niedziela, 21 kwietnia 2013

Makutra / Makutra

Nie mam na co dzień poczucia, że jesteśmy z M. jakąś szczególnie nieszablonową parą. Przeciwnie – wydaje mi się, że jesteśmy całkiem typowi, żyjemy niesamowicie zwyczajnie. O pewnym naszym odstępstwie od normy przypominają mi najczęściej zdziwione miny znajomych, gdy słyszą nasze polsko-słowackie rozmowy i to nieśmiertelne pytanie: „A wy po jakiemu ze sobą rozmawiacie???”  Mimo że słyszałam je już tyle razy, zawsze mnie zaskakuje, no bo jak to – przecież to normalne, że rozmawiamy każde w swoim języku! Jest to dla mnie tak oczywiste, że kompletnie nie uświadamiam sobie niestandardowości takiego rozwiązania :). Jednakże gdy wgłębić się trochę w temat, w naszym życiu jest dużo więcej nietuzinkowości. Chociaż kultura polska i kultura słowacka mają ze sobą wiele wspólnego, to jednak są dwie, i o to właśnie bogatsze jest nasze codzienne życie.  Niemniej tym razem nie chcę pisać o tym, co powszednie, ale o tym, co wyjątkowe w naszym kalendarzu – o tym, jak spędzamy święta Wielkanocy.
Tych wspólnych świąt nie było jeszcze tak wiele, bo zaledwie dwukrotnie spędziliśmy je razem – raz na Słowacji, a raz w Polsce. Mimo to i jedne, i drugie były pięknym przeżyciem i stały się początkiem budowania naszej własnej tradycji rodzinnej.
Pierwsza sprawa – palma. Stara dobra Niedziela Palmowa na Słowacji nazywana jest Kvetną Nedeľą, czyli Niedzielą Kwietną.  Co ciekawe tak jak u nas występuje niekiedy nazwa „Kwietna”, tak i u nich „Palmová”, tyle że to są właśnie te nazwy rzadziej używane. Ale nie o nazewnictwie chcę tu pisać :). Gdy przywiozłam 2 klasyczne palmy (zdobne, kolorowe, z suszonych kwiatów) na Słowację, by podarować jedną z nich w prezencie teściom, to owszem, podziękowali grzecznie za podarunek, ale miny mieli co najmniej pytające :). Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że tak dobrze znana mi palma jest im całkowicie obca. Na Słowacji zwyczajowo przychodzi się do kościoła z baziami. Owszem, znam ten zwyczaj i z Polski, jednak pierwszy obraz, jaki powstaje w mojej głowie na hasło „Niedziela Palmowa”, to wielka, wielobarwna, kwiecista palma :). Zatem od roku i na Słowacji znajdują się przynajmniej 2 takie okazy :).
Po Niedzieli przyszła pora na Wielką Sobotę i święconkę. Tylko że i ten mały koszyczek, bez którego absolutnie nie wyobrażam sobie świąt wielkanocnych, okazał się nieznany w regionie, z którego pochodzi mój mąż. Jest on jednak znany we wschodniej Słowacji (swoją drogą nawet gwara z tego obszaru ma najwięcej wspólnego z językiem polskim), w naszej parafii znalazł się ksiądz z Prešova i tak oto zawartość naszego pierwszego koszyczka została poświęcona :).
