sobota, 30 września 2017

Słowacja, jakiej nie znoszę / Slovensko aké neznášam

Lubię Słowację. Akceptuję jej małe przywary, różne słabości, czy śmiesznostki, bo małżeństwo z M. pozwoliło mi ją lepiej zrozumieć, poznać od środka, a nie tylko od zewnątrz. Bronię jej w Polsce przed stereotypami, wyjaśniam niuanse. Tyle że ta moja Słowacja to Słowacja ludzi i miejsc. Ludzi – Słowaków, z ich specyficznymi cechami charakteru, sposobem nawiązywania i budowania relacji, zainteresowaniami i sposobami wyrażania siebie; miejsc – ziemi słowackiej, z pięknymi miastami, wsiami, zabytkami, przyrodą. Ale istnieje jeszcze Słowacja-państwo, z całą tą swoją machiną administracyjną, biurokracją, polityką. I to już moja Słowacja do końca nie jest. To jest Słowacja, która mnie wkurza, Słowacja obca, Słowacja, która mnie nie chce.

Na wiosnę, po 5 latach od pierwszego zgłoszenia w Nitrze, moje pozwolenie na pobyt na Słowacji straciło ważność. Tym samym utraciłam dokument ze słowackim numerem PESEL, a to pociągało za sobą pewne komplikacje. Nie ulegało wątpliwości, że trzeba znowu pozałatwiać wszystkie formalności. Tyle że sama myśl o wybraniu się na Policję ds. Obcokrajowców w Bratysławie, o której słyszałam sporo złego, wywoływała we mnie ból brzucha. Mało przystępne godziny otwarcia, gigantyczne kolejki, ustawiane listy… Zresztą, nawet wujek Google to wiedział, bo gdy sprawdzałam adres policji na mapie, wyświetliła mi się recenzja miejsca – niecałe 2 gwiazdki ;). To nie nastrajało zbyt pozytywnie, tym bardziej, że mamy w domu małe dzieci, a ja za nic nie chciałam tam iść sama. Trzeba więc było zorganizować jakąś opiekę nad naszymi Słowianami, a M. został oddelegowany do przygotowania wszystkich dokumentów (o tych dokumentach napiszę jeszcze w „Rada pomaga” dla wszystkich tych, którzy znajdą się w podobnej sytuacji).

I co? I zderzył się ze ścianą ;). Policja ds. Obcokrajowców w Bratysławie mówiła jedno, Policja ds. Obcokrajowców w Nitrze mówiła coś zupełnie innego. Skończyło się na tym, że M. skontaktował się z Międzynarodową Organizacją ds. Migracji IOM i dopiero oni mu pomogli. Super, prawda? Jednak to wcale nie jest najmocniejsza część całej historii. Najlepsze zaczęło się wtedy, gdy wybraliśmy się w końcu na policję.

Był początek sierpnia, wróciliśmy dopiero co z Polski, specjalnie na ten „dzień załatwiania” przyjechała do dzieciaków moja szwagierka (i miała czas tylko od 8:00 do 14:00 – bo przecież spokojnie się ze wszystkim wyrobimy w tym czasie). Oddział policji czynny od 7:30, więc M. wyszedł dzielnie z domu o 6:30. Czy był pierwszy? Hm, ósmy… Ale za to miał pierwszy numer jako obywatel Unii Europejskiej, więc nasze szanse wzrosły. Dobiegłam o 8:20 wystraszona, że nie zdążę i… poczekaliśmy jeszcze do 9:15. Dla M. marne 3 godziny z numerem 001… Czy to jakiś problem?

Najważniejsze jednak, że weszliśmy do środka. A tam? 7 stanowisk, z czego czynne 3. Z 3 pań policjantek płynnie językiem angielskim posługiwała się jedna… Nie mieliśmy jednak głowy do zajmowania się tym, co wokół nas, byliśmy skoncentrowani na załatwieniu swojego „problemu” (no właśnie, najgorsze, że coś, co powinno być drobiazgiem, formalnością, człowiek rozpatruje nagle w kategorii wielkiego problemu). Przedłożyliśmy dokumenty, powiedzieliśmy, co i jak, i… Okazało się, że przynieśliśmy niewłaściwy akt własności - na ziemię, na której stoi blok, a nie na samo mieszkanie. Słupek mojej nerwowości podskoczył wyraźnie w górę. Co teraz? Nie można było złożyć wniosku o przedłużenie pobytu, nie mieliśmy potrzebnego dokumentu, a zegar tykał. Na szczęście trafiliśmy na życzliwych ludzi – gdy panie policjantki usłyszały, że mamy opiekę do dzieci załatwioną tylko do 14:00, pozwoliły nam wrócić, gdy zdobędziemy brakujący dokument, i wejść tylnymi drzwiami. Kamień z serca…

