czwartek, 31 grudnia 2015

Rodzina / Rodina

Kiedy przed 4 laty pobraliśmy się z M., jasne było dla nas, że Boże Narodzenie i Wielkanoc będziemy spędzać raz w Polsce, raz na Słowacji, raz z jedną rodziną, raz z drugą. Nie, nie dlatego, że tak jest „sprawiedliwie”. Dlatego, że kochamy jednych i drugich, dlatego, że bliska i ważna jest dla nas zarówno polska, jak i słowacka tradycja i wreszcie dlatego, że zwyczajnie tęsknimy – ja za Polską, M. za Słowacją.

W tym roku święta Bożego Narodzenia „wypadały” w Polsce. I od kiedy zaszłam w ciążę, było wiadomo, że po raz pierwszy będziemy musieli odstąpić od naszych pierwotnych małżeńskich ustaleń, bo termin porodu został wyznaczony na 19 grudnia. Nie było to dla mnie łatwe, zwłaszcza że z racji ciąży miałam w perspektywie spędzenie na Słowacji kilku długich miesięcy bez odwiedzin w domu rodzinnym.

Tymczasem dostałam od moich rodziców najpiękniejszy prezent świąteczny, jaki mogłam sobie wymarzyć. Powiedzieli, że przyjadą na święta do Bratysławy. Mama miała się też zająć ich organizacją. Ktoś z boku może powiedzieć: „fajnie”. Ale dla mnie to nie było po prostu fajne, dla mnie to było wyjątkowe. Bo moi rodzice są tradycjonalistami. Bo nigdy w życiu nie spędzali Bożego Narodzenia poza domem, a już tym bardziej za granicą. Bo w Trójmieście są dwie moje babcie, z którymi spotykają się w święta, jest mój brat, jest ich rodzeństwo. A podjęli decyzję, że zrezygnują z tego wszystkiego, by spotkać się z nami. Żebyśmy mieli nasze „polskie święta”, skoro takie miały być w tym roku. Żeby pomóc nam z dziećmi, gdy urodzi się nasz syn. Żeby po prostu z nami być.

Nasz syn, mały DJ., przyszedł na świat 15 grudnia. 20 grudnia, po 3 tygodniach pobytu u teściów (bo bliżej szpitala) i prawie tygodniu w szpitalu nareszcie wróciliśmy do domu. Te 4 tygodnie poza domem dłużyły mi się niemiłosiernie. Tym wspanialszy był powrót; zwłaszcza, że w domu czekali już na nas moi rodzice.

A święta? Na naszym bratysławskim stole nie było wprawdzie ulubionych ryb taty (ale „zamówił” je sobie po powrocie do domu u swojej siostry, więc nie mam nadmiernych wyrzutów sumienia ;)), był za to barszcz z knyszami, pieczony łosoś (specjalnie dla matki karmiącej :)), klopsy rybne, kluski z makiem… Był opłatek, sianko pod obrusem i wolne miejsce przy stole. Spokojnie, nie zabrakło też słowackich tradycji :). Jednakże w większej mierze były to polskie święta, choć nie w Polsce, bo w końcu słowackie spędziliśmy przed rokiem u teściów :).

To jednak nie był koniec wyjątkowych wydarzeń. Bo dzięki decyzji moich rodziców o przyjeździe do nas otworzyła się przed nami jeszcze jedna niesamowita szansa – by choć raz w życiu (bo trudno sobie wyobrazić, że taka okazja może się jeszcze kiedyś powtórzyć :)) spędzić święta Bożego Narodzenia zarówno z jednymi, jak i drugimi rodzicami. Kto z was żyje w międzynarodowym związku, ten wie, jak to jest :). Zawsze zazdrościłam znajomym, którzy mają rodziców i teściów w zasięgu godziny drogi samochodem. My byśmy musieli się diabelnie postarać, by pierwszy dzień świąt spędzić na Wybrzeżu, a drugi w województwie trenczyńskim ;). A w tym roku? W drugi dzień świąt moi rodzice, moi teściowie, rodzeństwo M. i my stworzyliśmy zespół najwspanialszych kolędników, jakich świat słyszał, śpiewając na przemian polskie i słowackie kolędy :). A wcześniej zjedliśmy razem świąteczny obiad i spałaszowaliśmy polskie i słowackie ciasta :). Wyjątkowe i niezapomniane chwile. Jak całe tegoroczne święta.

Gdy byłam w ciąży, najgorsze, co mogłam usłyszeć, to: „będziecie mieli super prezent na święta” (tak, powtarzano mi to bardzo często ;)). Nie lubiłam tego, bo nikt nie mógł przewidzieć, kiedy nasz syn zdecyduje się na wyjście. Jednakże kiedy 14 grudnia wieczorem podjął decyzję, że na niego pora, te słowa zaczęły nabierać znaczenia. Tym najwspanialszym prezentem świątecznym nie okazał się jednak on sam, ale cała nasza rodzina (oczywiście z synem włącznie :)) – razem.




Keď sme sa pred štyrmi rokmi s M. vzali, bolo nám jasné, že Vianoce a Veľkú Noc budeme tráviť raz v Poľsku a raz na Slovensku, raz s jednou rodinou, raz s tou druhou. Nie, nie preto, že je to tak „spravodlivé”. Preto, že ľúbime jedných aj druhých, preto, že je nám blízka a je pre nás dôležitá tak poľská, ako aj slovenská tradícia a napokon preto, že jednoducho nám chýbajú naše krajiny.

Tento rok sme mali Vianoce oslavovať v Poľsku. Odkedy som však otehotnela, bolo jasné, že po prvýkrát budeme musieť ustúpiť od našich prvotných manželských dohôd, pretože termín pôrodu bol určený na 19.12. Nebolo to pre mňa ľahké, keďže kvôli tehotenstvu sa predo mnou črtala perspektíva trávenia niekoľkých dlhých mesiacov na Slovensku bez možnosti navštíviť môj rodný kraj.

Od svojich rodičov som však dostala ten najkrajší vianočný darček, po akom som mohla túžiť. Povedali, že prídu na sviatky do Bratislavy. Mama ich tiež mala organizovať. Niekto nezainteresovaný môže povedať: „okej”. Ale pre mňa to nebolo jednoducho „okej”, pre mňa to bolo výnimočné. Pretože moji rodičia sú tradicionalisti. Lebo nikdy netrávili Vianoce mimo domu a už vôbec nie v zahraničí. Lebo v Trojmeste sú dve moje staré mamy, s ktorými sa cez Vianoce stretávajú, je tam môj brat, sú tam ich súrodenci. A predsa sa rozhodli, že sa toho všetkého vzdajú, aby sa mohli stretnúť s nami. Aby sme mali naše „poľské Vianoce”, keď už na tento rok pripadli. Aby nám pomohli s deťmi, keď sa nám narodí syn. Jednoducho, aby s nami boli.

Náš syn, malý DJ sa narodil 15.12. 20.12., po troch týždňoch pobytu u svokrovcov (lebo bývajú bližšie nemocnice) a takmer týždni v nemocnici sme sa konečne vrátili domov. Tie 4 týždne mimo domu boli pre mňa neuveriteľne dlhé. O to krajší bol návrat, zvlášť, že doma už na nás čakali moji rodičia.

A sviatky? Na našom bratislavskom stole síce chýbali tatove obľúbené ryby (ale „zajednal” si ich po návrate domov u svojej sestry, takže nemám veľké výčitky svedomia ;)), ale bol na ňom baršč s pirôžkami, pečený losos (špeciálne jedlo pre dojčiacu matku :)), rybacie fašírky, makové pupáky... Bola oplátka, seno pod obrusom aj voľné miesto pri stole. Nebojte sa, nechýbali ani slovenské tradície :). Vo väčšej miere to však boli poľské sviatky, hoc aj nie v Poľsku, pretože slovenské sviatky sme koniec koncov strávili minulý rok u svokrovcov :).

To však nebol koniec výnimočných udalostí. Lebo vďaka rozhodnutiu mojich rodičov o príchode k nám sa pred nami otvorila ešte jedna úžasná príležitosť – aspoň raz v živote (lebo ťažko si predstaviť, že by sa taká príležitosť ešte mohla zopakovať :)) stráviť Vianoce aj s jednými, aj s druhými rodičmi. Kto z Vás žije v medzinárodnom vzťahu, vie, ako to býva :). Vždy som závidela známym, ktorí majú rodičov a svokrovcov v okruhu do hodiny cesty autom. My by sme sa museli čertovsky posnažiť, aby sme prvý sviatok vianočný strávili na Pobreží a druhý v Trenčianskom kraji ;). A tento rok? Na druhý sviatok vianočný sme s mojimi rodičmi, svokrovcami a súrodencami M. vytvorili skupinu najúžasnejších koledníkov, akých kedy svet počul, pričom sme spievali striedavo poľské a slovenské koledy :). No a predtým sme spolu zjedli sviatočný obed a maškrtili na poľských aj slovenských koláčikoch :). Výnimočné a nezabudnuteľné chvíle. Ako celé tohtoročné sviatky.

Keď som bola tehotná, to najhoršie, čo som mohla počuť, bolo: „budete mať super darček pod stromček” (áno, počula som to veľmi často ;)). Nepáčilo sa mi to, lebo nikto nemohol predpokladať, kedy sa náš syn rozhodne prísť na svet. Keď sa však 14.12. v noci rozhodol, že už prišiel jeho čas, tie slová začali dávať zmysel. Tým najúžasnejším vianočným darčekom však nebol on sám, ale celá naša rodina (samozrejme, vrátane synka) – spolu.


piątek, 27 listopada 2015

Drugi raz / Druhý raz

- Jak się czujesz na Słowacji?
- Odnalazłaś się tutaj?
- Pewnie jeszcze nie przywykłaś?
- Tęsknisz za Polską?
- Gdzie ci było lepiej?

Hmmmm…………………………………………………………….

