piątek, 30 czerwca 2017

Robić swoje / Robiť si svoje

Mała MN. idzie od września do przedszkola. Wielkie wydarzenie w życiu naszej rodziny. 3, 2, 1, 0… start!, edukacja naszej córki oficjalnie wystartowała. I to na Słowacji. To jeden z moich największych lęków związanych z wychowywaniem dzieci dwunarodowych. Bo właśnie, jak ostatnio w rozmowie ze mną odkryła jedna dobra znajoma, tu nie chodzi tylko o to, że moje dzieci są dwujęzyczne. Tu chodzi o to, że są dwunarodowe. Są zarówno Słowakami, jak i Polakami. I przede mną i M. stoi trudne zadanie, by ich w tym duchu wychować, by pomóc im odnaleźć się w takim mniej typowym układzie, którego żadne z ich rodziców nie zna od strony praktycznej. Ja nie wiem, co znaczy mieć 2 narodowości, przynajmniej nie w tak dosłownym wymiarze, jak doświadczają tego moje dzieci. Ja mogę tylko słuchać, co do powiedzenia na ten temat mają inni znajdujący się w podobnej sytuacji i wypracować z M. jakąś spójną, wspólną wizję, w której moje dzieci będą się czuły bezpiecznie i normalnie. Szkoła zdecydowanie będzie miała wyraźny wpływ na rozwój w jednym z kierunków, w tym wypadku słowackim. A tu zarysowuje się kolejny mój wielki lęk, który wprawdzie póki co znajduje się w sferze czystej teorii, ale kiedyś może się urzeczywistnić – moje dzieci w przyszłości będą miały prawo wyboru, z jaką narodowością bardziej się utożsamiają i będą mogły zdecydować, czy jednej ze swoich dwóch narodowości nie odrzucić, nie zrezygnować z niej. Brzmi oburzająco? Że jak to? Że dlaczego? Że po co? Ok, ale w końcu każdy decyduje sam za siebie. I może do czegoś takiego dojść, chociaż cholernie bym tego nie chciała. Spotkałam już dorosłe dzieci z polsko-słowackich rodzin, których język i zachowanie świadczyły o tym, że wybrały bycie Słowakami. Bolało. I może stąd ten mój strach. Bo już gdzieś to kiedyś widziałam…

Szkoła przeraża mnie dlatego, że nie umiem poprawnie pisać po słowacku, że słowacki alfabet jest inny, że litery pisane są inne (!), że nie znam historii Słowacji, że nie znam nazw różnych pojęć w języku słowackim… Przeraża mnie, że nie będę umiała pomóc własnym dzieciom tak, jak bym chciała, że nie będę dla nich wystarczającym wsparciem. Poza tym w szkole nikt nie będzie przejmował się tym, że nie świętujemy słowackiego dnia mamy, ale polski i moje dziecko pewnie łatwo zapomni w ferworze przygotowań przeróżnych laurek i pod wpływem innych dzieci, że mama tego dnia nie świętuje… Niby drobiazg, ale dla mnie urasta do ogromnych rozmiarów. Najgorsze, że M. oczywiście mógłby to samo powiedzieć o polskiej szkole. Ja przedstawiam wam tylko moją perspektywę.

A ta wspomniana kwestia tożsamości? Kolejna znajoma, sama będąca w dwunarodowym związku, gdy usłyszała moje wątpliwości odnośnie dzieci i ich wyborów, zareagowała stanowczym: „Nie! Niech moje dzieci wybiją to sobie z głowy”. Nie powiem, zwykłe zabronienie moim dzieciom czegokolwiek jest bardzo kuszącym rozwiązaniem, tylko że rzadko odnosi pożądany skutek ;). Na chwilę obecną wydaje mi się, że przede wszystkim muszę utrwalać w nich to naturalne przekonanie, że to, w czym żyją, jest zupełnie normalne. Musimy z M. konsekwentnie podkreślać bogactwo wynikające z tego, że dzieciaki są dwunarodowe, a nie trudności z tym związane. No i to my tworzymy nasze domowe tradycje, budujemy równowagę między polskością a słowackością, stawiamy pomiędzy nimi mosty. Uczymy kochać Polskę i Słowację, uczymy je szanować i traktować na równi. Do nas należy niewzmacnianie podziałów, nieprzedstawianie pewnych rzeczy jako wyraźnie lepszych lub gorszych, zaszczepianie ciekawości i chęci poznania jednej i drugiej ojczyzny. Fiuuu, wszystko to na ekranie komputera wygląda jeszcze poważniej niż w mojej głowie…

