środa, 30 grudnia 2020

Ciekawe czasy 2 / Zaujimavé časy 2

Dokładnie przed rokiem grudniowy tekst na moim blogu napisał M. i nazwał go „Ciekawe czasy”. Proroczy tytuł :). W tym roku nie pozostało mi nic innego, jak dodać do niego dwójkę. Piszę sequel, zapnijcie pasy!

Rok 2020 rozpoczęłam z przytupem, bo od zapalenia i usunięcia ósemki ;). Za to krótko potem dostałam fantastyczną propozycję współpracy z wydawnictwem Pascal (czego efektem była druga edycja przewodnika po Bratysławie) i byłam w siódmym niebie. W Szkole Polskiej planowałam w tamtym czasie konkurs czytelniczy i dokończenie generalnych porządków, które rozpoczęłam we wrześniu 2019 roku. Po cichu marzyłam też o jakimś wyjazdowym weekendzie z mężem, bo w końcu JM. skończył w styczniu rok i na przestrzeni 2020 można było pomyśleć o podrzuceniu go na chwilę dziadkom (oczywiście w pakiecie ze starszym rodzeństwem ;)).

Tymczasem w marcu przyszedł pierwszy kamień milowy tego roku. Wiadomo, pandemia. I pierwsza cenna lekcja – coś, co uznaje się za pewnik, nie zawsze tym pewnikiem będzie. Jak otwarta granica między Słowacją a Polską. I moi oddaleni o tysiąc kilometrów rodzice zawsze na wyciągnięcie ręki.

Wiosnę uniosłam z trudem. Do maja była z nami moja mama, która u nas po prostu utknęła (co dla nas było błogosławieństwem), ale przez 2 następne miesiące M. chodził do pracy, a ja miałam w domu całą naszą trójkę (plus własne obowiązki zawodowe).

W lecie trzeba było się zmierzyć z ograniczoną możliwością planowania i koniecznością zmiany podejścia do kolejnych pewników, takich jak coroczne wakacje na Węgrzech, które uwielbiamy. I cieszyć się tym, że w ogóle udało się pojechać do Polski i odwiedzić słowackich teściów. To była lekcja numer 2 – ostrożnie z planowaniem, bo czasem po prostu planować się nie da albo nasze plany nie dochodzą do skutku. I trzeba się z tym jakoś zmierzyć. Jednocześnie wakacje okazały się czasem odpoczynku, bycia razem, docenienia rodziny. Ta rodzina to chyba jedna z najważniejszych rzeczy, za które jestem w 2020 roku wdzięczna.

Jesień przyniosła trochę normalności i oddechu w pandemicznej rzeczywistości, bo nasze starszaki wróciły już na dobre do szkoły i przedszkola. Poza tym po 7 latach nareszcie dociągnęliśmy z M. do końca jedno wspólne marzenie i stworzyliśmy stronę internetową naszej firmy tłumaczeniowej, COMPREHENDO, s.r.o. No i M. zdecydował się na wspaniałe pół roku urlopu ojcowskiego. Gorzej było z moją pracą w Szkole Polskiej, bo w październiku znowu musieliśmy się przenieść do podziemia (czyt. do internetu ;)), ale z drugiej strony nauczyłam się dzięki temu mnóstwa nowych rzeczy - ogarniam podstawową edycję filmów wideo (serio! Ostatnio zrobiłam mojej teściowej koncert online jej klasy fortepianu, sami zobaczcie, jestem dumna z efektu :)), programy do obróbki zdjęć, do robienia grafik i plakatów. Zrobiła się ze mnie trochę taka pani od wszystkiego :). W gruncie rzeczy odnajdywałam się w tych wszystkich wyzwaniach, choć może coraz częściej wracało do mnie pytanie, czy wyobrażam sobie spędzenie życia na Słowacji.

Aż przyszedł drugi kamień milowy tego roku, podejrzenie nieuleczalnej choroby u MN. I ten mnie prawie zmiażdżył. Ale ostatecznie przyniósł też ze sobą najcenniejsze lekcje minionego roku. Po pierwsze przeszłość już była, przyszłości jeszcze nie ma, jest teraźniejszość. I to tu i teraz trzeba żyć. I starać się ten jeden konkretny dzień, który trwa, uczynić jak najszczęśliwszym, przeżyć go jak najlepiej, pomóc go przeżyć jak najlepiej swoim dzieciom. Myślenie o przyszłości przez parę listopadowych tygodni doprowadziło mnie na skraj rozpaczy. Ale – dzięki Bogu – było totalnie pozbawione sensu, co udało mi się w końcu po wielkich bojach z samą sobą zrozumieć. Za to druga prawda, którą przyniósł ten listopadowy kryzys, jest jeszcze cenniejsza. Miłość jest absolutnie najważniejsza, dzięki miłości można wszystko przetrwać. Nie mam pojęcia, co jeszcze przed nami, nie mam pojęcia, co nas czeka w związku z chorobą MN., jak będzie się rozwijać pandemia, kiedy uda nam się ponownie pojechać na Wybrzeże. Nie wiem, czy prędko „będzie lepiej” albo czy w ogóle „będzie dobrze”. Ale wiem, że to przetrwamy. Bo jesteśmy razem, bo się kochamy, bo otacza nas mnóstwo niesłychanie życzliwych nam osób i w nawet największym kryzysie nie będziemy sami. Wy, moi drodzy czytelnicy, również jesteście częścią tego kręgu i za to Wam dziękuję. Na 2021 rok życzę nam wszystkim tego jednego – miłości. I jestem wdzięczna za każdą jedną lekcję zdobytą w roku 2020, choć miały taką wysoką cenę.


Zdjęcie od wspaniałej mariamuhl.com

Presne pred rokom napísal decembrový text na mojom blogu M. a nazval ho Zaujímavé časy. Prorocký názov :). Tento mi neostáva nič iné, iba k nemu pridať dvojku. Píšem sequel, zapnite si pásy!

Rok 2020 som začala energicky, od zápalu a vytrhnutia osmičky ;). Krátko nato som však dostala úžasný návrh na spoluprácu s vydavateľstvom Pascal (čoho výsledkom bolo druhé vydanie sprievodcu po Bratislave) a bola som v siedmom nebi. V Poľskej škole som v tom čase plánovala čitateľskú súťaž a ukončenie takého generálneho upratovania, ktoré som začala v septembri 2019. Zároveň som potichu snívala o nejakom víkendovom výjazde s M., pretože, koniec koncov, JM mal v januári prvé narodeniny a počas roka 2020 by sa ho už dalo podhodiť na chvíľu starým rodičom (samozrejme, v multipacku so staršími súrodencami ;)).

Namiesto toho však v marci prišiel prvý tohtoročný míľnik. Samozrejme, pandémia. A s ňou aj prvá cenná lekcia – ak niečo považujeme za istotu, nemusí to ňou aj zostať. Ako napríklad otvorená hranica medzi Slovenskom a Poľskom. A moji rodičia, ktorí boli aj napriek tisícke kilometrov medzi nami vždy na dosah ruky.

Jar som zvládala iba ťažko. Do mája bola s nami moja mama, ktorá u nás jednoducho uviazla (čo bolo pre nás požehnaním), ale potom ešte dva mesiace M. chodil do práce a ja som mala doma naše tri deti (plus vlastné pracovné povinnosti).

V lete sme museli čeliť obmedzeným možnostiam plánovania a nutnosťou zmeny postoja k ďalším istotám, takým ako sú každoročné prázdniny v Maďarsku, ktoré milujeme. Museli sme sa tešiť z toho, že sa nám vôbec podarilo vycestovať do Poľska a navštíviť slovenských svokrovcov. To bola lekcia číslo 2 – opatrne s plánovaním, pretože niekedy sa to skrátka nedá alebo naše plány končia v koši. A treba sa s tým nejako zmieriť. Zároveň však pre nás boli prázdniny obdobím, keď sme si mohli oddýchnuť, byť spolu a doceniť rodinu. Práve rodina je snáď jedna z najdôležitejších vecí, za ktoré som v roku 2020 vďačná.

Jeseň priniesla trochu normálnosti a oddychu od pandemickej situácie, pretože naše staršie deti sa vrátili do školy a škôlky. Okrem toho sme po 7 rokoch konečne dotiahli s M. do konca jeden spoločný sen a vytvorili sme webstránku našej prekladateľskej firmy, COMPREHENDO, s.r.o. No a M. sa rozhodol pre rodičovskú dovolenku. Horšie to dopadlo s mojou prácou v Poľskej škole, pretože v októbri sme sa opäť museli stiahnuť do podzemia (čiže do online priestoru ;)), na druhej strane som sa však vďaka tomu naučila mnoho nových vecí – zvládam základnú úpravu videí (naozaj! Naposledy som mojej svokre pripravili online koncert jej klavírnej triedy, sami sa pozrite, som hrdá na tento výsledok :)), programy na úpravu fotiek, prípravu grafiky a plagátov. Stala som sa trošku takým dievčaťom pre všetko :). V zásade som sa zo všetkých tých výziev tešila, hoci sa ku mne čoraz častejšie vracala otázka, či si viem predstaviť strávenie života na Slovensku.

Potom prišiel druhý míľnik tohto roka, podozrenie na nevyliečiteľnú chorobu u našej MN. A to ma skoro zničilo. Napokon však priniesol tie najcennejšie lekcie z končiaceho sa roka. Po prvé, minulosť už nie je, budúcnosť ešte nie je, no je tu prítomnosť. A treba žiť tu a teraz. A snažiť sa, aby ten jeden konkrétny deň, ktorý trvá, bol čo najšťastnejší, čo najlepšie prežitý, a pomôcť aj deťom, aby to tak vnímali. Myšlienky na budúcnosť ma počas tých niekoľkých novembrových týždňov priviedli až na pokraj zúfalstva. Ale vďakabohu, boli úplne nezmyselné, čo sa mi napokon po dlhých bojoch vo svojom vnútri podarilo pochopiť. No a tá druhá pravda, ktorá vzišla z novembrovej krízy, je ešte hodnotnejšia. Láska je absolútne najdôležitejšia, vďaka láske sa dá všetko zvládnuť. Netuším, čo je ešte pred nami, netuším, čo nás čaká v súvislosti s chorobou MN, ako sa bude vyvíjať pandémia, kedy sa nám podarí opäť vycestovať k rodičom. Neviem, či „bude lepšie“ už čoskoro alebo či vôbec „bude dobre“. Viem však, že to zvládneme. Lebo sme spolu, lebo sa ľúbime, lebo je v našom okolí mnoho neuveriteľne žičlivých ľudí a ani počas najväčšej krízy nebudeme sami. Vy, drahí čitatelia, ste tiež súčasťou tohto okruhu ľudí, za čo Vám ďakujem. Do roku 2021 nám všetkým želám iba jedno – lásku. A som vďačná za každú lekciu, ktorú som sa naučila v roku 2020, hoci ich cena bola vysoká.

poniedziałek, 23 listopada 2020

Smak rozpaczy / Chuť zúfalstva

2 tygodnie temu rozpadł się świat, który znałam. Od 2 tygodni wiem, że musimy zbudować naszą rodzinną „normalność” od nowa, ale jeszcze bardzo daleka droga przed nami, na chwilę obecną nie mam bladego pojęcia, od czego zacząć. 2 tygodnie temu po raz pierwszy w życiu poznałam, jak smakuje rozpacz. Do wtedy nie wiedziałam, jakie to ciężkie, przenikające bez reszty uczucie. Przez te ostatnie tygodnie prawie nie było dnia, żebym nie płakała. Smutek stał się jakby częścią mojej twarzy, mam wrażenie, jakby wrył się głęboko w każde zagłębienie w skórze. W pierwszych dniach nawet nie płakałam, ale wyłam niczym zwierzę. Nie wiedziałam, że tak w ogóle potrafię. Najgorsze są poranki, bo gdy już uda mi się zasnąć i przespać noc, rano budzę się i wiem, że nic się nie zmieniło, znów budzę się w tym nowym świecie, choć chciałabym się obudzić w przeddzień tego, co zmieniło całe moje życie.

