Lipiec dobiega końca. Krótkie zdanie pojedyncze. Choć tak
naprawdę za tym prostym zdaniem kryje się całkiem sporo emocji. Bo to mój
polski lipiec, ten jedyny miesiąc w roku, który już od paru lat w całości spędzam
w mojej ojczyźnie. Lipiec, w którym tegoroczna pogoda zaprezentowała nam serię
swoich grymasów, nieustannie to chmurząc się, to płacząc, to lamentując w
liściach drzew, z rzadka wystawiając naprawdę słoneczne oblicze, ale w trakcie
każdej wycieczki udało nam się na nie trafić. Lipiec obfitujący w spotkania,
wydarzenia, pełen małych radości i większych trosk, a może małych trosk i
większych radości, wypełniony śmiechem i płaczem, kolorowy niczym ogród moich
rodziców, na który właśnie patrzę – z najlepszymi jabłkami pod słońcem, z
arcykwaśnymi porzeczkami i fantazyjnymi kwiatami. W chwili, gdy piszę te słowa,
towarzyszy mi to nieprzyjemne, rozdzierające odczucie, pod którego wpływem aż
się kurczę – tęsknię za moim domem w Bratysławie, cieszę się na powrót do znajomych
kątów, które tworzy moja rodzina, a jednocześnie odczuwam przemożny smutek na
myśl o wyjeździe z mojego domu rodzinnego, z mojego kraju, znad morza. Znacie
to?
Dobrze nam było. Tęskno za M., który spędził tu z nami łącznie
tylko 1,5 tygodnia, trudno, gdy dzieciaki nie radziły sobie z tą tęsknotą i
dokazywały, markotnie, gdy brakowało słońca, ale jednak dobrze. Bo udało się
popływać w morzu i powygrzewać choć chwilę na plaży, bo pojechaliśmy na parę
wycieczek, które sprawiały, że dzieciakom otwierały się szeroko oczy ze
zdumienia, a na ustach zastygał okrzyk zachwytu, bo nażarliśmy się (dosłownie!)
jabłek ze starej jabłonki, posadzonej dawno temu jeszcze przez mojego śp. dziadka,
w każdej postaci – musu, soku, racuchów, nadzienia w kruchych ciasteczkach
(jeszcze ślinka mi cieknie na wspomnienie wszystkich przysmaków…); bo
spacerowaliśmy, bawiliśmy się, jeździliśmy na rowerach, po prostu byliśmy
razem… No i te zakupy z mamą, kawa z koleżanką, piwo z kuzynką :). Dobry czas.
Tegoroczny lipiec był szczególny jeszcze z jednego powodu –
wydarzeń społecznych, które miały miejsce w Polsce. Możemy się oczywiście nie
zgadzać co do ich oceny, ale jesteście ze mną już od tak dawna, że jestem
przekonana, iż mimo różnic możecie mnie ze spokojem wysłuchać, a ja mam
potrzebę i tym lipcowym przeżyciem się podzielić. Bo jestem niesamowicie dumna
z bycia Polką i dumna z Polaków. W trakcie protestów, które przetoczyły się
przez całą Polskę, codziennie po położeniu dzieci spać zasiadałam z rodzicami
przed telewizorem i z niepokojem śledziłam rozwój wypadków. Czytałam komentarze
w polskich mediach, dzięki M. byłam na bieżąco z tym, co mówią o nas media
słowackie. Dużo rozmów, lektur, emocji, znaków zapytania. I ogromna ulga, gdy demokracja
rozumiana jako szacunek dla głosu wszystkich stron, także mniejszości, wygrała.
Gdy wygrał szacunek dla prawa. Polskie społeczeństwo wykazało się niesamowitą
siłą, jednością, konsekwencją i nie dopuściło do tego, by wygrało
politykierstwo, dyletantyzm, nadmierna skłonność do konfrontacji, brak autorefleksji (po obu stronach
sceny politycznej). Powiem wprost: według mnie najlepsze nawet prawo przepychane
w trybie ekspresowym, z błędami i bez prawdziwej dyskusji wszystkich
zainteresowanych stron po prostu nie może być dobre. Śmiało nazwijcie mnie
naiwną ;). Sposób, w jaki uchwalono ustawy o sądach, odbierałam jako
kompromitację polskiego sejmu, a co za tym idzie – mojego państwa. Było mi
wstyd za naszych reprezentantów. Ale wszystkie wydarzenia, które potem nastąpiły, na nowo przywróciły mi
wiarę. Polska ma długą historię, do wielu naszych cech można się przyczepić,
ale waleczności i ukochania wolności nie można nam odmówić. Widzę to tym
mocniej, im dłużej mieszkam za granicą. Życie na Słowacji powoduje, że jeszcze
silniej odczuwam fenomen, jakim jest polskość, czuję się częścią konkretnej
zbiorowości, widzę jej konkretne cechy charakterystyczne. A za tym idą
konkretne uczucia i emocje. Ale to już chyba temat na zupełnie inną dyskusję…
:)
Więc w krótkim zdaniu pojedynczym: lipiec dobiega końca…
To ta jabłoń... |
Júl sa končí.
