Miniony miesiąc nie był dla mnie łaskawy. Zmagałam się z
koszmarnym zapaleniem skóry, byłam na antybiotykach, musiałam się też zmierzyć
z wielkim zawodem w życiu osobistym. Ślady na skórze pozostaną jeszcze przez
parę miesięcy, ślady na sercu pewnie dłużej, ale mimo wszystko w tych ostatnich
dniach lutego patrzę w przyszłość z pewną dozą optymizmu. Optymizm nie jest
moją najmocniejszą stroną, obawiam się, że mój mąż, czytając te słowa, uniesie
tylko brew z powątpiewaniem, ale nie wycofuję się z nich – mimo wszystko jest
we mnie jakaś nadzieja, nadzieja na dobre jutro. Chyba po prostu dojrzewam :).
Po tym w gruncie rzeczy optymistycznym wstępie pora jednak
przejść do tematu mniej optymistycznego, którym chcę się dziś z wami podzielić
:). Chodzi on za mną już od jakiegoś czasu, wiem też, że nurtuje niektórych z
was, zwłaszcza tych, którzy są w podobnej sytuacji życiowej do mojej. Otóż z
życiem za granicą prawie nierozerwalnie łączy się praca za granicą. Mieszkam w
stolicy, więc siłą rzeczy oferta dla obcokrajowców jest tu bogatsza niż w
innych regionach. Nieznajomość słowackiego też nie stanowi tu problemu (choćby
moja ukochana B. – wymyśliła sobie Bratysławę i zaraz się w niej znalazła, mimo
że wcześniej nie miała ze Słowacją zbyt wiele wspólnego; w pracy porozumiewała
się po angielsku i po francusku). Język polski dla niektórych pracodawców jest
wystarczającym atutem. Zawody, do których potrzebne jest wykształcenie
techniczne, też stoją otworem. Czyli nie ma się czego obawiać.
Co jednak, gdy nasze talenty i umiejętności nie są
przekładalne na rzeczywistość innego kraju? Oczywiście można wykonywać
jakąkolwiek pracę, ale jak to się ma do samorealizacji, do spełniania w
wykonywanym zawodzie?
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę tu nikogo zniechęcać,
podziwiam i kibicuję wszystkim, którzy potrafią się odnaleźć za granicą, nawet
gdy nie było to ich marzenie „od zawsze”. W życiu na pewno warto być
elastycznym, w gruncie rzeczy moja „kariera” tłumacza języka słowackiego jest
niezłym przykładem na potwierdzenie tej tezy. Niemniej jednak nie umiem pozbyć
się bolesnego przekonania, że wraz z przeprowadzką na Słowację musiałam zakopać
moje największe talenty i nie jest łatwo z tym żyć. Bo to, w czym czułam się
mocna i w czym się spełniałam, związane było właśnie z językiem polskim na
stricte polskim gruncie. Jedna kwestia to po prostu posługiwanie się słowem –
szybkie riposty, twórcze skojarzenia, dobre oko do błędów językowych i niezłe
pióro, do tego duża wrażliwość na odpowiedni dobór słów. To umiejętności, które
mogą mieć szerokie zastosowanie, mi natomiast pomagały przede wszystkim w
dobrej komunikacji. Jednak na Słowacji są mi na nic, przynajmniej w rozmowie. I
wyraźnie czuję, że język słowacki mnie z czegoś ograbia, może z jakiegoś uroku,
który mam, gdy posługuję się językiem polskim. Dzięki Bogu, że M. zna mój język
ojczysty! ;) Druga kwestia wiąże się z muzyką. Przez wiele lat śpiewałam w
różnych zespołach w kościele, prowadziłam warsztaty muzyczne dla dzieci i
młodzieży, moja głowa jest jak olbrzymia studnia pełna polskich piosenek
chrześcijańskich. No właśnie. Polskich. Na Słowacji moja wiedza w tym zakresie
jest kompletnie bezużyteczna. A ja to naprawdę kochałam robić. Gdzieś z tyłu
głowy wiązałam z tym nawet swoją przyszłość.
M. zawsze mi powtarza, by skupiać się na możliwościach,
które są przede mną. Święta racja. W gruncie rzeczy to fantastyczna sprawa, że
udało mi się opanować język słowacki na tyle, by móc go tłumaczyć na polski. I
ten mój talent do polskiego też tu przecież pomaga, bo nie oszukujmy się –
zdarzało mi się widzieć tak fatalne tłumaczenia, że zastanawiałam się, jak w
ogóle jakiś Polak mógł je popełnić :). Ale z pewnymi marzeniami trudno jest się
pożegnać, a niektórych po prostu nigdy nie da się zapomnieć. Wyjazd za granicę to
coś więcej niż zwykła zmiana adresu i języka, może zmienić całego człowieka.
Trzeba patrzeć w przyszłość, jasne, trzeba być elastycznym, też prawda, ale
dochodzenie do tego to nieraz długi i żmudny proces, polegający na ciosaniu
samego siebie.
