piątek, 31 grudnia 2021

Jakby nie tak / Akoby nie celkom ok

W grudniu wszystko było jakby nie tak. Wchodziliśmy w niego chorzy na COVID, zamknięci długie tygodnie w domu. Towarzyszyło nam trochę niepokoju, nie dało się wyprawić tradycyjnych wspólnych urodzin naszym starszakom, nie dało się dokończyć niedokończonych spraw związanych z nadchodzącymi świętami, trudno było w takich warunkach pracować, nawet zwyczajnie pomyśleć. Dzieciaki były megadzielne, ale po tylu dniach zamknięcia nic dziwnego, że bawiły się na przykład w pociąg ekspresowy, który pędził od jednej ściany mieszkania do drugiej z głośnym piskiem ;).

Skoro jednak nie udało nam się wymigać od wirusa, cieszyliśmy się, że choć na przełomie listopada i grudnia nas pomęczy, do świąt zdążymy się z nim pożegnać. I rzeczywiście – udało się. Przyjechaliśmy więc na święta do Polski, by spędzić je z dziadkami i najnowszą gwiazdą rodziny, moją dwumiesięczną bratanicą :).

I… było pięknie. Było spokojnie, bez nadmiaru spotkań, przygotowań i zamętu. Bardziej polsko, ale z istotnymi słowackimi akcentami, które są dla mnie osobiście bardzo ważne. Z kolędami, choinką, polskimi ciastami i słowackimi ciastkami. Z prezentami w liczbie „tak akurat” i ogromną ilością śniegu, której moje dzieci chyba jeszcze nie doświadczyły na święta w swoim kilkuletnim życiu. Z kawami u najlepszych pod słońcem ciotek i długimi świątecznymi rozmowami z przyjaciółmi. Z odkrywaniem swoich talentów i rozumieniem swoich potrzeb. Z poczuciem tęsknoty za domem i radości z bycia w Polsce. Z wielką satysfakcją z zobaczenia efektów swojej pracy w postaci szkolnej książki kucharskiej, którą Wam zresztą serdecznie polecam (do pobrania na stronie szkoły), z małymi frustracjami związanymi z obserwacją wpływu nierealnych teorii spiskowych na realne życie.

Wszystko było jakby nie do końca tak, jak co roku, ale jednak dobrze, ale jednak w ostatecznym rozrachunku na plus. I chyba tego właśnie przede wszystkim potrzebowałam – świętego spokoju. Tego też sobie i Wam wszystkim życzę również w tym nowym, nadchodzącym już za moment roku!





V decembri bolo všetko akoby nie celkom ok. Vstúpili sme doň chorí na COVID, na dlhé týždne zavretí doma. Sprevádzal nás v tom nepokoj, nemohli sme pripraviť tradičné spoločné narodeniny našim starším deťom, nemohli sme dokončiť neukončené záležitosti súvisiace s nadchádzajúcimi sviatkami, v takých podmienkach sa ťažko pracovalo a niekedy aj nad čímkoľvek zamýšľalo. Deti boli skvelé, ale po toľkých dňoch v karanténe sme sa nemohli diviť tomu, že sa napríklad hrali na rýchlik, ktorý s hlasným piskotom uháňal z jednej strany bytu na druhú ;).

Nepodarilo sa nám vyhnúť sa vírusu. Tešili sme sa však, že hoci nás na prelome novembra a decembra potrápi, do Vianoc sa ho zbavíme. A naozaj, podarilo sa. Pricestovali sme teda na sviatky do Poľska, aby sme ich strávili so starými rodičmi a najnovšou hviezdou rodiny, mojou dvojmesačnou neterkou :).

A… bolo krásne. Sviatky sme strávili pokojne, stretnutí bolo menej, takisto príprav a sviatočného chaosu. Vianoce boli viac poľské, ale s výraznými slovenskými prvkami, ktoré sú pre mňa osobne veľmi dôležité. S koledami, stromčekom, poľskými zákuskami aj slovenskými koláčikmi. S tak akurátnym množstvom darčekov a záľahou snehu, akú moje deti ešte vo svojom krátkom živote nezažili cez Vianoce. S posedeniami pri káve u najlepších tiet na svete a dlhými sviatočnými rozhovormi s priateľmi. S odhaľovaním talentov a chápaním svojich potrieb. S pocitom clivoty za domovom aj radosťou z trávenia času v Poľsku. S veľkou spokojnosťou z výsledkov prace v podobe školskej kuchárskej knižky, ktorú Vám zároveň s radosťou ponúkam (môžete si ju stiahnuť na stránkach školy), s malými frustráciami súvisiacimi s tým, ako vplývajú neskutočné konšpiračné teórie na skutočný život.

Všetko bolo akoby nie celkom v poriadku, ale koniec koncov dobré, pozitívne. A práve to som snáď predovšetkým potrebovala – svätý pokoj. Želám ho sebe aj Vám všetkým v tom novom, už čoskoro nastávajúcom roku!


wtorek, 30 listopada 2021

Ja a sprawa polska / Ja a poľská vec ;)

Jak wiecie, mieszkanie za granicą na stałe nigdy nie było moim marzeniem. Miałam wprawdzie epizod, gdy rozważałam pewien staż parę tysięcy kilometrów od Polski, ale dostanie się na drugie, wymarzone studia szybko zrewidowało alternatywne pomysły na życie. Dlatego też nie miałam gotowej wizji, ani nawet cienia wyobrażenia, jaki kształt życiu na obczyźnie nadać, gdyby do niego doszło. Randkowanie z M. wcale nie wpłynęło na zmianę sytuacji. Nawet zaręczyny, ślub i wreszcie… pierwsza przeprowadzka na Słowację. Bo wtedy nasze życie ciągle było takie „pomiędzy krajami”, przecież studiowałam w Gdańsku, M. w Nitrze, a w perspektywie mieliśmy przeprowadzkę do Polski. Nie trzeba było podejmować decyzji, nie trzeba było „się wymyślać” za granicą, przyjaciele byli tu i tu, życie było tu i tu, a mała MN. pojawiła się dopiero po roku i upłynęło jeszcze sporo czasu, zanim poszła do szkoły. Wprawdzie jeszcze w Nitrze trafiłam parę razy na polską mszę, miałam sąsiadkę Polkę, która przynosiła mi „Monitor Polonijny” (miesięcznik słowackiej Polonii) do poczytania i wiedziałam, że „Polacy gdzieś tam są na Słowacji”, ale moje życie i bez tego było bardzo intensywne. Nie było w nim ani miejsca, ani potrzeby na więcej kontaktów z Polakami na Słowacji.

Kiedy to się zmieniło?

Na pewno samo pojawienie się dzieci i ograniczenie kontaktów ze znajomymi spowodowało, że potrzeba kontaktu z innymi ludźmi była we mnie większa. Ale największym przełomem był powrót na Słowację po tym, jak podjęliśmy „ostateczną decyzję”, że spędzimy nasze życie w Polsce. Tamten okres w naszym życiu to była jazda bez trzymanki. I pamiętam, że bardzo chciałam się zbliżyć do innych Polaków, wtedy już tych z Bratysławy. Zależało mi, by stać się częścią Polonii, zależało mi, by  poznać ludzi takich jak ja. Ale… to się absolutnie nie wydarzyło. Zabrakło czasu, dobrej woli, łutu szczęścia, iskry? Nie wiem, pewnie wszystkiego po trochu. Faktem jest, że po czasie wpadłam w wir życia rodzinnego i pragnienie kontaktu z Polakami pokrył kurz codzienności. Jednak żeby oddać pełną sprawiedliwość tamtym dniom – krótko przed narodzinami DJ. na mszy polskiej poznaliśmy jednego Polaka, który okazał nam dużo życzliwości. Jak się po paru latach okazało – spotkaliśmy się ponownie w szkole polskiej, zresztą to chyba od niego w ogóle dowiedzieliśmy się o jej istnieniu, zatem ta maleńka iskierka mimo wszystko przeskoczyła już w 2015 roku, choć przez trzy kolejne lata tego nie zauważyliśmy :).

Co się działo po tej trzyletniej przerwie? Kontakt ze szkołą polską poprzez naszą córkę, potem moja praca w szkole polskiej i współpraca z „Monitorem Polonijnym”. A w tym roku nawet projekt muzyczny Klubu Polskiego i uczestnictwo w uroczystości zorganizowanej z okazji Narodowego Święta Niepodległości przez polską ambasadę. Ani się obejrzałam, a wsiąkłam w środowisko polonijne na dobre. Ale już na innych zasadach. Wyleczyłam się z tęsknoty za Polakami, z potrzeby podtrzymywania polskości na siłę. Cieszę się, mogąc z Polakami na Słowacji współpracować, działać, robić coś dobrego na przykład na rzecz uczniów naszej szkoły. Cieszę się, że moje dzieci mają możliwość chodzenia do szkoły polskiej, kontaktu z innymi dziećmi polonijnymi i nauczycielami, do których mówi się „Proszę pani”, a nie w liczbie mnogiej, jak to jest na Słowacji ;). Myślę, że to nas wszystkich ubogaca, poszerza perspektywę, wnosi powiew świeżości. Jednocześnie nie mam potrzeby tworzenia na Słowacji „małej Polski”. Nie jestem Polką w Polsce, nie jestem Słowaczką na Słowacji, jestem sobą tu, gdzie jestem. Lubię moich polskich przyjaciół na Słowacji, ostatnio udaje nam się zacieśniać trochę te więzi, lubię też słowackich. Lubię być Polką na Słowacji. Nie mam zresztą specjalnie innego wyboru ;). Więc tworzę siebie tak, jak mogę, tak, jak umiem i czerpię zarówno z polskich korzeni, jak i słowackich źródeł. I nie mam potrzeby z niczego rezygnować, ani z niczego wybierać. Nie mam też potrzeby niczego robić na siłę. Chcę być po prostu szczęśliwa tu i teraz.