2 tygodnie temu dowiedzieliśmy się z M., że nasze ukochane dziecko może być poważnie chore. Na chorobę, która dzięki Bogu nie skraca życia, ale jest nieuleczalna i może mieć wielki wpływ na całą naszą przyszłość.

Po co o tym wszystkim piszę? Bo potrzebuję poczuć wsparcie. Nie chcę słyszeć, że będzie dobrze, bo nikt nie wie, jak będzie. Właściwie w ogóle z mało kim jestem w stanie teraz o tym wszystkim rozmawiać. Ale potrzebuję poczuć, uwierzyć, że sobie poradzimy. Nie mamy innego wyjścia, musimy sobie poradzić, ale potrzebuję wiedzieć, że nie jesteśmy sami. Jeśli jesteście wierzący – pomódlcie się za nas, jeśli nie – wyślijcie nam ciepłą myśl.

Piszę też o tym, bo i tak nie jestem w stanie myśleć i pisać o niczym innym. Po tych dwóch tygodniach udaje mi się już pomału być spokojniejszą, nie wyglądać zbyt daleko w przyszłość, żyć pomalutku każdego dnia „tu i teraz”, ale to bardzo, bardzo krucha równowaga.

W tym miejscu chcę też podziękować lekarzom ze szpitala na Kramárach za całą pomoc i opiekę nad naszą córką, dyrekcji szkoły, wychowawczyni i całej klasie za okazane zrozumienie i serce, naszej rodzinie za ogrom miłości i wsparcia i wszystkim bliskim, którzy są przy nas w tych trudnych chwilach, którzy unieśli moje łzy, którzy są gotowi towarzyszyć nam w naszym cierpieniu.

Trzymajcie kciuki za budowanie naszej nowej normalności. Stawiam pierwszą maleńką cegiełkę…

12.11.2020, urodziny MN.

Pred dvomi týždňami sa rozpadol svet, ktorý som poznala. Už dva týždne viem, že musíme nanovo vystavať našu rodinnú normálnosť, ale pred nami je ešte dlhá cesta, v tomto momente netuším, od čoho začať. Pred dvomi týždňami som po prvýkrát zistila, ako chutí zúfalstvo. Dovtedy som nevedela, aký ťažký, všeobjímajúci pocit to je. Počas tých ostatných týždňov takmer nebolo dňa, v ktorom by som neplakala. Smútok sa stal akoby súčasťou mojej tváre, mám pocit, akoby sa hlboko vryl do každej priehlbiny v mojej koži. Počas prvých dní som vlastne ani neplakala, ale vyla ako zviera. Nevedela som, že sa to tak vôbec dá. Najhoršie sú rána, lebo keď sa mi už podarí zaspať a prespať noc, ráno sa prebúdzam v tom novom svete, hoci by som sa chcela zobudiť v tom, kde ešte bolo všetko po starom.

Pred dvomi týždňami sme sa s M. dozvedeli, že naše milované dieťa môže byť vážne choré. Na chorobu, ktorá, vďakabohu, neskracuje život, ale je neliečiteľná a môže mať veľký vplyv na celú našu budúcnosť.

Prečo o tom všetkom píšem? Lebo potrebujem cítiť podporu. Nechcem počuť, že bude dobre, lebo nikto nevie, ako bude. Vlastne s málokým som schopná o tom všetkom teraz rozprávať. Ale potrebujem cítiť, uveriť, že si poradíme. Nemáme iné východisko, musíme to zvládnuť, ale potrebujem vedieť, že nie sme sami. Ak ste veriaci, pomodlite sa za nás, ak nie, pomyslite si o nás.

Píšem o tom tiež preto, že nedokážem myslieť a písať o niečom inom. Po tých dvoch týždňoch už pomaličky viem byť pokojnejšia, nevyzerať priďaleko do budúcnosti, prežívať pomaly každý deň tu a teraz, ale je to veľmi, veľmi krehká rovnováha.

Na tomto mieste by som tiež chcela poďakovať lekárom z nemocnice na Kramároch za pomoc a starostlivosť o našu dcéru, vedeniu jej školy a zvlášť triednej učiteľke a celej triede za preukázané pochopenie a veľké srdce, našej rodine za lásku a podporu a všetkým blízkym, ktorí sú pri nás v týchto ťažkých chvíľach, ktorí uniesli moje slzy a sú pripravení sprevádzať nás v našej bolesti.

Držte nám palce pri budovaní našej novej normálnosti. Staviam prvú tehličku...

sobota, 31 października 2020

3 veci, ktoré môžu Slovaci závidieť Poliakom / 3 rzeczy, których Słowacy mogą pozazdrościć Polakom

Septembrový príspevok bol pre mňa inšpiráciou a prinútil ma zamyslieť sa nad tým, čo môžeme na oplátku my na Slovensku závidieť Poľsku a Poliakom. Nájdu sa také veci? Rozhodne, a nie je ich málo. Vzal som si príklad z N. a tiež som si vybral tri.

1.       Vzťah k vlastnej histórii

Toto je úplná pravda, hoci niekedy je to dvojsečný meč. História Poľska je bohatá na udalosti aj osobnosti. Poľsko-litovská únia patrila k najvýznamnejším hráčom na európskej šachovnici v novoveku. Krvavé dvadsiate storočie sa na Poľsku podpísalo tak, že o tom vie celý svet a odborári zo Solidarity sa zaslúžene dostali aj do našich učebníc dejepisu. Mnohé súvisí s tým, že Poliaci mali takmer stále svoj vlastný štát a teda vystupovali akoby pod vlastnou značkou.

My na Slovensku s tým stále máme problém. Nejako sa nechceme prihlásiť sa k značke Uhorska či neskôr Rakúsko-Uhorska, hoci sme boli integrálnou súčasťou tohto celku po celé stáročia. Trochu lepšie nám to ide s Čechmi. Podľa mňa sa však smelo môžeme hlásiť k bohatej histórii Uhorska a Československa, nebáť sa jej a nepovažovať ju za niečo cudzie. Aj Slováci prispievali k sláve banských miest, porážke Turkov, rozvoju manufaktúr na Gemeri či športovým úspechom Československa. Mohli by sme si vziať z Poliakov príklad v tom, že budeme viac zorientovaní vo vlastnej histórii, viac s ňou identifikovaní a pripravení o nej diskutovať. S tým sa spája aj nutnosť vidieť svoje dejiny v ich plnej farebnosti, aj s čiernymi miestami.

2.       Starostlivosť o kultúrne dedičstvo

Je to ďalšia vec, ktorú ja osobne mimoriadne citlivo vnímam a zároveň v mnohom súvisí s tou predchádzajúcou. Je mi trošku smutno, keď sa prechádzam po slovenských mestách, vnímam ich slávnu históriu a rukami pohládzam jej hmotné dôkazy, a zároveň vidím ich spustnutosť alebo prinajmenšom zanedbanosť. Málokedy je vzácne miesto upravené do takej podoby, akú by si zaslúžilo (mojou obľúbenou výnimkou je napr. Skalica, odporúčam). V Poľsku je to podľa mňa celkom inak.

Možno aj kvôli vzťahu k histórii sú centrá poľských miest často krásne upravené a obnovené. Netýka sa to len výstavných veľkomiest typu Krakov či Vroclav. Aj malé mestá majú svoje čaro a vyzerajú ako zo škatuľky.

Tento rok sme boli na výlete v meste Sztum. Vygúglite si ho, je to malé mestečko v Pomoranskom vojvodstve. Svokrovci, známi cestovatelia po bližšom aj vzdialenejšom okolí, boli Sztumom zaskočení – pred pár rokmi to bolo zanedbané, ničím sa nevyznačujúce mesto, mesto ako každé iné. Dnes je pekne obnovené, upravené a je radosť sa v ňom prechádzať. Podobných príkladov by som mohol menovať niekoľko. Veľmi by som si želal, aby sme sa aj v tomto viac podobali našim severným susedom.

3.       More, naše more

S týmto asi nič neurobíme, more mať nebudeme. Hovorí sa, že slovenské more je v Chorvátsku. Darmo je, teplotu má prijateľnejšiu ako Baltik a akosi sme si v minulosti zvykli mieriť skôr na juh ako na sever.

Pomaličky sa to však mení a čoraz viac Slovákov mieri na letnú dovolenku aj k Baltiku. Určite je jedným z faktorov kvalita cestnej infraštruktúry v Poľsku, ktorú teda skutočne môžeme závidieť. Iným dôvodom môže byť aj neopozeranosť poľského pobrežia, krása tamojšej prírody, miest a pláží a s tým súvisiaca exotickosť (čo znie v prípade Poľska mimoriadne exoticky).

More teda mať nebudeme, ale môžeme aspoň ľahučko zmeniť smer a spraviť z poľského Baltiku trošku aj slovenské more. Môžeme ho Poliakom skutočne závidieť, ale môžeme si z neho aj kúsok vziať. Radi nás tam uvidia a dovolenka pri tomto mori, hoci aj trošku chladnejšom, rozhodne stojí za to.

 

Na záver by som si veľmi želal, aby sme sa začali o niečo viac spoznávať. Aby Poliaci nevnímali Slovákov len cez stereotypy a vice versa. My s N. a deťmi sa snažíme byť tak trochu vyslancami Poľska na Slovensku a Slovenska v Poľsku. Máme sa totiž čím obohatiť, môžeme sa v mnohom vzájomne inšpirovať a zlepšovať ten náš spoločný kúsok sveta. 