A kiedy ją skonsumowaliśmy? W czasie… kolacji wielkanocnej :). Tak, wiem, że i u nas bywają kolacje, ale ja z mojego domu wyniosłam tradycję śniadań wielkanocnych. Usiąść do świątecznego stołu krótko przed północą – to chyba było dla mnie najdziwniejsze doświadczenie, choć pewnie to samo może powiedzieć mój mąż o tegorocznym śniadaniu o 8 rano, zaraz po powrocie z rezurekcji, która zaczynała się już o 6:00. Akurat tej tradycji nie da się nijak pogodzić, więc zostaje nam w jednym roku świętować po zmierzchu, a w drugim o świcie :).
Co jednak jest możliwe, to pogodzenie odmiennych tradycji kulinarnych. Nie chcę się tu rozpisywać na temat różnych świątecznych potraw, ale wspomnę krótko o dwóch najbardziej charakterystycznych – w ubiegłym roku na stole słowackim obok tradycyjnej pieczonej szynki pojawił się żurek (ok, przyznaję, z półproduktów, ale jednak ;)). Co prawda w tym roku na stole polskim nie pokazał się kawał słowackiej szynki, ale pomału dopracujemy się i tego :). Co najważniejsze – nikt się na te inne smaki nie skarżył.
Natomiast słowacki zwyczaj, który zawitał w tym roku do polskiej rodziny, to korbacz. Wprawdzie chyba wszyscy wiemy, że na śmigus-dyngus polewa się wodą i smaga witkami po nogach, ale jakoś ta druga tradycja u nas zanika. Tymczasem na Słowacji jest jak najbardziej żywa, więc tradycyjnie w Poniedziałek Wielkanocny mój mąż wysmagał wszystkie panie (włącznie z naszą wtedy 4-miesięczną córką :)) z wierszem na ustach, a każda ofiarnie (dziękczynnie? ;)) zawiesiła na jego korbaczu kolorową wstążkę :). Polewania wodą też jednak nie zabrakło :).
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o Zajączku. Wprawdzie gdy mój mąż usłyszał
o tradycji wręczania prezentów na Wielkanoc, pierwsze co pomyślał, to że mamy jakiś amerykański zwyczaj, jednakże Zajączek chował u mnie w domu upominki w Niedzielę Wielkanocną, odkąd pamiętam i skoro pojawiło się następne pokolenie – tradycję tę jak najbardziej podtrzymamy :). A zwyczaj z Ameryką ma niewiele wspólnego, ale ponoć wziął się na Pomorzu z Niemiec, co w gruncie rzeczy jest całkiem logiczne, gdy zastanowić się nad historią tego regionu.
Tyle tradycji.  Pozostaje jeszcze wyjaśnić zagadkę makutry z tematu tego posta. Otóż makutra to taka gliniana misa, w której uciera się za pomocą pałki składniki na ciasto. Do dzisiaj mam w głowie obraz z dzieciństwa, gdy babcia trzymała makutrę, by ta się nie obracała, a dziadek ucierał, bo miał więcej siły :). I tak jest po trochu i z nami, ze mną i z M. – że nasze życie jest jak ta makutra, w której łączymy razem różne składniki. I żeby ta praca miała sens, żeby masa miała jak najmniej grudek, musimy to robić wspólnie, bo w pojedynkę nie dalibyśmy rady :).