Narodowe Święto Niepodległości. Zdjęcie ze strony: polonia.sk


Słowackie świętowanie naszej 10. rocznicy ślubu

Ako viete, život v zahraničí nikdy nebol mojím snom. Mala som síce epizódu, keď som zvažovala istú stáž niekoľko tisíc kilometrov od Poľska, ale keď som sa dostala na druhé, vysnívané štúdiá, rýchlo som si premyslela alternatívne nápady o živote. Preto som tiež nemala hotovú víziu, ba ani kúsok predstavy o tom, ako formovať svoj život v zahraničí, keby k niečomu takému došlo. Chodenie s M. nijako neovplyvnilo danú situáciu. Dokonca ani zásnuby, svadba a napokon… prvé sťahovanie na Slovensko. Pretože vtedy bol náš život celý taký „medzi krajinami”, študovala som predsa v Gdaňsku, M. v Nitre, pred sebou sme mali sťahovanie do Poľska. Nebolo potrebné rozhodovať sa, nebolo treba „vymyslieť samého seba” v zahraničí, priatelia boli tu aj tam, život bol tu aj tam, malá MN sa objavila až po roku a pred jej nástupom do školy bolo ešte veľa času. Síce som ešte v Nitre bola niekoľkokrát na poľskej omši, mala som susedku Poľku, ktorá mi nosila „Monitor Polonijny“ (mesačník Poliakov na Slovensku) a vedela som, že „Poliaci niekde na Slovensku sú”, ale môj život bol aj bez toho veľmi intenzívny. Nebol v ňom priestor ani potreba na viac kontaktov s Poliakmi na Slovensku.

Kedy sa to zmenilo?

Samotná skutočnosť, že prišli deti a s tým aj obmedzenie kontaktov so známymi, určite spôsobila väčšiu potrebu kontaktu s inými ľuďmi. Najväčším prelomom však bol návrat na Slovensko po tom, ako sme sa „definitívne rozhodli”, že strávime náš život v Poľsku. To obdobie nášho života bolo ako jazda po húsenicovej dráhe. Pamätám si, že som sa veľmi chcela zblížiť s inými Poliakmi, vtedy už tu, v Bratislave. Záležalo mi na tom, aby som sa stala súčasťou Polonie (spoločenstva Poliakov v zahraničí), aby som mohla spoznať takých ľudí ako ja. Ale… to sa vôbec nestalo. Čo chýbalo - čas, dobrá vôľa, kúsok šťastia, iskra? Neviem, možno z každého rožku trošku. Pravda je taká, že po istom čase som spadla do kolotoča rodinného života a túžba po kontakte s Poliakmi zapadla prachom každodennosti. Pre úplnosť však treba dodať, že krátko pred narodením DJ sme na poľskej omši stretli jedného Poliaka, ktorý bol ku nám veľmi žičlivý. Po pár rokoch sme sa opäť stretli v poľskej škole, no a práve od neho sme sa vôbec dozvedeli o jej existencii, takže tá malá iskrička napriek všetkému preskočila už v roku 2015, hoci tri roky sme si to vôbec neuvedomili :).

Čo sa dialo po tej trojročnej pauze? Kontakt s poľskou školou prostredníctvom našej dcéry, potom moja práca v poľskej škole a spolupráca s „Monitorom Polonijnym”. A tento rok aj hudobný projekt Poľského klubu a účasť na slávnosti zorganizovanej pri príležitosti Dňa nezávislosti poľským veľvyslanectvom. Ani som nevedela ako a ponorila som sa do poľského prostredia na Slovensku. Ale už za iných podmienok. Vyliečila som sa z clivoty za Poliakmi, z potreby udržiavať v sebe poľskosť nasilu. Teším sa, že môžem s Poliakmi na Slovensku spolupracovať, činiť sa, robiť niečo dobré napríklad v prospech žiakov našej školy. Teším sa, že moje deti môžu chodiť do poľskej školy, môžu mať kontakt s inými deťmi z tohto prostredia a tiež s učiteľmi, na ktorých sa obracajú prostredníctvom oslovenia „Proszę pani”, a nie vykaním, ako na Slovensku ;). Myslím, že nás to všetkých obohacuje, rozširuje horizonty, osviežuje. Zároveň nemám v sebe potrebu tvoriť na Slovensku „malé Poľsko”. Nie som Poľkou v Poľsku ani Slovenkou na Slovensku, som sama sebou tu, kde som. Mám rada svojich poľských priateľov na Slovensku, v poslednej dobe sa nám darí trochu viac sa zbližovať, a tiež tých slovenských. Som rada Poľkou na Slovensku. Koniec koncov, nemám veľmi na výber ;). Som teda taká, aká môžem byť, aká viem byť, a čerpám aj zo svojich poľských koreňov, aj zo slovenských zdrojov. A necítim potrebu sa ničoho vzdávať ani si z ničoho vyberať. Nemám potrebu robiť niečo nasilu. Chcem byť skrátka šťastná tu a teraz.

piątek, 29 października 2021

On, ja i ona / On, ja a ona

W chwili, gdy czytacie te słowa, mam nadzieję, że dotarliśmy z M. bezpiecznie do Oslo, gdzie świętujemy naszą pierwszą dwucyfrową rocznicę ślubu i jego od dawna dwucyfrowe urodziny. To taki bardzo szczęśliwy moment w naszym życiu.

Dziś jednak chcę się z Wami podzielić kawałkiem mojego życia, który bynajmniej nie ma wiele wspólnego ze szczęściem. Po co? Bo osób mających podobne doświadczenia do moich jest bardzo dużo i bardzo łatwo je przeoczyć. A ostatnie, czego potrzebują, to być same ze swoim cierpieniem, choć z zewnątrz mało kto jest w stanie je pojąć.

Choruję na depresję. Podejrzewam, że towarzyszy mi od kilku lat, ale największe demony przyszły wraz z chorobą córki. A może po prostu miałam w tamtym momencie już bardzo mało sił do walki z nimi. Depresja to jest choroba, której nie widać z zewnątrz. To jest choroba, która skrywa się za uśmiechem, może czasem za idealnym życiem. To choroba, która obciąża całą rodzinę i zamyka osobę, którą dotknęła, w koszmarnie ciasnej klatce. W pewnym momencie widziałam wokół siebie już tylko ściany, które zaciskały się coraz mocniej.

Gdy piszę te słowa, czuję się mocna. Psychoterapia i farmakoterapia czynią absolutne cuda i jeśli mogłabym komukolwiek znajdującemu się w podobnym położeniu cokolwiek doradzić, to właśnie to – żeby się odważyć zawalczyć o siebie. Ale był moment, że zdążyłam zapomnieć, kim byłam, jaka byłam. Wydawało mi się, że zawsze byłam tak słaba, jak w momencie największego uderzenia choroby, że nigdy sobie z niczym nie radziłam. Jedyne, co sprawiało, że jeszcze trzymałam się jako tako na powierzchni, to moja rodzina. Obowiązków zawodowych nie zawalałam chyba tylko dlatego, że nie miałam żadnych zobowiązań „na już”, a te, które miałam od czasu do czasu, udawało mi się zrobić na oparach sił w „lepszych” momentach.

Gdy pół roku temu znalazłam pomoc, byłam na kolanach. Byłam przyparta do muru, nie zostało mi zbyt wiele opcji. W tamtym potwornym czasie nie mogłam podjąć lepszej decyzji, choć wcale nie postrzegałam tego wtedy jako jakieś bohaterstwo. Teraz tak to właśnie widzę. Jednak był jeszcze jeden bohater tamtego czasu. Mój mąż. Którego moja choroba dotykała bardzo mocno od samego początku, uczestniczył w niej niezwykle intensywnie, choć przecież nikt go nie wyposażył w wiedzę, co robić w takiej sytuacji, jak samemu nie oszaleć i jak uratować ukochaną osobę przed tragedią. Dziękuję mu za to, że był, że jest, że walczył, jak umiał, że rozumie, jak umie, że stara się ogarnąć cały ten mętlik mojego umysłu, który mu serwuję i przyjąć mnie taką, jaką jestem, po prostu. Dziękuję też mojemu terapeucie za ratunek, za wsparcie, za stanięcie w moim narożniku. I dziękuję sobie, że mimo tak strasznie, strasznie, strasznie nierównej walki, do której musiałam stanąć, nie dałam się. Długo się poddawałam, ale nie poddałam się ostatecznie.

Na koniec już tylko jedna krótka myśl – najgorsza w depresji jest ta bezbrzeżna samotność. Nie przeoczcie w swoim otoczeniu człowieka, który może Was potrzebować. Bo w depresji krzyk jest nieraz niemy. Mój był.



Keď čítate tieto slová, dúfam, že sme už bezpečne v Osle, kde oslavujeme s M. naše prvé dvojciferné výročie svadby a jeho už dávno dvojciferné narodeniny. Je to taká veľmi šťastná chvíľa v našom živote.

Dnes sa chcem však s Vami podeliť o kúsok svojho života, ktorý má skutočne máločo spoločné so šťastím. A prečo? Nuž, veľa ľudí prežíva niečo podobné ako ja a zároveň sa to dá veľmi ľahko prehliadnuť. A posledné, čo vtedy potrebujeme, je byť sami so svojou bolesťou, hoci málokto jej zvonka dokáže porozumieť.

Mám depresiu. Nazdávam sa, že ma sprevádza už niekoľko rokov, ale najhoršie časy nastali s chorobou mojej dcéry. Alebo som jednoducho v tamtej chvíli mala už primálo síl na to, aby som mohla zabojovať. Depresia je choroba, ktorú zvonka nevidieť. Je to choroba, ktorá sa ukrýva za úsmevom, niekedy možno za ideálnym životom. Je to choroba, ktorá ťaží celú rodinu a uzatvára osobu, ktorá na ňu trpí, v hrozne úzkej klietke. V istej chvíli som okolo seba videla už iba steny, ktoré sa okolo mňa uzatvárali čoraz tesnejšie.