Zamek w Sztumie

Wrześniowy wpis stanowił dla mnie inspirację i skłonił do zastanowienia, czego – dla odmiany – możemy zazdrościć Polsce i Polakom my, Słowacy. Czy istnieją takie rzeczy? Zdecydowanie, i to wcale niemało. Za przykładem N. również wybrałem trzy.

1.       Stosunek do własnej historii

Absolutna prawda, choć czasami też miecz obosieczny. Historia Polski obfituje w wydarzenia i ważne postacie. Unia polsko-litewska należała do najbardziej znaczących graczy na europejskiej szachownicy w czasach nowożytnych. Krwawy wiek dwudziesty odcisnął swoje piętno na Polsce tak mocno, że wie o tym cały świat, a związkowcy z Solidarności zasłużenie znaleźli się również w naszych podręcznikach do historii. Wiele ma związek z tym, że Polacy prawie przez cały czas mieli swoje własne państwo i występowali jakby „pod własną marką”.

My, Słowacy, wciąż mamy z tym problem. Jakoś nie chcemy podciągnąć się pod markę Węgier albo późniejszych Austro-Węgier, chociaż przez wieki byliśmy integralną częścią tej całości. Trochę lepiej nam to wychodzi z Czechami. Według mnie możemy jednak śmiało poczuć się częścią bogatej historii Węgier i Czechosłowacji, nie bać się jej i nie odbierać jako czegoś obcego. Również Słowacy przyczynili się do sławy miast górniczych, pogromu Turków, rozwoju manufaktur w Gemerze i sukcesów sportowych Czechosłowacji. Moglibyśmy wziąć przykład z Polaków i być lepiej zorientowani we własnej historii, bardziej się z nią utożsamiać i być gotowi do dyskusji na jej temat. Wiąże się z tym konieczność spojrzenia na własne dzieje w pełnej palecie kolorów, uwzględniając też czarne karty.

2.       Troska o dziedzictwo kulturowe

To kolejny temat, na który osobiście jestem niezwykle wyczulony, a który pod wieloma względami łączy się z punktem opisanym powyżej. Trochę mi smutno, gdy spaceruję po słowackich miastach, rozmyślam o ich wspaniałej historii, rękoma dotykam jej materialnych pozostałości, a jednocześnie widzę opustoszenie tych miejsc lub – w najlepszym wypadku – zaniedbanie. Rzadko zabytkowe miejsce zostaje doprowadzone do takiego stanu, na który rzeczywiście zasługuje (mój ulubiony wyjątek to Skalica, polecam). Moim zdaniem w Polsce to wygląda zupełnie inaczej.

Być może także dzięki stosunkowi do historii centra polskich miast są często pięknie utrzymane i odnowione. Nie dotyczy to tylko wielkich, popularnych miast, takich jak Kraków czy Wrocław. Nawet małe miasteczka mają swój urok i wyglądają jak z obrazka.

W tym roku byliśmy na wycieczce w miejscowości Sztum. Sprawdźcie na Google, to niewielkie miasteczko w województwie pomorskim. Teściowie, znani podróżnicy po bliższej i dalszej okolicy, byli jego wyglądem zaskoczeni – jeszcze kilka lat temu miasto to było zaniedbane, przeciętne, po prostu jedno z wielu. Dzisiaj jest pięknie odrestaurowane, utrzymane, a spacer po nim to prawdziwa przyjemność. Podobne przykłady mógłbym mnożyć. Życzyłbym sobie, żebyśmy również pod tym względem byli bardziej podobni do naszych północnych sąsiadów.

3.       Morze, nasze morze

Na to raczej nic nie poradzimy, nie będziemy mieli morza. Mówi się, że słowackie morze znajduje się w Chorwacji. No cóż, temperaturę wody ma z pewnością przyjemniejszą niż Bałtyk, poza tym przyzwyczailiśmy się kiedyś kierować częściej na południe niż na północ.

Stopniowo ulega to jednak zmianie i coraz więcej Słowaków na miejsce swojego urlopu wybiera Bałtyk. Z pewnością jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest jakość infrastruktury drogowej w Polsce, której możemy naprawdę pozazdrościć. Innym powodem może być nietuzinkowość polskiego wybrzeża, piękno tamtejszej przyrody, miasteczek i plaż oraz związana z tym egzotyka (co w przypadku Polski brzmi szczególnie egzotycznie).

Zatem morza mieć nie będziemy, ale łatwo możemy zmienić kierunek i uczynić polski Bałtyk choć odrobinę słowackim morzem. Naprawdę możemy go Polakom zazdrościć, ale możemy też wziąć z niego kawałeczek dla siebie. Chętnie nas tam przywitają, a wakacje nad tym morzem, nawet jeśli troszkę chłodniejszym, zdecydowanie są tego warte.

 

Podsumowując, bardzo chciałbym, żebyśmy zaczęli się trochę lepiej poznawać. Aby Polacy nie postrzegali Słowaków wyłącznie przez pryzmat stereotypów i odwrotnie. My z N. i dziećmi staramy się być w pewnym sensie ambasadorami Polski na Słowacji i Słowacji w Polsce. Mamy bowiem czym się ubogacać, możemy się wzajemnie inspirować na wiele sposobów i ulepszać ten nasz wspólny kawałek świata.

środa, 30 września 2020

3 rzeczy, których Polacy mogą pozazdrościć Słowakom (a z dwóch mogą wziąć przykład) / 3 veci, ktoré môžu Poliaci závidieť Slovákom (a z dvoch si vziať príklad)

 1.       Formy żeńskie

Podczas gdy w Polsce na temat stosowania form żeńskich rzeczowników trwają niekończące się dyskusje konserwatystów z progresywistami, tradycjonalistów z postępowcami, językoznawców ze zwykłymi użytkownikami języka, kobiet z mężczyznami, starych z młodymi, czy prawicy z lewicą (uzupełnijcie dowolną parą pasującą do obrazu niezgadzających się ze sobą stron), na Słowacji nikt się nie zastanawia, czy sięgnąć po nie, czy nie. Jeżeli rzeczownik ma formę męską, to ma też formę żeńską, proste. Kobieta została wybrana na stanowisko prezydenta? Super, Słowacy mają prezydentkę (a nie panią prezydent). Kobieta prowadzi autobus? Świetnie, jest vodič, a nie kobietą kierowcą. Kobieta obroniła pracę magisterską? Gratulacje, zdobyła tytuł magisterki (a nie magistra, w końcu jest kobietą). Gdy co wrażliwsi Polacy wciąż reagują nerwowo na  takie określenia jak „gościni”, „polityczka”, czy „widzka”, a każdy nowy dla ucha feminatyw wzbudza mnóstwo kontrowersji, Słowacy udowadniają, że to nie żadna feministyczna fanaberia i niezrozumiałe dążenie do zbędnej symetrii językowej, ale zjawisko, które może być całkowicie naturalne i powszechne. I choć sama nie jestem w pełni oswojona z niektórymi polskimi rzeczownikami z końcówką żeńską – jestem bardzo na tak!

2.       Przerwa obiadowa

Można by powiedzieć, że głodnemu chleb na myśli, skoro piszę te słowa w porze obiadu, ale nie, nie, to wcale nie jedyny powód, dla którego przytaczam właśnie to zjawisko :). Tak naprawdę od lat zachwycam się „kulturą obiadową” Słowaków. O co właściwie chodzi? Otóż już od przedszkola Słowacy uczą się, że zjedzenie gorącego posiłku w ciągu dnia jest ważne i należy znaleźć na niego czas. Na Słowacji w przedszkolu czy szkole obiad jedzą wszyscy. Nie tacy, których rodzice pracują do nocy, ale naprawdę wszyscy. Po prostu jedna godzina lekcyjna jest przeznaczona właśnie na ten ważny, tutaj najczęściej dwudaniowy, posiłek. I na szkole wcale się nie kończy, ponieważ przerwa obiadowa jest uwzględniona także w czasie pracy, stołówki w zakładach pracy to rzecz całkowicie normalna, a znacząca większość restauracji (pewnie jakieś 99%) ma w swojej ofercie tzw. menu, to jest specjalny wybór dań obiadowych (zwykle jeden rodzaj zupy i 3-4 propozycje dania głównego), serwowanych w godzinach 11:00-15:00 (gdzieś dłużej, gdzieś krócej) w atrakcyjnej cenie (od nawet 3 euro za obiad do około 6). To naprawdę ma sens.

3.       Położenie stolicy

Przyznaję, z tym punktem było najtrudniej. Zakładam, że większość moich czytelników powiedziałaby bez wahania: „Tatry”! Niektórzy, lepiej znający Słowację, zaproponowaliby słynną Kofolę. Moje serce wyrywało się natomiast w kierunku wspaniałego słowackiego folkloru. Tyle że chodzenia po górach nie lubię (sic!), napojów gazowanych też nie (sic! sic!), a o folklorze pisałam już nie raz i nie dwa :). Postawiłam zatem na niesamowite położenie słowackiej stolicy tuż przy zachodnich i południowych sąsiadach, a wcale nie tak daleko od tych położonych na północny zachód. Wiecie, że z miejsca, w którym mieszkam, mam mniej więcej 5 minut samochodem do granicy słowacko-austriackiej, 10 do granicy słowacko-węgierskiej, a po godzinie jazdy jestem już w Czechach? Z perspektywy bezpieczeństwa narodowego być może nie jest to idealny układ, ale z perspektywy podróżniczej – absolutnie wspaniały! (proszę, zapomnijcie na moment o panującej wokół epidemii koronawirusa i wyobraźcie sobie, jak cudownie jest podróżować po wielokulturowej i wielojęzycznej okolicy, gdy wszyscy wokół są zdrowi :)). Jest czego zazdrościć!

A Wy? Co podziwiacie u naszych południowych sąsiadów (pytanie do Polaków) lub czego mogą Wam zazdrościć sąsiedzi z północy (pytanie do Słowaków)? :)


Przykładowe dzienne menu znalezione w internecie

1.       Ženské formy

Kým v Poľsku trvajú na tému používania ženských foriem podstatných mien nekončiace sa diskusie konzervatívcov s progresívcami, tradicionalistov s milovníkmi pokroku, jazykovedcov s obyčajnými používateľmi jazyka, žien s mužmi, starých s mladými či pravice s ľavicou (doplňte ľubovoľný vhodný  pár vzájomne nesúhlasiacich strán), na Slovensku nikto nerozmýšľa, či po ne siahnuť alebo nie. Ak má podstatné meno mužskú formu, môže mať aj  ženskú, jednoduché. Do funkcie prezidenta bola zvolená žena? Super, Slováci majú prezidentku (a nie Pani Prezydent ako v Poľsku). Riadi žena autobus? Výborne, je vodička a nie kobieta kierowca (doslovne: žena vodič). Obhájila magisterskú prácu? Blahoželáme, získala titul magisterky (a nie magistra, ide predsa o ženu). Zatiaľ čo citlivejší Poliaci stále reagujú hnevom na také slová ako „gościni” (hostka), „polityczka”, či „widzka” (diváčka) a každé nové feminatívum vyvoláva množstvo kontroverzii, Slováci dokazujú, že to nie je žiadny feministický vrtoch a nepochopiteľná snaha o zbytočnú jazykovú symetriu, ale jav, ktorý môže byť úplne prirodzený a bežný. A síce som si ešte celkom nezvykla na niektoré poľské podstatné mená s ženskou koncovkou, som rozhodne za!

