Lubię Słowację. Akceptuję jej małe przywary, różne słabości,
czy śmiesznostki, bo małżeństwo z M. pozwoliło mi ją lepiej zrozumieć, poznać
od środka, a nie tylko od zewnątrz. Bronię jej w Polsce przed stereotypami,
wyjaśniam niuanse. Tyle że ta moja Słowacja to Słowacja ludzi i miejsc. Ludzi –
Słowaków, z ich specyficznymi cechami charakteru, sposobem nawiązywania i
budowania relacji, zainteresowaniami i sposobami wyrażania siebie; miejsc –
ziemi słowackiej, z pięknymi miastami, wsiami, zabytkami, przyrodą. Ale
istnieje jeszcze Słowacja-państwo, z całą tą swoją machiną administracyjną,
biurokracją, polityką. I to już moja Słowacja do końca nie jest. To jest
Słowacja, która mnie wkurza, Słowacja obca, Słowacja, która mnie nie chce.
Na wiosnę, po 5 latach od pierwszego zgłoszenia w Nitrze,
moje pozwolenie na pobyt na Słowacji straciło ważność. Tym samym utraciłam
dokument ze słowackim numerem PESEL, a to pociągało za sobą pewne komplikacje.
Nie ulegało wątpliwości, że trzeba znowu pozałatwiać wszystkie formalności.
Tyle że sama myśl o wybraniu się na Policję ds. Obcokrajowców w Bratysławie, o
której słyszałam sporo złego, wywoływała we mnie ból brzucha. Mało przystępne
godziny otwarcia, gigantyczne kolejki, ustawiane listy… Zresztą, nawet wujek
Google to wiedział, bo gdy sprawdzałam adres policji na mapie, wyświetliła mi
się recenzja miejsca – niecałe 2 gwiazdki ;). To nie nastrajało zbyt
pozytywnie, tym bardziej, że mamy w domu małe dzieci, a ja za nic nie chciałam
tam iść sama. Trzeba więc było zorganizować jakąś opiekę nad naszymi
Słowianami, a M. został oddelegowany do przygotowania wszystkich dokumentów (o
tych dokumentach napiszę jeszcze w „Rada pomaga” dla wszystkich tych, którzy
znajdą się w podobnej sytuacji).
I co? I zderzył się ze ścianą ;). Policja ds. Obcokrajowców
w Bratysławie mówiła jedno, Policja ds. Obcokrajowców w Nitrze mówiła coś
zupełnie innego. Skończyło się na tym, że M. skontaktował się z Międzynarodową
Organizacją ds. Migracji IOM i dopiero oni mu pomogli. Super, prawda? Jednak to
wcale nie jest najmocniejsza część całej historii. Najlepsze zaczęło się wtedy,
gdy wybraliśmy się w końcu na policję.
Był początek sierpnia, wróciliśmy dopiero co z Polski,
specjalnie na ten „dzień załatwiania” przyjechała do dzieciaków moja szwagierka
(i miała czas tylko od 8:00 do 14:00 – bo przecież spokojnie się ze wszystkim
wyrobimy w tym czasie). Oddział policji czynny od 7:30, więc M. wyszedł
dzielnie z domu o 6:30. Czy był pierwszy? Hm, ósmy… Ale za to miał pierwszy
numer jako obywatel Unii Europejskiej, więc nasze szanse wzrosły. Dobiegłam o
8:20 wystraszona, że nie zdążę i… poczekaliśmy jeszcze do 9:15. Dla M. marne 3
godziny z numerem 001… Czy to jakiś problem?
Najważniejsze jednak, że weszliśmy do środka. A tam? 7
stanowisk, z czego czynne 3. Z 3 pań policjantek płynnie językiem angielskim
posługiwała się jedna… Nie mieliśmy jednak głowy do zajmowania się tym, co
wokół nas, byliśmy skoncentrowani na załatwieniu swojego „problemu” (no
właśnie, najgorsze, że coś, co powinno być drobiazgiem, formalnością, człowiek
rozpatruje nagle w kategorii wielkiego problemu). Przedłożyliśmy dokumenty,
powiedzieliśmy, co i jak, i… Okazało się, że przynieśliśmy niewłaściwy akt
własności - na ziemię, na której stoi blok, a nie na samo mieszkanie. Słupek
mojej nerwowości podskoczył wyraźnie w górę. Co teraz? Nie można było złożyć
wniosku o przedłużenie pobytu, nie mieliśmy potrzebnego dokumentu, a zegar
tykał. Na szczęście trafiliśmy na życzliwych ludzi – gdy panie policjantki
usłyszały, że mamy opiekę do dzieci załatwioną tylko do 14:00, pozwoliły nam
wrócić, gdy zdobędziemy brakujący dokument, i wejść tylnymi drzwiami. Kamień z
serca…
Tyle że to wcale nie był koniec naszych problemów, bo ten
nieszczęsny akt własności wydawano od ręki tylko w jednym miejscu w Bratysławie
– w urzędzie powiatowym w Ružinovie, oddalonym od nas o kilka kilometrów. Popędziliśmy do domu. M.