Keď píšem tieto slová, cítim v sebe silu. Psychoterapia a farmakoterapia robia zázraky, a keby som mohla komukoľvek, kto sa nachádza v podobnom rozpoložení čokoľvek poradiť, bolo by to práve to - nebojte sa o seba zabojovať. Došla som však aj do takého momentu, keď som zabudla, kým som bola a aká som bola. Zdalo sa mi, že som bola vždy taká slabá, ako vo chvíli najťažších nárazov choroby, že nikdy som si s ničím nedokázala poradiť. Jediné, čo ma ešte ako-tak držalo nad vodou, bola moja rodina. V pracovných povinnostiach som nezlyhávala snáď len pre to, že som nemala žiadne záväzky, ktoré bolo treba vykonať okamžite, a tie, ktoré som mala, sa mi darilo vykonať zvyškami síl v „lepších chvíľach“.

Keď som pred pol rokom našla pomoc, bola som na kolenách. Bola som zahnaná k múru, nemala som už veľa možností. V tom strašnom období som nemohla urobiť lepšie rozhodnutie, hoci som to vtedy vôbec nevnímala ako nejaké hrdinstvo. Teraz to tak ale vidím. To obdobie malo však ešte jedného hrdinu - môjho manžela. Moja choroba sa ho dotýkala veľmi silno od úplného začiatku, zasahovala ho neobyčajne intenzívne, hoci mu nikto predtým nepovedal, čo v takej situácii robiť, ako sa nezblázniť a ako chrániť milovanú osobu pred niečím strašným. Ďakujem mu za to, že bol pri mne, že je, že bojoval tak, ako vedel, že tomu všetkému porozumel, nakoľko vedel, že sa snaží pochopiť celý ten miš-maš v mojej hlave, s ktorým sa stretáva, a prijíma ma jednoducho takú, aká som. Ďakujem aj môjmu terapeutovi za záchranu, podporu, za to, že pri mne stojí. A ďakujem aj sebe, že napriek tak mimoriadne nerovnému boju, ktorý som musela vybojovať, som sa nevzdala. Dlho som sa vzdávala, ale napokon som sa nevzdala.

Napokon už iba jedna krátka myšlienka - v depresii je najhoršia tá bezbrehá osamelosť. Neprehliadnite vo svojom okolí človeka, ktorý Vás možno potrebuje. Lebo krik je v depresii často nemý. Môj taký bol.

czwartek, 30 września 2021

Zmiešané páry / Pary mieszane

Zmiešané páry sú často akoby predurčené na to, aby sa stávali akýmisi ambasádormi svojich krajín v zahraničí. Úplne prirodzené je to v prípade cudzincov – N. je prirodzene osobou, podľa ktorej si jej slovenské okolie vytvára predstavy o Poľkách či o Poľsku. Zároveň si však myslím, že do určitej miery sa môže ambasádorom stať aj domorodá zložka páru (ak, samozrejme, zmiešaný pár býva v niektorej domorodej krajine).

Takto som sa aj ja stal nositeľom a šíriteľom poľskosti vo svojom okolí. Celkom nedávno sme sa v práci rozprávali o dejinách Poľska a môj vysoko rozhľadený kolega si z debaty odniesol nový poznatok – Poľsko a Litvu v minulosti spájala personálna únia a bol to jeden z najmocnejších a najväčších štátov Európy v novoveku. Podobne sme sa rozprávali a šírili osvetu o Švédoch na poľskom tróne, silnom kráľovi Štefanovi zo Sedmohradska či o švédskej potope.

Okej, história je jedna vec, ale podobné je to s literatúrou. Nie tak dávno sme na knižnom klube na môj podnet opäť čítali poľského autora, tentokrát to bol Andrzej Stasiuk. Nebudem tu hovoriť o tom, aké boli úvahy o danej knižke medzi priateľmi knihomoľmi, no tešil som sa, že sme poodchýlili dvierka poľskej literatúry. Podobne som nedávno daroval bratovi k sviatku knižku výborného poľského spisovateľa Marka Krajewského – ďalšie si už kupuje sám a mimoriadne sa mu páčia.

Ďalšou oblasťou, kde hrdo šírim poznanie o Poľsku, je cestovanie. Všímam si, že Poľsko sa čoraz viac dostáva medzi obľúbené cestovateľské destinácie Slovákov. Samozrejmosťou je Krakov a jeho okolie, no stále viac ľudí sa púšťa aj ďalej na sever. My s N. vždy radi odporučíme (nielen) Slovákom krásne miesta na pobreží Baltiku. Poznaň tiež patrí medzi naše obľúbené miesta, no a kto má rád spojenie krásneho mesta a rieky, ten nech sa vyberie do Vroclavu. Sami sa však tešíme na to, keď budeme môcť opäť viac cestovať a prinášať nové cestovateľské tipy aj našim priateľom zo Slovenska.

Snažím sa tiež rozširovať svoje obzory v oblasti poľskej hudby a poľského filmu. Tu mám ešte mnohé medzery, neviem správne reagovať na hlášky z filmov Sami swoi či Dzień świra, pretože som ich nevidel :) no a keď dobehnem zameškané, opäť sa rád stanem vyslancom poľskej kultúry na Slovensku.

Nakoniec musím povedať, že aj keď sme žili v Poľsku, snažila sa N. šíriť informácie o Slovensku vo svojom okolí. Kedysi dávno sme napríklad zorganizovali poľsko-slovenské koledovanie v kostole v rodnom meste N., knihy Pavla Rankova a Dominika Dána (podľa preferencií obdarovaného) si našli miesto v knižniciach našich priateľov a rodiny. Napokon, šírenie povedomia o našich krajinách sa dá riešiť aj úplne hmatateľným spôsobom - často si do kufra zabalíme kartón výborného svätojurského vína od priateľa - vinára, vínna kultúra tiež dokonale spája ľudí!


Pary mieszane są często jakby stworzone do tego, aby stać się ambasadorami swoich krajów za granicą. W przypadku obcokrajowców jest to zupełnie naturalne – N. w sposób oczywisty przyjmuje rolę tej, według której jej słowackie otoczenie kształtuje wyobrażenia o Polakach czy Polsce. Jednocześnie jednak uważam, że w pewnym stopniu również „rdzenny” składnik pary może stać się takim ambasadorem (o ile oczywiście para mieszana mieszka w jednym z krajów ojczystych).

W ten właśnie sposób i ja stałem się nosicielem i szerzycielem polskości w moim otoczeniu. Niedawno rozmawialiśmy w pracy o historii Polski, a mój kolega, człowiek o szerokich horyzontach, „wyciągnął” z rozmowy nową informację – Polskę i Litwę łączyła w przeszłości unia personalna i tworzyły one jeden z najpotężniejszych i największych krajów Europy w czasach nowożytnych. Rozmawialiśmy (i nieśliśmy w ten sposób kaganek oświaty) też o Szwedach na tronie polskim, potężnym królu Stefanie z Siedmiogrodu czy potopie szwedzkim.

Ok, historia historią, ale z literaturą jest podobnie. Niedawno na klubie książkowym z mojej inicjatywy ponownie przeczytaliśmy książkę polskiego autora, tym razem był to Andrzej Stasiuk. Nie będę tu opowiadać, jakie refleksje wzbudził wśród przyjaciół-moli książkowych, ale cieszyłem się, że uchyliliśmy drzwi do polskiej literatury. Podarowałem też raz bratu z okazji jego święta książkę znakomitego polskiego pisarza Marka Krajewskiego – kolejne kupuje sobie już sam i zdecydowanie je lubi.

Inną dziedziną, w której z dumą szerzę wiedzę o Polsce, są podróże. Widzę, że Polska staje się coraz popularniejszym celem wyjazdów Słowaków. Kraków i jego okolice to oczywista oczywistość, ale coraz więcej ludzi zagląda też dalej na północ. N. i ja zawsze chętnie polecamy (nie tylko) Słowakom piękne miejsca na wybrzeżu Bałtyku. Poznań to także jedno z naszych ulubionych miejsc, a kto lubi połączenie pięknego miasta z rzeką, niech koniecznie wybierze się do Wrocławia. Sami nie możemy się już doczekać, kiedy będziemy mogli znowu częściej podróżować i przywozić nowe podróżnicze  rady naszym przyjaciołom ze Słowacji.

Staram się także poszerzać swoje horyzonty w dziedzinie polskiej muzyki i polskiego filmu. Mam tu jeszcze sporo do nadrobienia, nie potrafię właściwie zareagować na cytaty z filmów „Sami swoi” czy „Dzień świra”, bo ich nie widziałem :) ale gdy nadrobię, to chętnie zostanę ambasadorem polskiej kultury na Słowacji.

Na zakończenie dodam jeszcze, że także gdy mieszkaliśmy w Polsce, N. starała się rozpowszechniać w swoim otoczeniu informacje o Słowacji. Kiedyś np. zorganizowaliśmy polsko-słowackie kolędowanie w kościele w rodzinnym mieście N., a książki Pavla Rankova i Dominika Dana (w zależności od upodobań odbiorcy) znalazły miejsce w biblioteczkach naszych znajomych i rodziny. I wreszcie szerzenie świadomości naszych krajów można przeprowadzić również w sposób  całkowicie namacalny – często pakujemy do bagażnika karton doskonałego wina z miejscowości Svätý Jur od zaprzyjaźnionego winiarza, bo kultura wina też znakomicie łączy ludzi!

wtorek, 31 sierpnia 2021

Wolny wieczór na Słowacji / Voľný večer na Slovensku

Mam w oczach M. jedną bardzo, ale to bardzo poważną wadę - - - mianowicie nie lubię chodzić po górach. Powiedzmy sobie szczerze – wyskoczenie w rozmowie ze Słowakiem z tego typu rewelacją należy raczej do ryzykownych ;). Fakt, że pochodzę znad morza, tłumaczy mnie niestety w zaledwie minimalnym stopniu (kto jednak zna mój rogaty charakter, z pewnością domyśla się, że nie dość, że mówię o wyższości morza nad górami otwarcie, to jeszcze mówię o tym z dumą :D).