2.       Prestávka na obed

Dalo by sa povedať, že hladnému sa o chlebe sníva, keďže píšem tieto slová v čase obeda, ale nie, nie je to jediný dôvod, prečo píšem práve o tomto jave :). V skutočnosti som už celé roky v úžase nad „obedovou kultúrou” Slovákov. O čo vlastne ide? O to, že už od materskej školy sa Slováci učia, že konzumácia teplého obeda je počas dňa dôležitá a treba si naň nájsť čas. Na Slovensku v škôlke aj v škole obedujú všetci. Nielen tí, ktorých rodičia pracujú do noci, ale naozaj všetci. Jedna školská hodina je jednoducho určená práve na toto dôležité, najčastejšie dvojchodové jedlo. A školou sa to vôbec nekončí, pretože prestávka na obed sa zohľadňuje aj počas pracovného dňa, jedálne v zamestnaní nie sú ničím výnimočným a veľká väčšina reštaurácií (možno až 99 %) má vo svojej ponuke tzv. menu, čiže špeciálny výber obedových jedál (zvyčajne jeden druh polievky a 3-4 možnosti na hlavné jedlo), ktorý sa podáva približne medzi 11:00 a 15:00 (niekde kratšie, niekde dlhšie) za výhodnú cenu (približne od 3 do 6 EUR). To je naozaj zmysluplné.

3.       Poloha hlavného mesta

Priznávam, že s týmto bodom to bolo najťažšie. Predpokladám, že väčšina mojich čitateľov by bez váhania povedala: „Tatry”! Niektorí, ktorí Slovensko poznajú lepšie, by možno navrhli slávnu Kofolu. Moje srdce zas volalo o úžasnom slovenskom folklóre. Turistiku však nemám rada (!), bublinkové nápoje tiež nie (!!) a o folklóre som už neraz písala :). Vsadila som teda na neuveriteľnú polohu slovenského hlavného mesta, hneď pri západných aj južných susedoch a skutočne blízko aj tých severozápadných. Viete, že z miesta, na ktorom bývam, mám približne 5 minút autom na slovensko-rakúsku hranicu, 10 na slovensko-maďarskú a po necelej hodine jazdy som už v Česku? Z hľadiska národnej bezpečnosti to možno nie je ideálna poloha, ale z hľadiska cestovania – úplne skvelá! Zabudnite pritom prosím na moment na aktuálnu pandémiu koronavírusu a predstavte si, aké krásne je cestovanie po mnohokultúrnom a mnohojazyčnom okolí, keď sú všetci navôkol zdraví :). Je čo závidieť!

A Vy? Čo Vás privádza do úžasu u našich južných susedov (otázka na Poliakov) alebo čo Vám môžu závidieť susedia zo severu (otázka na Slovákov)? :)


poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Mýty o Poľsku / Mity o Polsce

 Často sa mi stáva, že keď spomeniem Poľsko, ľudia reagujú krásnymi stereotypmi. Nie je to nič mimoriadne, mimovoľne tak zrejme väčšina z nás reaguje na iné krajiny či regióny. Podľa našich rokmi zakonzervovaných mýtov sú napríklad Taliani mizerní angličtinári, Francúzi mizerní všetko okrem francúzštiny, Angličania chladní a Španieli ohniví. Nemecké výrobky sú vynikajúce, maďarské jedlo pikantné, Čechom sa všetko darí vďaka povestnému šťastíčku a, samozrejme, v Škótsku použijú jedno čajové vrecúško aj päťkrát.

Čo sa týka Poľska, registrujem zopár najčastejšie sa vyskytujúcich mýtov. A čo s mýtmi? Treba ich nabúrať :).

1. Poľské cesty sú mizerné.

Tento rok oslavujem desiate výročie, odkedy jazdím do Poľska ďalej ako po Nowy Targ. Prvá cesta bola do Poznane v januári 2010, potom sa pritrafili aj iné smery a najčastejší je, samozrejme, priamo na sever, k moru. Zo začiatku cesty okrem diaľníc vyzerali naozaj ako tankodrómy, pamätám si na deravé vozovky v okolí Łęczyce, šialene dlhý prejazd cez Łódź či slalom medzi jamami vo Włocławku. Môj rekord na trase Rumia – Nitra bol 22 hodín :). Ale všetko sa zmenilo. Zo severu na juh vedie až na krátku výnimku vynikajúco vybavená, kvalitná diaľnica, na čistých odpočívadlách nájdete čisté toalety aj sprchy a pekné detské ihriská. Na Slovensku nevieme spojiť Bratislavu s Košicami už desiatky rokov a mne sa taká priemerná cesta k svokrovcom skrátila o niekoľko hodín.

2. Poľské jedlo je síce lacné, ale nekvalitné.

Nuž áno, niektoré je lacné a nekvalitné, ale môžem všetkých ubezpečiť, že väčšina je lacnejšia ako na Slovensku a vysoko kvalitná. Celkom o niečom inom je skutočnosť, čo dovážame na Slovensko a čo kupujeme, to je už však naša zodpovednosť. Žil som v Poľsku nejaký ten piatok a môžem s čistým svedomím povedať, že poľské potraviny sú prvotriedne, takisto ako tie naše, a že takisto ako sa nájdu pochybné slovenské výrobky, nájdu sa aj poľské. Už sa teším, keď opäť príde svokor s plným kufrom potravín :). Ako knihomoľ si tiež dovolím poznamenať, že nielen potraviny, ale aj knihy sú v Poľsku omnoho lacnejšie. Aj preto veľa čítam po poľsky.  

3. Poliakovi vždy porozumieš.

No nie, neporozumieš. Možno na tej základnej úrovni, keď sa človek potrebuje dohodnúť na cene koženej bundy na trhu alebo si objednať v reštaurácii. Ale ak chceme preniknúť trošku viac na hlbinu rozhovoru, je to ťažšie. Poznám to z vlastnej skúsenosti. S N. sme začali po anglicky, lepšie sa nám v nej vyjadrovali vlastné pocity a boli sme si viac istí, že druhá osoba rozumie, čo chceme povedať a nedomýšľa si niečo iné. Dalo sa nám skrátka vyjadrovať presnejšie. Do svojich vlastných jazykov sme začali prepínať pomaličky, počas jednej cesty z Poznane cez Drážďany a Karlove Vary na Slovensko, a to od najzákladnejších slovíčok. Dnes máme jazyky toho druhého na takej úrovni, že sa nebojíme nepochopenia, ale chvíľu nám to trvalo. Poľština so slovenčinou majú veľmi podobné základy, no tiež veľa tzv. „false friends“, slovíčok, ktoré vyzerajú rovnako či veľmi podobne, no znamenajú niečo celkom iné. Zopár ich nájde aj v časti Językowo, nech sa páči, nazrite :).

4. V poľskom mori sa nedá kúpať.

Obľúbený mýtus, keďže moja N. pochádza zo severu. V predstave väčšiny Slovákov, ktorých stretávam, sú poľské pláže opustené miesta, kde kočujú akurát uzimení otužilci a vietor rozfukuje po okolí kryštáliky ľadu. Nie je to celkom tak :). Keď som prvýkrát zavítal v lete k moru, myslel som si, že som niekde na stredomorskej pláži, všade bolo plno ľudí, pohostinských prevádzok, lodiek, skrátka, cestovný ruch na vysokej úrovni. Miestni si hľadajú cestičky, ako sa vyhnúť dôležitejším cestným spojeniam a ubytovanie treba objednávať hodnú chvíľu vopred.

Nenapísal som však znenie mýtusu „poľské more je chladné“, lebo teda pre našinca zvyknutého na turecké či grécke polievočky je určite chladnejšie. Neznamená to však, že sa v ňom nedá kúpať. Ba práve naopak, aj ja, hoci nie som veľmi vodný živel, som sa doň niekoľkokrát ponoril a naše deti sa v ňom čvachcú jedna radosť. Čoraz viac Slovákov si hľadá cestu k poľskému moru, čo vidím napr. na ponuke zľavomatu (aj keď som sa dobre zabavil na ponuke označenej „Dovolenka v prímorskom mestečku Gdyňa – prímorské mestečko by bolo na Slovensku jednou z metropol).

Mýty a legendy sa najlepšie búrajú vlastnou skúsenosťou. Aj keď je cestovanie aktuálne dosť obmedzené, pozývam všetkých k spoznávaniu našich susedov, keď nie reálne, tak aspoň virtuálne. Máme si navzájom čo povedať :).


Kiedy wspominam o Polsce, często zdarza się, że ludzie odpowiadają na to pięknymi stereotypami. Nie ma w tym nic niezwykłego, większość z nas wydaje się odruchowo reagować na inne kraje czy regiony właśnie w taki sposób. Przykładowo zgodnie z naszymi przez lata utrwalanymi mitami Włosi słabo sobie radzą z językiem angielskim, Francuzi słabo sobie radzą ze wszystkim z wyjątkiem języka francuskiego, Anglicy są zimni, a Hiszpanie ogniści. Niemieckie produkty są doskonałe, węgierskie jedzenie pikantne, Czechom wszystko wychodzi dzięki przysłowiowemu szczęściu, a w Szkocji, wiadomo, jedną torebkę herbaty zalewa się nawet pięć razy.

Co do Polski – zwróciłem uwagę na kilka najczęściej występujących mitów. A co z mitami? Trzeba je zburzyć :).

1. Polskie drogi są fatalne.

W tym roku mija dziesięć lat, od kiedy jeżdżę do Polski dalej niż do Nowego Targu. Pierwsza podróż odbyła się do Poznania w styczniu 2010 roku, potem zdarzały się też inne kierunki, a najczęstszy, wiadomo, prowadzi prosto na północ, nad morze. Początkowo drogi z wyjątkiem autostrad faktycznie były podziurawione jak sito, pamiętam dziurawą jezdnię w okolicy Łęczycy, szalenie długi przejazd przez Łódź czy slalom między dziurami we Włocławku. Mój rekord przejazdu na trasie Rumia – Nitra wyniósł 22 godziny :). Ale wszystko się zmieniło. Z północy na południe prowadzi (z wyjątkiem krótkiego odcinka) świetnie wyposażona, dobrej jakości autostrada, na czystych MOP-ach znajdują się czyste toalety i prysznice oraz piękne place zabaw. Na Słowacji od kilkudziesięciu lat nie jesteśmy w stanie połączyć Bratysławy z Koszycami, tymczasem przeciętna podróż do moich teściów skróciła się o kilka godzin.