Te pytania to w ostatnim czasie mój chleb powszedni. Pytają różni ludzie. Pytają Polacy, pytają Słowacy, pytają bliżsi, pytają dalsi znajomi. A większość z nich zapomina o zasadniczej kwestii -  że ja nie zamieszkałam na Słowacji po raz pierwszy.
Ok, Bratysława to nie Nitra, życie z 3-letnią córką i w zaawansowanej ciąży to nie życie bez dzieci. Ale Słowacja to Słowacja. Język się nie zmienił, ludzie wokół (generalnie) się nie zmienili, zwyczaje i zawartość półek sklepowych też nie.

Drugi raz na Słowacji to nie to samo, co pierwszy. Drugi raz tutaj to zupełnie inna historia, niż kiedy przeprowadziłam się w 2011 roku. Tym razem już wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Wiedziałam, w co wchodzę, wiedziałam, do czego WRACAM. Poza tym w czasie, który spędziłam w Polsce, nie próżnowałam, nie byłam odcięta od słowackiej rzeczywistości, od słowackiej kultury. Ja w niej cały czas żyłam. Ok, ta słowacka kultura w moim domu jest wymieszana w zgrabną całość z polską tradycją, ale wyraźnie da się wyczuć poszczególne smaki. Ja trochę wróciłam na swoje, chociaż do innego miasta i do innego domu.

Jasne, że w nowym mieście trzeba sobie wydeptać nowe ścieżki. Ale nie zaskakują mnie wypowiedzi polityków – bo przecież już ich poznałam. Nie jest dla mnie nowością Miro Žbirka czy Marika Gombitová w radiu, bo już ich słyszałam. Nie zaskakują ceny kawy w kawiarni (na Słowacji często niższe niż w Polsce! :)), bo już niejedną kawę na Słowacji wypiłam.

Niedawno znajoma „polska paryżanka”, która przeprowadziła się na Słowację przed miesiącem, rozpaczała, że nie znalazła w sklepie mąki ziemniaczanej i z klusek śląskich wyszło… co wyszło ;). Przypomniała mi tym opisem moje własne doświadczenie – ale sprzed 4 lat. Przeżyłam to samo, tylko nie porywałam się na kluski śląskie, a placki ziemniaczane. Dziś już wiem, że mąki ziemniaczanej trzeba szukać w kartoniku pod nazwą „Solamyl”. Żadne zaskoczenie. Jeszcze inny przykład? Przyznaję, do dziś drażni mnie, że w słowackim kiosku większość babskich pism jest po czesku – ale „drażni” to coś zupełnie innego niż „szokuje”, jak było za pierwszym razem, gdy to odkryłam. Na słowackiej mszy modlę się po słowacku, w słowackiej restauracji przeglądam słowackie menu, słowacki telefon odbieram, mówiąc „prosim”.

Nie zrozumcie mnie źle, bardzo doceniam troskę ludzi bliskich, doceniam, że i dalsi znajomi mają świadomość zmiany, która zaszła w życiu mojej rodziny i okazują zainteresowanie. To naprawdę bardzo, bardzo miłe i dużo fajniejsze niż obojętność. Ale drugi raz to nie to samo, co pierwszy. Nie czuję się już taka obca.

A odpowiedzi na 2 ostatnie pytania? Te są i będą oczywiste z tej prostej przyczyny, że jestem Polką i Polką zostanę. Co jednak nie przeszkadza mi czuć się w jakiejś (większej niż mniejszej) części „słowacko”. I tak jest dobrze.



PS. Trzymajcie za mnie kciuki. Grudniowy post z pewnością napiszę już jako mama dwójki dzieci :).


- Ako sa cítiš na Slovensku?
- Našla si si tam svoje miesto?
- Asi si si ešte nezvykla, však?
- Je ti smutno za Poľskom?
- Kde ti bolo lepšie?

Hmmmm…………………………………………………………….

Tieto otázky sú v posledných dňoch mojim každodenným chlebom. Pýtajú sa rôzni ľudia. Pýtajú sa Poliaci, pýtajú sa Slováci, pýtajú sa blízki aj vzdialenejší známi. Ale väčšina z nich zabúda na zásadnú vec – že nebývam na Slovensku prvý raz.
Ok, Bratislava nie je Nitra, život s trojročnou dcérkou v pokročilom tehotenstve nie je život bez detí. Ale Slovensko je Slovensko. Jazyk sa nezmenil, ľudia okolo mňa sa (vo všeobecnosti) nezmenili, zvyky ani tovary na regáloch v obchode tiež nie.

Druhý raz na Slovensku – to nie je také isté ako prvý raz. Druhý raz – to je celkom iný príbeh v porovnaní s tým, ako keď som sa sem presťahovala v roku 2011. Teraz som už vedela, čo môžem očakávať. Vedela som, do čoho idem, vedela som, kam sa VRACIAM. Okrem toho, kým som bola v Poľsku, nezanedbávala som Slovensko, nebola som odstrihnutá od slovenskej reality, od slovenskej kultúry. Celý čas som v nej žila. Ok, tá slovenská kultúra je u nás doma vymiešaná do elegantného celku s poľskou tradíciou, ale možno vycítiť jej jednotlivé príchute. Trochu som sa vrátila na svoje, hoci do iného mesta a iného domu.

Jasné, že v novom meste si treba spraviť nové chodníčky. Ale neprekvapujú ma vyhlásenia politikov – veď predsa ich už poznám. Nie sú pre mňa novinkou Miro Žbirka či Marika Gombitová v rádiu, lebo už som ich počula. Neprekvapujú ma ceny kávy v kaviarňach (na Slovensku často nižšie ako v Poľsku! :)), lebo už som na Slovensku vypila nejednu kávu.

Nedávno bola moja známa, „poľská Parížanka”, ktorá sa presťahovala na Slovensko pred mesiacom, nešťastná, pretože nenašla v obchode zemiakovú múku a zo sliezskych halušiek (kluski śląskie, tradičné poľské jedlo) vyšlo to, čo vyšlo ;). Pripomenula mi tým moju vlastnú skúsenosť – ale spred 4 rokov. Zažila som to isté, len som sa nechystala na kluski śląskie, ale na zemiakové placky. Dnes už viem, že zemiakovú múku treba hľadať v krabičke s názvom „Solamyl”. Nič prekvapujúce. Ešte iný príklad? Priznám sa, dodnes ma dráždi, že v slovenskom stánku je väčšina babských časopisov po česky – ale „dráždi” znamená niečo celkom iné ako „šokuje”, ako to bolo na začiatku, keď som na to prišla. Na slovenskej omši sa modlím po slovensky, v slovenskej reštaurácii si prezerám slovenské menu, slovenský telefón dvíham so slovom „prosím”.

Nechápte ma zle, veľmi si vážim starostlivosť blízkych, vážim si, že aj vzdialenejší známi si uvedomujú zmenu, ktorá nastala v živote mojej rodiny a preukazujú mi záujem. To je skutočne veľmi, veľmi milé, oveľa lepšie ako ľahostajnosť. Ale druhý raz to nie je to isté ako prvý. Necítim sa tak cudzo.

A odpovede na dve posledné otázky? Tie sú aj budú samozrejmé z toho jednoduchého dôvodu, že som Poľka a Poľkou aj zostanem. To mi však nebráni cítiť sa v istej (skôr väčšej ako menšej) časti „slovensko”. A tak je to dobre.


P.S. Držte mi palce. Decembrový post už budem písať ako matka dvoch detí :). 

sobota, 31 października 2015

O nas i... o was / O nás a... o vás

 Miałam już zebrane materiały do „klasycznego” polsko-słowackiego postu, przemyślany temat (ciekawy! raz go zrealizuję!), ale… rozmyśliłam się. I będzie post o wszystkim i o niczym, czyli o tej naszej codzienności :). Bo październik, bo przedwczoraj mieliśmy kolejną rocznicę ślubu, bo wczoraj M. świętował 30-te urodziny (tak, tak, możecie mu jeszcze składać życzenia ;)), bo to taki miesiąc miłych wspomnień i różnorodnych refleksji :).

Wiecie, co jest fantastyczne w prowadzeniu tego bloga? Wy, odbiorcy. I nie chodzi teraz o liczbę odsłon, a o kontakt z wami, o świadomość, że nie jestem jedyną Polką na Słowacji i że nie jesteśmy jedyną polsko-słowacką parą we wszechświecie. Wiecie, że wpis o dokumentach potrzebnych do zawarcia związku małżeńskiego przez Polkę i Słowaka pomógł już kilku innym parom? Fantastyczna sprawa, bo przecież kiedyś mnie samej taka pomoc bardzo by się przydała, a tak mogłam się przyczynić do zwiększenia naszego grona słowiańskich duetów ;). A gdy pisałam o urokach Bratysławy, dostałam od kilkorga z was wiadomości, co jeszcze można tam znaleźć i zobaczyć :). Kolejny powód do radości, bo choć w ósmym miesiącu ciąży raczej turlam się po świecie niż chodzę, raz z tych waszych rad z przyjemnością skorzystam.

Teraz za to mam okazję (też dzięki kontaktom internetowym!) zajrzeć do jeszcze jednej polsko-słowackiej historii, która dopiero się tworzy. I mogę podzielić się swoim kilkuletnim doświadczeniem (trochę się tego już nazbierało), a z drugiej strony – przypomnieć sobie swoje własne początki ze Słowakiem, z językiem, z kulturą, z krajem.

I jeszcze to uczestnictwo w wyborach tydzień temu, spotkanie Polaków w ambasadzie, ta świadomość, że mam tu gdzieś blisko kawałek Polski. I wasze wsparcie w potyczce z restauracją Tantal, aż czułam, że stoicie w moim narożniku ;).

