czwartek, 31 grudnia 2015

Rodzina / Rodina

Kiedy przed 4 laty pobraliśmy się z M., jasne było dla nas, że Boże Narodzenie i Wielkanoc będziemy spędzać raz w Polsce, raz na Słowacji, raz z jedną rodziną, raz z drugą. Nie, nie dlatego, że tak jest „sprawiedliwie”. Dlatego, że kochamy jednych i drugich, dlatego, że bliska i ważna jest dla nas zarówno polska, jak i słowacka tradycja i wreszcie dlatego, że zwyczajnie tęsknimy – ja za Polską, M. za Słowacją.

W tym roku święta Bożego Narodzenia „wypadały” w Polsce. I od kiedy zaszłam w ciążę, było wiadomo, że po raz pierwszy będziemy musieli odstąpić od naszych pierwotnych małżeńskich ustaleń, bo termin porodu został wyznaczony na 19 grudnia. Nie było to dla mnie łatwe, zwłaszcza że z racji ciąży miałam w perspektywie spędzenie na Słowacji kilku długich miesięcy bez odwiedzin w domu rodzinnym.

Tymczasem dostałam od moich rodziców najpiękniejszy prezent świąteczny, jaki mogłam sobie wymarzyć. Powiedzieli, że przyjadą na święta do Bratysławy. Mama miała się też zająć ich organizacją. Ktoś z boku może powiedzieć: „fajnie”. Ale dla mnie to nie było po prostu fajne, dla mnie to było wyjątkowe. Bo moi rodzice są tradycjonalistami. Bo nigdy w życiu nie spędzali Bożego Narodzenia poza domem, a już tym bardziej za granicą. Bo w Trójmieście są dwie moje babcie, z którymi spotykają się w święta, jest mój brat, jest ich rodzeństwo. A podjęli decyzję, że zrezygnują z tego wszystkiego, by spotkać się z nami. Żebyśmy mieli nasze „polskie święta”, skoro takie miały być w tym roku. Żeby pomóc nam z dziećmi, gdy urodzi się nasz syn. Żeby po prostu z nami być.

Nasz syn, mały DJ., przyszedł na świat 15 grudnia. 20 grudnia, po 3 tygodniach pobytu u teściów (bo bliżej szpitala) i prawie tygodniu w szpitalu nareszcie wróciliśmy do domu. Te 4 tygodnie poza domem dłużyły mi się niemiłosiernie. Tym wspanialszy był powrót; zwłaszcza, że w domu czekali już na nas moi rodzice.

A święta? Na naszym bratysławskim stole nie było wprawdzie ulubionych ryb taty (ale „zamówił” je sobie po powrocie do domu u swojej siostry, więc nie mam nadmiernych wyrzutów sumienia ;)), był za to barszcz z knyszami, pieczony łosoś (specjalnie dla matki karmiącej :)), klopsy rybne, kluski z makiem… Był opłatek, sianko pod obrusem i wolne miejsce przy stole. Spokojnie, nie zabrakło też słowackich tradycji :). Jednakże w większej mierze były to polskie święta, choć nie w Polsce, bo w końcu słowackie spędziliśmy przed rokiem u teściów :).

To jednak nie był koniec wyjątkowych wydarzeń. Bo dzięki decyzji moich rodziców o przyjeździe do nas otworzyła się przed nami jeszcze jedna niesamowita szansa – by choć raz w życiu (bo trudno sobie wyobrazić, że taka okazja może się jeszcze kiedyś powtórzyć :)) spędzić święta Bożego Narodzenia zarówno z jednymi, jak i drugimi rodzicami. Kto z was żyje w międzynarodowym związku, ten wie, jak to jest :). Zawsze zazdrościłam znajomym, którzy mają rodziców i teściów w zasięgu godziny drogi samochodem. My byśmy musieli się diabelnie postarać, by pierwszy dzień świąt spędzić na Wybrzeżu, a drugi w województwie trenczyńskim ;). A w tym roku? W drugi dzień świąt moi rodzice, moi teściowie, rodzeństwo M. i my stworzyliśmy zespół najwspanialszych kolędników, jakich świat słyszał, śpiewając na przemian polskie i słowackie kolędy :). A wcześniej zjedliśmy razem świąteczny obiad i spałaszowaliśmy polskie i słowackie ciasta :). Wyjątkowe i niezapomniane chwile. Jak całe tegoroczne święta.

Gdy byłam w ciąży, najgorsze, co mogłam usłyszeć, to: „będziecie mieli super prezent na święta” (tak, powtarzano mi to bardzo często ;)). Nie lubiłam tego, bo nikt nie mógł przewidzieć, kiedy nasz syn zdecyduje się na wyjście. Jednakże kiedy 14 grudnia wieczorem podjął decyzję, że na niego pora, te słowa zaczęły nabierać znaczenia. Tym najwspanialszym prezentem świątecznym nie okazał się jednak on sam, ale cała nasza rodzina (oczywiście z synem włącznie :)) – razem.