2. Polskie jedzenie jest wprawdzie tanie, ale złej jakości.

Cóż, zdarza się też jedzenie tanie i kiepskiej jakości, ale zapewniam Was, że większość produktów spożywczych jest tańsza niż na Słowacji i znakomitej jakości. Odrębną sprawą jest to, co importujemy na Słowację i co kupujemy, ale to już kwestia własnej odpowiedzialności. Mieszkałem w Polsce przez jakiś czas i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że polskie produkty są pierwszorzędnej jakości, podobnie jak nasze, jednocześnie podobnie jak u nas trafią się produkty wątpliwej jakości, tak samo i w Polsce. Już się cieszę na przyjazd teścia z pełnym bagażnikiem jedzenia :). A jako mól książkowy pozwolę sobie jeszcze zauważyć, że nie tylko produkty spożywcze, ale też książki są w Polsce dużo tańsze. M. in. dlatego tak dużo czytam po polsku.

3. Zawsze zrozumiesz Polaka.

No nie, nie zrozumiesz. Może na podstawowym poziomie, gdy potrzebujesz się dogadać w kwestii ceny skórzanej kurtki na rynku albo zamówić obiad w restauracji. Ale jeżeli chcemy wejść na trochę głębszy poziom rozmowy, sprawa jest trudniejsza. Znam ten temat z własnego doświadczenia. Na początku rozmawialiśmy z N. po angielsku, łatwiej nam było wyrażać własne uczucia w tym języku i mieliśmy większą pewność, że druga strona zrozumie, co chcemy powiedzieć i nie dopowie sobie czegoś innego. Innymi słowy język angielski pozwalał nam wyrazić się precyzyjniej. Na swoje własne języki przestawialiśmy się stopniowo, szczególnie podczas jednej podróży z Poznania przez Drezno i Karlowe Wary na Słowację, zaczynając od najbardziej podstawowych słówek. Dziś znamy języki drugiej strony na takim poziomie, że nie boimy się niezrozumienia, ale chwilę nam to zajęło. Polski i słowacki mają bardzo podobne podstawy, ale też sporo tzw. „false friends”, słówek, które wyglądają identycznie lub bardzo podobnie, ale oznaczają coś zupełnie innego. Kilka takich znajdziecie w części Językowo, zapraszam serdecznie, zajrzyjcie :).

4. W polskim morzu nie da się kąpać.

Ulubiony mit, ponieważ moja N. pochodzi z północy. Większość Słowaków, których spotykam, wyobraża sobie polskie plaże jako opuszczone miejsca, gdzie koczuje jedynie klub morsów, a wiatr roznosi po okolicy kryształki lodu. To nie do końca tak wygląda :). Kiedy po raz pierwszy zawitałem w lecie nad morze, myślałem, że znalazłem się na jakiejś śródziemnomorskiej plaży, wszędzie było pełno ludzi, restauracji, stateczków, krótko mówiąc – ruch turystyczny na wysokim poziomie. Miejscowi szukają sposobów na ominięcie najpopularniejszych tras przejazdu, a zakwaterowanie trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem.

Nie zatytułowałem jednak tego mitu „polskie morze jest chłodne”, ponieważ dla Słowaka przyzwyczajonego do tureckich czy greckich temperatur z pewnością będzie chłodniejsze. Nie oznacza to jednak, że nie da się w nim kąpać. Przeciwnie – nawet ja, choć nie należę do miłośników morskich kąpieli, kąpałem się w nim kilkukrotnie, a nasze dzieci szaleją w Bałtyku na całego. Coraz więcej Słowaków trafia nad polskie morze, co znajduje odzwierciedlenie np. w ofercie Zľavomatu [słow. Groupon – przyp. N.] (choć ostatnio nieźle się uśmiałem, widząc ofertę zatytułowaną „Urlop w nadmorskim miasteczku Gdynia” – to nadmorskie „miasteczko” byłoby na Słowacji jedną z metropolii).

Mity i legendy najłatwiej zburzyć dzięki własnemu doświadczeniu. I choć możliwości podróżowania są aktualnie dość mocno ograniczone, zachęcam wszystkich do poznawania naszych sąsiadów, jeśli nawet nie w sposób rzeczywisty, to chociaż wirtualnie. Mamy sobie sporo do powiedzenia :).


piątek, 31 lipca 2020

Dwujęzyczność, odc. 2818 / Dvojjazyčnosť, diel č. 2818

Dawno nie pisałam o rozwoju językowym moich dzieci (chyba ostatnio najobszerniej tu), a że dwujęzyczność i sposób jej rozwijania we własnym domu to chyba jedna z najciekawszych kwestii w rodzinie dwunarodowej, to dziś będzie właśnie o tym. Śmiało komentujcie pod spodem, jeśli macie odmienne (lub podobne :)) doświadczenia.

Krótkie wprowadzenie i przypomnienie:

My z M. rozmawiamy w domu wyłącznie we własnych językach (szczegóły tu). Jest tak właściwie prawie od początku. Była to dla nas najbardziej naturalna metoda porozumiewania się, pozwalająca najlepiej wyrazić samych siebie. Trzymamy się tej zasady z jeszcze większą konsekwencją, od kiedy w naszym domu pojawiły się dzieci. Tych Słowian mamy trójkę: JM. ma 1,5 roku, DJ. 4,5 roku, a MN. 7,5 roku. Najmłodszy korzysta z wszystkich dobrodziejstw swojego młodego wieku i siedzi pod opiekuńczymi skrzydłami mamusi. Środkowy rozpoczął we wrześniu przygodę z przedszkolem, niestety w wyniku epidemii musiał ją na początku marca przerwać i w czerwcu do przedszkola już nie wrócił, ponieważ a) uznaliśmy, że ten jeden miesiąc, który został do końca roku szkolnego, może spędzić w domu, b) i tak w naszym przedszkolu nie było dla niego miejsca. Najstarsza skończyła właśnie I klasę słowackiej szkoły podstawowej, w której uczy się w tygodniu i II klasę polskiej szkoły podstawowej, w której uczy się w soboty.

Maluch jeszcze nie mówi, ale reaguje zarówno na język polski, jak i słowacki (gdy psoci, nie reaguje na żaden, wiadomo ;)), wyraźnie też łapie melodie języków, bardzo realistycznie naśladuje swoje rodzeństwo. DJ. zaczął mówić późno, po 3. roku życia i do dziś ma z tym różne problemy, obecnie chodzi do logopedy, rozwinę temat za chwilę. MN. posługiwała się już prostymi zdaniami, gdy miała zaledwie 1,5 roku, bardzo szybko zaczęła wymawiać „r” i właściwie nigdy nie miała problemów z wymową. Zarówno DJ., jak i MN. mieli w życiu etap mieszania języków, nieprzejrzystego rozdzielania ich i nieumiejętności dostosowania danego języka do rozmówcy. Obecnie MN. nie ma z tym absolutnie żadnego problemu, a DJ. raczej nie ma z tym problemu (o tym więcej tutaj), co oznacza, że czasem się zatnie, bo nie wie, jak coś powiedzieć w tym drugim języku, ale ma świadomość, co wtedy zrobić (po prostu mówi, że nie wie i pyta, jak daną rzecz nazwać/wyrazić). Między sobą dzieci rozmawiają bardzo, bardzo różnie – DJ. chętniej sięga po język słowacki, MN. jest to raczej obojętne, potrafi zwrócić bratu uwagę, że skoro jesteśmy w Polsce, to ma mówić po polsku ;). Na Słowacji jednak również gadają po polsku, zależy od zabawy, humoru, czasem inicjatywy babci :). Na koniec jeszcze jedna uwaga „ogólna”, dotycząca całej naszej gromadki  – mam w domu trójkę dzieci i widzę, że ich drogi językowe mają wyraźne elementy wspólne, jednak każda jest trochę inna. To teraz przejdźmy do szczegółów.

Pierworodna MN. Nasza mała torpeda. Szybko zaczęła mówić, rozdzieliła polski i słowacki w wieku około 3 lat, zaczęła czytać w obu językach przed ukończeniem 5. Ma olbrzymi zasób słownictwa, gdy nie czyta kolejnej książki, buzia jej się nie zamyka. Nie ma najmniejszych problemów z nauką, zdecydowanie wyróżnia się na tle innych dzieci. Pisze w obu językach, pisząc, swobodnie posługuje się obydwoma alfabetami pisanymi (te są naprawdę odmienne, słowackie litery znajdziecie tu), tworzy własne opowiadania i polsku, i po słowacku. Zarówno w Polsce, jak i na Słowacji porozumiewa się całkowicie swobodnie, gdy nie umie czegoś powiedzieć – pyta, błędy językowe zdarzają się jej rzadko, taki najbardziej typowy pojawia się przy przeczeniach – po słowacku powie się: „Mamy kawę?” – „Nie mamy kawę” i MN. po polsku często zamiast dopełniacza stosuje właśnie biernik.

Przygoda językowa z drugorodnym DJ. to już zupełnie inna para kaloszy. Musieliśmy zdecydowanie pożegnać wszystko, do czego zdążyła nas przyzwyczaić nasza córka i postawić tamę własnym oczekiwaniom i przewidywaniom. DJ. idzie swoją własną ścieżką. Zaczął mówić późno, początkowo bardzo oszczędnie formułował wypowiedzi. Teraz potrafi już wprawdzie gadać bez końca, ale do dziś ma problemy z wymową. Na szczęście trafił do przemiłej pani logopedy, która wyciąga go trochę za uszy w kierunku wyraźniejszego mówienia :). Największy wpływ na rozwój mowy u DJ. mogły mieć dwa wydarzenia – po pierwsze jest młodszym bratem i długo nie musiał mówić, bo… we wszystkim wyręczała go siostra :) (do dzisiaj gdy zadaję jakieś pytanie DJ., muszę wyraźnie zaznaczyć, że MN. ma się nie odzywać :)). Po drugie, na początku tego roku odkryliśmy, że DJ. miał problemy ze słuchem. Na szczęście z pomocą laryngologa udało się je zażegnać, ale nie dowiemy się już, co by było, gdybyśmy zidentyfikowali je wcześniej. Najważniejsze jednak, że jest już dobrze, a DJ. wyraźnie odczuł różnicę i bardzo chce wymówić w końcu to mityczne wręcz „r” , na co ciężko pracuje :). W tej chwili mówi chętnie, zagaduje, odpowiada na pytania. Wyraźnie preferuje język słowacki, ma mniejszą ochotę (a może po prostu mniejszą umiejętność) na dostosowywanie się, gdy go poprawiamy, po dłuższym przebywaniu w jednym kraju, słabiej pamięta słówka należące do języka tego drugiego. Jednocześnie nigdy nie zdarzyło się, żeby nie starał się rozmawiać z Polakiem po polsku, a Słowakiem po słowacku, to jest po prostu dla niego coś elementarnego – z Polakami rozmawia się po polsku, a ze Słowakami po słowacku. Gdy nie umie czegoś powiedzieć, po prostu pyta. Czasem się zniechęca, ale widzę, że wystarczy pełna akceptacja z naszej strony, cierpliwość i DJ. wraca na właściwe tory. Sam jeszcze nie czyta, za to bardzo chętnie słucha słuchowisk i piosenek zarówno po polsku, jak i słowacku. Na co dzień obydwa te języki są dla niego całkowicie naturalne. Podobnie jak kiedyś MN. zdziwił się niedawno, gdy odkrył, że jego mama umie mówić po słowacku :).