Nemám každý deň pocit, že sme s M. nejakým nezvyčajne nekonvenčným párom. Naopak – zdá sa mi, že sme celkom normálni, žijeme úplne obyčajne. O istej našej odchýlke od normy mi najčastejšie pripomínajú udivené tváre známych, keď počujú naše poľsko-slovenské rozhovory a tá nesmrteľná otázka: „A vy po ako so sebou rozprávate???” Hoci som ju už počula toľko krát, vždy ma prekvapí, lebo však ako to – predsa je normálne, že každý rozpráva vo svojom jazyku! Pre mňa je to také samozrejmé, že si vôbec neuvedomujem neštandardnosť takého správania :). Keď sa však mám hlbšie ponoriť do tejto témy, v našom živote je o dosť viac nevšednosti. Hoci slovenská a poľská kultúra majú veľa spoločného, predsa sú dve, a práve o to je bohatší náš každodenný život. Tentokrát však nechcem písať o tom, čo je všedné, ale o tom, čo je v našom kalendári výnimočné – o tom, ako trávime Veľkonočné sviatky. 
Tých spoločných sviatkov ešte nebolo tak veľa, lebo iba dvakrát sme ich trávili spolu, raz na Slovensku a raz v Poľsku. Napriek tomu, aj jedny, aj druhé boli krásnym zážitkom a stali sa počiatkom budovania našej vlastnej rodinnej tradície.
Prvá vec – palma. Stará dobrá Niedziela Palmowa sa na Slovensku nazýva Kvetná Nedeľa. Zaujímavé je, že tak, ako sa u nás niekedy používa názov „Kwietna”, tak aj u nich „Palmová”, akurát že sú to názvy menej používané. Ale nie o názvoch chcem písať :). Keď som priviezla na Slovensko dve klasické palmy (ozdobené, farebné, zo sušených kvetov), aby som jednu darovala svokrovcom, samozrejme, že slušne za dar poďakovali, ale výrazy tvárí mali prinajmenšom spýtavé :). Na moje veľké prekvapenie sa ukázalo, že tá dobre známa palma je pre nich celkom cudzia. Na Slovensku sa zvyčajne chodí do kostola s baburiatkami. Samozrejme, poznám ten zvyk z Poľska, ale prvý obraz, ktorý mi v hlave vyskočí keď sa povie „Kvetná Nedeľa” je veľká, mnohofarebná, kvetnatá palma :). No a na Slovensku sa už vyše roka nachádzajú prinajmenšom dva také úkazy :).
Po Nedeli prišla na rad Biela Sobota a święconka [poznamka M.: čítaj švienconka = ozdobený košíček s jedlom nesený na posvätenie]. Akurát že i ten malý košíček, bez ktorého si vôbec neviem predstaviť Veľkú Noc bol v regióne, z ktorého pochádza manžel neznámou. Je však známy na východnom Slovensku (mimochodom, dokonca aj tamojšie nárečie má najviac spoločného s poľštinou), v našej farnosti sme našli kňaza z Prešova a takbol i obsah nášho košíka posvätený :).
A kedy sme ho zjedli? Počas... veľkonočnej večere :). Áno, viem, že aj u nás bývajú večere, ale z rodičovského domu som si odniesla tradíciu Veľkonočných raňajok. Sadnúť si k sviatočnému stolu krátko pred polnocou – to bol pre mňa snáď najzvláštnejší zážitok, hoci zrejme to isté môže povedať môj manžel o tohotočných raňajkách o 8 ráno, hneď po návrate zo Vzkriesenia, ktoré sa začínalo už o 6:00. Tá tradícia sa akurát zladiť nedá, nuž nám zostáva iba oslavovať jeden rok po západe Slnka a druhý rok za svitu :).
Čo sa však dá je zosúladenie rôznych kulinárskych tradícií. Nechcem sa rozpisovať na tému rôznych sviatočných jedál, ale spomeniem krátko o dvoch najcharakteristickejších – minulý rok sa na slovenskom stole okrem tradičnej pečenej šunky objavil żurek (ok, priznávam, že z polotovaru, ale predsa ;)). Pravdou je, že na poľskom stale sa neobjavil kus slovenskej šunky, ale i k tomu sa pomaly dopracujeme :). Čo je najdôležitejšie – nikto sa na iné chute nesťažoval. [p. M.: Btw, żurek je výborná biela kyslá poľská polievka, hustá, s varenými vajíčkami, slaninou a hlavne bielou klobáskou.]
Na druhej strane, slovenský zvyk, ktorý do poľskej rodiny tento rok zavítal, je korbáč. V skutočnosti všetci vieme, že na śmigus-dyngus (poľská obdoba...) sa polieva vodou a šibe prútikmi po nohách, ale tá druhá tradícia u nás akosi zaniká. Na Slovensku je však stále živá, nuž môj manžel na Veľkonočný pondelok vyšibal všetky panie (spolu s našou vtedy 4-mesačnou dcérkou :)) s veršom na perách, a každá mu oddane (vďačne? ;)) zavesila na korbáč farebnú stužku :). Polievanie vodou tiež nechýbalo :).
Na koniec ešte musím spomenúť Zajačika. Keď môj muž počul o tradícii obdarovávania sa na Veľkú Noc, pomyslel si najprv, že máme nejaký americký zvyk, ale Zajačik u nás doma schovával darčeky na Veľkonočnú Nedeľu odkedy si pamätám, a keďže prišlo nové pokolenie, tú tradíciu určite udržíme :). Ale ten zvyk nemá s Amerikou veľa spoločného, vraj sa vzal na Pomorí z Nemecka, čo je v zásade celkom logické, keď sa zamyslíme nad históriou tohto regiónu.
Toľko z tradícií. Zostáva ešte vysvetliť záhadu makutry z názvu postu. A teda makutra je taká hlinená miska, v ktorej sa hnetú pomocou paličky prísady do cesta. Dodnes mám v hlave obraz z detstva, keď stará mama držala makutru, aby sa neotáčala, a starý otec hnietol cesto, lebo mal viac sily :). A tak je to trochu aj so mnou a s M. - že náš život je ako tá makutra, v ktorej spájame rôzne prísady. A aby tá práca mala zmysel, aby tá masa mala čo najmenej hrudiek, musíme to robiť spoločne, lebo sami by sme si neporadili :).