Niby to takie drobiazgi, może się wydawać, że bez większego znaczenia, ale one wprost cudownie tworzą naszą polsko-słowacką rzeczywistość. Takie momenty wywołują uśmiech na twarzy, podnoszą na duchu, motywują do dalszego pisania, do dalszego przyglądania się temu, co dookoła, do dokładniejszego wyłapywania tych polsko-słowackich smaczków. I to poczucie, że nie jestem sama, bezcenne! Dziękuję!

Nasz wczorajszy solenizant :)


Mala som už pripravené materiály na „klasický” poľsko-slovenský príspevok, premyslenú tému (zaujímavú! raz ju zrealizujem!), ale... rozmyslela som si to. A bude úvaha o všetkom a o ničom, čiže o tej našej každodennosti :). Lebo je október, lebo predvčerom sme mali ďalšie výročie svadby, lebo včera M. oslavoval 30.-te narodeniny (áno, áno, môžete mu ešte vždy zablahoželať ;)), lebo to je taký mesiac milých spomienok a všakovakých úvah :).

Viete, čo je fantastické na písaní tohto blogu? Vy, čitatelia. A teraz nejde o počet pozretí, ale o kontakt s vami, o vedomie, že nie som jediná Poľka na Slovensku, že nie sme jediný poľsko-slovenský pár vo vesmíre. Viete, že príspevok o dokumentoch potrebných k uzavretiu manželstva medzi Poľkou a Slovákom pomohol už niekoľkým ďalším párom? Fantastické, pretože kedysi dávno by sa mi taká pomoc veľmi hodila, no a takto sa môžem pričiniť ku zvýšeniu počtu našich slovanských duet ;). A keď som písala o krásach Bratislavy, dostala som od niekoľkých z vás správy, čo v nej ešte možno nájsť a vidieť :). Ďalší dôvod k radosti, lebo hoci sa v ôsmom mesiaci tehotenstva po svete skôr kotúľam ako chodím, raz tie vaše rady s potešením využijem.

Teraz mám navyše príležitosť (tiež vďaka internetovým kontaktom!) nahliadnuť do ďalšieho poľsko-slovenského príbehu, ktorý sa ešte iba tvorí. A môžem sa podeliť so svojou niekoľkoročnou skúsenosťou (už sa toho trochu nazbieralo), no a na druhej strane, môžem si pripomenúť moje vlastné začiatky so Slovákom, jazykom, kultúrou, krajinou.

No a ešte tá účasť na voľbách pred týždňom, stretnutie s Poliakmi v ambasáde, to vedomie, že mám tu niekde blízko seba kúsok Poľska. A vaša podpora v súboji s reštauráciou Tantal, že som až cítila, že stojíte pri mne :).

Možno sú to len také drobnosti, môže sa zdať, že nemajú väčší význam, ale ony priam zázračne dotvárajú našu poľsko-slovenskú každodennosť. Také momenty vyvolávajú úsmev na tváry, povzbudzujú, motivujú k ďalšiemu písaniu, ďalšiemu prizeraniu sa, čo sa deje okolo nás, dôkladnejšiemu hľadaniu tých poľsko-slovenských pikošiek. A ten pocit, že nie som sama, je na nezaplatenie! Ďakujem! 

środa, 30 września 2015

Dziwne miasto / Zvláštne mesto

Bratysława to dziwne miasto. Ani specjalnie piękne, ani wyjątkowo brzydkie. Ani powalające na kolana, ani rozczarowujące. Takie po prostu.

Dziś mija tydzień, od kiedy tu mieszkam. Na stałe, czyli przynajmniej na najbliższe 2 lata. To zdecydowanie za krótki czas, by cokolwiek mądrego powiedzieć. Z drugiej strony – wiem nie od dziś, że mieszkanie w stolicy – nieważne, czy polskiej, czy słowackiej – nigdy nie było moim marzeniem. A teraz co? A teraz mieszkam w stolicy. No to postanowiłam zebrać pierwsze plusy. Tak dla zmotywowania samej siebie do tego, by szukać dobrych stron całej sytuacji, a nie ulegać tęsknocie za krajem i rodziną oraz nie poddawać się samotności.

1) Położenie miasta. Bratysława jest niesłychanie nietypowo położona jak na stolicę. W 10 minut dostanę się do Austrii, w 15 na Węgry. A w minioną sobotę, gdy nie dostaliśmy jednego regału, na którym bardzo nam zależało, w bratysławskiej Ikei, pojechaliśmy do Brna. Tak, tego w Czechach. Ot, malutka wycieczka (a regał ciągle mnie cieszy w naszej kuchni).

2) Położenie naszego bloku. Ok, mieszkamy w sypialni miasta – brzydkiej, socjalistycznej, zabetonowanej Petržalce. Często można tu spotkać blok na bloku i z okna pomachać do sąsiada. Ale my z jednej strony bloku mamy widok na mały park, a z drugiej – na tereny spacerowe wzdłuż martwego ramienia Dunaju. I nikt nam do okien nie zagląda. Jak tu się nie cieszyć? Bonusem jest jeszcze niedalekie sąsiedztwo (3 przystanki autobusu) szwagierki, no i niezły plac zabaw w pobliżu – cóż, w końcu jestem matką ;).

3) Centrum salezjańskie. Poznaliśmy się z M. na międzynarodowym spotkaniu animatorów salezjańskich i do dzisiaj salezjanie są nam bardzo bliscy. A teraz są nam bliscy całkiem dosłownie, bo centrum przez nich prowadzone, zresztą największe na Słowacji, znajduje się najbliżej naszego domu (nie nazywam tego miejsca kościołem, bo kościół „robi się” tam w niedziele z połączenia kaplicy z salą gimnastyczną ;) – ale ludzi pełno).

4) Moja nowa kuchnia. Aż załączam nieskromnie zdjęcie. Było czerwono, aż oczy bolały. A teraz jest po prostu pięknie włącznie z tym, że mam kosze do segregowania odpadów i moja córka biega co chwilę ze śmieciami i pyta: „to do plastików? Tu na dół?”. Cóż, może to mała rzecz, ale cieszy ogromnie :).

5) Kawiarnie. Wielki wybór kawiarni ;). Wprawdzie większą swobodę ruchu zyskam dopiero za kilka miesięcy, ale już teraz korzystam z możliwości, które daje duże miasto. Kawiarnie małe i duże, z przestrzenią dla dzieci i bez, oldskulowe i nowoczesne. To lubię.

6) I zdecydowanie najważniejsza kwestia – jesteśmy znów razem. M., MN. i ja w wersji +1.

A reszta potrzebna mi do szczęścia? Mam nadzieję, że przyjdzie z czasem.



Bratislava je zvláštne mesto. Ani výnimočne pekné, ani výnimočne škaredé. Ani Vás nedostane do kolien, ani nesklame. Proste také.

Dnes je to týždeň, odkedy tu bývam. Na stálo, čiže prinajmenšom na najbližšie 2 roky. To je rozhodne príliš krátko na to, aby som mohla povedať čokoľvek múdre. Na druhej strane – viem už oddávna, že život v hlavnom meste – nezáleží na tom, či v poľskom, či v slovenskom – nikdy nebol mojou túžbou. A teraz čo? A teraz bývam v hlavnom meste. Tak som sa rozhodla pozbierať prvé plusy. Tak pre seba, aby som našla motiváciu hľadať dobré stránky v celej tejto situácii, nepodliehať smútku za rodným krajom a nepoddávať sa samote.

1) Poloha mesta. Bratislava je neuveriteľne netypicky položená na hlavné mesto. Za 10 minút ste v Rakúsku, za 15 v Maďarsku. A minulú sobotu, keď sme nedostali jeden regál, na ktorom nám veľmi záležalo, v bratislavskej Ikey, šli sme do Brna. Áno, toho českého. Taký malý výletík (a stále sa teším z regálu v kuchyni).

2) Poloha nášho domu. Ok, bývame v spálni mesta – škaredej, socialistickej, betónovej Petržalke. Často sa  tu môžete stretnúť s domom na dome a z okna zakývať susedovi. Ale my máme z jednej strany výhľad na malý park a z druhej na chodníky pozdĺž mŕtveho ramena Dunaja, ako stvorené na prechádzky. A do okien nám nikto nevidí. Ako sa z toho netešiť? Bonusom je ešte neďaleké susedstvo (3 zastávky autobusu) švagrinej, no a tiež celkom dobré detské ihrisko v okolí – napokon, som matka ;).

3) Saleziánske centrum. S M. sme sa spoznali na medzinárodnom stretnutí saleziánskych animátorov a saleziáni sú nám stále veľmi blízki. A teraz aj doslovne, pretože ich centrum, mimochodom najväčšie na Slovensku, sa nachádza najbližšie k nášmu domu (nenazývam to miesto kostol, pretože kostol tam „vzniká” v nedeľu, keď sa kaplnka spojí s priľahlou telocvičňou ;) – ale ľudí tam je plno).

4) Moja nová kuchyňa. Až musím neskromne pripojiť obrázok. Najprv bola červená, až z toho boleli oči. A teraz je jednoducho krásna, a k tomu máme ešte aj koše na separáciu odpadu a moja dcérka behá každú chvíľu so smeťami a pýta sa: „to je plast? Sem dole?”. Je to síce možno maličkosť, ale veľmi ma teší :).

5) Kaviarne. Široký výber kaviarní ;). Väčšiu pohyblivosť síce nadobudnem až za pár mesiacov, ale už teraz si užívam možnosti, ktoré ponúka veľké mesto. Kaviarne, malé aj veľké, s priestorom pre deti aj bez, oldschoolové aj moderné. To mám rada.

6) A rozhodne najdôležitejšia vec – sme znovu spolu. M., MN. a ja vo verzii +1.