Nie o górach jednak dziś będzie, ale o tym, co ratuje mnie choć odrobinę w oczach mojego rozkochanego w górskich szczytach i poceniu się podczas wspinaczki małżonka. Otóż… interesuję się sportem i lubię oglądać różnego typu zawody sportowe (na żywo i w telewizji).

W ten właśnie sposób udało mi się zyskać w oczach M. kilka cennych punktów w miniony czwartek. Ci z Was, którzy śledzą galimatiasowego fejsbuka, z pewnością wiedzą, o jakie wydarzenie chodzi – w miniony czwartek miałam bowiem szczęście wybrać się na mój pierwszy w życiu mecz hokeja na żywo.

To. Było. Przeżycie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czym dla przeciętnego Polaka piłka nożna, tym dla Słowaka hokej. To sport wielbiony, kochany i hołubiony na wszelkie sposoby. I chcąc, nie chcąc – żyjąc na Słowacji, nie da się przed tą hokejomanią uciec. Wyobrażacie sobie, że jedyny moment w ciągu całego roku, gdy można zobaczyć flagi słowackie poza pałacem prezydenckim i parlamentem, to Mistrzostwa Świata w hokeju? (ok, przesadzam, ale tylko odrobinę :)) Zwykli Słowacy przypominają sobie o fladze narodowej dopiero podczas zawodów hokejowych. Te flagi są w oknach, na lusterkach samochodowych, na wózkach dziecięcych… Naprawdę czuć wtedy dumę z drużyny narodowej :).

I mi się ta duma ze słowackiej drużyny również udziela. Kibicuję im od 11 lat. Od kiedy wstawałam w nocy podczas olimpiady zimowej w Vancouver, żeby śledzić poczynania słowackich zawodników :). A pięć dni temu nareszcie miałam okazję dać tej mojej sympatii wyraz na żywo, w tłumie podobnie postrzegających rzeczywistość kibiców (a wyjących w różnych momentach meczu zupełnie jak mój teść przed telewizorem :D).

To było naprawdę cudowne przeżycie. Oglądania meczu na żywo po prostu nie da się porównać do oglądania go w telewizji. To jak niebo i ziemia. Bawiłam się absolutnie wspaniale. (I przede wszystkim nareszcie bez problemu widziałam krążek :D)

Jeśli nie wiecie, co zrobić z wolnym wieczorem na Słowacji podczas jakichś rozgrywek ligowych, a chcecie uczestniczyć w wydarzeniu na wskroś słowackim – wybierzcie się na stadion. Ja zdecydowanie liczę na to, że to nie był mój ostatni raz :). Slo-ven-sko! Do to-ho! :)

 

 

(No i powiedzcie sami… Jak mój mąż może mnie nie kochać? ;))










V očiach M. mám jeden veľmi, veľmi závažný nedostatok - - - nerada chodím na turistiku. Povedzme si úprimne - ak pri rozhovore Slováka zaskočíte takýmto odhalením, môže to byť riskantné ;). Skutočnosť, že pochádzam od mora, ma bohužiaľ ospravedlňuje iba minimálne (kto však pozná môj čertovský charakter, určite si domyslí, že nielen, že hovorím o prednosti mora nad horami otvorene, ale ešte aj hrdo :D).

Dnes to však nebude o horách, ale o tom, čo ma aspoň trochu zachraňuje v očiach môjho manžela, zaľúbeného do horských vrcholov a potenia sa počas tury. Zaujímam sa totiž o šport a rada pozerám rôzne športové preteky (naživo aj v televízii).

Práve takto sa mi podarilo získať v očiach M. niekoľko cenných bodov minulý štvrtok. Tí z Vás, ktorí sledujú galimatias na fejsbuku, určite vedia, o akú udalosť ide - minulý štvrtok som totiž mala to šťastie vidieť svoj prvý hokejový zápas naživo.

To. Bol. Zážitok!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Čo pre priemerného Poliaka znamená futbal, tým je pre Slováka hokej. Je to šport zbožňovaný, milovaný a adorovaný všemožnými spôsobmi. A chtiac-nechtiac, pri živote na Slovensku sa pred tou hokejomániou nedá ujsť. Viete si predstaviť, že jediný moment v priebehu roka, keď môžete vidieť slovenské vlajky mimo prezidentského paláca a parlamentu, sú majstrovstvá sveta v hokeji? Ok, preháňam, ale len trošku :). Bežní Slováci si na vlajku spomenú až pri hokeji. Tie vlajky sú vtedy v oknách, na spätných zrkadlách vozidiel, na kočíkoch... Hrdosť na národný tím je očividná :).

A tá hrdosť na slovenský tím sa preniesla aj na mňa. Fandím im už 11 rokov. Odkedy som vstávala v noci počas zimnej olympiády vo Vancouveri, aby som si mohla pozrieť zápas slovenskej družiny :). No a pred piatimi dňami som mala konečne príležitosť prejaviť svoje sympatie aj naživo, v dave podobne zmýšľajúcich fanúšikov (kričiacich počas rôznych momentov zápasu celkom ako môj svokor pred televízorom :D).

To bol naozaj čarovný zážitok. Sledovanie zápasu naživo sa jednoducho nedá porovnať so sledovaním ho v televízii. Je to ako nebo a zem. Absolútne skvele som sa bavila (a predovšetkým, konečne som bez problémov videla puk :D).

Ak neviete, čo robiť s voľným večerom na Slovensku počas nejakých ligových zápasov a chcete sa zúčastniť niečoho stopercentne slovenského, vyberte sa na štadión. Ja rozhodne počítam s tým, že to nebol môj posledný raz :). Slo-ven-sko! Do to-ho! :)

 

 

(No a povedzte… ako by ma môj muž mohol neľúbiť? ;))


wtorek, 27 lipca 2021

Po prostu / Jednoducho

To nie jest lato dla ludzi, chcących odpocząć. Przynajmniej w naszym przypadku ;). Jak przystało na rodzinę dwunarodową, w te wakacje czekają nas 3 śluby naszych 3 braci (licząc łącznie) w… 3 krajach ;). Tak, tak, nie przesłyszeliście się. Mój brat otworzył tę ślubną serię w czerwcu w Polsce, już w najbliższą sobotę pałeczkę przejmie środkowy brat M. w Czechach, a sztafetę zakończy w sierpniu na Słowacji najmłodszy. A jeszcze po drodze był chrzest siostrzenicy M., którego nie mogliśmy przegapić, bo M. został chrzestnym :). Sami widzicie – to nie jest lato sprzyjające odpoczynkowi ;).

A jednak staram się w tym całym zamieszaniu i ciągłym pakowaniu i rozpakowywaniu walizek nie stracić głowy. Staram się musieć jak najmniej, złapać oddech. Wiecie, które momenty paradoksalnie cenię sobie najbardziej? Wyjścia z dzieciakami do lasu czy parku w Bratysławie, rodzinne wycieczki krajoznawcze po najbliższej okolicy i samotne spacery po mieście połączone z… oglądaniem balkonów (zdradzam wam właśnie tajemnicę – uwielbiam przyglądać się różnym rozwiązaniom balkonowym :)).

Chyba po prostu dom to dom. Nie lubię czuć się więźniem na Słowacji, gdy nie mogę wyjechać do Polski, spotkać się z polską rodziną i przyjaciółmi. Lubię poczucie wolności (kto nie lubi ;)), dość ograniczeń generuje fakt posiadania pięcioosobowej rodziny. Ale doceniam te chwile prostego życia, zwykłego bycia – tu i teraz. Cieszenie się widokiem wiewiórki przebiegającej mi drogę, wdychanie zapachu róży, która niedawno zakwitła, zachwycanie duchem historii, obecnym w licznych okolicznych pałacykach, kościołach i innych zabytkach (a wokół Bratysławy jest takich pięknych miejsc naprawdę dużo!). W lecie naprawdę starczyłoby mi tylko tyle, no, może jeszcze z dodatkiem lodów i widokiem Bałtyku :).


W Ogrodzie Botanicznym w BA

Zabytkowy młyn wodny w Jelce


Panienka z okienka w miasteczku winiarskim Svätý Jur

Toto nie je leto pre ľudí, ktorí si chcú oddýchnuť. Aspoň nie v našom prípade ;). Ako sa patrí na dvojnárodné manželstvo, tieto prázdniny nás čakajú 3 svadby našich 3 bratov (keď ich spolu spočítame) v… 3 krajinách ;). Veru áno, počuli ste dobre. Môj brat tú svadobnú sériu otvoril v júni v Poľsku, teraz v sobotu od neho preberie štafetový kolík stredný brat M. v Čechách a štafetu ukončí na Slovensku najmladší brat. Medzitým sme ešte boli na krste netere M., ktorý sme nemohli zmeškať, pretože M. sa stal krstným otcom :). Vidíte sami - nie je to leto vhodné na oddych ;).

A predsa sa snažím v celom tom zmätku a pri neustálom balení a vybaľovaní kufrov nestrácať hlavu. Snažím sa čo najmenej musieť, zhlboka dýchať. Viete, ktoré chvíle si paradoxne cením najviac? Vychádzky s deťmi do lesa či parku v Bratislave, rodinné vlastivedné výlety po najbližšom okolí a prechádzky osamote po meste spojené s… prezeraním balkónov (práve som Vám prezradila tajomstvo - strašne rada sa pozerám na rôzne balkónové riešenia :)).