Tak naprawdę jednak najtrudniejsze zadanie ciągle przed nami. Bo schody zaczną się dopiero wtedy, gdy dzieci pójdą do szkoły. Przedszkole MN. to zaledwie preludium do tego, co nas jeszcze czeka, jeśli chodzi o grupę rówieśniczą albo szerzej – całe otoczenie zdominowane przez jedną kulturę i język. Chwilowo czuję się trochę jak Dawid stający do walki z Goliatem ;). Niby wiem, że nie tędy droga, podchodzenie do tematu niczym do pojedynku nie prowadzi do znalezienia spokojnego rozwiązania. Jednocześnie jednak już teraz muszę być czasami jak lwica, by bronić mojej rodziny – wierzcie mi, komentarze pełne ignorancji lub zwyczajnie pozbawione odrobiny empatii na temat naszych krajów czy języków zdarzają się regularnie. A może zamiast pokazywania pazurów lepiej byłoby uzbroić się w naprawdę, naprawdę gruby pancerz? Która opcja będzie bardziej pomocna dla moich dzieci? I pomoże im samym nie zgubić własnej tożsamości? Mam jeszcze czas na dokładniejsze rozważenie tych możliwości. Pewnie niektóre rzeczy wyklarują się „w praniu”, z czasem, będą dojrzewać wraz z nami i naszymi dziećmi. Ale zegar tyka…




Malá MN ide od septembra do škôlky. Veľká udalosť v živote našej rodiny. 3, 2, 1, 0… štart!, vzdelávanie našej dcérky sa oficiálne začalo. A to na Slovensku. Je to jedna z mojich najväčších obáv spojených s vychovávaním dvojnárodových detí. Ide práve o to, ako na to nedávno v rozhovore so mnou prišla jedna dobrá známa, že naše deti nie sú len dvojjazyčné. Oni sú totiž dvojnárodové. Sú takisto Slovákmi ako aj Poliakmi. A predo mnou a M. stojí ťažká úloha, aby sme ich v tomto duchu vychovali, aby sme im pomohli nájsť si miesto v takomto menej štandardnom formáte, ktorý ani jeden z ich rodičov nepozná z praktickej stránky. Ja neviem, čo to znamená, mať 2 národnosti, aspoň nie tak doslovne, ako to zakúšajú moje deti. Môžem len počúvať, čo na to hovoria iní ľudia, ktorí sa nachádzajú v podobnej situácii, a pripraviť s M. nejakú kompaktnú, spoločnú víziu, v ktorej sa deti budú cítiť bezpečne a normálne. Škola bude mať rozhodne významný vplyv na rozvoj v jednom smere, v tomto prípade v tom slovenskom. No a tu stojím pred ďalšou veľkou obavou, ktorá sa síce zatiaľ nachádza v sfére čistej teórie, ale raz sa môže zreálniť – moje deti budú mať v budúcnosti právo voľby, s ktorou národnosťou sa viac identifikujú, a budú sa môcť rozhodnúť, že jednu z nich odmietnu a vzdajú sa jej. Znie to šokujúco? Pýtate sa ako to, prečo, načo? Ok, ale v konečnom prípade každý rozhoduje sám za seba. A aj k takémuto niečomu môže dôjsť, hoci by som to absolútne nechcela. Stretla som už dospelé deti z poľsko-slovenských rodín, ktorých jazyk aj správanie svedčili o tom, že si vybrali Slovensko. Bolelo. A možno odtiaľ pochádza ten môj strach. Lebo som to už niekedy niekde videla...