A zvyšné veci, ktoré potrebujem ku šťastiu? Dúfam, že časom sa objavia.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Kobieta czynu / Žena činu

To koniec. Od 3 miesięcy zero polsko-słowackiego życia, wszystko osobno, trzaskają tylko drzwi w samochodzie, wiatr hula i ogólnie bieda. Pora na rozwód? Jasne, że nie ;). Ale w sierpniu minęły 3 miesiące, od kiedy M. mieszka w Bratysławie, a my z małą MN. na polskim Wybrzeżu. I to o 3 miesiące za długo, serio. Pisałam w czerwcu, że daję radę? Dalej daję, ale z coraz większym trudem. Nasza córka? Też daje radę z coraz większym trudem („Tatusiu, ja bym nie chciała, żebyś ty wyjeżdżał. Ja bym chciała, żebyś przyjeżdżał”). Nie jest łatwo żyć osobno. Nie jest łatwo żyć osobno, gdy jest dziecko. Nie jest łatwo żyć osobno, gdy jest dziecko i drugie w drodze. Nie polecam.

Ale! Nie nadszedł jeszcze koniec świata ani całkowity zmierzch naszej polsko-słowackiej rzeczywistości. Powiedziałabym nawet, że w tej przestrzeni cały czas dzieje się całkiem sporo. Udało nam się znaleźć mieszkanie, remontujemy je, urządzamy. Ja będąc tu, on będąc tam. Jak to się robi na odległość 950 km? Bułka z masłem ;). Zaprzyjaźniając się z internetem, aparatem fotograficznym i telefonem. Cud miód malina. Ale co to dla nas, nie takim wyzwaniom musieliśmy po drodze sprostać ;). Pokój naszej córki urządziłam, mając tylko orientacyjne wymiary i nie widząc go na oczy. Przy całym zamieszaniu wokół – to pestka ;).

A co dalej? Możecie spodziewać się jakiegoś wpisu o Bratysławie. Raz, kiedyś, jak opanuję sytuację ;). Póki co mamy nadzieję na przeprowadzkę pod koniec września. Czy będziemy mieli do wtedy lodówkę? Czy zdążymy kupić pralkę? Nie mam zielonego pojęcia. Ale będziemy mieli siebie.

Szczerze? Za nic w świecie nie spieszy mi się do pakowania i rozpakowywania sterty kartonów. Ani do rozstania z bliskimi, pożegnania Polski na najbliższych kilka miesięcy i do zamieszkania w Bratysławie. Ale spieszno mi do bycia razem. Bo co jak co, ale rodzina powinna być razem. Mąż i żona stanowią jedno. Nawet jak wychodzi z tego taki polsko-słowacki dziwoląg jak my :). Dzieci potrzebują oboje rodziców. Bo kto ma niby gadać w domu po słowacku? JA?! ;) Nie rozważam sytuacji, „co jeśli”, nie gdybam, nie teoretyzuję.  To moje własne doświadczenie. Tu i teraz żyję bez mojego męża i ojca moich dzieci, i tu i teraz stwierdzam, że tak się na dłuższą metę nie da, może tym bardziej w dwunarodowej rodzinie, bo nagle połowy – całej jednej kultury brakuje. Na szczęście oprócz płakania rzewnymi łzami, mogę zrobić jeszcze jedno – tak działać, by jak najszybciej zmienić zaistniałą sytuację. Już niedługo! :)


Koniec. Už 3 mesiace nemáme žiadny poľsko-slovenský život, všetko oddelene, iba čo sa zabuchujú dvere na aute, veje vietor a celkovo je to na figu. Čas na rozvod? Jasné, že nie ;). Ale v auguste prešli 3 mesiace odkedy M. býva v Bratislave a my s malou MN. na poľskom pobreží. A to je presne o 3 mesiace dlhšie ako treba, fakt. Písala som v júni, že si poradím? Poradím, ale je to čoraz ťažšie. Naša dcéra? Tiež si poradí, ale je to pre ňu čoraz ťažšie („Tatinko, nechcem, aby si odchádzal. Chcela by som, aby si prichádzal”). Nie je ľahké žiť oddelene. Nie je ľahké žiť oddelene, keď máme dieťa. Nie je ľahké žiť oddelene, keď máme dieťa a čakáme druhé. Neodporúčam.

Ale! Neprišiel ešte koniec sveta ani nezapadlo Slnko za našou poľsko-slovenskou realitou. Dokonca by som povedala, že v tej oblasti sa stále niečo deje. Podarilo sa nám nájsť byt, opravujeme ho, zariaďujeme. Ja tu, on tam. Ako sa to robí na vzdialenosť 950 km? Žiadny problém ;). Treba sa len skamarátiť s internetom, fotoaparátom a telefónom. Pohoda jahoda. Ale čo už je to pre nás, na našej ceste sme sa museli vyrovnať s ťažšími výzvami ;). Izbu našej dcérky som zariadila, hoci som mala iba orientačné rozmery a vôbec som ju nevidela naživo. Popri tom celom zmätku je to len drobnosť ;).

A čo ďalej? Môžete očakávať nejaký príspevok o Bratislave. Raz, niekedy, keď budem paňou situácie ;). Zatiaľ dúfam v sťahovanie koncom septembra. Budeme mať dovtedy chladničku? Stihneme kúpiť práčku? Netuším. Ale budeme mať seba.

Úprimne? Absolútne sa neponáhľam s balením a rozbaľovaním kopy krabíc. Ani s odchodom od blízkych, rozlúčkou s Poľskom na niekoľko najbližších mesiacov a s presťahovaním do Bratislavy. Ale ponáhľam sa do spoločného života. Lebo nech si hovorí kto chce čo chce, rodina má byť spolu. Muž a žena sú jedno. Dokonca aj keď je výsledkom taký poľsko-slovenský zmätok ako u nás :). Deti potrebujú oboch rodičov. Veď kto má doma hovoriť po slovensky? JA?! ;) Nepremýšľam nad tým, „čo by bolo keby”, neteoretizujem. Je to moja vlastná skúsenosť. Tu a teraz žijem bez môjho manžela a otca mojich detí, a tu a teraz tvrdím, že sa tak dlho žiť nedá, a možno je to ešte ťažšie v medzinárodnej rodine, pretože náhle chýba jedna polovica = jedna celá kultúra. Našťastie, okrem plakania horkými slzami môžem spraviť ešte jedno – činiť tak, aby sa táto situácia čo najrýchlejšie zmenila. Ešte trošku! :) 

wtorek, 28 lipca 2015

8 złotych rad, czyli czego nie robić, rozmawiając z obcokrajowcem (we własnym języku) / 8 zlatých rád alebo čoho sa vyvarovať pri rozhovore s cudzincom (vo vlastnom jazyku)

Niedawno spotkałam się ze znajomą Słowaczką, żoną Polaka, mieszkającą w Polsce. Tematów do rozmowy zdecydowanie nam nie brakowało, bo nasze doświadczenia, choć w odwrotnej kombinacji, są niesamowicie zbliżone. Wyszłam ze spotkania z przekonaniem, że widzimy się zdecydowanie zbyt rzadko i… pomysłem na niniejszy post ;). K. zresztą nie tylko go zainspirowała, ale i miała później swój wkład w jego napisanie. Zatem… oto jest!

Pewnie wielu z nas zdarzyło się spotkać obcokrajowca, który rozmawiał z nami po polsku (w Polsce) lub po słowacku (na Słowacji). Zresztą, każdy z nas był też pewnie takim obcokrajowcem na jakichś wakacjach w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Niemczech (to tylko wybór tych najpopularniejszych drugich języków ;) ), jednak dzisiejszy post nie jest o obcokrajowcu, który przyjechał do nas na wakacje, ale o takim, którego łączy z naszym krajem coś więcej (np. studia, partner itp.). Z perspektywy takiego obcokrajowca żyjącego w kraju swojego męża spotkałyśmy się z K. z przynajmniej kilkoma zachowaniami lub komentarzami miejscowych, które niekoniecznie były trafione. Przed Wami podsumowanie naszych doświadczeń – czego lepiej NIE mówić lub NIE robić, gdy rozmawiamy z obcokrajowcem we własnym języku ;).

1. Nie wyśmiewaj jego wymowy. Ok, czasami rozmowa z obcokrajowcem, który dopiero uczy się naszego języka, może być naprawdę zabawna. Może przekręcać słówka lub nie umieć niektórych wymówić. Ale jeśli obcokrajowiec ten nie jest naszym bliskim przyjacielem, to lepiej zachowajmy poziom i odpuśćmy sobie żarty, bo on się naprawdę stara, przyswajając nasz trudny język. Przykład? Polacy nie rozróżniają w mowie „h” od „ch”, co w języku słowackim zupełnie zmienia znaczenie wyrazu. Teraz już się z tego śmieję, ale gdy stawiałam pierwsze kroki na drodze posługiwania się językiem słowackim, wcale nie było mi do śmiechu, gdy ktoś znajomy zażartował, czy jestem hladná (=jestem głodna), czy chladná (=jest mi zimno), bo źle wymówiłam pierwszą literę. Zablokowało mnie to do tego stopnia, że później bałam się wymówić własne nazwisko (pisane przez „h” właśnie). To samo odnosiło się do żartów z mojego męża (Słowacy nie mają litery „ś” i z trudem opanowują jej wymowę), gdy nie zrozumiał go jakiś znajomy Polak. Nie rozumiesz? Zapytaj. Nie rozumiesz, ale domyślasz się znaczenia? Przejdź w rozmowie dalej. Naśmiewanie się naprawdę podcina skrzydła.

2. Nie poprawiaj pomyłek. Nie zrozummy się źle – do dzisiaj poprawiam mojego męża, a on mnie, gdy posługujemy się tym drugim językiem. Ale jest różnica, czy poprawia mnie mój mąż (który też świetnie opanował mój język), czy poprawia mnie ktoś obcy i robi to tylko dla własnej satysfakcji. Takie poprawianie może spowodować, że rozmówca traci wątek i ma jeszcze większą trudność z pozbieraniem myśli. Jest potrzebne do poprawy znajomości języka, ale jak to ładnie podsumowała K.: „Ważny jest sposób i wyczucie sytuacji”. Nie wymagajmy od razu perfekcji, nie tędy droga.