Tyle że to wcale nie był koniec naszych problemów, bo ten nieszczęsny akt własności wydawano od ręki tylko w jednym miejscu w Bratysławie – w urzędzie powiatowym w Ružinovie, oddalonym od nas o  kilka kilometrów. Popędziliśmy do domu. M. wsiadł w samochód i pojechał do urzędu, ja odmierzałam czas. Dzięki Bogu załatwił wszystko w ekspresowym tempie i już po godzinie i 15 minutach od wyjścia z budynku policji, weszliśmy do niego ponownie. Była godzina 10:45, oddział był otwarty od ponad 3 godzin, do przerwy obiadowej pozostawało trochę ponad godzinę, akurat trwało obsługiwanie numeru 002 UE…

Gdy nadeszła nasza kolej, wydawało się, że tym razem już naprawdę wszystko musi być dobrze. Tyle, że nie było. Staliśmy przy tym nieszczęsnym policyjnym okienku do 12:00. Pozamykano już budynek ze względu na przerwę obiadową, a my jeszcze czekaliśmy. Ponad godzinę i 15 minut. Trafiliśmy na policjantkę, która się przyuczała, ale nie to stanowiło problem. Największy problem stanowił durny, idiotyczny, niedziałający prawidłowo system komputerowy, z którym panie policjantki dosłownie walczyły i próbowały obejść jego utrudnienia i nielogiczności wszystkimi możliwymi sposobami. Mój przypadek przerósł system tylko dlatego, że oprócz przedłużenia prawa do pobytu zmieniałam też adres zamieszkania. Istny koszmar. Stałam przy tym okienku i było mi najzwyczajniej szkoda policjantek, które musiały pracować w takim oddziale i za pomocą takich narzędzi. W tym miejscu muszę jasno napisać, że były naprawdę wspaniałe – chętne do pomocy, życzliwe, rozumiejące. Tyle że całkowicie bezradne w obliczu absurdów słowackiej biurokracji. Gdy odchodziliśmy z M. o tej 12:00, nie było do końca wiadomo, czy system przyjął nasz wniosek. Byliśmy umówieni, że w razie czego panie policjantki do nas zadzwonią. Na szczęście nie zadzwoniły…

Czekając tam bezczynnie ponad godzinę, miałam okazję przysłuchiwać się sprawom innych petentów i u nich wcale nie było lepiej. Przyszedł pan, który mówił bardzo marnie po słowacku, ale bardzo się starał. Został okradziony, potrzebował nowy dokument pobytu, ale na zwykłej policji nie chciano mu wydać potwierdzenia o kradzieży. A bez tego potwierdzenia na policji ds. obcokrajowców nie mógł nic zrobić… Policjantki doradzały mu, czego ma zażądać na zwykłej policji, żeby nie mogli mu odmówić (!). A potem czekał go oczywiście powrót na oddział ds. obcokrajowców i ponowne stanie w długiej kolejce. Odbijano go sobie niczym piłeczkę pingpongową… Przyszła pani, Angielka, dopiero składała wniosek o pobyt. Ale żeby go złożyć, potrzebowała notarialnego potwierdzenia podpisu właściciela mieszkania, które wynajmowała. Tzn. że ten właściciel musiał się osobiście udać do notariusza, potwierdzić swój podpis, a potem jeszcze wysłać go swojej lokatorce pocztą, bo nie mieszkał w BA. Kto w takiej sytuacji chciałby wynajmować mieszkanie obcokrajowcom?...

Jeszcze teraz zżymam się na myśl o tych wszystkich przypadkach. A przecież cały czas piszę tylko o obywatelach Unii Europejskiej, bo ludzie spoza Unii często muszą spędzać całą noc przed budynkiem policji, żeby w ogóle mieć szansę załapać się do kolejki… Prawdziwy koszmar, brak szacunku dla człowieka, totalnie nieludzkie traktowanie. Najgorsze, że nikt z tym nic nie robi.

