wtorek, 29 lipca 2014

Marzenie / Sen

Pisałam Wam już kiedyś, jakie jest moje największe marzenie? Znaleźć swoje miejsce na ziemi. Jasne, mam M., mam MN., są całym moim światem. Ale marzy mi się umieszczenie tego świata w jakimś konkretnym punkcie na mapie. Nie wymagam wiele, jakiś pokój do spania, jakiś pokój do spędzania czasu z przyjaciółmi i obowiązkowo duży stół. A wszystko to nareszcie na stałe, a nie na chwilę. Wszystko to na tyle nasze, byśmy mogli planować w tym miejscu nie tylko tę bliższą, ale i tę trochę dalszą przyszłość.

Tak, mamy mieszkanie na Słowacji, tak, mamy gdzie mieszkać w Polsce. Ale wszystko to są rozwiązania tymczasowe. Jedną nogą jesteśmy w kraju miłośników gór, drugą w kraju miłośników morza. Ciągle na rozdrożu. Paradoksalnie nie chcę z tego rezygnować. To funkcjonowanie w dwóch światach jest dla naszego małżeństwa czymś stałym, czymś, co przyjęliśmy w dniu naszego ślubu za naturalny element wspólnego życia. Te tysiące kilometrów, które raz za razem pokonujemy, da się polubić. Tę ciągłą tęsknotę trochę mniej, ale da się ją oswoić. Nie wyobrażam sobie, by nagle tego wszystkiego zabrakło. Żyjąc tylko w jednym miejscu, a rezygnując całkowicie z tego drugiego, stalibyśmy się niekompletni, ubożsi o to, co stanowi o największej trudności, ale i największym bogactwie naszego małżeństwa.

A jednak marzę o domu. O tym miejscu, do którego będziemy zawsze wracać. Gdzie na półkach będą stały wszystkie nasze książki, gdzie w szafkach znajdę wszystkie nasze garnki, a w szafach wszystkie ubrania. Z którego będę mogła co chwilę wyjeżdżać, ale też w ogóle się nie ruszać, jeśli przyjdzie mi taka ochota.

Podejmując decyzję o ślubie, daliśmy sobie czas na podjęcie decyzji o tej dalszej przyszłości. Stworzyliśmy sobie taką możliwość, by móc pomieszkać i tu, i tu, by poznać i jeden, i drugi kraj od środka, by lepiej się zrozumieć. Tyle że w małżeństwie takim jak nasze, w końcu trzeba się na coś zdecydować. I choćbyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli, wybór jednej opcji musi odbyć się kosztem tej drugiej.

Trzymajcie kciuki, żebym umiała spełnić swoje marzenie.

Už som Vám niekedy písala o tom, aký je môj najväčší sen? Nájsť svoje miesto na zemi. Jasné, mám M., mám MN., znamenajú pre mňa celý svet. Ale snívam o tom, že ten svoj svet umiestnim v nejakom konkrétnom mieste na mape. Nechcem veľa, nejakú izbu na spanie, nejakú izbu na trávenie času s priateľmi, veľký stôl musí byť. A všetko to už konečne natrvalo, nielen na chvíľu. Všetko to natoľko naše, aby sme mohli plánovať strávenie nielen blízkej, ale aj vzdialenej budúcnosti na tom mieste.

Áno, máme byt na Slovensku, áno, máme kde bývať v Poľsku. Ale všetky tie riešenia sú dočasné. Jednou nohou sme v krajine milovníkov hôr, v druhom v krajine milovníkov mora. Stále na pomedzí. Paradoxne, nechcem sa toho vzdať. To fungovanie v dvoch svetoch je pre naše manželstvo niečím stálym, niečím, čo sme prijali v deň našej svadby za prirodzený prvok spoločného života. Tie tisícky kilometrov, ktoré neustále prekonávame, si možno obľúbiť. Tú stálu clivotu trochu menej, ale dá sa s ňou osvojiť. Neviem si predstaviť, že by to všetko náhle zmizlo. Život na jednom mieste a úplné opustenie toho druhého by nás učinilo nekompletnými, chudobnejšími o to, čo je našou najväčšou ťažkosťou, ale tiež najväčším bohatstvom nášho manželstva.

Jednako však snívam o dome. O tom mieste, na ktoré sa vždy budeme vracať. Kde budú na poličkách všetky naše knižky, kde budú v skrinkách všetky naše hrnce a v skriniach všetky šaty. Z ktorého budem môcť často vycestovať, ale z ktorého sa nebudem musieť pohnúť, ak nebudem mať na to chuť.

Pri rozhodovaní sa o svadbe sme si dali čas na rozhodnutie o našej budúcnosti. Vytvorili sme si takú možnosť, aby sme mohli chvíľu bývať tu aj tam, spoznať jeden i druhý štát zvnútra, aby si lepšie porozumieť. Akurát, že v manželstve ako je naše sa treba nakoniec nejako rozhodnúť.  A akokoľvek by sme sa snažili, výber jednej možnosti musí byť na úkor tej druhej.

Držte teda palce, aby som si dokázala splniť svoj sen.