3. Nie ignoruj prośby o podpowiedź. Z tym spotykałam się bardzo często, gdy już posługiwałam się językiem słowackim całkiem płynnie. Jestem gadułą, potrafię mówić całkiem sporo ;). W trakcie rozmowy czasami zabrakło mi jakiegoś słowa i chciałam dowiedzieć się, jak ono brzmi. Gdy opisywałam jego znaczenie lub podawałam polski odpowiednik (czasem zrozumiały dla rozmówców), często przez grzeczność nie odpowiadali na moje pytanie, jak to powiedzieć po słowacku, tylko przytakiwali, że rozumieją i zachęcali do dalszego opowiadania. Takie sytuacje zdarzały się chyba najczęściej w rodzinie mojego męża, której członkowie okazywali mi po prostu ogromną życzliwość, gdy uczyłam się języka. Tylko że gdy pytam – to daję zielone światło do nauczenia mnie, chcę się dowiedzieć, chcę się rozwijać językowo, a nie usłyszeć: „rozumiemy, opowiadaj dalej” :). Jeśli obcokrajowiec jasno poprosi Cię o podpowiedź – po prostu mu odpowiedz, w takiej sytuacji nie będzie to wcale niegrzeczne :).

4. Nie porównuj dwóch języków. Tak, tak, słowacki i polski to taaakie podobne języki, że nauczenie się ich to z pewnością bułka z masłem. Tylko dlaczego Słowak czy Polak wygłaszający takie sądy, po prostu się ich nie nauczy? No właśnie. Polak mówiący po słowacku, czy Słowak mówiący po polsku wykonali ogromną pracę, by ten drugi język opanować. Im bliższe języki, tym trudniej jest w nich dojść do perfekcji, bo nakładamy na ten drugi kalki z własnego języka – związane z odmianą, szykiem zdania itp. Tymczasem język polski i słowacki należą do grupy języków słowiańskich, ale nie jest to tożsame z tym, że są identyczne. Warto docenić pracę, którą ktoś wykonał, by się ich nauczyć.

5. Nie posługuj się stereotypami. Stereotypy potrafią ułatwić komunikację, ale czasami naprawdę męczą i są po prostu niestosowne. Jasne, że ułatwiają nam życie, ale jeśli stoi przed nami obcokrajowiec z krwi i kości, to nie nakładajmy na niego zasłyszanych wzorów (w tym przypadku tego, co typowo polskie lub tego, co typowo słowackie), ale po prostu go poznajmy, bez zbędnych uprzedzeń.

6. Jeśli naprawdę nie wiesz, nie rób z siebie idioty, tylko spytaj. Jeśli nie wiesz, czy Słowacja leży nad morzem, a Polska ma jakieś góry poza Tatrami, to nie graj eksperta, ale zwyczajnie zapytaj. Wprawdzie ignorancja odnośnie najbliższego sąsiada nie jest zbyt fajna, ale dobrze wiemy, że sprzyja jej sposób nauczania o Polsce i Słowacji w szkole i polityka zagraniczna naszych państw. Dlatego spotkanie z obcokrajowcem warto wykorzystać do lepszego poznania jego kraju.

7. Nie powtarzaj po raz tysięczny, jak Twój rozmówca super radzi sobie z Twoim językiem. Coś, co na początku jest miłe, z czasem może zrobić się nieznośne. Jeśli mówię po słowacku od kilku lat, to naprawdę nie warto mi ciągle powtarzać, jak sobie super radzę, bo byłoby co najmniej dziwne, gdybym radziła sobie słabo po takim czasie. Język słowacki to w tej chwili mój drugi język, słyszę go na co dzień w domu, więc logiczne, że przyswoiłam go na niezłym poziomie. Jeśli spotykam kogoś po raz pierwszy – pochwała z jego ust jest naprawdę miła (bo to jednak drugi język, a nie ojczysty :)), ale jeśli znamy się od dawna, to takie pochwały są po prostu bez wartości.

8. Nie naśmiewaj się z jego języka. W internecie krąży mnóstwo słówek pseudosłowackich i pseudopolskich, które są pseudozabawne. Skoro już znasz Polaka lub Słowaka i koniecznie musisz zaspokoić swoją ciekawość, po prostu spytaj go, jak w jego języku brzmi słowo „nietoperz” czy „gołąb”, a nie powtarzaj zasłyszanych z internetu lub czyichś opowiadań bzdur. To tylko utrwala niepotrzebne stereotypy i obraża rozmówcę.

Ufff, skończyłam odrobinę ostro :). Ale to, co najważniejsze w tym wszystkim, jest bardzo pozytywne – znajomy obcokrajowiec to ogromna szansa na poznanie nowego człowieka, nowego kraju, nowej kultury. Może poszerzyć nasze horyzonty, rozwinąć nas, nauczyć czegoś nowego. Warunek jest tylko jeden – odniesiemy się do siebie z szacunkiem i będziemy na siebie nawzajem naprawdę otwarci. Warto!


Nedávno som sa stretla so známou, Slovenkou, manželkou Poliaka bývajúcou v Poľsku. Rozhodne nám nechýbali témy k rozhovoru, pretože naše skúsenosti, hoci v opačnej kombinácii, sú neuveriteľne podobné. Odišla som od nej s presvedčením, že sa rozhodne vídame príliš zriedka a.. s nápadom na dnešný príspevok ;). Koniec koncov, K. bola pri ňom nielen inšpiráciou, ale tiež pomohla svojim dielom k jeho napísaniu. A teda... tu je!

Určite sme už mnohí stretli cudzinca, ktorý s nami rozprával po poľsky (v Poľsku) alebo po slovensky (na Slovensku). Koniec koncov, každý z nás už určite bol takým cudzincom počas nejakých prázdnin vo Veľkej Británii, Španielsku či Nemecku (to je len výpočet najpopulárnejších druhých jazykov ;)), avšak dnešný post nie je o cudzincovi, ktorý pricestoval na prázdniny, ale o takom, ktorého s našou krajinou spája niečo viac (napr. štúdium, partner, atď.). Z perspektívy takého cudzinca, žijúceho v krajine svojho manžela, sme sa s K. stretli s niekoľkými situáciami alebo komentármi miestnych, ktoré neboli veľmi vhodné. Ponúkame Vám sumár našich skúseností – čo radšej Nevravieť alebo Nerobiť, keď rozprávame s cudzincom vo vlastnom jazyku ;).

1. Nevysmievaj sa z jeho výslovnosti. Ok, niekedy môže byť rozhovor s cudzincom, ktorý sa ešte iba učí náš jazyk, skutočne zábavný. Môže prekrúcať slovíčka alebo niektoré nevie správne vysloviť. Pokiaľ však tento cudzinec nie je naším blízkym priateľom, radšej si zachovajme nadhľad a nechajme si žarty, pretože on sa naozaj snaží osvojiť si náš ťažký jazyk. Príklad? Poliaci vo výslovnosti nerozlišujú medzi „h” a „ch”, čo môže v slovenčine úplne zmeniť význam slova. Teraz sa už na tom smejem, ale keď som robila svoje prvé kroky na pôde slovenčiny, vôbec mi nebolo smiešne, keď sa niekto zabával na tom, či som hladná alebo chladná, pretože som zle vyslovila prvé písmenko. Zablokovalo ma to natoľko, že som sa neskôr bála vysloviť vlastné priezvisko (začínajúce sa práve písmenom „h”). To isté platilo o žartoch z môjho manžela (Slováci nemajú písmenko „ś” a ťažko zvládajú jeho výslovnosť), keď ho niekto z Poľska nerozumel. Nerozumieš? Opýtaj sa. Nerozumieš, ale vieš si domyslieť, o čo ide? Pokračuj v rozhovore. Výsmech naozaj demotivuje.

2. Neopravuj chyby. Aby sme sa správne pochopili, dodnes opravujem môjho manžela a on mňa, keď používame jazyk toho druhého. Ale je rozdiel, či ma opravuje môj manžel (ktorý sa tiež veľmi dobre naučil po poľsky), alebo či ma opravuje niekto cudzí a robí to iba pre svoje uspokojenie. Také opravovanie môže spôsobiť, že rozprávač stratí niť a má ešte väčší problém so sústredením sa na zmysel. Je to potrebné, ak chceme zlepšiť svoj jazyk, ale ako to pekne povedala K.: „Dôležitý je spôsob a vycítenie situácie.” Nepožadujme hneď dokonalosť, to nie je tá správna cesta.

3. Neignoruj prosbu o pomoc. S tým som sa stretávala veľmi často, keď som už používala slovenčinu pomerne plynulo. Som ukecaná, dokážem hovoriť pomerne dlho ;). Počas rozhovoru mi niekedy vypadlo nejaké slovíčko a chcela som sa dozvedieť, ako znie. Keď som začala opisovať jeho význam alebo povedala poľské slovo s tým istým významom (niekedy zrozumiteľné pre ostatných), ľudia mi často zo slušnosti neodpovedali na moju otázku, ako to povedať po slovensky, ale pritakávali, že rozumejú a povzbudzovali ma, aby som pokračovala. Také situácie sa stávali snáď najčastejšie v rodine môjho manžela, ktorej členovia ma jednoducho zahŕňali veľkou žičlivosťou, keď som sa učila jazyk. Ale keď sa pýtam, dávam zelenú, aby som sa niečo naučila, chcem sa niečo dozvedieť, chcem sa rozvíjať po jazykovej stránke, a nie vypočuť si: „rozumieme, hovor ďalej” :). Pokiaľ Ťa cudzinec výrazne poprosí o pomoc, jednoducho mu odpovedz, v takejto situácii to vôbec nebude znieť neslušne.

