzę, że sama często nie rozumiem. Wprawdzie całe to rozumienie ma dużo więcej wymiarów niż tylko „Polacy-Słowacy”, ale nie o tym chcę tu pisać. Chcę powiedzieć, że ta trudna sztuka wymaga chęci, ale i odrobiny wyrozumiałości. Chęci, bo bez tego nic się nie osiągnie, to jasne, a wyrozumiałości, bo czasem naprawdę trudno powstrzymać tę pierwszą reakcję, że inne=dziwne, a szkoda przekreślać całą komunikację z powodu tego jednego potknięcia na samym jej początku, które przecież można naprawić. Ale tu już znowu wracamy do chęci… :)

Perina – predmet každodenného používania, ktorému nevenujem zvláštnu pozornosť, jedine že by bol pochmúrny deň a s každou hodinou by som viac a viac snívala o tom, že sa ocitnem v posteli. Priznávam, našu prvú manželskú perinu som vyberala starostlivo – aby bola čím väčšia (skvelých 200x200 cm :)), hriala, kedy treba, nevzbudzovala alergiu a aby bola tak celkovo príjemná – ale nelámala som si špeciálne hlavu nad tým vyberaním. Sú však chvíle, kedy tú poctivú perinu doceňujem, a menovite vtedy, keď...ideme k svokrovcom.
Jedným z tých slovenských zvykov, ktorým budem po celý život hovoriť kategorické „nie” vo svojom dome, je spánok pod perinami „jednotkami” :) (pre objasnenie: ešte som sa nestretla so slovenskými manželmi, ktorí by spali pod jednou perinou – tu má jednoducho každý svoju vlastnú, užšiu perinu). Môj manžel sa pri čítaní tejto vety zaiste ironicky pousmeje, ale čo už, život sa skladá z maličkostí, a toto je maličkosť, ktorá v mojich očiach nadobúda veľký rozmer vždy, keď spíme u jeho rodičov. Prečo? Mám na to svoju teóriu: nuž, predstavte si chladnú, zimnú noc, pohodlnú posteľ, teplého manžela po svojom boku, ku ktorému sa stačí iba pritúliť, aby ste sa zohriali. Akurát, že na Slovensku slovo „stačí” nevystačí, pretože ak sa chcete pritúliť k mužovi, treba sa dostať spod jednej periny, vystaviť sa chladu spomínanej noci, vsunúť nohy pod druhú perinu, nájsť nohy muža, zatiaľ vám už mrznú kolená, pretože tá prvá perina sa zosúva, a tak sa náhle z činnosti, ktorá je jednoduchá pod dvojitou perinou stáva zložitá operácia ukončená iba polovičatým úspechom :). Smiešne? Pravdaže, ale kým to človek neprežije, neporozumie mojej clivote za dvojitou perinou :). Lenže keď niekto na Slovensku počúva moju teóriu, pozerá na mňa nedôverčivo, lebo veď ako sa môžem sťažovať na to dokonalé a praktické riešenie. Dokonalé a praktické – možno áno, ale pre Slovákov :).
Píšem o tom všetkom trochu nevážne, ale obsahuje to i určitú hlbšiu myšlienku – sú také situácie, v ktorých sa spočiatku s M nerozumieme, lebo jednoducho máme iné skúsenosti a obaja považujeme tie svoje za samozrejmé a „správne”. Vzájomné porozumenie od nás vyžaduje väčšiu námahu, vyžaduje od nás otvorenosť smerom k tomu druhému, vybočenie z vlastnej predstavy o tom, čo je normálne a zrieknutie sa východiskovej pozície „moje je lepšie”. Ako Poľka medzi Slovákmi som už neraz bola tou nepochopenou stranou, ale vidím, že tiež často nerozumiem. Celé to porozumenie má v skutočnosti viac rozmerov než iba „Poliaci-Slováci”, ale nie o tom tu chcem písať. Chcem povedať, že to náročné umenie vyžaduje snahu, ale tiež kúsok zhovievavosti. Snahu, lebo bez nej sa nedá nič dosiahnuť, to je jasné, a zhovievavosť, lebo niekedy je naozaj ťažké zadržať tú prvú reakciu, že iné = divné, a bolo by na škodu zničiť celú komunikáciu kvôli tomu jednému potknutiu celkom na začiatku, ktoré predsa možno napraviť. Ale to sa už znovu vraciame k tej snahe... :)