Končiaci sa
mesiac nebol pre mňa príliš láskavý. Bojovala som s nepríjemným zápalom kože,
bola som na antibiotikách a musela som sa zmieriť s veľkým sklamaním v osobnom
živote. Stopy na pokožke nezmiznú ešte pár mesiacov, stopy na srdci isto aj
dlhšie, napriek všetkému však v týchto ostatných februárových dňoch pozerám do
budúcnosti s istou dávkou optimizmu. Optimizmus nie je moja silná stránka,
obávam sa, že môj manžel pri čítaní týchto slov pochybovačne zdvihne obočie, no
neberiem ich späť – napriek všetkému je vo mne akási nádej, nádej na lepší
zajtrajšok. Asi proste dozrievam :).
Po tomto v zásade
optimistickom úvode nastal čas prejsť na menej optimistickú tému, o ktorú sa
chcem s vami dnes podeliť :). Prenasleduje ma už nejaký ten čas, viem tiež, že
trápi niektorých z vás, zvlášť tých, ktorí sú v podobnej životnej situácii ako
ja. Život v zahraničí je takmer nevyhnutne spojený s prácou za hranicou. Bývam
v hlavnom meste, už len kvôli tomu je pracovný trh pre cudzincov oveľa
priaznivejší ako v iných regiónoch. Nedokonalá slovenčina tiež nemusí byť
problém (napr. moja milá B. – zmyslela si, že pôjde do Bratislavy a vzápätí sa
v nej ocitla, napriek tomu, že predtým nemala so Slovenskom veľa spoločného; v
práci hovorila po anglicky a po francúzsky). Poľština je pre niektorých
zamestnávateľov dostatočná konkurenčná výhoda. Pozície, ktoré si vyžadujú
technické vzdelanie, sú tiež dostupné. Netreba sa teda ničoho báť.
Čo však, ak naše
talenty a schopnosti nie sú prenosné do reálií inej krajiny? Samozrejme, možno
vykonávať akúkoľvek prácu, ale čo to má spoločné so sebarealizáciou vo vybranom
povolaní?
Nechápte ma zle,
nechcem nikoho znechutiť. Obdivujem všetkých tých, ktorí sa dokážu realizovať
za hranicou, aj keď to nie je ich sen „odjakživa”. V živote musí byť človek
určite flexibilný, koniec koncov, moja „kariéra” prekladateľa slovenského
jazyka je dobrým príkladom potvrdzujúcim túto tézu. Neviem sa však zbaviť
bolestného presvedčenia, že spolu so sťahovaním na Slovensko som musela zakopať
svoje najväčšie talenty a žijem s tým iba neľahko. Pretože to, v čom som sa
cítila byť silná a v čom som sa realizovala, bolo spojené práve s poľským
jazykom a Poľskom. Na jednej strane ide o dobrú jazykovú výbavu – rýchle
reakcie, tvorivé asociácie, dobré oko na jazykové chyby a celkom dobrý štýl.
Patrí k tomu aj veľká citlivosť pri vhodnom výbere slov. To sú schopnosti,
ktoré môžu mať široké využitie, mne pomáhali najmä v dobrej komunikácii. Na
Slovensku sú mi však na nič, prinajmenšom pri rozhovore. Silne cítim, že
slovenčina ma o niečo okráda, snáď o akési čaro, ktoré dokážem vzbudiť pri
používaní poľštiny. Vďakabohu, že M. pozná môj materinský jazyk! ;) Druhá
otázka je spojená s hudbou. Dlhé roky som spievala v rôznych zboroch v kostole,
viedla som hudobné tvorivé workshopy pre deti a mládež, moja hlava je ako
studňa plná poľských kresťanských piesní. A o to ide. Poľských. Na Slovensku sú
tieto moje vedomosti úplne zbytočné. A ja som to naozaj robila veľmi rada.
Akosi podvedome som s tým tiež spájala svoju budúcnosť.
M. mi vždy opakuje,
že sa mám sústrediť na možnosti, ktoré sú predo mnou. Svätá pravda. V podstate
je to fantastické, že sa mi podarilo zvládnuť slovenský jazyk natoľko, že ho
môžem prekladať do poľštiny. A ten môj talent na poľštinu pri tom tiež pomáha,
lebo pravda je taká, že už som videla aj také preklady, pri ktorých som
premýšľala, ako mohol Poliak niečo také spáchať :). Ale s niektorými snami je
ťažké sa rozlúčiť a na niektoré sa skrátka nedá zabudnúť. Sťahovanie do
zahraničia je viac ako iba prostá zmena adresy a jazyka, dokáže totiž zmeniť
celého človeka. Jasné, treba hľadieť dopredu a byť flexibilný, avšak kým sa tam
človek dostane, čaká ho neraz dlhý a náročný proces, spočívajúci v okresávaní
seba samého.