4. Neporovnávaj dva jazyky. Áno, áno, slovenčina a poľština, to sú dva tááááké podobné jazyky, že naučiť sa ten druhý musí byť najľahšia vec na svete. Prečo však Slovák či Poliak, ktorý niečo také tvrdí, neovláda ten druhý jazyk? No práve. Poliak hovoriaci po slovensky aj Slovák hovoriaci po poľsky vykonali veľkú prácu, aby ten druhý jazyk zvládli. Čím bližšie sú jazyky, tým ťažšie je ovládnuť ich dokonale, pretože používame slová z nášho vlastného jazyka, skloňujeme i tvoríme vety ako v našom jazyku. Poľština a slovenčina sú síce oba slovanské jazyky, ale to neznamená, že sú identické. Treba si vážiť námahu, ktorú niekto vykonal pri ich učení.

5. Nepoužívaj stereotypy. Stereotypy dokážu zjednodušiť komunikáciu, ale niekedy sú skutočne únavné a skrátka nevhodné. Jasné, že nám uľahčujú životy, ale pokiaľ pred nami stojí cudzinec z mäsa a kostí, nenavliekajme naňho vzorce, o ktorých sme niekde počuli (v tomto prípade sa týkajú toho, čo je typicky poľské a čo typicky slovenské), ale jednoducho ho spoznajme, bez predsudkov.

6. Pokiaľ niečo naozaj nevieš, nerob zo seba hlupáka a opýtaj sa. Pokiaľ nevieš, či Slovensko leží nad morom a či má Poľsko nejaké iné pohorie okrem Tatier, nehraj sa na experta, ale normálne sa spýtaj. Nevedomosť týkajúca sa najbližšieho suseda síce nie je príliš príjemná, ale dobre vieme, že tomu napomáha spôsob učenia sa o Poľsku i Slovensku v školách a zahraničná politika našich štátov. Preto je veľmi potrebné využiť stretnutie s cudzincom a lepšie spoznať jeho krajinu.

7. Neopakuj tisíckrát ako cudzinec, s ktorým hovoríš, vynikajúco ovláda Tvoj jazyk. Niečo, čo je zo začiatku milé, môže postupne prerásť do nepríjemnosti. Pokiaľ hovorím po slovensky už niekoľko rokov, skutočne nie je najvhodnejšie celý čas mi opakovať, ako mi to ide, pretože by bolo prinajmenšom divné, keby mi to nešlo po takom dlhom čase. Slovenčina je môj druhý jazyk, počúvam ho doma každý deň, je teda logické, že som si ho osvojila na celkom dobrej úrovni. Pokiaľ niekoho stretneme po prvý raz, pochvala z jeho úst je skutočne milá (predsa len, je to druhý jazyk, nie materinský :)), ale pokiaľ sa poznáme už dlho, sú takéto pochvaly o ničom.

8. Nevysmievaj sa z jeho jazyka. Po internete blúdi množstvo pseudopoľských a pseudoslovenských slovíčok, ktoré su pseudovtipné. Pokiaľ poznáš nejakého Poliaka či Slováka a skutočne sa musíš na niektoré z nich opýtať kvôli ukojeniu svojej zvedavosti, jednoducho sa spýtaj, ako v jeho jazyku znie slovo „kamzík” či „svokra” a neopakuj hlúposti, s ktorými si sa stretol na webe alebo ktoré Ti povedal nejaký kamarát. To len zbytočne umocňuje stereotypy a uráža druhého človeka.

Ufff, skončila som trošku ostro :). Ale to najdôležitejšie je veľmi pozitívne – kamarát cudzinec môže byť príležitosťou na spoznanie nového človeka, novej krajiny, novej kultúry. Môže rozšíriť naše horizonty, rozvinúť nás, naučiť niečo nové. Je len jedna podmienka – správajme sa k sebe s rešpektom a buďme k sebe navzájom skutočne otvorení. Stojí to za to!

wtorek, 30 czerwca 2015

Egzamin / Skúška

W Polsce dziś wyniki egzaminów maturalnych, a u mnie w życiu egzamin z małżeństwa. Kilka etapów mam już za sobą, coś zaliczone na ocenę celującą, coś na dobrą, ale ciągle jeszcze mogę oblać całość.

Pisałam Wam o podejmowaniu decyzji, pisałam Wam o nadchodzących zmianach, a dziś trochę więcej konkretów. Pod koniec ubiegłego roku, po trzech latach rozważań i smakowania obydwu ojczyzn, dwóch latach życia na Słowacji i roku spędzonym Polsce podjęliśmy z M. decyzję, że chcemy osiąść na stałe właśnie w Polsce. To nie była decyzja tylko i wyłącznie racjonalna, tak się jej chyba nie da podjąć, a przynajmniej nie w naszym przypadku. To była decyzja głowy i serca. Tymczasem miesiąc później pojawiła się w życiu M. propozycja pracy z kategorii „nie do odrzucenia”. Na Słowacji. I on ją początkowo odrzucił. W tym właśnie momencie podeszłam do mojego egzaminu.

Nie było mi wcale łatwo przekonać jego (i siebie) do otwarcia tematu na nowo. A jednak udała mi się ta sztuka. Dziś żartuję, że wspięłam się na wyżyny bycia dobrą żoną. Ale wcale nie jest to takie dalekie od prawdy. Temat wrócił, zdecydowaliśmy się na tę pracę (tak, cała nasza rodzina) i pozostało czekać, czy dojdzie ona do skutku. Minął styczeń, luty, marzec i nic. Cisza. Życie w zawieszeniu między planowaniem przyszłości a czekaniem. Aż tu nagle w kwietniu – bum! Stanowisko będzie, konkurs na nie za 3 tygodnie, rozpoczęcie pracy, jeśli się uda, za 4 tygodnie. Ponad 900 kilometrów od naszego dotychczasowego domu.

I M. pojechał. Pracę dostał. Przeprowadził się do Bratysławy. A ja zostałam z naszą córką sama. Szukamy mieszkania i żyjemy na 3 domy, mój, jego i naszych teściów (bo tam mamy pokój, gdzie zmieścimy się wszyscy, nie jak u niego). Czy jest mi łatwo? Nie jest, w ogóle. Czy żałuję? Czasami chciałabym, żeby wróciło to, co było. Czy w którymś momencie zachowałabym się inaczej? Nie. Bo mój mąż dostał szansę, żeby się fantastycznie rozwinąć, zyskać nowe doświadczenie, pełniej realizować się zawodowo i chcę go w tym wesprzeć. A że oznacza to, że muszę zostawić wszystko, co robiłam w ciągu ostatniego roku? Po prostu taką decyzję podjęliśmy, muszę być konsekwentna, muszę umieć się pożegnać, nawet jeśli czasem mam wrażenie, że kończy się „pół świata”.

Jak patrzą na nas inni? Jedni się cieszą, że będziemy w Bratysławie (to Słowacy), jedni się smucą, że nie będziemy na Wybrzeżu (to Polacy), innym jest to obojętne. Mało kto chce zajrzeć do środka tego wszystkiego, spytać, jak my się z tym wszystkim czujemy. A obojgu nam jest trudno. I żadne z nas ani się tak do końca nie cieszy, ani tak do końca nie smuci. Najbardziej budujący komentarz? Mojego przyjaciela. Który napisał mi bardzo króciutko: „Podziwiam cię”. Dodał mi tym skrzydeł, gdy akurat nurkowałam w dół.

Przeprowadzka dopiero przede mną. Życie na takie odległości, spotkania co 2 tygodnie i bycie z małą, która była przyzwyczajona do bycia z tatą na co dzień – in progress. Daję radę. Nie mam wyjścia. Nigdy w życiu nie oblałam egzaminu, nigdy w życiu nie dostałam chyba nawet jedynki ze sprawdzianu  – to co, teraz ma mi się nie udać? Co to to nie. Trzymajcie kciuki.


V Poľsku sú dnes zverejňované výsledky maturitných skúšok, no a v mojom živote prebiehajú skúšky z manželstva. Niekoľko etáp mám už za sebou, niečo s vynikajúcim výsledkom, niečo len s dobrým, ale ešte stále ich nemusím spraviť.

Písala som Vám o rozhodovaní sa, písala som Vám o nadchádzajúcich zmenách, dnes bude viac faktov. Počas minulého leta, po troch rokoch premýšľania a ochutnávania oboch krajín, dvoch rokoch života na Slovensku a roku v Poľsku, sme sa s M. rozhodli, že sa chceme definitívne usadiť práve v Poľsku. To nebolo iba racionálne rozhodnutie, tak sa to snáď ani nedá, prinajmenšom nie v našom prípade. Bolo to rozhodnutie hlavy a srdca. Avšak o mesiac sa v živote M. objavila pracovná ponuka, „aká sa neodmieta”. Na Slovensku. No a on ju najprv odmietol. Práve v tom momente sa začala moja skúška.

Vôbec nebolo ľahké presvedčiť ho (ani seba samu), aby sme tému opäť otvorili. Napriek tomu sa mi to však podarilo. Dnes žartujem, že som dosiahla vrchol v umení manželstva. Vôbec to však nie je tak ďaleko od pravdy. Téma sa vrátila, rozhodli sme sa pre tú prácu (áno, celá naša rodina), a zostalo nám už len čakať, či sa to stane realitou. Prešiel január, február, marec, a stále nič. Ticho. Život vo vákuu medzi plánovaním budúcnosti a čakaním. Až tu náhle v apríli – bum! Pracovné miesto bude vytvorené, výber bude za tri týždne, začiatok, ak sa podarí, za štyri týždne. Viac ako 900 kilometrov od nášho doterajšieho domova.