Jednoducho, domov je domov. Nie som rada, keď sa na Slovensku cítim ako väzeň, keď nemôžem vycestovať do Poľska, stretnúť sa s poľskou rodinou a priateľmi. Mám rada pocit slobody (kto nemá ;)), dosť veľa obmedzení vychádza už len z toho, že naša rodina má päť členov. Veľmi si však cením tie momenty jednoduchého života, obyčajného bytia - tu a teraz. Keď sa môžem tešiť z pohľadu na veveričku, ktorá mi prebieha cez cestu, keď cítim vôňu ruže, ktorá nedávno zakvitla, keď môžem žasnúť nad duchom histórie, prítomným v okolitých zámočkoch, kostoloch a iných pamiatkach (a v okolí Bratislavy je takých krásnych miest naozaj veľa!). V lete by mi to naozaj stačilo, no, možno ešte s doplnkom v podobe zmrzliny a pohľadu na Baltik :).


środa, 30 czerwca 2021

Hola, hola, nie tak szybko! / Hej hej, nie tak rýchlo!

I jest! Po prawie roku (zegar zaczął odmierzać w pierwszej połowie sierpnia 2020 r.) przyjechaliśmy do Polski. Zaszczepiliśmy się, zwolniliśmy dzieci z zajęć 2 tygodnie przed końcem roku szkolnego, pożegnaliśmy się z teściami, dogadaliśmy kwestię podlewania kwiatków ze szwagrem (dzięki! kwiatki wciąż żyją!), ogarnęliśmy sprawy zawodowe i w końcu przekroczyliśmy te magiczne granice – najpierw słowacko-czeską, a potem upragnioną czesko-polską. „Mamo, tu wszyscy mówią po polsku!” – odkrył 5-letni DJ. na pierwszej stacji benzynowej po przejechaniu rzeki Olzy. Tak, synku, mówią. Mogłeś zapomnieć, w końcu taki jeden cały rok to aż 1/5 twojego życia. A w przypadku naszego najmłodszego syna – prawie połowa.

Wydawałoby się, że teraz będzie już z górki. Dotarliśmy, była piękna pogoda, dziadkowie stęsknieni, prababcia zdrowa, wujek i ciocia w przeddzień swojego ślubu przeszczęśliwi. Ale to wszystko wcale nie było takie proste (śmiało, możecie powiedzieć, że nadmiernie komplikuję, przyjmę to na klatę :D).

Pierwsze dni były pełne emocji. Dzieciaki potrzebowały czasu, żeby się odnaleźć. Wokół znajome twarze, ale jakby nieznajome miejsca. A ja poczułam wielką dezorientację. Niby byłam w domu, niby u siebie. Widok morza przejął mnie olbrzymim wzruszeniem i spokojem. Gdyby nie dzieciaki, mogłabym na nie patrzeć godzinami. Jednocześnie jednak uderzyła mnie świadomość, że to życie na Wybrzeżu biegło przez ten rok swoim trybem, a to moje życie w Bratysławie swoim. Że przeżyłam niezwykle trudny i intensywny rok, chyba najtrudniejszy w moim życiu. W zamknięciu, z poważną chorobą MN., z moim własnym rozsypaniem się na drobne kawałeczki, które dopiero od paru miesięcy pomalutku składam. I te dwie rzeczywistości istniały osobno. I tak po prostu jest, to jest coś, co po prostu muszę przyjąć, zaakceptować. Gdy jestem w Polsce u moich rodziców, mogę się stać na chwilę częścią tego świata, mogę chłonąć informacje, cieszyć się spotkaniami ze starymi znajomymi, odwiedzać dobrze znane miejsca, „nadrabiać”. Ale wszystkiego nadrobić się nie da, nie da się uzupełnić czasu, w którym się gdzieś nie było. I to jest ok, i to mi musi wystarczyć. Jest dobrze tak, jak jest. Póki to morze cały czas choć trochę pozostaje częścią mnie.


Stalo sa! Takmer po roku (stopky začali počítať čas v prvej polovici augusta 2020) sme prišli do Poľska. Dali sme sa zaočkovať, vypýtali sme deti na dva týždne zo školy, rozlúčili sme sa so svokrovcami, so švagrom sme dohodli otázku polievania kvietkov (vďaka! kvietky stále žijú!), dali sme do poriadku pracovné záležitosti a napokon sme prekročili tie magické hranice – najprv slovensko-české, potom vytúžené česko-poľské. „Mama, tu všetci hovoria po poľsky!” – zistil 5-ročný DJ na prvej čerpacej stanici po prekročení rieky Olše. Áno synko, hovoria. Mohol si na to zabudnúť, koniec koncov, taký rok to je až pätina tvojho života. A v prípade nášho najmladšieho syna – takmer polovica.

Mohlo by sa zdať, že teraz to už všetko pôjde ako po masle. Prišli sme, bolo pekné počasie, starí rodičia nás túžobne očakávali, babička bola zdravá, ujo s tetou tesne pred svojou svadbou prešťastní. To všetko však nebolo až také jednoduché (smelo, môžete povedať, že veci príliš komplikujem, beriem to na seba :D).

Prvé dni boli plné emócií. Deti potrebovali čas, aby si zvykli. Okolo nich samé známe tváre, ale miesta akoby nové. Ja som zas pocítila veľký zmätok. Bola som akoby doma, akoby vo svojom. Pohľad na more vo mne vzbudil veľké dojatie aj pokoj. Keby nebolo detí, mohla by som naň hľadieť celé hodiny. Zároveň som si však uvedomila, že ten život na Pobreží celý rok bežal svojím rytmom, ten môj v Bratislave tiež - nezávisle. Že som prežila neobyčajne ťažký a intenzívny rok, snáď najťažší vo svojom živote. V izolácii, s vážnou chorobou MN, s mojím vlastným rozbitím na tisíc malých kúskov, ktoré počas posledných mesiacov pomaličky opäť skladám. A tie dve reality existovali oddelene. Tak to skrátka je, je to niečo, čo musím prijať. Keď som v Poľsku u svojich rodičov, môžem sa stať na chvíľu časťou toho sveta, môžem vstrebávať informácie, tešiť sa zo stretnutí so starými známymi, navštevovať dobre známe miesta, „doháňať”. Ale všetko sa dohnať nedá. Nedá sa dohnať čas, v ktorom sme na danom mieste neboli. A je to ok, musí mi to stačiť. Je to tak ako má byť, kým je to more stále aspoň trošku mojou súčasťou.


poniedziałek, 31 maja 2021

Czy ja w ogóle chcę mieszkać na Słowacji? / Chcem vôbec bývať na Slovensku?

Żyję z moim Słowakiem już prawie 10 lat. W październiku stuknie nam okrągła rocznica ślubu (!). Na Słowacji spędziłam większość tego czasu. Przed ślubem nie podjęliśmy decyzji „na zawsze”, gdzie zamieszkamy. Pierwsza była Nitra, bo M. robił doktorat. Potem przyszła pora na Polskę, bo chciałam dokończyć wymarzony licencjat. Tak minęły 4 lata. I stwierdziliśmy: ok, to jest ten moment, czas na decyzję. Rozmyślaliśmy, rozmawialiśmy, płakaliśmy i… klamka zapadła, zostajemy w Polsce. On był w stanie wyobrazić sobie życie po północnej stronie granicy, ja nie umiałam zobaczyć siebie na stałe po stronie południowej. Tymczasem pięć miesięcy później… on już mieszkał i pracował w Bratysławie, szukał dla nas mieszkania, a ja z Wybrzeża (gdzie jeszcze wtedy mieszkałam z MN.), na odległość, starałam się zaplanować jego urządzenie. Dziesięć miesięcy od podjęcia decyzji mającej zaważyć na całym naszym życiu rozpakowywałam już miliony kartonów w naszym bratysławskim M4, ledwo mogąc się schylać przez brzuch, z którego dwa miesiące później wyskoczył nasz środkowy Słowianin, DJ.

Tyle o trasie, która zaprowadziła nas do Bratysławy. To teraz wróćmy do tytułowego pytania.

Nie znoszę go. Nie cierpię, gdy ktoś po tylu latach mojego życia na Słowacji pyta, jak mi się podoba na Słowacji, czy w Bratysławie żyje się lepiej niż w Polsce (sic!) i czy nie chciałabym wrócić do kraju (bardziej nie lubię chyba tylko, gdy ktoś komentuje mój poziom języka słowackiego :D :D :D). To są jedne z tych pytań, na które odpowiadasz tylko głupim uśmiechem, zamruczeniem czegoś wymijającego pod nosem i zmianą tematu. Powiedzmy sobie szczerze – zadając takie pytanie tylko i wyłącznie dla zaspokojenia własnej ciekawości (co innego, gdy ktoś chciałby się wymienić doświadczeniem), rozmówca wchodzi z butami w naszą intymność. Bo kwestie życiowych planów, pragnień i marzeń wolę omawiać z M., a nie z kimś obcym.

A prawda jest też taka, że ja sobie tego pytania zwyczajnie nie zadaję, bo po co. Żyję tak, jak żyję, tam, gdzie żyję. Mój dom jest teraz na Słowacji, moi najbliżsi to M. i dzieciaki. Żyję tym momentem, a nie tym, co będzie. Czy tęsknię? Czy myślę o Polsce? Głupie pytania. Jasne, że tak. Ale żyję dniem dzisiejszym, a nie niesprecyzowanym jutrem. Jeśli kiedyś to „jutro” nabierze innych kształtów, weźmiemy to na klatę i tyle. Nie przysięgałam Bratysławie dozgonnej wierności. Tymczasem jednak trwa dzisiaj, nasze słowackie dzisiaj. I w tym momencie chcę być.