10 komentarzy:

  1. Ostatnio zastanawiałam się oglądając jedno z Twoich nowych zdjęć na facebooku: to po jakiemu oni właściwie rozmawiają? :D Wszystko jasne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie jedna rzecz zastanawia: jesli na Slowacji jest tradycja kolacji wigilijnej (w sobote jak mniemam) to robi sie ja przed Wigilia Paschalna czy po?

    OdpowiedzUsuń
  3. Z przyjemnością przeczytałem twoje posty..Ja akurat by wspólnie z ukochaną przechodzić przez życie przeprowadziłem się w drugą stronę ..do Pl , tak się składa że tak jak twój "M" pochodzę z Veľkých Uheriec.Pytanie "w jakim języku się dogadujecie ?" dręczy chyba wszystkich ludzi ogólnie bez względu na pochodzenie .Przestałem liczyć ile razy odpowiadałem na to pytanie , no są pytania typu ile kosztuje na Słowacji kilogram pomarańczy , którymi mnie Polacy potrafią zaskoczyć. Założę się że za jakiś czas pojawi się pytanie jak rozmawiacie do swojej córki ?..ludziom ciężko zrozumieć ,iż dziecko w tak młodym wieku //moja ma 6 lat/potrafi w trakcie rodzinnego obiadu mnie opowiadać historie po słowacku , żonie odpowiadać na pytania po polsku i w tym samym czasie oglądać bajkę po angielsku..sam jestem w szoku dla tego i nadal będę cierpliwie odpowiadać ludziom że każdy z nas rozmawia w swoim języku i druga połowa mu bez problemu rozumie...3mam kciuki i życzę powodzenia..Peter.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, nie, to nie jest kolacja wigilijna, a wielkanocna, czyli nie odbywa się w wigilię wydarzeń Wielkiejnocy, a po nich, czyli po Wigilii Paschalnej - żeby było co świętować :) (na szczęście aż takiego przewrotu Słowacy nie robią w znanych mi tradycjach :)).

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej! Historia w drugą stronę! Chętnie posłuchałabym opowieści, jak Słowakowi żyje się w Polsce :). Pytania o córkę już się pojawiają (najzabawniejsze, gdy pojawiają się bezpośrednio po tym, jak zwrócę się do niej w języku polskim, czyli właściwie sprawa powinna być oczywista :)). Tyle że na te dwujęzyczne obiady z nią w roli głównej muszę jeszcze trochę poczekać :). Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdravim ..do Nitri asi..No nechcem tu rozpisovať moje životné príbehy " jak by niepatrzyć jest to jednak twój blog " možno sa nám niekedy podarí stretnúť a vymeniť skúsenosti..jak by ste náhodou mali cestu niekam na Krkonoše radi Vás uvítame .. a s tým čakaním na dvojjazyčné obedy ej veru prídu ani sa nenazdáš..ešte raz dík za fajnový blog rád prečítm viac.držím palce pozdrav rodinku.P

    OdpowiedzUsuń
  7. My chodievame az na pobrezie, tak asi tak rychlo nepojdeme inym smerom, ale ked sa podari, radi vas navstivime, a samozrejme pozyvame aj k sebe :). Ved hadam sa podari raz stretnut aj v Uherciach :). Pisat budem, urcite sa este nejaky ten pribeh podari ;), tesim sa na citatela :). Pozdravujem srdecne celu vasu trojicu, ale hlavne manzelku - asi by sme sa dobre pochopili, ved zijeme so Slovakmi :).

    OdpowiedzUsuń
  8. Zajrzę czasami by zobaczyć jak się żyje "Confrontowym animatorom" (to też specyficzny język) :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam serdecznie :). Historia spotkania tych dwojga "Confrontowych animatorów" pewnie się tu zresztą też z czasem pojawi, bo to nie jest coś, co da się samemu wymyślić :).

    OdpowiedzUsuń