Ciekawe, co nas jeszcze czeka z naszym najmłodszym synem :). Niewątpliwie jest w jeszcze innej sytuacji niż jego starszy brat – ponieważ ma dwójkę starszego rodzeństwa, słucha nie tylko naszych (rodziców) rozmów z nimi, ale też tych, które oni sami prowadzą między sobą, a te, jak wspominałam, odbywają się w obydwu językach :). Żeby zabrać głos, JM. musi czasem wywalczyć przestrzeń dla siebie i skwapliwie korzysta z możliwości, jakie daje podkręcanie głośności ;). Jednocześnie to nieustanne słuchanie śpiewów, rozmów, dyskusji, żartów czy kłótni to dla niego jedna wielka szkoła dwujęzyczności. To zresztą chyba jest istota całej sprawy – zanurzenie w obu kulturach, językach, nieprzerwane obcowanie z nimi w sposób całkowicie naturalny. Moje dzieci nie znają innej rzeczywistości i tę biorą z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jak pokazuje przykład pierworodnej, która tkwi w tym już od dokładnie 2818 dni, da się :). No to jedziemy dalej na tym wózku, zobaczymy, co napiszę o tym za rok!



Dávno som nepísala o jazykovom rozvoji mojich detí (naposledy niečo viac asi tu), ale keďže dvojjazyčnosť a spôsob, ako ju rozvíjať vo vlastnej rodine je snáď jedna z najzaujímavejších záležitostí v dvojnárodnej rovine, dnes budem písať práve o tom. Smelo komentujte, ak máte iné (alebo podobné :)) skúsenosti.

Krátke predstavenie a pripomenutie:

My s M. hovoríme doma výlučne vo svojich jazykoch (podrobnosti tu). Je to tak vlastne od začiatku. Bola to pre nás najprirodzenejšia metóda komunikácie, umožňujúca najlepšie vyjadriť samých seba. Držíme sa toho pravidla s ešte väčšou dôslednosťou, odkedy máme deti. Máme troch malých Slovanov: JM má 1,5 roka, DJ 4,5 roka a MN 7,5 roka. Najmladší ešte využíva benefity svojho mladého veku a je pod ochrannými krídlami mamy. Stredný začal v septembri svoje škôlkarské dobrodružstvo, avšak kvôli epidémii ho musel začiatkom marca prerušiť a v júni sa už do škôlky nevrátil, pretože a) zhodli sme sa, že ten jeden mesiac, ktorý zostal do konca školského roka môže stráviť doma, b) aj tak by preňho v našej škôlke nebolo miesto. Najstaršia práve skončila prvú triedu slovenskej základnej školy, v ktorej sa učí v týždni, a druhú triedu poľskej základnej školy, do ktorej chodí v soboty.

Maličký ešte nehovorí, ale reaguje tak na poľštinu, ako aj na slovenčinu (keď robí lotroviny, nereaguje na žiadny jazyk, to je jasné ;)), jednoznačne tiež chytá melódiu jazykov, veľmi  realisticky napodobňuje svojich súrodencov. DJ začal rozprávať neskoro, po treťom roku života a dodnes s tým má rôzne problémy, aktuálne navštevuje logopedičku, zaraz o tom poviem viac. MN hovorila v jednoduchých vetách už od 18 mesiacov, rýchlo začala vyslovovať „r” a vlastne nikdy nemala problémy s výslovnosťou. Obaja, DJ aj MN, mali v živote fázu miešania jazykov, ich nepresného rozlišovania, času, keď nedokázali prispôsobiť svoju výpoveď jazyku osoby, s ktorou sa rozprávali. Aktuálne s tým MN nemá vôbec žiadny problém a DJ takmer žiadny (o tom viac tu), čo znamená, že niekedy sa zasekne, lebo nevie, ako má niečo povedať v tom druhom jazyku, ale vie, čo má vtedy urobiť (jednoducho vraví, že nevie, a pýta sa, ako danú vec nazvať/vyjadriť). Medzi sebou deti hovoria veľmi, veľmi rôzne – DJ si skôr vyberá slovenčinu, MN je to viac-menej jedno, stalo sa, že upozornila brata, že keďže sú v Poľsku, majú hovoriť po poľsky ;). Na Slovensku však tiež hovoria po poľsky, záleží to od ich hry, nálady, niekedy iniciatívy starej mamy :). Napokon ešte jedna „všeobecná” poznámka týkajúca sa všetkých detí – mám ich doma tri a vidím, že cesty vývoja ich jazyka majú výrazne spoločné prvky, ale každá je iná. Prejdime teda na detaily.

Prvorodená MN. Naše malé torpédo. Rýchlo začala rozprávať, oddelila poľštinu a slovenčinu vo veku okolo troch rokov, začala čítať v oboch jazykoch pred dovŕšením piatich rokov. Má ohromujúcu slovnú zásobu, keď nečíta ďalšiu knižku, ústa sa jej nezavrú. Nemá žiadne problémy s učením, medzi deťmi vyniká. Píše v oboch jazykoch, bez problémov používa obe písané abecedy (sú skutočne rôzne, slovenské písmenká nájdete tu), tvorí vlastné príbehy po poľsky aj po slovensky. Tak v Poľsku, ako aj na Slovensku sa dorozumieva úplne ľahko, keď niečo nevie povedať, pýta sa, chyby v jazyku sa u nej vyskytujú zriedka, taký najtypickejší snáď pri záporoch – po slovensky sa pri zápore nemení gramatický pád (napr. „máme kávu” a „nemáme kávu”), pričom po poľsky sa v zápore použije genitív („nie mamy kawy”).

Dobrodružstvo jazyka pri DJ je o niečom celkom inom. Rozhodne sme museli zabudnúť na všetko, na čo sme privykli pri MN a museli sme zracionalizovať svoje očakávania a predpoklady. DJ ide svojou vlastnou cestou. Začal rozprávať neskoro, najprv formuloval svoje výpovede veľmi úsporne. Teraz síce dokáže rozprávať bez prestávky, no stále má problémy s výslovnosťou. Našťastie sme našli veľmi milú pani logopedičku, ktorá napomáha jeho výraznejšie vyjadrovanie :). Najväčší vplyv na vývoj reči pri DJ mohli mať dve udalosti – po prvé, je mladším bratom a dlho nemusel hovoriť, lebo... vo všetkom ho zastupovala jeho sestra :) (do dnešného dňa, keď dám nejakú otázku DJ, musím výrazne povedať, že MN nemá odpovedať :)). Po druhé, začiatkom roka sme zistili, že DJ má ťažkosti so sluchom. Našťastie, s pomocou laryngológa sa nám podarilo problém zažehnať, už sa však nedozvieme, čo by bolo, keby sme ho identifikovali skôr. Najdôležitejšie však je, že už je dobre a DJ jasne vníma rozdiel a veľmi chce už čoskoro vysloviť to mýtické „r” – budeme na tom na jeseň pracovať :). Teraz hovorí veľmi rád, prihovára sa, odpovedá na otázky. Vyberá si skôr slovenčinu, má menšiu chuť (a možno proste menšiu schopnosť) prispôsobiť sa, keď ho opravíme, po dlhšom pobyte v jednom štáte si horšie pamätá slovíčka z toho druhého. Zároveň sa však nikdy nestalo, že by sa nesnažil hovoriť s Poliakom po poľsky a Slovákom po slovensky. Keď niečo nevie povedať, jednoducho sa opýta. Niekedy sa mu už nechce, ale vidím, že stačí úplné prijatie na našej strane, trpezlivosť, a DJ sa vracia na správnu cestu. Sám ešte nečíta, veľmi rád však počúva audioknižky a pesničky tak po poľsky, ako aj po slovensky. Oba jazyky sú preňho v bežnom kontakte úplne prirodzené. Podobne ako kedysi MN, nedávno bol veľmi prekvapený, keď zistil, že jeho mama vie po slovensky :).

Som zvedavá, čo nás ešte čaká s našim najmladším synom :). Nepochybne je v ešte inej situácii ako jeho starší brat – keďže má dvoch starších súrodencov, počúva nielen naše rozhovory s nimi, ale tiež to, čo si oni sami medzi sebou hovoria, a tie rozhovory sa odohrávajú v oboch jazykoch :). Aby sa dostal k slovu, musí si JM niekedy vybojovať svoj priestor a nadšene využíva možnosti, ktoré ponúka zvyšovanie hlasitosti ;). Zároveň, to neustále počúvanie spevov, rozhovorov, diskusií, žartov či hádok je preňho jedna veľká škola dvojjazyčnosti. V tom je snáď podstata celej veci – ponorenie sa v oboch kultúrach, jazykoch, neprerušovaný a prirodzený kontakt s nimi. Moje deti nepoznajú inú realitu, a to, čo poznajú, berú so všetkými výhodami. Ako dokazuje príklad prvorodenej, ktorej sa to týka už 2818 dní, dá sa to :). Pokračujeme teda a uvidíme, čo o tom napíšem o rok!


wtorek, 30 czerwca 2020

Słowacja w koronie / Slovensko počas korony


Czy Słowacy poradzili sobie z epidemią koronawirusa? Czy były chwile, w których się bałam? Jak przetrwaliśmy zamknięcie szkół i przedszkoli? I jeśli pierwsza fala za nami, to co dalej?

We wracaniu pamięcią do ostatnich czterech miesięcy jest coś nierealnego. Gdy myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło na świecie i w kraju, w którym mieszkam, mam poczucie, jakby to był po prostu zły sen, z którego wystarczy się obudzić i wróci dobrze znana, bezpieczna rzeczywistość. Tyle że to, co braliśmy do tej pory jako rodzina za pewnik, po prostu zniknęło, nie ma, przepadło. I trzeba pewne kwestie zacząć budować od nowa.