Žijem s mojím Slovákom už takmer 10 rokov. V októbri budeme oslavovať okrúhle výročie svadby (!). Na Slovensku som strávila väčšinu toho času. Pred svadbou sme neurobili rozhodnutie „navždy” o tom, kde budeme bývať. Prvá bola Nitra, lebo M. robil doktorát. Potom prišiel rad na Poľsko, lebo som chcela dokončiť svoje vysnívané štúdiá. Tak prešli 4 roky. A povedali sme si: ok, to je tá práva chvíľa, čas na rozhodnutie. Rozmýšľali sme, rozprávali sme sa, plakali sme a… padlo rozhodnutie, zostávame v Poľsku. On si dokázal predstaviť život na severnej strane hraníc, ja som si nevedela seba samú predstaviť nastálo na južnej strane. Avšak o päť mesiacov… on už býval a pracoval v Bratislave a hľadal nám byt, a ja som sa od Baltu (kde som ešte vtedy bývala s MN) na diaľku snažila zariadiť ho. Desať mesiacov od rozhodnutia, ktoré malo určiť náš celý život, som už vybaľovala hromadu krabíc v našom bratislavskom byte - ledva som sa pritom dokázala zohnúť kvôli bruchu, z ktorého už o dva mesiace neskôr vyskočil náš stredný Slovan, DJ.

Toľko o ceste, ktorá nás doviedla do Bratislavy. Vráťme sa teraz k otázke z nadpisu.

Neznášam ju. Nemám rada, keď sa ma niekto po toľkých rokoch života na Slovensku opýta, ako sa mi páči na Slovensku, či sa v Bratislave žije lepšie ako v Poľsku (!) a či by som sa nechcela vrátiť do svojej vlasti (viac neznášam asi len to, keď niekto komentuje moju úroveň znalosti slovenčiny :D :D :D). To sú také otázky, na ktoré sa dá odpovedať iba hlúpym úsmevom, zamrmlaním vyhýbavej odpovede pod nosom a zmenou témy. Buďme úprimní - položením takej otázky s cieľom iba uhasiť svoju zvedavosť (iný prípad je to, keby si niekto chcel vymeniť skúsenosti) druha osoba narúša našu intimitu. Lebo o otázkach životných plánov, túžob a snov chcem hovoriť s M. a nie s niekým cudzím.

Pravda je tiež taká, že ja si túto otázku jednoducho nekladiem, lebo veď načo. Žijem ako žijem a kde žijem. Môj domov je teraz na Slovensku, mojimi najbližšími sú M. a deti. Žijem touto chvíľou a nie tým, čo bude. Ak sa niekto spýta, či je mi smutno alebo či myslím na Poľsko, sú to hlúpe otázky. Jasné, že áno. Ale žijem dnešným dnom a nie neurčitým zajtrajškom. Ak sa niekedy zajtrajšok zmení a získa inú formu, budeme to riešiť. Neprisahala som Bratislave doživotnú vernosť. Zatiaľ však trvá dnešok, náš slovenský dnešok. A v tomto dnešku chcem byť.

piątek, 30 kwietnia 2021

Uchylone drzwi / Pootvorené dvere

Dziś bez marudzenia. Tym razem po wielu miesiącach będzie pozytywnie. Bo od trzech dni obserwuję gigantyczną radość moich dzieciaków i moich rodziców. Nie widzieli się 5 miesięcy. Ostatnio rodzice dali radę przyjechać do nas na „grupowe” urodziny (MN. świętuje w listopadzie, DJ. w grudniu, JM. w styczniu) zorganizowane dla polskich i słowackich dziadków pod koniec listopada. A potem już był koniec. Lockdowny, kolejne fale zachorowań, spore ryzyko. Aż do środy, 28 kwietnia. Nadal jest masa utrudnień, kto śledzi mój fanpejdż na fb, ten wie, że trzeba spełnić kilka warunków, by wjechać na teren Słowacji bez konieczności kwarantanny (a właściwie z kwarantanną kilkugodzinną – do momentu zrobienia na terenie Słowacji testu PCR). Ale to nic. Bo moi rodzice przyjęli już pierwszą dawkę szczepionki, już działa, już upłynęła odpowiednia liczba tygodni. I te tak długo zamknięte drzwi odgradzające nas od siebie powolutku zaczęły się uchylać.

W środę po południu w naszym domu panował kompletny rozgardiasz. Wszędzie pełno bagaży, siatek, kartonów; przejścia nie było prawie wcale. Ale to najważniejsze, co górowało nad wszystkim, to szczęście. Patrzyłam na wzruszenie moich rodziców, słuchałam pisków radości moich dzieci, obserwowałam nieustanne objęcia, czułe gesty, szerokie uśmiechy i… po prostu pozwoliłam się temu wypełnić. Cierpienie, które towarzyszyło moim dzieciom w ostatnich miesiącach, minęło. Skończyło się całowanie ekranu telefonu i obejmowanie komputera. JM., mój najmłodszy synek, co chwilę swoją babcię poklepywał, dotykał, podszczypywał. Jakby ze wszystkich sił chciał się upewnić, że ona jest tu naprawdę, że mu się to nie przyśniło. DJ., środkowy, w czwartek rano obudził się z okrzykiem radości na ustach. „Babcia!” – zawołał. I zaraz pobiegł do łóżka dziadków, żeby się z nimi poprzytulać.

Nie wiem, czy jest coś piękniejszego niż miłość. Ja w każdym razie dawno tak pięknych obrazów nie widziałam. I trzymam kciuki, żeby te drzwi między polskim Wybrzeżem a Bratysławą otwarły się między nami już na dobre.



Dnes bez sťažností. Tentokrát budem, po mnohých mesiacoch, pozitívna. Lebo už tri dni pozorujem obrovskú radosť mojich detí aj mojich rodičov. Nevideli sa 5 mesiacov. Naposledy sa k nám rodičom podarilo pricestovať na „hromadné“ narodeniny (MN oslavuje v novembri, DJ v decembri, JM v januári) zorganizované pre poľských aj slovenských starých rodičov koncom novembra. Potom bol stretávaniam koniec. Lockdowny, ďalšie vlny ochorení, veľké riziko. Až do stredy, 28. apríla. Stále platí veľa obmedzení, kto sleduje stránku blogu na fejsbuku, ten vie, že treba splniť niekoľko podmienok, ak chcete pricestovať na územie Slovenska bez nutnosti karantény (presnejšie, s niekoľkohodinovou karanténou - kým dostanete výsledok PCR testu vykonaného na Slovensku). Ale to nič. Lebo moji rodičia už dostali prvú očkovaciu dávku, už funguje, už uplynul príslušný počet týždňov. A tie dvere, tak dlho zavreté a oddeľujúce nás navzájom od seba, sa pomaličky začali otvárať.

V stredu popoludní panoval u nás doma kompletný chaos. Všade plno batožiny, tašiek, krabíc; takmer vôbec sa nedalo prejsť. Ale to najdôležitejšie, čo sa vznášalo nad tým všetkým, bolo šťastie. Dívala som sa na dojatie mojich rodičov, počúvala som radostné pisky mojich detí, pozorovala som neustále objatia, nežné gestá, široké úsmevy a... jednoducho som sa tým nechala naplniť. Smútok, ktorý sprevádzal moje deti počas ostatných mesiacov, sa stratil. Skončilo sa bozkávanie displejov telefónov a objímanie počítačov. JM, môj najmladší syn, každú chvíľu ťapkal a štipkal starkú a dotýkal sa jej. Akoby sa chcel zo všetkých síl uistiť, že tu naozaj je, že sa mu to iba nesníva. DJ, stredný, sa vo štvrtok ráno zobudil s výkrikom radosti na perách. „Starká!“ - zavolal. A okamžite vybehol do postele starých rodičov, aby sa k nim mohol pritúliť.

Neviem, či je niečo krajšie ako láska. V každom prípade, ja som nič tak krásne už dlho nevidela. A držím palce, aby sa tie dvere medzi poľským pobrežím a Bratislavou otvorili už nastálo.

środa, 31 marca 2021

Jestem wkurzona / Som nahnevaná

Nigdy nie chciałam, żeby mój blog służył wylewaniu żalów, ale… jestem wkurzona. Gdy rok temu wybory parlamentarne na Słowacji wygrała opozycja, patrzyłam na to zwycięstwo optymistycznie. I teraz krótka uwaga: to nie jest blog o polityce, na Słowacji nie przysługuje mi prawo wyborcze i generalnie przeżywam słowackie kwestie polityczne dużo mniej niż polskie. Nie wyszukuję też specjalnie informacji na ten temat, ale nie żyję w próżni i siłą rzeczy jakieś poglądy mam. Koniec krótkiej uwagi. Zatem zwycięstwo opozycji, choć rozdrobnionej, przyjęłam z dozą optymizmu i choć wybory rozegrały się u progu epidemii i nowy rząd miał naprawdę trudne zadanie, uważałam, że poradził sobie z nim całkiem nieźle. Pierwsza fala była oczywiście szokiem również dla mojej rodziny, ale liczby zachorowań były niewysokie, sytuacja wydawała się być względnie pod kontrolą, władza miała plan, czterofazowy rozkład jazdy, my mieliśmy perspektywę. I przyszło lato, dzienna liczba zachorowań nie przekraczała nawet 10 osób, pojechaliśmy do Polski, odwiedziliśmy teściów, odetchnęliśmy po trudnej wiośnie.

A potem przyszedł wrzesień, moje dzieci nareszcie wróciły do szkoły i przedszkola, ja wróciłam do pracy w szkole polskiej i… wszystko stopniowo zaczęło się sypać. I dziś jestem już naprawdę wkurzona.