A M. šiel. Prácu dostal. Presťahoval sa do Bratislavy. A ja som zostala s našou dcérkou sama. Hľadáme byt a žijeme na tri domovy, môj, jeho a mojich svokrovcov (lebo tam máme izbu, kde sa všetci zmestíme, nie ako uňho). Či je mi ľahko? Nie je, vôbec nie. Či ľutujem? Niekedy by som chcela, aby sa vrátilo to, čo bolo. Či by som sa v niektorej chvíli správala inak? Nie. Lebo môj manžel dostal príležitosť, aby sa úžasne rozvinul, získal nové skúsenosti, viac profesionálne realizoval a chcem ho v tom podporiť. A že to znamená, že musím zanechať všetko to, čo som robila počas minulého roka? Tak sme sa proste rozhodli, musím byť vytrvalá, musím sa vedieť rozlúčiť, hoci niekedy mám pocit, že sa mi stráca "pol sveta".

Ako sa na nás pozerajú iní? Niektoré sa tešia, že budeme v Bratislave (Slováci), iní smútia, že nebudeme na pobreží (Poliaci), iným je to jedno. Málokto chce nazrieť dnu, spýtať sa, ako to všetko prežívame. A obom nám je ťažko. Ale ani jeden z nás neprežíva čistú radosť či čistý žiaľ. Najpovzbudzujúcejší komentár? Môjho priateľa. Napísal mi veľmi krátko: „Obdivujem ťa”. Dal mi tým krídla, keď som sa akurát rýchlo približovala k zemi.

Sťahovanie je ešte len predo mnou. Život na také vzdialenosti, stretnutia každé dva týždne a bytie s malou, ktorá bola zvyknutá na tatuša každodenne – in progress. Poradím si. Nemám iné východisko. Vždy som urobila všetky skúšky, nikdy v živote som snáď nedostala päťku ani len z písomky. Takže čo? Teraz mám zlyhať? Tak to nie. Držte palce.


sobota, 30 maja 2015

A. czy B.? / A. či B.?

Wspominałam Wam już kiedyś, że moja córka w pierwszym roku życia miała jakieś 10 000 przebytych kilometrów na liczniku? Na szczęście pokonała je nie tylko samochodem (nasza kieszeń nie wytrzymałaby chyba kosztów paliwa ;)), ale zarówno licznik naszego pierwszego, jak i kolejnego samochodu dobitnie pokazuje, że coś w naszej rodzinie jest na rzeczy, jeśli chodzi o podróże ;).

Wielu naszych znajomych z małymi dziećmi boi się dalekich podróży z nimi. A my? A my wolimy się nad tym nie zastanawiać ;). I w gruncie rzeczy lubimy myśleć, że nie mamy wyboru – chyba trochę zaklinamy w ten sposób rzeczywistość ;). Bo skoro MUSIMY kursować między Słowacją a Polską, to nie ma, że boli – po prostu wsiadamy w samochód i jedziemy. I piszę to, siedząc pośrodku sterty ubrań, butów i walizek, bo niedługo kolejna podróż ;). Szczerze? Nie jest wcale tak łatwo, lekko i przyjemnie. Chyba najbardziej boję się, że małą dopadnie raz choroba lokomocyjna (moja zmora z dzieciństwa!). Ale póki co MN. pomaga nam, jak może. Często albo śpi, albo jest do rany przyłóż („często” oczywiście nie równa się „zawsze” ;)). Najwięcej podróży przebyliśmy z nią w nocy, jutro szykuje się pierwsza od dłuższego czasu w ciągu dnia. Mamy przygotowane płyty z muzyką, audiobooki dziecięce, ulubiony śpiewnik, z którego mała zna prawie każdą piosenkę, książki obrazkowe, słowackie książki do czytania (bo mama w aucie kategorycznie odmawia czytania, to nie na mój błędnik ;)). Znam świetne hasła odwracające uwagę („Teraz wołamy sarenki! Może wyjdą z lasu”, „Oooo, krowa! To szukamy następnej”, „Zobacz, jaki czerwony tir nas mija. A następny niebieski. I jeszcze biały!”… ;)). No i mam dobre jedzenie (na moje dziecko działa w 99% przypadków). Nic, tylko wyruszyć w kolejną podróż.

Nie mam potrzeby wychowania małego obieżyświata. Chciałabym jednak, żeby udało nam się w naszej córce zaszczepić tę swoistą otwartość i potrzebę odwiedzania i Polski, i Słowacji. By nie zrażały jej długie godziny w autobusie (to za tych kilkanaście lat, gdy puścimy ją samą ;)), by nie zniechęcała się na sam widok walizki i nie krzywiła na myśl o kilometrach do przebycia. By odkryła w sobie to przekonanie, że musi jechać, ale nie dlatego, że ktoś jej każe, tylko dlatego, że ona tak czuje, tam gdzieś w samym środku swojej istoty. Dziś mała się po prostu cieszy, że jedzie do starkej A. lub babci B. Oby tak samo cieszyła się za tych kilka lat.

Už som Vám spomínala, že moja dcérka mala po prvom roku života na svojom tachometri okolo 10 000 kilometrov? Našťastie ich prekonala nielen autom (naša peňaženka by zrejme nevydržala ten nápor cien palív ;)), ale počet najazdených kilometrov na našom prvom aj druhom aute je dokonalým svedkom toho, že pokiaľ ide cestovanie, naša rodina má čo povedať ;).

Veľa našich známych s malými deťmi sa bojí dlhých spoločných ciest. A my? My nad tým radšej nepremýšľame ;). Pravda je taká, že radi o tom premýšľame v tom zmysle, že nemáme na výber – možno tým akosi zaklíname skutočnosť ;). Lebo keďže MUSÍME migrovať medzi Slovenskom a Poľskom, nebolí nás to – jednoducho nasadneme do auta a ideme. A píšem to sediac v strede kopy šiat, topánok a kufrov, pretože o chvíľu je tu ďalšia cesta ;). Úprimne? Vôbec nie je tak ľahko, jednoducho a príjemne. Najviac sa snáď bojím toho, že malú raz prepadnú nevoľnosti z cestovania (moja nočná mora z detstva!). Zatiaľ nám však MN. pomáha, ako len môže. Často alebo spí, alebo sa správa veľmi pekne (často, samozrejme, neznamená vždy). Najviac ciest sme s ňou absolvovali v noci, zajtra nás čaká prvá počas dňa po dlhom čase. Máme pripravené hudobné cédečka, detské audioknižky, obľúbený spevník, z ktorého malá vie takmer všetky pesničky, obrázkové knižky, slovenské knižky na čítanie (lebo mama v aute kategoricky odmieta čítať, to nie je na moju hlavu ;)). Poznám tiež skvelé vety na odvrátenie pozornosti („Teraz voláme na srnky! Možno vyjdú z lesa”, „Óóóóó, krava! Teraz hľadajme ďalšiu, „Pozri aký červený nákladiak ide oproti. A teraz modrý. A ešte biely!”... ;)). No a mám dobré jedlo (na moje dieťa to funguje v 99% prípadov). Nič nám nechýba, môžeme vycestovať.

Necítim potrebu vychovať malého všadebola. Chcela by som však, aby sa nám podarilo vštepiť našej dcérke tú výnimočnú otvorenosť a potrebu navštevovania Poľska i Slovenska. Aby ju neodrádzali dlhé hodiny v autobuse (to za tých niekoľko rokov, keď ju pustíme samú ;)), aby ju neznechucoval samotný pohľad na kufor a aby sa nemračila pri myšlienke na ďalšie kilometre, ktoré je treba precestovať. Aby v sebe našla to presvedčenie, že musí ísť, ale nie preto, lebo jej to niekto káže, ale preto, že ona to tak cíti, kdesi tam v samom stredobode svojej osobnosti. Dnes sa malá jednoducho teší, lebo ide k starkej A alebo k babci B. Kiežby sa tak isto tešila o tých niekoľko rokov.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Pochwała mojego życia / Chvála môjmu životu

Bardziej dosłownego tytułu nie mogłam wymyślić :). Tak, dziś pochwała mojego życia. Dlaczego tak? Bo choć za chwileczkę całe moje życie może przewrócić się do góry nogami, jestem szczęśliwa i chcę się z Wami podzielić tym, czym żyliśmy z M. przez ostatnie 2 lata. A żyliśmy przede wszystkim rodziną. To nie był czas Natalii, czas M., czy czas naszej córki. To był fantastyczny, cudowny czas całej rodziny, zespołu, który gra do jednej bramki. To był czas tarzania się w miłości, zupełnie dosłownie :). Bycie razem, bycie dla siebie, nieustanne słowa i gesty miłości. Wiem, pewnie już wystarczy tego cukru ;). Ale ja za te ostatnie 2 lata naszego życia jestem niesamowicie wdzięczna. To nie były lata bez kłótni, kłopotów, rozterek, bólu. Ale mimo wszystkich trudności dawaliśmy sobie w tych latach wszystko, co najlepsze – siebie – i przechodziliśmy przez największe problemy razem.

Jasne, nie da się żyć samą miłością. Mamy w życiu dużo szczęścia. Mogliśmy tak poukładać nasze sprawy zawodowe, że pracowaliśmy z domu, na własny rachunek. Tyle zleceń, ile było, tyle, ile chcieliśmy. Tyle zobowiązań, ile nie ograniczało tego bycia dla rodziny i podróżowania góra-dół. Żadne z nas nie wykorzystywało w pełni swojego potencjału zawodowego. Mamy ciągle mnóstwo do zaoferowania. Ale nie mieliśmy takiej potrzeby. Było nam dobrze. Chcieliśmy dalej wygrzewać się w tej naszej miłości rodzinnej, większa samorealizacja mogła poczekać. Ktoś może powiedzieć: nuda. A ja kocham tę naszą nudę. Nasza córka dostała od nas w tych pierwszych latach życia absolutnie to, co najlepsze – obecność rodziców. Nikt jej tego nie odbierze. Nikt nam tego nie odbierze.

Nie jest tak, że nie wychodziliśmy do ludzi, nie podróżowaliśmy. Czasem bywaliśmy też najzwyczajniej w świecie zbyt zajęci pracą, by zajmować się małą. Pomagali nam rodzice, dziadkowie. I tu kolejne dzięki, bo mieszkanie blisko rodziny to coś fantastycznego. Widzę, że nasza córka otoczona przez tyle miłości, rozkwita totalnie. Widzę, że my z M. mamy szansę nie oszaleć (od tego nadmiaru miłości ;) ), mogąc powierzyć córkę opiece najbliższych.