Krátka, holá veta. Hoci v skutočnosti sa za tou stručnou vetou skrýva dosť veľa
emócií. Lebo to je môj poľský júl, ten jediný mesiac v roku, ktorý už niekoľko
rokov celý trávim v mojej vlasti. Júl, v ktorom nám tohoročné počasie ukázalo
celú sériu svojich grimás, tu sa mračiac, tu plačúc, inokedy zas lamentujúc v
listoch stromov, iba zriedkavo so skutočne usmiatou, slnečnou tvárou, aj keď
počas každého výletu sme práve na takú natrafili. Júl bohatý na stretnutia,
udalosti, plný malých radostí a väčších starostí, a možno malých starostí a
väčších radostí, naplnený smiechom a plačom, farebný ako záhrada mojich
rodičov, na ktorú sa práve pozerám – s najlepšími jablkami pod slnkom, s riadne
kyslými ríbezľami a fantastickými kvetmi. Vo chvíli, keď píšem tieto slová, ma
sprevádza ten nepríjemný, srdcervúci pocit, pod vplyvom ktorého sa mi sťahuje
vnútro – chýba mi môj domov v Bratislave, teším sa na návrat do známych strán,
ktoré tvorí moja rodina, a zároveň cítim všemocný smútok pri myšlienke o odchode
z môjho rodného domu, z mojej krajiny, od mora. Poznáte to?
Bolo nám dobre.
Smutno za M., ktorý tu s nami strávil spolu iba 1,5 týždňa, ťažko, keď si deti
nevedeli poradiť s tým smútkom a predvádzali sa, malátne, keď nám chýbalo
slnko, ale aj tak dobre. Podarilo sa nám totiž zaplávať si v mori a povyhrievať
sa aspoň chvíľu na pláži, vyšli sme si na niekoľko výletov, ktoré spôsobili, že
deťom sa naširoko otvárali oči od úžasu a v ústach im zamrel fascinovaný
výkrik, nahltali sme sa (doslova!) jabĺk zo starej jablonky, ktorú dávno,
pradávno zasadil môj nebohý starký, a to v každej forme – muštu, šťavy,
placiek, plnky v koláčikoch (ešte mi tečú slinky pri spomienke na tie
dobroty...); prechádzali sme sa, hrali, bicyklovali, jednoducho, boli sme
spolu... No a ešte nakupovanie s mamou, káva s kamarátkou, pivo so sesternicou
;). Dobrý čas.
Tento júl bol
výnimočný ešte z jedného dôvodu – spoločenských udalostí, ktoré sa odohrávali v
Poľsku. Samozrejme, môžeme mať na ne rôzne názory, ale poznáme sa už tak dlho,
že som presvedčená, že aj napriek rozdielom si ma môžete pokojne vypočuť, no a
ja cítim potrebu podeliť sa aj týmito júlovými zážitkami. Som totiž úžasne hrdá
na to, že som Poľka a na Poliakov. Počas protestov, ktoré sa preliali celým
Poľskom som si každý večer po uložení detí do postele sadla pred televízor
spolu s rodičmi a s nepokojom sledovala vývoj udalostí. Čítala som komentáre v
poľských médiách, vďaka M. som priebežne registrovala, čo o nás píšu tie
slovenské. Veľa rozhovorov, čítania, emócií, otáznikov. A ohromná úľava, keď
vyhrala demokracia, chápaná ako úctivý prístup ku všetkým stranám, vrátane
menšiny. Keď vyhral rešpekt voči právu. Poľská spoločnosť sa preukázala
neuveriteľnou silou, jednotou, vytrvalosťou a nepripustila, aby vyhralo
politikárčenie, diletantstvo, nadmerný sklon ku konfrontácii, chýbajúca
sebareflexia (na oboch póloch politickej scény). Poviem rovno: podľa mňa ani
ten najlepší zákon, pretlačený expresným tempom, s chybami a bez skutočnej
diskusie všetkých zainteresovaných strán jednoducho nemôže byť dobrý. Pokojne
ma nazvite naivkou ;). Spôsob, akým bol schválený zákon o súdoch som vnímala
ako kompromitáciu poľského parlamentu, a teda aj mojej krajiny. Hanbila som sa
za našich predstaviteľov. Ale všetky udalosti, ktoré následne prebehli, mi
vrátili vieru. Poľsko má dlhú históriu, veľa našich vlastností môže byť
vnímaných negatívne, ale bojovnosť a láska k slobode k nám patria. Vidím to tým
viac, čím dlhšie bývam v zahraničí. Život na Slovensku spôsobuje, že ešte
silnejšie si uvedomujem fenomén poľskosti, cítim sa byť súčasťou konkrétnej
komunity, vidím jej konkrétne charakteristické vlastnosti. A k tomu patria
konkrétne pocity a emócie. Ale to je snáď téma na celkom inú diskusiu.
A teda holou
vetou: júl sa končí...