Nie należę do tych, którzy negują epidemię i lekceważą obostrzenia, o nie. Mam w rodzinie zbyt wielu lekarzy, zmagających się z COVID-em na co dzień. Podchodzę do tematu na serio. Ale straciłam na Słowacji poczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło mi w pierwszych miesiącach epidemii. Dziś mogę jedynie śledzić kolejne przepychanki w rządzie, nieudolne zarządzanie kryzysem, brak planu na cokolwiek, tak potrzebnego dla takiego zwykłego szaraka jak ja, i dać upust swojej złości tu, na blogu. Mój syn od grudnia nie był w przedszkolu, dla jego rozwoju to dramat. I jestem wściekła, patrząc na to. I na jego smutek, gdy (dzięki Bogu) jego starszej siostrze udało się wrócić do szkoły, a jemu do przedszkola iść nie wolno. Wszystkie sklepy, restauracje, punkty usługowe są zamknięte od grudnia (!) i jestem wkurzona, że musiałam kupić nożyczki fryzjerskie i ostrzyc wszystkich moich domowników samodzielnie (raczej nie będę Wam opowiadać, ile trwało strzyżenie M., który ma gęste, sztywne i sterczące włosy ;) – powiem Wam tylko, że miał anielską cierpliwość!). Jestem wkurzona, idąc na spacer i widząc kolejne lokale, które nie mają szans przetrwać. Jestem wkurzona, że po kolejnych obostrzeniach mojej 8-letniej córce nie przysługiwało nawet prawo do spaceru (tylko dzieci do 6. roku życia mogły wychodzić na spacer w pobliżu domu). Gdy w listopadzie mieszkańcy Słowacji ruszyli tłumnie na ogólnokrajowe testowanie za pomocą testów antygenowych, byłam w tym tłumie i ja. Miałam poczucie sensu, solidarności, nadziei, że to czemuś dobremu posłuży. Gdy teraz muszę się badać co tydzień, a co gorsza – moje małe dziecko musi mieć ten przeklęty test wykonywany co tydzień ze względu na regularne wizyty u lekarza, jestem po prostu wściekła. Bo jestem całkowicie bezradna. Jesteśmy jak w więzieniu od ponad 3 miesięcy i nic z tego nie wynika. W statystykach zachorowań byliśmy w ostatnim czasie nieustannie w światowej czołówce. Tymczasem rząd zajmuje się wyłącznie sobą. A ja mam trójkę dzieci, przez większość tego czasu non stop w domu i ledwo ogarniam rzeczywistość. A moim dzieciom jest nieraz jeszcze trudniej.

Ostatnio moja córka spytała, kiedy będzie mogła zostać sama w domu. Drążyłam temat, żeby zrozumieć, o co chodzi i czego się dowiedziałam? „Mamo, chcę choć przez 20 minut prawdziwej ciszy. Ale takiej najprawdziwszej, bez nikogo innego obok”. I to powiedziała ośmiolatka… I to jej pragnienie tak mnie zasmuciło, że jestem jeszcze bardziej wkurzona…



Nikdy som nechcela, aby môj blog slúžil na to, aby som sa mala kde posťažovať, ale… som nahnevaná. Keď pred rokom vyhrala parlamentné voľby na Slovensku opozícia, vnímala som to víťazstvo optimisticky. A teraz krátka poznámka: to nie je blog o politike, na Slovensku nemám volebné právo a tak celkovo prežívam slovenské politické záležitosti oveľa menej ako poľské. Nevyhľadávam tiež nejako zvlášť informácie o týchto témach, ale nežijem vo vákuu a chtiac nechtiac nejaké názory mám. Koniec krátkej poznámky. Víťazstvo opozície, hoci rozdrobenej, som teda vnímala s istou dávkou optimizmu, a hoci sa voľby uskutočnili na prahu epidémie a nová vláda mala skutočne ťažkú úlohu, mala som pocit, že si s ňou celkom poradila. Prvá vlna bola, samozrejme, šokujúca aj pre moju rodinu, ale počty ochorení neboli vysoké, zdalo sa, že situácia je pod kontrolou, vláda mala plán - štvorstupňový cestovný poriadok, a my sme mali perspektívu. A prišlo leto, denný počet ochorení nepresahoval ani 10, šli sme do Poľska, navštívili svokrovcov, oddýchli sme si po ťažkej jari. A potom prišiel september, moje deti sa konečne vrátili do školy a do škôlky, ja som sa vrátila do práce v poľskej škole a... všetko sa postupne začalo rúcať. A dnes som už naozaj nahnevaná.

Nepatrím k tým, ktorí popierajú epidémiu a k opatreniam sa stavajú ľahkovážne, veru nie. Mám na to v rodine priveľa lekárov, ktorí s COVID-om bojujú každý deň. Pristupujem k tomu vážne. Stratila som však na Slovensku pocit bezpečia, ktorý ma sprevádzal počas prvých mesiacov epidémie. Dnes môžem iba sledovať ďalšie žabomyšie vojny vo vláde, neschopné krízové riadenie, absenciu plánu na čokoľvek, ktorý by bol tak potrebný pre obyčajného človeka ako som ja, a vypustiť paru tu, na blogu. Môj syn nebol od decembra v škôlke, čo je hrozné z perspektívy jeho rozvoja. A zúrim, keď sa na to musím pozerať. Aj na jeho smútok, keď sa jeho sestre (vďakabohu) podarilo vrátiť do školy, no on do svojej škôlky ísť nemôže. Všetky obchody, reštaurácie, služby sú zavreté od decembra (!) a ja sa zlostím, že som si musela kúpiť kadernícke nožnice a sama ostrihať všetkých členov domácnosti (radšej Vám nepoviem, koľko trvalo strihanie M., ktorý má husté, tvrdé a neposlušné vlasy ;) - poviem iba toľko, že mal anjelskú trpezlivosť!). Hnevám sa, keď idem na prechádzku a vidím ďalšie prevádzky, ktoré nemajú šancu pretrvať. Zlostím sa na to, že po zavedení ďalších obmedzení nemala ani moja 8-ročná dcéra právo ísť na prechádzku (iba deti do 6 rokov mohli ísť na prechádzku v blízkosti domu). Keď sa v novembri Slováci hromadne zúčastnili celonárodného testovania pomocou antigénových testov, bola som v tom dave aj ja. Mala som pocit, že má zmysel, pocit solidarity, nádeje, že to niečomu dobrému poslúži. Keď sa teraz musím každý týždeň testovať a, čo je horšie, keď musí každý týždeň to prekliate testovanie absolvovať aj moje dieťa kvôli pravidelným návštevám u lekára, jednoducho zúrim. Lebo som úplne bezradná. Sme ako vo väzení už viac ako 3 mesiace a nikam to nevedie. V ostatnom čase sme boli v štatistikách ochorení stále vpredu v celosvetovom meradle. No a vláda sa zaoberá iba sebou. A ja mám tri deti, väčšinu času trávime bez prestávky doma, ledva sa so všetkým vyrovnávajúc. A mojim deťom je neraz ešte ťažšie.

Nedávno sa ma dcérka pýtala, kedy bude môcť zostať sama doma. Pýtala som sa jej, čo tým myslí, aby som pochopila, o čo jej ide, a čo som sa dozvedela? „Mama, chcela by som aspoň 20 minút skutočného ticha. Ale takého naozaj skutočného ticha, bez nikoho pri mne”. A to povedalo osemročné dievča... A tá jej túžba ma tak zarmútila, že som ešte viac nahnevaná...

niedziela, 28 lutego 2021

Želám nádej / Życzę nadziei

Pred takmer osemdesiatimi rokmi dopisoval rakúsky spisovateľ Stefan Zweig svoju najznámejšiu a zároveň poslednú knihu Svet včerajška. Jej začiatok je označovaný aj za milostný list starým časom, ktoré sa však už nikdy nevrátili. Pretrhla ich prvá svetová vojna, a medzivojnové obdobie, hoci si ho často aj my na Slovensku či v Poľsku idealizujeme, nebolo prechádzkou ružovou záhradou - koniec koncov, vyvrcholilo najväčšou vojenskou kataklizmou v dejinách.

Ja sa tiež trochu ako Zweig pozerám na ten náš dnešný svet včerajška. Pred rokom som sa práve chystal na certifikačnú skúšku z poľštiny v Krakove, moja mama bola s N. na Rusalke v opere Slovenského národného divadla, na týždeň aj kúštik mala prísť svokra. Okrem toho sme si chodili, kam sa nám zachcelo, ja, kaviarenský povaľač, som si cez obed čítal knižku v kaviarni krížom cez ulicu z práce a zdalo sa nám, že ten pokoj je absolútne samozrejmý.

Rusalka bola posledným predstavením, na ktorom ktokoľvek z nás bol. Svokra tu uviazla na dva mesiace. Ja som síce v Krakove ešte bol, ale dobre si pamätám, ako som, vracajúc sa, vystúpil na autobusovej zastávke v Petržalke (bola nedeľa) a prečítal si správu od riaditeľstva školy, že v pondelok sa už do školy nejde.

Ako hovorí Galadriel v prvej vete filmového Pána Prsteňov, svet sa zmenil (The world is changed). Zmenil sa tak hlboko, že svet včerajška, tak ako u Zweiga, je nenávratne preč. Učíme sa žiť s niečím celkom novým a trošku sa v tom potácame. Ako keď sa dieťa učí prvým krokom, tak aj my (počínajúc od manažérov celej tej zmeny) chodíme akoby poslepiačky a len horko-ťažko sa staviame na nohy. Zvlášť citlivo to vnímame my, ktorí máme rodičov (starých rodičov našich detí) tak ďaleko. Táto pandémia je akoby ďalším krížikom na našich pleciach. To, že sa nemôžeme stretnúť, alebo iba za naozaj vysokú cenu, je neskutočne únavné a frustrujúce. Vidíme to na deťoch. DJ každý deň túži zavolať starej mame, najlepšie obom (občas dokonca aj starým otcom). Batéria na mobile padá s rýchlosťou svetla, keď malý chlapček trávi dlhý čas nabíjaním svojej vnútornej baterky, potreby stretnutia. MN síce konečne začala chodiť do školy a stretávať sa s kamarátkami, no predtým tiež vyhľadávala možnosť rozprávať sa s nimi aspoň online.