Keď sme sa pred štyrmi rokmi s M. vzali, bolo nám jasné, že Vianoce a Veľkú Noc budeme tráviť raz v Poľsku a raz na Slovensku, raz s jednou rodinou, raz s tou druhou. Nie, nie preto, že je to tak „spravodlivé”. Preto, že ľúbime jedných aj druhých, preto, že je nám blízka a je pre nás dôležitá tak poľská, ako aj slovenská tradícia a napokon preto, že jednoducho nám chýbajú naše krajiny.

Tento rok sme mali Vianoce oslavovať v Poľsku. Odkedy som však otehotnela, bolo jasné, že po prvýkrát budeme musieť ustúpiť od našich prvotných manželských dohôd, pretože termín pôrodu bol určený na 19.12. Nebolo to pre mňa ľahké, keďže kvôli tehotenstvu sa predo mnou črtala perspektíva trávenia niekoľkých dlhých mesiacov na Slovensku bez možnosti navštíviť môj rodný kraj.

Od svojich rodičov som však dostala ten najkrajší vianočný darček, po akom som mohla túžiť. Povedali, že prídu na sviatky do Bratislavy. Mama ich tiež mala organizovať. Niekto nezainteresovaný môže povedať: „okej”. Ale pre mňa to nebolo jednoducho „okej”, pre mňa to bolo výnimočné. Pretože moji rodičia sú tradicionalisti. Lebo nikdy netrávili Vianoce mimo domu a už vôbec nie v zahraničí. Lebo v Trojmeste sú dve moje staré mamy, s ktorými sa cez Vianoce stretávajú, je tam môj brat, sú tam ich súrodenci. A predsa sa rozhodli, že sa toho všetkého vzdajú, aby sa mohli stretnúť s nami. Aby sme mali naše „poľské Vianoce”, keď už na tento rok pripadli. Aby nám pomohli s deťmi, keď sa nám narodí syn. Jednoducho, aby s nami boli.

Náš syn, malý DJ sa narodil 15.12. 20.12., po troch týždňoch pobytu u svokrovcov (lebo bývajú bližšie nemocnice) a takmer týždni v nemocnici sme sa konečne vrátili domov. Tie 4 týždne mimo domu boli pre mňa neuveriteľne dlhé. O to krajší bol návrat, zvlášť, že doma už na nás čakali moji rodičia.

A sviatky? Na našom bratislavskom stole síce chýbali tatove obľúbené ryby (ale „zajednal” si ich po návrate domov u svojej sestry, takže nemám veľké výčitky svedomia ;)), ale bol na ňom baršč s pirôžkami, pečený losos (špeciálne jedlo pre dojčiacu matku :)), rybacie fašírky, makové pupáky... Bola oplátka, seno pod obrusom aj voľné miesto pri stole. Nebojte sa, nechýbali ani slovenské tradície :). Vo väčšej miere to však boli poľské sviatky, hoc aj nie v Poľsku, pretože slovenské sviatky sme koniec koncov strávili minulý rok u svokrovcov :).

To však nebol koniec výnimočných udalostí. Lebo vďaka rozhodnutiu mojich rodičov o príchode k nám sa pred nami otvorila ešte jedna úžasná príležitosť – aspoň raz v živote (lebo ťažko si predstaviť, že by sa taká príležitosť ešte mohla zopakovať :)) stráviť Vianoce aj s jednými, aj s druhými rodičmi. Kto z Vás žije v medzinárodnom vzťahu, vie, ako to býva :). Vždy som závidela známym, ktorí majú rodičov a svokrovcov v okruhu do hodiny cesty autom. My by sme sa museli čertovsky posnažiť, aby sme prvý sviatok vianočný strávili na Pobreží a druhý v Trenčianskom kraji ;). A tento rok? Na druhý sviatok vianočný sme s mojimi rodičmi, svokrovcami a súrodencami M. vytvorili skupinu najúžasnejších koledníkov, akých kedy svet počul, pričom sme spievali striedavo poľské a slovenské koledy :). No a predtým sme spolu zjedli sviatočný obed a maškrtili na poľských aj slovenských koláčikoch :). Výnimočné a nezabudnuteľné chvíle. Ako celé tohtoročné sviatky.

Keď som bola tehotná, to najhoršie, čo som mohla počuť, bolo: „budete mať super darček pod stromček” (áno, počula som to veľmi často ;)). Nepáčilo sa mi to, lebo nikto nemohol predpokladať, kedy sa náš syn rozhodne prísť na svet. Keď sa však 14.12. v noci rozhodol, že už prišiel jeho čas, tie slová začali dávať zmysel. Tým najúžasnejším vianočným darčekom však nebol on sám, ale celá naša rodina (samozrejme, vrátane synka) – spolu.