Kilka rzeczy było w tych miesiącach trudnych, ale chyba najtrudniejszy był brak perspektywy. Fakt, że nie umiałam własnym dzieciom powiedzieć, kiedy znowu zobaczą polskich dziadków, był bardzo bolesny. Świadomość, że jestem nie po tej stronie granicy i gdyby cokolwiek się wydarzyło, nie mogę się z moimi bliskimi tak po prostu zobaczyć, była dla mnie niesamowicie przygnębiająca i stresująca. Owszem, jestem na Słowacji u siebie. Ale zarazem jestem niesamowicie daleko od domu.

Jednocześnie ten mój drugi kraj zadbał o to, żebym czuła się bezpiecznie. Jasne, nie wszystko było idealne; akurat zmienił się rząd, a słowacka służba zdrowia zdecydowanie nie należy do europejskiej ekstraklasy. Zwłaszcza w pierwszych tygodniach po prostu się bałam – mieszkam w końcu w stolicy, mam małe dzieci mające problemy z drogami oddechowymi, a najwięcej zakażeń koronawirusem było właśnie tu. Z drugiej strony Słowacy nie oglądali się na innych, nie czekali, aż sytuacja zrobi się naprawdę poważna, ale podjęli działania prawie natychmiast. W piątek, 6 marca, potwierdzono pierwszy przypadek zachorowania na COVID-19 na Słowacji, a już w poniedziałek, 9 marca, szkoła i przedszkole moich dzieci zostały zamknięte, jak się potem okazało – na prawie trzy długie miesiące (przedszkolaki oraz klasy I-V wróciły do szkół 1 czerwca, a pozostali uczniowie 22 czerwca). Zaledwie parę dni później zamknięto granice i wprowadzono stan wyjątkowy, a 25 marca nakazano nosić maseczki wszędzie poza swoim miejscem zamieszkania (nawet na dworze) i nosili je wszyscy bez wyjątku, włącznie z panią prezydent i przedstawicielami nowego rządu oraz prezenterami w telewizji. Ta solidarność była dla mnie niesamowicie budująca. Miałam poczucie, że jako społeczeństwo jesteśmy w tym całym kryzysie razem i razem sobie z nim poradzimy. Nagle wszyscy dla wszystkich szyli maseczki, szczególnie starano się zadbać o seniorów, zwracano też większą uwagę na ludzi słabszych, będących w potrzebie. Z okna domu obserwowałam kolejki ustawiające się karnie w dwumetrowych odstępach przed wejściem do sklepu spożywczego i pomału oswajałam swój strach. Kwiecień stał wprawdzie pod znakiem choroby M., o której pisałam tu i Wielkanocy spędzonej w domu w Bratysławie zamiast tradycyjnie u jednych lub drugich (w tym roku słowackich) rodziców, co dało nam nieźle w kość i znacznie zachwiało naszą rodzinną równowagą, z drugiej strony tydzień po świętach pojawiło się światełko w tunelu: słowacki rząd przedstawił czteroetapowy plan otwierania gospodarki. Był on względnie zrozumiały, miał jasno wyznaczone ramy czasowe (każdą kolejną fazę – jeżeli zostały spełnione odpowiednie warunki – można było wprowadzić po upływie 2 tygodni) i opierał się na specjalnym modelu matematycznym stworzonym na bazie liczby zakażeń, ustalonym w porozumieniu z epidemiologami. I chociaż o otwarciu granic nie było w nim mowy, a szkoły były ujęte dopiero w ostatnim etapie (możecie mi wierzyć, że przebywanie z trójką małych dzieci w domu nie należy do najłatwiejszych zadań), stanowił swoistą zapowiedź, że jeszcze może być kiedyś normalnie, dawał nadzieję. I rzeczywiście, spadająca liczba zachorowań (przy zwiększonej liczbie testów) pozwoliła stopniowo wprowadzać go w życie.

Dziś na Słowacji bardzo wiele sfer życia wróciło już do normalności. Może „normalność” to duże słowo, może powinnam dodać do niego przymiotnik „czujna” – „czujna normalność”… Bo koronawirus nie odpuścił i po tygodniach względnego spokoju i bardzo niewielu zachorowań, znów pojawiło się na Słowacji nowe ognisko, zatem wszyscy odpowiedzialni za dobro obywateli muszą nieustannie trzymać rękę na pulsie i dynamicznie reagować, gdy pojawi się problem. Niemniej jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć – jest naprawdę nieźle. A może nawet ciut lepiej niż nieźle. I choć perspektywa, która się przed nami na nowo pojawiła, jest wciąż bardzo niepewna (ustaliliśmy nareszcie termin wyjazdu do Polski, choć w rozmowach z dziećmi wciąż powtarzamy: o ile nic się nie zmieni), to jednak sam fakt, że wróciła, że znowu jest, znaczy dla mnie bardzo, bardzo wiele. Dziękuję, Słowacjo!


Fazy "przywracania do życia" gospodarki


Poranna kolejka przed sklepem na początku kwietnia

25 kwietnia, otwarte wyłącznie "okienka" restauracyjne, czyli sprzedaż tylko na wynos, bez kontaktu z klientem

Restauracja znajduje się w suterenie, więc do przyjmowania zamówień wystawili ławeczkę i... krowi dzwonek :).

9 maja, nasze pierwsze wyjście po otwarciu ogródków restauracyjnych (do środka restauracji można wchodzić od 20 maja)

Poradili si Slováci s epidémiou koronavírusu? Boli také chvíle, keď som sa bála? Ako sme prežili zatvorenie škôl a škôlok? A ak je prvá vlna za nami, čo bude ďalej?

V spomienkach na ostatné štyri mesiace je niečo nereálne. Keď myslím na to všetko, čo sa stalo vo svete i v krajine, kde bývam, mám pocit, akoby to bol jednoducho zlý sen, z ktorého sa stačí zobudiť, a vráti sa dobre známa, bezpečná realita. Avšak to, čo sme doteraz aj ako rodina považovali za normálne, jednoducho zmizlo, nie je to tu, odišlo. A niektoré záležitosti je potrebné začať budovať odznova.

Niekoľko vecí bolo v tých mesiacoch ťažkých, ale asi najťažšia bola chýbajúca perspektíva. Skutočnosť, že som nedokázala povedať vlastným deťom, kedy opäť uvidia poľských starých rodičov, bola veľmi bolestná. Vedomie, že som na opačnej strane hranice, a keby sa čokoľvek stalo, nemohla by som sa s týmito mojimi blízkymi len tak jednoducho stretnúť, bola pre mňa neuveriteľne skľučujúca a stresujúca. Pravdaže, na Slovensku som doma. Ale zároveň som veľmi ďaleko od domova.

Táto moja druhá vlasť sa však postarala o to, aby som sa cítila bezpečne. Jasné, nie všetko bolo ideálne; práve sa menila vláda, no a slovenské zdravotníctvo skutočne nepatrí do európskej extratriedy. Zvlášť počas prvých týždňov som sa bála – napokon, bývam v hlavnom meste, mám malé deti s problémami dýchacích ciest, no a najviac chorých bolo práve tu. Na druhej strane, Slováci sa nepozerali na iných, nečakali, kým bude situácia skutočne vážna, ale začali konať temer okamžite. V piatok 6.3. bol potvrdený prvý prípad nákazy koronavírusom na Slovensku, a už v pondelok, 9.3., sa zatvorili brány školy aj škôlky mojich detí a zostali zavreté na takmer tri dlhé mesiace (škôlkari a 1.-5. trieda sa vrátili do škôl 1.6. a ostatní žiaci a študenti 22.6.). Len o pár dní neskôr boli zavreté hranice a vyhlásený mimoriadny stav, 25.3. začalo platiť povinné nosenie rúšok všade okrem vlastného domu (aj vonku) a nosili ich všetci bez výnimky, aj pani prezidentka, predstavitelia novej vlády a moderátori v televízii. Tá solidarita bola pre mňa veľmi povzbudzujúca. Mala som pocit, že ako spoločnosť sme v celej tej kríze spolu a že si s ňou spolu poradíme. Zrazu všetci šili pre všetkých rúška, začali sme sa zaujímať zvlášť o seniorov, väčšia pozornosť sa dostala aj slabším a ľuďom, ktorí potrebovali pomoc. Z okna som pozorovala rad ľudí, ktorí stáli v súlade s predpismi v dvojmetrových odstupoch pred vstupom do obchodu s potravinami a pomaly som začala ovládať svoj strach. Apríl bol v znamení choroby M., o ktorej som písala tu a Veľkej Noci strávenej doma v Bratislave, a nie tradične u jedných alebo druhých (tento rok boli na rade slovenskí) rodičov. To nás síce dosť poznačilo a významne zatriaslo našou rodinnou rovnováhou, no na druhej strane sa týždeň po sviatkoch objavilo svetielko v tuneli: slovenská vláda predstavila plán uvoľňovania opatrení v štyroch dejstvách. Bol pomerne zrozumiteľný, mal jasne určené časové rámce (každú ďalšiu fázu bolo možné spustiť – ak boli splnené stanovené podmienky – po dvoch týždňoch od predchádzajúcej) a bol založený na špeciálnom matematickom modeli na základe počtu ochorení, zavedenom v spolupráci s epidemiológmi. A hoci sa v ňom nehovorilo o otváraní hraníc a školy boli až na poslednom mieste (môžete mi veriť, že trávenie času doma s tromi malými deťmi nepatrí medzi najjednoduchšie úlohy), predznamenával, že ešte môže byť normálne, dával nádej. A naozaj, klesajúci počet ochorení (pri zvýšenom počte vykonaných testov) umožnil postupne tento plán zavádzať.

Dnes sa na Slovensku veľa oblastí života vrátilo do normálnych koľají. Možno je slovo „normálny” stále prisilné, snáď by som k nemu mala dodať prídavné meno „opatrný” – „opatrná normálnosť”... Lebo koronavírus sa zatiaľ nevzdal a po týždňoch relatívneho pokoja a neveľkých počtov ochorení sa na Slovensku objavilo nové ohnisko. Preto musia všetci, ktorí sú zodpovední za dobro občanov neustále držať ruku na pulze a dynamicky reagovať, keď sa objaví problém. Napriek tomu môžem s rukou na srdci povedať – skutočne nie je zle. A možno je aj ešte o kúsok lepšie. Hoci je perspektíva, ktorá sa pred nami objavila, stále neistá (konečne sme si určili termín výjazdu do Poľska, aj keď pri rozhovoroch s deťmi stále opakujeme: ak sa nič nezmení), už len samotný fakt, že sa objavila, znamená pre mňa veľmi, veľmi veľa. Ďakujem Ti, Slovensko!

niedziela, 31 maja 2020

Spacer po Bratysławie / Prechádzka po Bratislave


Chcę Was dziś zabrać na spacer. Dlaczego nie zrobiłam tego, mieszkając w Nitrze? Nie mam pojęcia. Może nie była dość moja? A może nie byliśmy dość zaprzyjaźnieni?