Vidíme to však aj na sebe. Nemôžem povedať, že by medzi nami vládla nejaká silná ponorková choroba. Postupne sa nám však znižuje tolerancia na krik detí, snažíme sa čo najviac času tráviť aspoň medzi našimi panelákmi a túžobne vyčkávame na ten moment, keď budeme môcť ujsť do záhrady rodičov či svokrovcov.

Iste, takáto kríza môže byť produktívna, môže prinášať všakovaké príležitosti; ak nemáte deti, možno ste mali viac času na čítanie, Netflix či nejaký druh sebarozvoja. Pre mňa je to čas, ktorý treba trpezlivo prežiť (ako hovoril náš biológ na gympli - prečkať) s čo najmenšími nákladmi, a snáď s odstupom času v ňom nájdem aj tie zrnká prínosov. Dnes ešte veľmi nie. Dnes mám pred sebou slová skvelého Tomáša Halíka: „Človek sa nemusí báť žiadnej krízy; mal by sa obávať iba toho, aby ho v kríze neoslepilo zúfalstvo a strata nádeje.“

Nech nás nádej sprevádza.

Widok z naszego okna na świat
Niespełna osiemdziesiąt lat temu austriacki pisarz Stefan Zweig kończył pisanie swojej najsłynniejszej, a zarazem ostatniej książki, „Świat wczorajszy”. Jej początek jest czasem określany mianem listu miłosnego adresowanego do dawnych czasów, które już nigdy nie wróciły. Przerwała je I wojna światowa, a okres międzywojenny, choć często idealizowany, również na Słowacji czy w Polsce, to nie było stąpanie po różach – doprowadził w końcu do największego kataklizmu wojennego w dziejach ludzkości.

Również ja przyglądam się trochę niczym Zweig naszemu dzisiejszemu światu wczorajszemu. Rok temu przygotowywałem się właśnie do certyfikowanego egzaminu z języka polskiego w Krakowie, moja mama była z N. na „Rusałce” w Operze Słowackiego Teatru Narodowego, wkrótce na trochę ponad tydzień miała przyjechać teściowa. Poza tym chodziliśmy, gdzie tylko chcieliśmy, ja, typ kawiarniany, w porze obiadu czytywałem książki w kawiarni naprzeciwko mojej pracy, wydawało nam się, że ten spokój jest absolutnie oczywisty.

„Rusałka” okazała się być ostatnim przedstawieniem, na którym ktokolwiek z nas był. Teściowa utknęła u nas na dwa miesiące. Ja wprawdzie zdążyłem jeszcze być w Krakowie, ale dobrze pamiętam, jak w drodze powrotnej wysiadłem na przystanku autobusowym w Petržalce (to była niedziela) i przeczytałem wiadomość od dyrekcji szkoły naszej córki, że w poniedziałek już nikt do szkoły nie pójdzie.

Jak mówi Galadriela w pierwszym zdaniu filmowej wersji „Władcy pierścieni”, świat się zmienił (The world is changed). Zmienił się tak mocno, że świat wczorajszy, jak u Zweiga, odszedł bezpowrotnie. Uczymy się żyć w zupełnie nowej rzeczywistości i trochę się w niej potykamy. Podobnie jak dziecko, które stawia pierwsze kroki, również my (zaczynając od menedżerów całej tej zmiany) idziemy na oślep i z trudem dźwigamy się na nogi. Szczególnie mocno odczuwamy to my, ludzie mający rodziców (dziadków naszych dzieci) tak daleko. Pandemia stała się jakby dodatkowym ciężarem, który spoczął na naszych barkach. To, że nie możemy się spotkać lub też cena takiego spotkania jest naprawdę wysoka, jest niesamowicie męczące i frustrujące. Widzimy to po naszych dzieciach. DJ. codziennie chce zadzwonić do babci, najlepiej obu (czasem nawet do dziadków). Bateria w telefonie rozładowuje się z prędkością światła, kiedy ten mały chłopiec spędza długie godziny, ładując swoją wewnętrzną baterię – potrzeby spotkania. MN. wprawdzie w końcu zaczęła chodzić do szkoły i spotykać się z koleżankami, ale wcześniej też tylko czyhała na możliwość rozmowy z nimi, choćby online.

Widzimy to wszystko również po sobie. Nie powiedziałbym, że wariujemy od ciągłego przebywania razem na małej powierzchni. Stopniowo jednak nasza tolerancja na krzyki dzieci maleje, staramy się spędzać jak najwięcej czasu przynajmniej pomiędzy naszymi blokami i z niecierpliwością wypatrujemy chwili, w której będziemy mogli uciec do ogrodu naszych rodziców lub teściów.

Jasne, taki kryzys może być produktywny, może nieść ze sobą różne okazje; jeśli nie macie dzieci, może mieliście więcej czasu na czytanie, Netflix lub jakąś inną formę własnego rozwoju. Dla mnie to czas, który trzeba cierpliwie przeżyć (jak mawiał nasz biolog w gimnazjum – przeczekać) przy jak najmniejszych kosztach. Być może, wraz z jego upływem, znajdę w nim również te pożyteczne ziarenka. Dziś jeszcze nie. Dziś mam w uszach słowa wspaniałego Tomáša Halíka: „Człowiek nie musi się bać żadnego kryzysu; powinien się bać tylko tego, by w czasie kryzysu nie zaślepiła go rozpacz i utrata nadziei”.

Niech prowadzi nas nadzieja.

niedziela, 31 stycznia 2021

Głęboki śnieg / Hlboký sneh

Dziś są moje urodziny. Ostatniego dnia pierwszego miesiąca w roku. Kończę właśnie 35 lat. Czeka na mnie tort ze świeczkami i laurka od moich dzieci. Wymarzony prezent – przepiękny złoty zegarek – dotarł już tydzień temu. Bardzo się cieszę na świętowanie z moimi najbliższymi, a jednak mi smutno. Smutno, bo ostatni raz byłam w Polsce pół roku temu. Smutno, bo mój najmłodszy syn zaczyna mówić i póki co większość wymawianych przez niego słówek („ecze”, „plosim”, „paczi”, „hojdaka”… :)) jest w języku słowackim. Smutno, bo na chwilę obecną nie jestem w stanie zaplanować podróży do Polski, nie mam nawet perspektywy. Smutno, bo czuję się czasem uwięziona na tych naszych siedemdziesięciu paru metrach w Bratysławie, tym bardziej teraz, gdy ciągle trwa twardy lockdown, nie można nawet opuścić granic powiatu, a my z M. mamy do ogarnięcia trójkę naszych domowych zwierzątek. Tfu! Dzieciątek. Smutno, bo już przed epidemią byłam w Bratysławie po prostu samotna, a teraz ta samotność przenika aż do kości. Smutno, bo otaczająca mnie rzeczywistość jest niesamowicie przytłaczająca, a ja niekoniecznie mam siły do ciągłego zmagania się z nią.

Ale dziś są przecież moje urodziny. Może muszę sobie po prostu powiedzieć: cholera, dziewczyno, weź się w garść. Moje dzieci zaśpiewają cudnie „Sto lat”, mój najmłodszy będzie próbował zdmuchnąć moje świeczki. Moja córka przybiegnie do mnie z kolejnym rozdziałem swojej książki, którą zaczęła właśnie pisać po polsku. Mój środkowy zażyczy mi tradycyjnie: „Wszyst-kie-go naj-le-psze-go z o-ka-zji u-ro-dzin, ma-mo”, podpowiadane szeptem przez tatę lub siostrę. Moi rodzice też na pewno zadzwonią z życzeniami.

No i co będzie potem? Nic, pójdę dalej. Nawet jeśli czasem przypomina to brnięcie przez głęboki śnieg.



Dnes mám narodeniny. V posledný deň prvého mesiaca v roku. Dovŕšila som 35 rokov. Čaká na mňa torta so sviečkami a vlastnoručne vyrobené blahoželanie od mojich detí. Vysnívaný darček - krásne zlaté hodinky - som dostala už pred týždňom. Veľmi sa teším na oslavu s mojimi najbližšími, a predsa je mi smutno. Smutno, lebo naposledy som bola v Poľsku pred pol rokom. Smutno, lebo môj najmladší syn začína hovoriť a zatiaľ je väčšina jeho slovíčok („eče”, „plosím”, „pači”, „hojdaka”… :)) po slovensky. Smutno, lebo momentálne si nemôžeme naplánovať cestu do Poľska, a to ani výhľadovo. Smutno, lebo sa niekedy cítim byť uväznená v tých našich sedemdesiatich metroch v Bratislave, a tým viac teraz, keď je stále platný tvrdý lockdown, nedá sa ani vycestovať mimo okresu a my s M. máme na hlave tri naše domáce zvieratká, teda vlastne dieťatká. Smutno, lebo už pred epidémiou som bola v Bratislave jednoducho osamelá a teraz tá osamelosť preniká do špiku kosti. Smutno, lebo realita okolo mňa je neuveriteľne skľučujúca a nie vždy mám silu stále s ňou bojovať.

Dnes mám však narodeniny. Možno si musím jednoducho povedať: dočerta, dievča, vzchop sa. Moje deti krásne zaspievajú „Sto lat”, môj najmladší sa pokúsi sfúknuť moje sviečky. Moja dcéra ku mne dobehne s ďalšou kapitolou svojej knižky, ktorú práve začala písať po poľsky. Môj stredný mi tradične zaželá: „Všet-ko naj-lep-šie k na-ro-de-ni-nám, ma-ma”, pri pomoci našepkávačov - ocka alebo sestričky. Moji rodičia tiež naisto zavolajú a zablahoželajú mi.

No a čo bude potom? Nič, pôjdem ďalej. Aj keď mi to niekedy pripomína brodenie sa hlbokým snehom.