Dziś będzie o sąsiadach, a właściwie o jednym, wspólnym dla
Polski i Słowacji sąsiedzie – Czechach. Ale nie będę pisać o Pradze, piwie i
knedliczkach, to nie ta historia ;). Jednak zupełnie przed stereotypami nie
ucieknę, nawet nie będę próbować.
Inspiracją do napisania tego posta była podróż
sentymentalna, którą wymarzył sobie mój mąż. No, wymarzył sobie wypad z
przyjaciółmi i naszymi dzieciakami, a podróż sentymentalna wyszła mu przy
okazji :). Jeden z marcowych weekendów spędziliśmy bowiem w Czeskich
Budziejowicach, gdzie M. był w 2008 roku ze swoim przyjacielem na Erasmusie
(tak, tak, Słowacy często jeżdżą na Erasmusa do Czech, nieustannie mnie to bawi,
nie jestem obiektywna ;)). M. wrócił więc na stare śmieci, a cała reszta,
depcząc po jego śladach, odkrywała zupełnie nowe miasto. Dla mnie podróż ta
była jeszcze inna niż dla naszych przyjaciół (o dzieciakach nie wspomnę :)), bo
jakby nie patrzeć Słowaczką ciągle nie jestem (i nie będę, można się o moją
polskość nie martwić ;)), a jednak moja polska perspektywa też nie jest już
taka tylko i wyłącznie polska, obcowanie z inną kulturą bardzo ją poszerzyło.
Dotychczas wyobrażałam sobie Czechy jako takiego starszego
brata Słowacji. Bo dominowały w czasach Czechosłowacji, bo stolicą była Praga,
bo po rozpadzie Czechosłowacji Czesi zostali w hokejowej dywizji A, a Słowacy
spadli do dywizji C (umie mi to ktoś wytłumaczyć???), bo… bo… bo… Starszy brat
po prostu, większy kraj, trochę bardziej rozwinięty gospodarczo, inaczej
ukształtowany historycznie i politycznie.
Tak myślałam do przedostatniego weekendu. I choć wszystko
to, co opisałam powyżej, w ciągu 3 dni nie uległo zmianie i na pewno w dalszym
ciągu ma znaczenie, moje odczucie jest już zupełnie inne. Co się takiego
wydarzyło?
Nasz wycieczkowy weekend był raczej pochmurny, deszczowy,
ale jak wiadomo w dobrym towarzystwie nie da się źle spędzić czasu –
zwiedziliśmy więc wspólnie Telcz, Czeskie Budziejowice i Igławę. Miasta piękne,
pełne zabytkowych domów i kościołów, co naprawdę lubię, ale też wszędzie coś
zgrzytało, wszędzie pojawiały się jakieś niespójności. Telcz słynący z
olbrzymiego rynku, całego na liście UNESCO, w lecie musi zamieniać się w jeden
wielki parking. Już teraz rynek był zastawiony samochodami. Wyobraźcie sobie
ten kontrast – z jednej strony renesansowe kamieniczki, z drugiej wynalazki
motoryzacyjne XXI wieku. W Czeskich Budziejowicach, jakby nie patrzeć – stolicy
regionu, wszystkie sklepy (i punkty informacyjne!) zamykano przed 13:00. Nie
wspominając o zabytkowym kościele dominikańskim, o którym M. opowiadał nam już
dzień wcześniej, a który był oczywiście zamknięty. W Igławie natomiast, również
ważniejszym mieście południowej części Czech, w lokalu nie można było płacić
kartą. Jasne, nie są to wielkie dramaty, a jednak jakaś bańka mydlana w mojej
głowie prysła. Nagle te „wielkie” Czechy stały się bardzo malutkie. I trochę…
nienowoczesne. Ot, stereotyp nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością ;).
Paradoksalnie jednak te nienowoczesne Czechy są mi dziś bliższe,
niż gdy byłam przed pięcioma laty w Pradze. Bo już więcej wiem, bo pewne
zjawiska oswoiłam, żyjąc na Słowacji (choćby sklepy zamknięte w sobotę o 12:00
:)), bo przekonałam się, że naprawdę jestem w stanie się dogadać dzięki
językowi słowackiemu (choć w dalszym ciągu uparcie będę się bronić przed
językiem czeskim jako obcym na terenie Słowacji i oczywiście w czasie naszego
pobytu w Cz. B. nie obyło się bez wpadek – np. gdy zamawiałam horką <sł. gorzką> czekoladę, a
kelnerka przekonywała mnie, że zawsze przynoszą horką <cz. gorącą>). Ciekawe i pouczające doświadczenie :).
Znów jestem trochę mądrzejsza. Znów mam trochę szerszą perspektywę. I znów
poznałam nowy kawałek świata, sprawdzając jak się mają moje wyobrażenia do
rzeczywistości. Cieszę się. A południe Czech gorąco polecam, na dowód jego
uroku zamieszczam kilka zdjęć :).