Co dalej? Życie w takim kształcie nie może trwać wiecznie. Dużo u nas ciągle niewiadomych. Teraz pora zabrać się za siebie, postawiliśmy wszystkie karty na M. Idą zmiany. Mam ogromny respekt przed nimi, ale chyba się nie boję. Te 2 ostatnie lata pokazały mi, że razem możemy wszystko.


Viac doslovný titulok článku som si ani nemohla vymyslieť :). Áno, dnes chválim môj život. Prečo? Pretože napriek tomu, že za chvíľu sa celý môže prevrátiť hore nohami, som šťastná a chcem sa s Vami podeliť o to, čo sme s M. žili tie posledné dva roky. Žili sme predovšetkým rodinou. To nebol čas Natalie, čas M. či čas našej dcérky. To bol fantastický, zázračný čas celej rodiny, tímu, ktorý hrá na jednu bránku. Bol to čas zahŕňania sa láskou, celkom doslova :). Byť spolu, byť pre seba, nepretržite hovoriť a konať lásku. Viem, určite už máte dosť toho cukru ;). Ale ja som za tie 2 posledné roky nášho života neuveriteľne vďačná. To neboli roky bez hádok, problémov, nedorozumení, bolesti. Ale napriek všetkým ťažkostiam sme si dávali počas týchto rokov všetko, čo je najlepšie – seba – a prechádzali sme cez tie najväčšie problémy spolu.

Jasné, nedá sa žiť len láskou. Máme v živote veľa šťastia. Mohli sme si tak zariadiť naše pracovné záležitosti, že sme pracovali z domu, sami pre seba. Toľko zákaziek, koľko bolo, toľko, koľko sme chceli. Toľko povinností, aby to neobmedzovalo ten život pre rodinu a cestovanie hore-dolu. Ani jeden z nás naplno nevyužíval svoj profesionálny potenciál. Stále môžeme mnoho ponúknuť. Nemali sme však tú potrebu. Bolo nám dobre. Chceli sme sa ďalej vyhrievať v tej našej rodinnej láske, väčšia sebarealizácia mohla počkať. Možno niekto povie: nuda. Ale ja milujem tú našu nudu. Naša dcéra od nás v svojich prvých rokoch života dostala to, čo je absolútne najlepšie – prítomnosť rodičov. Nikto jej to nevezme. Nikto nám to nevezme.

Nie je tak, že sme sa nestretávali s inými ľuďmi, že sme necestovali. Niekedy sme tiež mali priveľa práce na to, aby sme sa mohli zaoberať malou. Pomáhali nám rodičia, starí rodičia. A tu je znovu miesto pre vďačnosť, lebo žiť blízko rodiny je niečo fantastické. Vidím, že naša dcéra je obkolesená toľkou láskou, že celkom rozkvitá. Vidím, že my s M. máme šancu nezblázniť sa (z takej záplavy lásky ;)) a môžeme dať dcérku pod opateru najbližších.

Čo ďalej? Život v takejto forme nemôže trvať večne. Stále je pred nami veľa neznámych. Teraz prišiel čas skoncentrovať sa na seba, stavili sme všetko na M. Prichádzajú zmeny. Mám pred nimi obrovský rešpekt, ale asi sa nebojím. Tie posledné dva roky mi ukázali, že spolu dokážeme všetko. 

sobota, 28 marca 2015

I już / A hotovo

Skoro nie da się żyć w jednym czasie i w Polsce, i na Słowacji. Skoro nie da się w ciągu jednego dnia zjeść śniadania u moich rodziców, a obiadu u teściów. Skoro nie da się ściągnąć na jedną imprezę przyjaciół moich i M. Skoro nie da się w dowolnym czasie pójść ze słowackim znajomym na spacer nad morzem, a z polskim w Tatry Wysokie. To trzeba coś wymyślić.

Nie jestem ekspertem od budowania trwałych relacji. Przeciwnie – zaliczyłam sporo porażek na tym polu. Ale nauczyłam się jednego – żeby być z kimś blisko, trzeba z nim rozmawiać.

Oho, ale odkrycie ;). Wiem jednak na pewno, że bez widzenia się przez dłuższy czas wytrzymam, ale bez rozmowy – nie. I ta rozmowa może przybierać różne formy – telefonicznej, przez skype, za pomocą czatu czy smsa. Żadna z nich nie jest doskonała, ale zamiast doszukiwać się w nich wad, muszę się trzymać ich mocnych stron. Oczywiście „muszę” obowiązuje tylko wtedy, gdy naprawdę mi zależy.

Gdyby nie to, nie byłoby mnie i M. Spotykaliśmy się raz na miesiąc, w super przypadkach – raz na 2 tygodnie, w najgorszych – raz na 6. Ale cały ten czas pomiędzy jego podróżą na północ a moją na południe wypełniała niekończąca się rozmowa. Tę historię jednak już znacie. A jak to się przekłada na inne relacje? Moja córka jest ekspertem od Skype’a (no, aspiruje do tego tytułu ;)). Bo ma 2 dziadków, 2 babcie, 4 prababcie i 1 pradziadka (na bogato ;)). A z nimi otwartą gorącą linię. I fantastyczny kontakt. Dla nas kontakty przez internet są po prostu elementem codzienności. I już.

Inny przykład? Przyjaciele. Przyjaźń z takim małżeństwem jak nasze to zabawa dla wytrwałych, przyznaję. Nie każdemu się chce przejeżdżać te tysiące kilometrów choć od czasu do czasu. Nie każdy ma czas interesować się naszym życiem, gdy nagle tak bardzo się odłączyło od tego, co się przeżyło wspólnie. A jednak i to się udaje. Telefon, mejl i rezerwowanie czasu choć na krótkie spotkanie, gdy kolejny raz pojawiamy się „w mieście”. Małe cegiełki budujące bliskość. Czasem brakuje zaprawy murarskiej, coś się nie klei. Czasem ściana się rozsypie. Ale mamy tych ścian z cegły wokół siebie całkiem sporo. I za każdą jesteśmy niesamowicie wdzięczni.

Tu znowu pojawia się ten internet. Komunikacja pozbawiona najważniejszego – bezpośredniego kontaktu. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Pewnie, że wolałabym randkę w kinie, a plotki przy kawie. Jednak jakbym krzywo nie patrzyła na komunikację internetową, to właśnie jej w dużej mierze zawdzięczam moje małżeństwo. I w pewnym momencie musiałam po prostu zaakceptować fakt, że internet w naszym życiu bywa pomocny, a czasem jest po prostu niezbędny. I już. 


Keď sa už nedá žiť v tom istom čase aj v Poľsku, aj na Slovensku. Keď sa už nedá v rámci jedného dňa zjesť raňajky u mojich rodičov a obed u svokrovcov. Keď sa už nedá zavolať na jednu párty priateľov nás oboch. Keď sa už nedá v ľubovoľnom čase ísť so slovenským známym na prechádzku k moru a s poľským do Vysokých Tatier. Treba niečo vymyslieť.

Nie som odborníkom na budovanie dlhodobých vzťahov. Skôr naopak – utŕžila som v tejto oblasti veľa prehier. Naučila som sa však jedno – keď chcem byť niekomu blízkou osobou, musím s ním rozprávať.

Ej, aké odhalenie ;). Viem však naisto, že bez stretnutia vydržím dlhší čas, ale bez rozhovoru – nie. A ten rozhovor môže mať rôzne formy – telefón, skype, prostredníctvom chatu či smsky. Žiadna z nich nie je dokonalá, ale namiesto hľadania ich chýb sa musím držať ich silných stránok. Samozrejme, „musím” platí výlučne vtedy, keď mi na tom skutočne záleží.

Keby tak nebolo, nebolo by mňa a M. Stretávali sme sa raz za mesiac, v super prípadoch – raz za 2 týždne, v najhorších raz za 6. Ale celý ten čas medzi jeho cestou na sever a mojou na juh vypĺňal nekončiaci sa rozhovor. Ten príbeh však už poznáte. Ako to vyzerá pri iných vzťahoch? Moja dcéra je odborník na Skype (no, uchádza sa o ten titul ;)). Má totiž 2 starkých, 2 starké, 4 babičky a 1 dedka (bohato ;)). A má s nimi vytvorenú horúcu linku. A fantastický kontakt. Pre nás sú jednoducho kontakty cez internet prvkom každodenného života. A hotovo.

Iný príklad? Priatelia. Priateľstvo s takým manželským párom ako sme my, to je, priznávam, zábava pre vytrvalcov. Nie každému sa chce precestovať tie tisícky kilometrov, hoci aj len občas. Nie každý má čas zaujímať sa o náš život, keď sme sa tak náhle odpojili od toho, čo sme s nim spolu prežívali. A predsa sa aj to darí. Telefón, mejl a rezervovanie svojho času hoci aj len na krátke stretnutie, keď sa opätovne ukážeme „na mieste”. Malé tehličky budujúce blízkosť. Niekedy chýba malta, niekedy sa niečo rozsype. Niekedy spadne celá stena. Ale máme tých stien z tehiel okolo seba celkom dosť. A za každú jednu sme nesmierne vďační.

A opäť ten internet. Komunikácia, pri ktorej chýba to najdôležitejšie – bezprostredný kontakt. Lepší je však vrabec v hrsti ako holub na streche. Jasné, že by sa mi viac páčilo rande v kine alebo klebetenie pri káve. Akokoľvek krivo by som sa však pozerala na komunikáciu cez internet, práve nej vo veľkej miere vďačím za moje manželstvo. A v určitej chvíli som jednoducho musela prijať skutočnosť, že internet je v našom živote často nápomocný, niekedy až nevyhnutný. A hotovo.