Škola ma straší preto, že neviem správne písať po slovensky, že slovenská abeceda je iná, že písané písmená sú iné (!), že nepoznám históriu Slovenska, že nepoznám názvy rôznych pojmov v slovenčine... Bojím sa toho, že nebudem môcť pomôcť vlastným deťom tak, ako by som chcela, že im dostatočne nebudem oporou. Okrem toho, v škole nebude nikoho zaujímať, že neoslavujeme slovenský, ale poľský deň matiek, a moje dieťa iste pri príprave rôznych darčekov pre maminy pod vplyvom iných detí ľahko zabudne, že jeho mama oslavuje inokedy... Možno je to maličkosť, ale pre mňa narastá do obrovských rozmerov. Najhoršie je, že M. by, samozrejme, mohol povedať to isté o poľskej škole. Ja sa s vami delím iba svojou perspektívou.

A tá spomínaná otázka identity? Ďalšia známa, ktorá je tiež v dvojnárodovom vzťahu, keď počula o mojich pochybnostiach súvisiacich s deťmi a ich voľbami, zareagovala rozhodne: „Nie! Nech si to moje deti vytlčú z hlavy”. Pravda je taká, že dať jednoduchý zákaz mojim deťom na čokoľvek je veľmi lákavé, avšak zriedkavo prináša želaný výsledok ;). Momentálne sa mi zdá, že v nich predovšetkým musím posilňovať  prirodzené presvedčenie, že to, v čom žijú, je úplne normálne. Musíme spolu s M. vytrvalo zdôrazňovať bohatstvo vyplývajúce z toho, že deti sú z dvoch národov, a nie ťažkosti, ktoré sú s tým spojené. No a práve my tvoríme naše domáce tradície, budujeme rovnováhu medzi poľskosťou a slovenskosťou, staviame medzi nimi mosty. Učíme, ako milovať Poľsko aj Slovensko, učíme ich rešpektovať ich a správať sa k nim rovnako. My sme tí, ktorých úlohou je neposilňovať rozdiely, neukazovať niektoré veci ako výrazne lepšie či horšie, vštepovať deťom zvedavosť a chuť spoznávať jednu aj druhú vlasť. Fúúú, všetko to na obrazovke vyzerá ešte vážnejšie ako v mojej hlave...

To najťažšie je v skutočnosti stále pred nami. Lebo tá najväčšia námaha nás bude čakať vtedy, keď pôjdu deti do školy. Škôlka MN je iba predohra pred tým, čo je tam niekde ďalej a čo sa týka celej skupiny rovesníkov, alebo v širšom zmysle, celého prostredia s jedným dominantným jazykom a jendou kultúrou. Chvíľami sa cítim trochu ako Dávid, ktorý sa postavil do boja proti Goliášovi ;). Viem síce, že tadiaľ cesta nevedie, že vnímať celú situáciu ako súboj nás neprivedie k rozvážnemu riešeniu. Jednako sa však už teraz musím niekedy správať ako levica, ktorá bráni svoju rodinu – verte mi, že sa pravidelne objavujú komentáre plné ignorancie alebo jednoducho bez akejkoľvek empatie týkajúcej sa našich krajín či jazykov. Mala by som sa snáď namiesto vystrkovania pazúrov vyzbrojiť skutočne, skutočne hrubým pancierom? Ktorá možnosť viac pomôže mojim deťom? Ktorá im pomôže nestratiť sa v ich vlastnej identite? Ešte mám čas na dôkladnejšie uvažovanie o týchto možnostiach. Niektoré veci sa určite ukážu časom, budú dozrievať spolu s nami a našimi deťmi. Ale hodiny tikajú...

2 komentarze:

  1. To musi być bardzo trudne...
    Podobny problem dotyczy dzieci z rodzin mieszanych wyznaniowo, wczoraj nawet czytalam artykul na ten temat:) i z dwojga wydaje mi sie lepiej byc dwunarodowym niz dwureligijnym...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każda "mieszanka" jest zarówno sporym utrudnieniem, jak i ubogaceniem. Wszystko zależy od perspektywy i najzwyczajniej w świecie wymaga pracy, codziennego układania tej życiowej układanki. Mam znajomych z rodzin dwureligijnych, świętujących Boże Narodzenie w dwóch terminach, ale tu dużo trudniej o łączenie :). Z drugiej strony gdyby rodzina dwunarodowa pochodziła też z dwóch różnych kontynentów? (np. Europa i Azja) To też wyzwanie! :)

      Usuń