Za podsumowanie mojej relacji niech posłuży krótka wymiana zdań z przełożoną policjantek, która miała miejsce, gdy już wychodziłam z budynku:
Ja: „Chyba już naprawdę muszę sobie wyrobić to obywatelstwo słowackie.”
Pani policjantka (całkowicie szczerze i ze swoistą rezygnacją w głosie): „Koniecznie. Żeby nie musiała pani stać w tych straszliwych kolejkach i przechodzić tego wszystkiego.”




Mám rada Slovensko. Akceptujem jeho malé zlozvyky, rôzne slabôstky či smiešnosti, pretože manželstvo s M. mi umožnilo lepšie mu porozumieť zvnútra, nielen zvonka. Bránim ho v Poľsku pred stereotypmi, vysvetľujem nuansy. Lenže to moje Slovensko, to je Slovensko ľudí a miest. Ľudí – Slovákov s ich špecifickými vlastnosťami, spôsobom nadväzovania a budovania vzťahov, záujmami a spôsobmi, akými sa navonok prejavujú; miest – slovenskej krajiny s krásnymi mestami, dedinami, pamiatkami, prírodou. Ale existuje ešte iné Slovensko – štát, s celou tou svojou administratívnou mašinériou, byrokraciou, politikou. A to už moje Slovensko tak celkom nie je. To je Slovensko, ktoré ma hnevá, Slovensko cudzie, Slovensko, ktoré ma nechce.

Na jar, po 5 rokoch od prvého prihlásenia v Nitre stratil platnosť môj pobyt na Slovensku. Tým pádom prestal byť platný môj dokument so slovenským rodným číslom, čo so sebou nieslo isté komplikácie. Nebolo pochýb, že treba znovu vybaviť všetky formality. Avšak už myšlienka na to, že treba ísť na Cudzineckú políciu v Bratislave, o ktorej som počula toľko zlých vecí, vo mne vyvolávala bruchabôľ. Málo prístupné otváracie hodiny, obrovské rady, podohadované zoznamy... Koniec koncov, už aj pán Google to vedel, pretože, keď som skontrolovala adresu polície na mape, zobrazila sa mi recenzia miesta – necelé 2 hviezdičky ;). To mi nepridalo na dobrej nálade, tým viac, že máme doma malé deti a ja som tam ani za nič nechcela ísť sama. Bolo teda potrebné zohnať opateru k našim Slovanom a M. som delegovala, aby pripravil všetky dokumenty (o tých dokumentoch ešte napíšem v „Rada pomaga” pre všetkých, ktorí sa ocitnú v podobnej situácii).

A čo? A narazil ;). Cudzinecká polícia v Bratislave vravela jedno, Cudzinecká polícia v Nitre niečo celkom iné. Skončilo sa to tak, že M. sa skontaktoval s Medzinárodnou organizáciou pre migráciu IOM a až oni mu pomohli. Super, nie? To však stále nie je najsilnejšia časť celého príbehu. To najlepšie sa začalo, keď sme sa napokon vybrali na políciu.

Bol začiatok augusta, práve sme sa vrátili z Poľska, na ten deň vybavovania prišla k deťom špeciálne moja švagriná (a mala čas iba od 8 do 14 – pretože veď dovtedy určite všetko v pohode stihneme). Oddelenie polície fungovalo od 7:30 a tak M. udatne odišiel už o 6:30. Bol prvý? Hmm.. ôsmy. Ale zato mal prvé číslo ako občan Európskej Únie, a teda naše šance sa zvýšili. Dobehla som o 8:20, vystrašená, že nestihnem a... počkali sme ešte do 9:15. Pre M. len 3 hodiny s číslom 001... Problém?

Najdôležitejšie však bolo, že sme sa dostali dnu. A tam? 7 pracovísk, z čoho fungovali 3. Z 3 policajtiek hovorila plynule anglicky jedna... Nezaoberali sme sa však tým, čo sa dialo naokolo nás, sústredili sme sa na vybavenie svojho problému (no práve, najhoršie je to, že niečo, čo by malo byť drobnosťou, formalitou, začne človek vnímať ako veľký problém). Predložili sme dokumenty, povedali čo a ako a... Ukázalo sa, že sme priniesli nesprávny list vlastníctva – na pozemok, na ktorom stojí činžiak a nie na byt. Úroveň mojej nervozity sa výrazne zvýšila. Čo teraz? Nemohli sme predložiť žiadosť o predĺženie pobytu, nemali sme potrebný dokument a čas bežal. Našťastie sme natrafili na žičlivých ľudí – keď panie policajtky počuli, že máme opateru k deťom vybavenú do 14, dovolili nám vrátiť sa po získaní správneho dokumentu a vojsť zadnými dverami. Spadol nám kameň zo srdca...