wsiadł w samochód i pojechał do urzędu, ja odmierzałam czas. Dzięki Bogu
załatwił wszystko w ekspresowym tempie i już po godzinie i 15 minutach od
wyjścia z budynku policji, weszliśmy do niego ponownie. Była godzina 10:45,
oddział był otwarty od ponad 3 godzin, do przerwy obiadowej pozostawało trochę
ponad godzinę, akurat trwało obsługiwanie numeru 002 UE…
Gdy nadeszła nasza kolej, wydawało się, że tym razem już
naprawdę wszystko musi być dobrze. Tyle, że nie było. Staliśmy przy tym
nieszczęsnym policyjnym okienku do 12:00. Pozamykano już budynek ze względu na
przerwę obiadową, a my jeszcze czekaliśmy. Ponad godzinę i 15 minut. Trafiliśmy
na policjantkę, która się przyuczała, ale nie to stanowiło problem. Największy
problem stanowił durny, idiotyczny, niedziałający prawidłowo system
komputerowy, z którym panie policjantki dosłownie walczyły i próbowały obejść
jego utrudnienia i nielogiczności wszystkimi możliwymi sposobami. Mój przypadek
przerósł system tylko dlatego, że oprócz przedłużenia prawa do pobytu
zmieniałam też adres zamieszkania. Istny koszmar. Stałam przy tym okienku i
było mi najzwyczajniej szkoda policjantek, które musiały pracować w takim oddziale
i za pomocą takich narzędzi. W tym miejscu muszę jasno napisać, że były
naprawdę wspaniałe – chętne do pomocy, życzliwe, rozumiejące. Tyle że
całkowicie bezradne w obliczu absurdów słowackiej biurokracji. Gdy
odchodziliśmy z M. o tej 12:00, nie było do końca wiadomo, czy system przyjął
nasz wniosek. Byliśmy umówieni, że w razie czego panie policjantki do nas
zadzwonią. Na szczęście nie zadzwoniły…
Czekając tam bezczynnie ponad godzinę, miałam okazję
przysłuchiwać się sprawom innych petentów i u nich wcale nie było lepiej.
Przyszedł pan, który mówił bardzo marnie po słowacku, ale bardzo się starał.
Został okradziony, potrzebował nowy dokument pobytu, ale na zwykłej policji nie
chciano mu wydać potwierdzenia o kradzieży. A bez tego potwierdzenia na policji
ds. obcokrajowców nie mógł nic zrobić… Policjantki doradzały mu, czego ma
zażądać na zwykłej policji, żeby nie mogli mu odmówić (!). A potem czekał go
oczywiście powrót na oddział ds. obcokrajowców i ponowne stanie w długiej
kolejce. Odbijano go sobie niczym piłeczkę pingpongową… Przyszła pani,
Angielka, dopiero składała wniosek o pobyt. Ale żeby go złożyć, potrzebowała
notarialnego potwierdzenia podpisu właściciela mieszkania, które wynajmowała.
Tzn. że ten właściciel musiał się osobiście udać do notariusza, potwierdzić
swój podpis, a potem jeszcze wysłać go swojej lokatorce pocztą, bo nie mieszkał
w BA. Kto w takiej sytuacji chciałby wynajmować mieszkanie obcokrajowcom?...
Jeszcze teraz zżymam się na myśl o tych wszystkich
przypadkach. A przecież cały czas piszę tylko o obywatelach Unii Europejskiej,
bo ludzie spoza Unii często muszą spędzać całą noc przed budynkiem policji,
żeby w ogóle mieć szansę załapać się do kolejki…
Prawdziwy koszmar, brak szacunku dla człowieka, totalnie nieludzkie traktowanie.
Najgorsze, że nikt z tym nic nie robi.
Za podsumowanie mojej relacji niech posłuży krótka wymiana
zdań z przełożoną policjantek, która miała miejsce, gdy już wychodziłam z
budynku:
Ja: „Chyba już naprawdę muszę sobie wyrobić to obywatelstwo
słowackie.”
Pani policjantka (całkowicie szczerze i ze swoistą
rezygnacją w głosie): „Koniecznie. Żeby nie musiała pani stać w tych
straszliwych kolejkach i przechodzić tego wszystkiego.”