Znamy się jednak już długo, Słowacja też już dość długo jest moją drugą ojczyzną, więc przyszła pora, żeby pokazać Wam kawałek jej stolicy – mojego miejsca na Ziemi już od prawie 5 lat.


Chorvátske Rameno

Początek kanału

Po lewej stronie Galeria Kontajner
Po prawej stronie najwyższy budynek w Petržalce

Wyruszymy – jakżeby inaczej – z największej dzielnicy Bratysławy, pełnej komunistycznych bloków sypialni miasta, Petržalki. Uwierzycie, że mieszka tu ponad 110 tysięcy ludzi? To więcej niż w trzecim największym mieście Słowacji! Pierwszy punkt na trasie naszego spaceru to Chorvátske Rameno, martwa odnoga Dunaju, którą widzę codziennie z okien mojego domu. Kanał ten ciągnie się na odległość ponad 5 kilometrów; zawsze tu pełno rowerzystów, biegaczy i wędkarzy, a ławeczki są pozajmowane przez wygrzewających się w słońcu emerytów. My jednak przejdziemy wzdłuż niego zaledwie kilkaset metrów, bo tyle dzieli nas od miejsca, w którym się zaczyna. Znajduje się tam spory węzeł komunikacyjny i Galeria Kontajner, nowy interesujący punkt na gastronomicznej mapie miasta. Nad wszystkim góruje liczący 22 piętra najwyższy budynek w Petržalce. Dalej ruszymy wzdłuż linii tramwaju nr 3 na dostępny tylko dla pieszych, rowerzystów i tramwajów „nowy” Stary Most (nowy, bo powstał w miejscu „starego” Starego Mostu zaledwie 4,5 roku temu), by skorzystać z urokliwych platform widokowych i nacieszyć oko mieniącą się milionem barw taflą Dunaju oraz widokiem Bratysławskiego Zamku dumnie unoszącego się nad stolicą. Za mostem bar przy sztucznie utworzonej plaży i bulwary naddunajskie nieudolnie przywołają na krótką chwilę wspomnienie cudownych plaż bałtyckich, porzuconych przeze mnie na rzecz Bratysławy.

Węzeł komunikacyjny Jantárová Cesta/Bosákova

Węzeł komunikacyjny Jantárová Cesta/Bosákova

Węzeł komunikacyjny Jantárová Cesta/Bosákova

I już jesteśmy w Starym Mieście. Przed nami ulica Štúrova, zachwycająca swoją secesyjną architekturą. Trudno uwierzyć, że prowadzi do tak bardzo przepełnionego duchem socjalizmu Kamennego Námestia. Ale choć i ono ma swój czar, uciekniemy przed nim w ulicę Laurinską. Tam nawet w czasie epidemii nie może być pusto. Pójdziemy prosto, na ulicę Panską, by dojść do katedry św. Marcina i tyleż zachwycającego, co zniszczonego neorenesansowego budynku Apteki „pod Zbawicielem” (słow. Lekáreň u Salvátora).

Ostatni przystanek tramwajowy przed Starym Mostem

Trasa tramwajowa na Starym Moście

Widok na most Apollo i stocznię ze Starego Mostu

Okrążywszy katedrę, zagłębimy się w cudowne zaułki ulicy Kapitulskiej. Jest w niej jakiś czar, kryje się w niej jakiś spokój, którego nie ma nigdzie indziej w centrum. Jednak już pora, żeby napić się kawy, więc z Kapitulskiej pójdziemy wzdłuż dawnego kościoła klarysek w kierunku Bramy Michalskiej, ostatniej pamiątki po murach otaczających niegdyś Bratysławę, a stamtąd do mojej ulubionej kawiarni – „Zeppelin” przy ulicy Sedlárskiej. Takich ciast jak tam nie ma w żadnym innym miejscu Bratysławy, ręczę za to.

Barka na Dunaju

Zamek Bratysławski

Słynna bratysławska panorama, po lewej wieża widokowa UFO, po prawej Zamek Bratysławski.

Gdy na talerzu nie zostanie ani okruszek, czas zbierać się powoli do domu. Na szczęście w drodze na tramwaj miniemy jeszcze Primaciálne Námestie z onieśmielającym swoim rozmachem pałacem prymasowskim i moją ukochaną Starą Tržnicę – cudowną, ponad stuletnią halę targową, tętniące serce okolicy. A potem znów Kamenne Námestie. Zauważyliście? Zrobiliśmy pętlę wokół Starówki. Nie zdążyliśmy wybrać się razem na wiecznie zielone Hviezdoslavovo Námestie, nie pokazałam Wam też zapierającego dech w piersi historycznego budynku Słowackiego Teatru Narodowego, ale to już następnym razem, dobrze? :)

Bar przy "plaży" nad Dunajem

Bulwary naddunajskie

Bulwary naddunajskie i centrum handlowe Eurovea

PS. Uwieczniłam nasz spacer na 50 fotografiach – przeplatają one zarówno polski, jak i słowacki tekst. Koniecznie obejrzyjcie wszystkie, by przypomnieć sobie, jak miło nam się spacerowało :).


"Wejście" do Starego Miasta od Starego Mostu, Šafárikovo Námestie

Secesyjna ulica Štúrova

Widok na ulicę Tobrucką

Ulica Štúrova

Park przy ulicy Štúrovej

Ulica Štúrova

Ulica Štúrova

Okienko znanej z dobrego jedzenia restauracji Klub Lúčnica przy ulicy Štúrovej

Niech żyje socjalizm! Kamenné Námestie
Dnes by som Vás chcela vziať na prechádzku. Prečo som to neurobila, keď som ešte bývala v Nitre? Nemám tušenia. Možno nebola dosť moja? A možno sme sa až tak neskamarátili?

Poznáme sa však už dlho, Slovensko je tiež už dosť dlho mojou druhou vlasťou, a tak prišiel čas na to, aby som Vám ukázala kúsok jej hlavného mesta – môjho miesta na Zemi už takmer 5 rokov.

Krata upamiętniająca miejsce, w którym kiedyś stała Brama Laurińska (ulica Laurinská).

Widok na ulicę Nedbalovą. Znajduje się tu przepiękna Galeria Nedbalka.

Ulica Laurinská

Začneme – ako inak – v najväčšej mestskej štvrti Petržalke, spálni mesta plnej socialistických panelákov. Uverili by ste, že tu žije viac ako 110 000 ľudí? To je viac ako v treťom najväčšom slovenskom meste! Prvým bodom na našej trase je Chorvátske rameno, mŕtva odnož Dunaja, ktorú vidím denne z okien môjho bytu. Tento kanál sa ťahá v dĺžke viac ako 5 kilometrov; vždy je okolo neho plno bicyklistov, bežcov a rybárov, no a lavičky pozdĺž neho sú obsadené vyhrievajúcimi sa dôchodcami. My však povedľa neho pôjdeme iba niekoľko sto metrov, pretože toľko máme k miestu, kde sa začína. Nachádza sa tam veľký komunikačný uzol a Galéria Kontajner, nový, zaujímavý bod na gastronomickej mape mesta. Nad všetkým sa týči najvyššia budova v Petržalke so svojimi 22 poschodiami. Ďalej sa vyberieme zároveň s električkovou linkou číslo 3 na nový Starý most, dostupný iba bicyklistom, chodcom a električkám (nový, lebo bol postavený pred 4,5 rokmi na mieste starého Starého mosta). Chceme sa na ňom potešiť pohľadom z čarovných vyhliadkových plošín na hladinu Dunaja hrajúcu farbami a Bratislavský hrad, hrdo bdejúci nad mestom. Bar na umelo vytvorenej pláži za mostom a široké ulice nad riekou na chvíľu nie veľmi presvedčivo privolajú spomienku na krásne baltické pláže, ktoré som kvôli Bratislave opustila.

Widok na ulicę Uršulínską

Ulica Panská

Lekáreň u Salvátora

A už sme v Starom meste. Pred nami je Štúrova ulica, uchvacujúca svojou secesnou architektúrou. Je ťažko uveriteľné, že vedie na Kamenné námestie tak silne presiaknuté duchom socializmu. Ale aj ono má svoje čaro, ujdeme však pred ním na Laurinskú ulicu. Tam nemôže byť prázdno ani počas epidémie. Prejdeme rovno na Panskú ulicu, aby sme sa dostali k Dómu sv. Martina a tiež rovnako úžasnej ako zničenej neorenesančnej budove Lekárne u Salvátora.

Katedra św. Marcina

Katedra św. Marcina

Katedra św. Marcina

Potom prejdeme okolo katedrály a vnikneme do čarovných kútov Kapitulskej ulice. Je v nej akési čaro, akýsi pokoj, ktorý nenájdeme inde v centre. Prišiel však už čas na kávu, a tak z Kapitulskej prechádzame vedľa bývalého kostola klarisiek v smere Michalskej brány, poslednej pamiatky po múroch, ktoré kedysi obkolesovali Bratislavu, a odtiaľ do mojej obľúbenej kaviarne „Zeppelin” na Sedlárskej ulici. Také zákusky ako tam nie sú nikde inde v Bratislave, ručím za to.

Przy katedrze św. Marcina

Przy katedrze św. Marcina

Przy katedrze św. Marcina

Keď už na tanieri nezostane ani omrvinka, je čas pomaly sa vybrať domov. Našťastie cestou k zastávke električky ešte prechádzame Primaciálnym námestím s dych vyrážajúcim primaciálnym palácom a vedľa mojej milovanej Starej tržnice, úžasnej, viac ako storočnej tržnici, ktorá je tlčúcim srdcom okolia. A potom znovu Kamenné námestie. Všimli ste si? Urobili sme koliečko okolo Starého mesta. Nestihli sme prejsť vždy zeleným Hviezdoslavovym námestím, neukázala som Vám ani okúzľujúcu historickú budovu Slovenského národného divadla, ale to už nabudúce, dobre? :)

Ulica Kapitulská

Ulica Kapitulská, w tle dawny kościół klarysek

Ulica Kapitulská

PS. Zvečnila som našu prechádzku na 50 fotografiách – môžete ich nájsť v poľskom aj slovenskom texte. Určite si všetky pozrite a pripomeňte si, aká pekná to bola prechádzka :).

Oznaczenie dawnej trasy królewskiej kryjące się w bruku miasta

Brama Michalska

Kawiarnia Zeppelin przy ulicy Sedlárskiej

W Zeppelinie

Primaciálne Námestie

Pałac prymasowski

Widok na ulicę Uršulínską

Ulica Klobučnícka

Stará Tržnica

Kamenné Námestie