To však vôbec nebol koniec našim problémom, pretože ten nešťastný list vlastníctva na počkanie vydáva iba jedno miesto v Bratislave – okresný úrad v Ružinove, ktorý je od nás niekoľko kilometrov vzdialený. Poponáhľali sme sa domov. M. sadol do auta a odišiel na úrad, ja som kontrolovala čas. Vďakabohu, vybavil všetko expresne a už po 75 minútach od odchodu z polície sme tam boli znovu. Bolo 10:45, polícia bola otvorená už vyše 3 hodiny, do obedovej prestávky zostávalo niečo vyše hodiny, práve sa venovali číslu 002 z Európskej únie...

Keď sme sa dostali na rad, zdalo sa, že teraz už naozaj všetko musí byť v poriadku. Ale nebolo. Stáli sme pri tom nešťastnom okienku do 12:00. Zavreli už celú budovu kvôli obednej prestávke, ale my sme čakali. Vyše 75 minút. Natrafili sme na policajtku, ktorá sa priúčala, ale to nebol ten problém. Najväčším problémom bol hlúpy, idiotský, nesprávne fungujúci počítačový systém, s ktorým panie policajtky doslova bojovali a skúšali obísť jeho komplikácie a nelogické stránky všetkými možnými spôsobmi. Môj prípad bol takým orieškom pre systém preto, že okrem predĺženia práva na pobyt som tiež zmenila adresu trvalého pobytu. No niečo hrozné. Stála som pri tom okienku a bolo mi ľúto policajtiek, ktoré museli pracovať na takom oddelení, pomocou takých nástrojov. Tu musím výrazne povedať, že boli skutočne skvelé – nápomocné, žičlivé, chápavé. Avšak úplne bezradné zoči-voči absurditám slovenskej byrokracie. Keď sme o tej 12 s M. odchádzali, nebolo vôbec jasné, či systém prijal našu žiadosť. Dohodli sme sa, že v prípade potreby nám panie policajtky zatelefonujú. Našťastie, nezatelefonovali...

Pri tom viac ako hodinovom neaktívnom čakaní som sa mohla započúvať do záležitostí iných stránok, s ktorými to vôbec nebolo lepšie. Prišiel pán, ktorý hovoril veľmi slabo po slovensky, ale veľmi sa snažil. Okradli ho, potreboval nový pobytový dokument, ale na policajnej stanici mu nechceli vydať potvrdenie o krádeži. A bez toho potvrdenia mu na cudzineckej polícii nemohli nijako pomôcť... Policajtky mu poradili, čo má povedať na policajnej stanici, aby ho opäť neodmietli (!). Potom naňho opäť čakal návrat na cudzineckú políciu a státie v dlhom rade. Pohadzovali si ho ako pingpongovú loptičku... Prišla jedna pani, Angličanka, podávala žiadosť o pobyt. Ale aby ju mohla predložiť, musela ma notársky overený podpis vlastníka bytu, ktorý si prenajímala. To znamená, že ten vlastník musel ísť k notárovi, tam si nechať potvrdiť svoj podpis a dokument poslať nájomníčke poštou, pretože nebýval v BA. Kto by v takej situácii chcel prenajímať byt cudzincom?...

Ešte teraz sa hnevám pri myšlienke na všetky tie prípady. A predsa celý čas ide iba o občanov Európskej únie, pretože ľudia spoza Únie musia často stráviť pred budovou polície celú noc, aby sa vôbec dostali na rad… Naozajstná nočná mora, chýbajúca úcta k človeku, totálne neľudské zaobchádzanie. Najhoršie je to, že s tým nikto nič nerobí.

Ako záver z mojej skúsenosti nech poslúži krátky rozhovor s vedúcou policajtiek, ktorý sa odohral, keď som odchádzala z budovy:
Ja: „Už si snáď naozaj musím vybaviť to slovenské občianstvo.”
Pani policajtka (úplne úprimne a s istou odovzdanosťou v hlase): „Určite tak urobte. Aby ste zas nemuseli stáť v tých strašných radoch a opäť cez to všetko prechádzať.”