Telcz |
Telcz |
Czeskie Budziejowice |
Czeskie Budziejowice |
Igława |
Dnes to bude o
susedoch, najmä teda o jednom, spoločnom susedovi Poľska i Slovenska – o Česku.
Ale nebudem písať o Prahe, pive, knedlíkoch, to je celkom iný príbeh ;). Úplne
však pred stereotypmi neutečiem, nebudem to dokonca ani skúšať.
Inšpiráciou pre
tento post bol sentimentálny výlet, ktorý si vysníval môj manžel. No, vysníval
si výjazd s priateľmi a našimi deťmi, a tá sentimentalita sa vyskytla popri tom
:). Jeden z marcových víkendov sme totiž strávili v Českých Budějoviciach, kde
bol M. v roku 2008 so svojim priateľom na Erazme (áno, áno, Slováci často
chodia na Erazmus do Čiech, neustále sa na tom bavím, nie som objektívna ;)).
M. sa teda vrátil na staré miesta a celý zvyšok posádky po jeho stopách
odkrýval úplne nové mesto. Pre mňa bol ten výlet ešte iný ako pre našich
priateľov (o deťoch ani nehovorím :)), lebo v konečnom dôsledku nie som
Slovenska (ani nebudem, o moju poľskosť sa báť nemusíte ;)), ale moja poľská
perspektíva tiež nie je už len výlučne poľská, kontakt s inou kultúrou ju
značne rozšíril.
Dovtedy som si
predstavovala Česko ako takého staršieho brata Slovenska. Lebo bolo dominantné
v časoch Československa, lebo hlavným mestom bola Praha, lebo po rozpade
Československa Česi zostali v hokejovej skupine A, kým Slováci spadli do
skupiny C (môže mi to niekto vysvetliť???), lebo... lebo... lebo... Jednoducho
starší brat, väčšia krajina, trochu viac ekonomicky rozvinutá, s iným
historickým a politickým vývojom.
To som si myslela
až do predposledného víkendu. A hoci sa nič z toho, čo som vyššie spomenula,
počas tých 3 dní nezmenilo a určite má svoj význam naďalej, moje pocity sú už
celkom iné. Čo sa teda prihodilo?
Náš výletný
víkend bol viac menej pochmúrny, daždivý, ale ako je známe, v dobrej
spoločnosti sa nedá čas stráviť zle – spoznali sme teda spolu Telč, České
Budějovice a Jihlavu. Mestá krásne, plné pamiatkových domov a kostolov, čo mám
naozaj rada, ale všade tiež niečo prekážalo, všade som našla nejaké
nedokonalosti. Telč, známy svojim obrovským námestím, ktoré je celé na zozname
UNESCO, sa v lete musí zmeniť na jedno veľké parkovisko. Už teraz na ňom bolo
množstvo áut. Predstavte si tie protiklady – na jednej strane renesančné
meštianske domy, na druhej flotily vozidiel z 21. storočia. V Českých
Budějoviciach, koniec koncov hlavnom meste regiónu, boli všetky obchody (a
informačná kancelária!) zavreté pred 13:00. Nespomínam už historický
dominikánsky kostol, o ktorom nám M. hovoril už deň vopred, a ktorý bol,
samozrejme, zavretý. V Jihlave, takisto jednom z dôležitejších miest v južnom
Česku, sa v reštaurácii nedalo platiť kartou. Jasné, nie sú to veľké problémy,
jednako však akási bublina v mojej hlave praskla. Odrazu sa to „veľké” Česko
stalo maličkým. A trošku... nemoderným. Nuž, stereotyp nevydržal kontakt s
realitou ;).
Paradoxne je mi
však to nemoderné Česko dnes oveľa bližšie, ako keď som bola pred piatimi rokmi
v Prahe. Lebo už viem viac, niektoré javy sú mi známe pod vplyvom života na
Slovensku (napr. zavreté obchody v sobotu o 12:00 :)), lebo som sa presvedčila,
že som naozaj schopná dohovoriť sa vďaka slovenčine (hoci sa aj tak budem stále
tvrdohlavo brániť pred češtinou, ktorá je pre mňa na Slovensku cudzím jazykom a
samozrejme, počas nášho pobytu v ČB som sa nevyhla trapasu – napr. keď som si
objednávala horkú čokoládu (česky má
byť hořká) a čašníčka ma stále
presviedčala, že vždy prinášajú horúcu). Zaujímavá a poučná skúsenosť :). Znovu
som o niečo múdrejšia. Znovu mám širšiu perspektívu. A znovu som spoznala nový
kúsok sveta, pričom som mohla porovnať svoje predstavy so skutočnosťou. Teším
sa. A južné Čechy skutočne odporúčam, ako dôkaz ich krásy nech slúži niekoľko
pridaných obrázkov :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz