poniedziałek, 31 lipca 2017

Lipiec dobiega końca... / Júl sa končí...

Lipiec dobiega końca. Krótkie zdanie pojedyncze. Choć tak naprawdę za tym prostym zdaniem kryje się całkiem sporo emocji. Bo to mój polski lipiec, ten jedyny miesiąc w roku, który już od paru lat w całości spędzam w mojej ojczyźnie. Lipiec, w którym tegoroczna pogoda zaprezentowała nam serię swoich grymasów, nieustannie to chmurząc się, to płacząc, to lamentując w liściach drzew, z rzadka wystawiając naprawdę słoneczne oblicze, ale w trakcie każdej wycieczki udało nam się na nie trafić. Lipiec obfitujący w spotkania, wydarzenia, pełen małych radości i większych trosk, a może małych trosk i większych radości, wypełniony śmiechem i płaczem, kolorowy niczym ogród moich rodziców, na który właśnie patrzę – z najlepszymi jabłkami pod słońcem, z arcykwaśnymi porzeczkami i fantazyjnymi kwiatami. W chwili, gdy piszę te słowa, towarzyszy mi to nieprzyjemne, rozdzierające odczucie, pod którego wpływem aż się kurczę – tęsknię za moim domem w Bratysławie, cieszę się na powrót do znajomych kątów, które tworzy moja rodzina, a jednocześnie odczuwam przemożny smutek na myśl o wyjeździe z mojego domu rodzinnego, z mojego kraju, znad morza. Znacie to?

Dobrze nam było. Tęskno za M., który spędził tu z nami łącznie tylko 1,5 tygodnia, trudno, gdy dzieciaki nie radziły sobie z tą tęsknotą i dokazywały, markotnie, gdy brakowało słońca, ale jednak dobrze. Bo udało się popływać w morzu i powygrzewać choć chwilę na plaży, bo pojechaliśmy na parę wycieczek, które sprawiały, że dzieciakom otwierały się szeroko oczy ze zdumienia, a na ustach zastygał okrzyk zachwytu, bo nażarliśmy się (dosłownie!) jabłek ze starej jabłonki, posadzonej dawno temu jeszcze przez mojego śp. dziadka, w każdej postaci – musu, soku, racuchów, nadzienia w kruchych ciasteczkach (jeszcze ślinka mi cieknie na wspomnienie wszystkich przysmaków…); bo spacerowaliśmy, bawiliśmy się, jeździliśmy na rowerach, po prostu byliśmy razem… No i te zakupy z mamą, kawa z koleżanką, piwo z kuzynką :). Dobry czas.

Tegoroczny lipiec był szczególny jeszcze z jednego powodu – wydarzeń społecznych, które miały miejsce w Polsce. Możemy się oczywiście nie zgadzać co do ich oceny, ale jesteście ze mną już od tak dawna, że jestem przekonana, iż mimo różnic możecie mnie ze spokojem wysłuchać, a ja mam potrzebę i tym lipcowym przeżyciem się podzielić. Bo jestem niesamowicie dumna z bycia Polką i dumna z Polaków. W trakcie protestów, które przetoczyły się przez całą Polskę, codziennie po położeniu dzieci spać zasiadałam z rodzicami przed telewizorem i z niepokojem śledziłam rozwój wypadków. Czytałam komentarze w polskich mediach, dzięki M. byłam na bieżąco z tym, co mówią o nas media słowackie. Dużo rozmów, lektur, emocji, znaków zapytania. I ogromna ulga, gdy demokracja rozumiana jako szacunek dla głosu wszystkich stron, także mniejszości, wygrała. Gdy wygrał szacunek dla prawa. Polskie społeczeństwo wykazało się niesamowitą siłą, jednością, konsekwencją i nie dopuściło do tego, by wygrało politykierstwo, dyletantyzm, nadmierna skłonność do konfrontacji, brak autorefleksji (po obu stronach sceny politycznej). Powiem wprost: według mnie najlepsze nawet prawo przepychane w trybie ekspresowym, z błędami i bez prawdziwej dyskusji wszystkich zainteresowanych stron po prostu nie może być dobre. Śmiało nazwijcie mnie naiwną ;). Sposób, w jaki uchwalono ustawy o sądach, odbierałam jako kompromitację polskiego sejmu, a co za tym idzie – mojego państwa. Było mi wstyd za naszych reprezentantów. Ale wszystkie wydarzenia, które potem nastąpiły, na nowo przywróciły mi wiarę. Polska ma długą historię, do wielu naszych cech można się przyczepić, ale waleczności i ukochania wolności nie można nam odmówić. Widzę to tym mocniej, im dłużej mieszkam za granicą. Życie na Słowacji powoduje, że jeszcze silniej odczuwam fenomen, jakim jest polskość, czuję się częścią konkretnej zbiorowości, widzę jej konkretne cechy charakterystyczne. A za tym idą konkretne uczucia i emocje. Ale to już chyba temat na zupełnie inną dyskusję… :)

Więc w krótkim zdaniu pojedynczym: lipiec dobiega końca…

To ta jabłoń...
Júl sa končí. Krátka, holá veta. Hoci v skutočnosti sa za tou stručnou vetou skrýva dosť veľa emócií. Lebo to je môj poľský júl, ten jediný mesiac v roku, ktorý už niekoľko rokov celý trávim v mojej vlasti. Júl, v ktorom nám tohoročné počasie ukázalo celú sériu svojich grimás, tu sa mračiac, tu plačúc, inokedy zas lamentujúc v listoch stromov, iba zriedkavo so skutočne usmiatou, slnečnou tvárou, aj keď počas každého výletu sme práve na takú natrafili. Júl bohatý na stretnutia, udalosti, plný malých radostí a väčších starostí, a možno malých starostí a väčších radostí, naplnený smiechom a plačom, farebný ako záhrada mojich rodičov, na ktorú sa práve pozerám – s najlepšími jablkami pod slnkom, s riadne kyslými ríbezľami a fantastickými kvetmi. Vo chvíli, keď píšem tieto slová, ma sprevádza ten nepríjemný, srdcervúci pocit, pod vplyvom ktorého sa mi sťahuje vnútro – chýba mi môj domov v Bratislave, teším sa na návrat do známych strán, ktoré tvorí moja rodina, a zároveň cítim všemocný smútok pri myšlienke o odchode z môjho rodného domu, z mojej krajiny, od mora. Poznáte to?

Bolo nám dobre. Smutno za M., ktorý tu s nami strávil spolu iba 1,5 týždňa, ťažko, keď si deti nevedeli poradiť s tým smútkom a predvádzali sa, malátne, keď nám chýbalo slnko, ale aj tak dobre. Podarilo sa nám totiž zaplávať si v mori a povyhrievať sa aspoň chvíľu na pláži, vyšli sme si na niekoľko výletov, ktoré spôsobili, že deťom sa naširoko otvárali oči od úžasu a v ústach im zamrel fascinovaný výkrik, nahltali sme sa (doslova!) jabĺk zo starej jablonky, ktorú dávno, pradávno zasadil môj nebohý starký, a to v každej forme – muštu, šťavy, placiek, plnky v koláčikoch (ešte mi tečú slinky pri spomienke na tie dobroty...); prechádzali sme sa, hrali, bicyklovali, jednoducho, boli sme spolu... No a ešte nakupovanie s mamou, káva s kamarátkou, pivo so sesternicou ;). Dobrý čas.

Tento júl bol výnimočný ešte z jedného dôvodu – spoločenských udalostí, ktoré sa odohrávali v Poľsku. Samozrejme, môžeme mať na ne rôzne názory, ale poznáme sa už tak dlho, že som presvedčená, že aj napriek rozdielom si ma môžete pokojne vypočuť, no a ja cítim potrebu podeliť sa aj týmito júlovými zážitkami. Som totiž úžasne hrdá na to, že som Poľka a na Poliakov. Počas protestov, ktoré sa preliali celým Poľskom som si každý večer po uložení detí do postele sadla pred televízor spolu s rodičmi a s nepokojom sledovala vývoj udalostí. Čítala som komentáre v poľských médiách, vďaka M. som priebežne registrovala, čo o nás píšu tie slovenské. Veľa rozhovorov, čítania, emócií, otáznikov. A ohromná úľava, keď vyhrala demokracia, chápaná ako úctivý prístup ku všetkým stranám, vrátane menšiny. Keď vyhral rešpekt voči právu. Poľská spoločnosť sa preukázala neuveriteľnou silou, jednotou, vytrvalosťou a nepripustila, aby vyhralo politikárčenie, diletantstvo, nadmerný sklon ku konfrontácii, chýbajúca sebareflexia (na oboch póloch politickej scény). Poviem rovno: podľa mňa ani ten najlepší zákon, pretlačený expresným tempom, s chybami a bez skutočnej diskusie všetkých zainteresovaných strán jednoducho nemôže byť dobrý. Pokojne ma nazvite naivkou ;). Spôsob, akým bol schválený zákon o súdoch som vnímala ako kompromitáciu poľského parlamentu, a teda aj mojej krajiny. Hanbila som sa za našich predstaviteľov. Ale všetky udalosti, ktoré následne prebehli, mi vrátili vieru. Poľsko má dlhú históriu, veľa našich vlastností môže byť vnímaných negatívne, ale bojovnosť a láska k slobode k nám patria. Vidím to tým viac, čím dlhšie bývam v zahraničí. Život na Slovensku spôsobuje, že ešte silnejšie si uvedomujem fenomén poľskosti, cítim sa byť súčasťou konkrétnej komunity, vidím jej konkrétne charakteristické vlastnosti. A k tomu patria konkrétne pocity a emócie. Ale to je snáď téma na celkom inú diskusiu.

A teda holou vetou: júl sa končí...