…
Mám rada
Slovensko. Akceptujem jeho malé
zlozvyky, rôzne slabôstky či smiešnosti, pretože manželstvo s M. mi umožnilo
lepšie mu porozumieť zvnútra, nielen zvonka. Bránim ho v Poľsku pred
stereotypmi, vysvetľujem nuansy. Lenže to moje Slovensko, to je Slovensko ľudí
a miest. Ľudí – Slovákov s ich špecifickými vlastnosťami, spôsobom nadväzovania
a budovania vzťahov, záujmami a spôsobmi, akými sa navonok prejavujú; miest –
slovenskej krajiny s krásnymi mestami, dedinami, pamiatkami, prírodou. Ale
existuje ešte iné Slovensko – štát, s celou tou svojou administratívnou
mašinériou, byrokraciou, politikou. A to už moje Slovensko tak celkom nie je.
To je Slovensko, ktoré ma hnevá, Slovensko cudzie, Slovensko, ktoré ma nechce.
Na jar, po 5
rokoch od prvého prihlásenia v Nitre stratil platnosť môj pobyt na Slovensku.
Tým pádom prestal byť platný môj dokument so slovenským rodným číslom, čo so
sebou nieslo isté komplikácie. Nebolo pochýb, že treba znovu vybaviť všetky
formality. Avšak už myšlienka na to, že treba ísť na Cudzineckú políciu v
Bratislave, o ktorej som počula toľko zlých vecí, vo mne vyvolávala bruchabôľ.
Málo prístupné otváracie hodiny, obrovské rady, podohadované zoznamy... Koniec
koncov, už aj pán Google to vedel, pretože, keď som skontrolovala adresu
polície na mape, zobrazila sa mi recenzia miesta – necelé 2 hviezdičky ;). To
mi nepridalo na dobrej nálade, tým viac, že máme doma malé deti a ja som tam
ani za nič nechcela ísť sama. Bolo teda potrebné zohnať opateru k našim
Slovanom a M. som delegovala, aby pripravil všetky dokumenty (o tých
dokumentoch ešte napíšem v „Rada pomaga” pre všetkých, ktorí sa ocitnú v
podobnej situácii).
A čo? A narazil
;). Cudzinecká polícia v Bratislave vravela jedno, Cudzinecká polícia v Nitre
niečo celkom iné. Skončilo sa to tak, že M. sa skontaktoval s Medzinárodnou
organizáciou pre migráciu IOM a až oni mu pomohli. Super, nie? To však stále
nie je najsilnejšia časť celého príbehu. To najlepšie sa začalo, keď sme sa
napokon vybrali na políciu.
Bol začiatok
augusta, práve sme sa vrátili z Poľska, na ten deň vybavovania prišla k deťom
špeciálne moja švagriná (a mala čas iba od 8 do 14 – pretože veď dovtedy určite
všetko v pohode stihneme). Oddelenie polície fungovalo od 7:30 a tak M. udatne
odišiel už o 6:30. Bol prvý? Hmm.. ôsmy. Ale zato mal prvé číslo ako občan
Európskej Únie, a teda naše šance sa zvýšili. Dobehla som o 8:20, vystrašená,
že nestihnem a... počkali sme ešte do 9:15. Pre M. len 3 hodiny s číslom 001...
Problém?
Najdôležitejšie
však bolo, že sme sa dostali dnu. A tam? 7 pracovísk, z čoho fungovali 3. Z 3
policajtiek hovorila plynule anglicky jedna... Nezaoberali sme sa však tým, čo
sa dialo naokolo nás, sústredili sme sa na vybavenie svojho problému (no práve,
najhoršie je to, že niečo, čo by malo byť drobnosťou, formalitou, začne človek
vnímať ako veľký problém). Predložili sme dokumenty, povedali čo a ako a...
Ukázalo sa, že sme priniesli nesprávny list vlastníctva – na pozemok, na ktorom
stojí činžiak a nie na byt. Úroveň mojej nervozity sa výrazne zvýšila. Čo
teraz? Nemohli sme predložiť žiadosť o predĺženie pobytu, nemali sme potrebný
dokument a čas bežal. Našťastie sme natrafili na žičlivých ľudí – keď panie
policajtky počuli, že máme opateru k deťom vybavenú do 14, dovolili nám vrátiť
sa po získaní správneho dokumentu a vojsť zadnými dverami. Spadol nám kameň zo
srdca...
To však vôbec
nebol koniec našim problémom, pretože ten nešťastný list vlastníctva na
počkanie vydáva iba jedno miesto v Bratislave – okresný úrad v Ružinove, ktorý
je od nás niekoľko kilometrov vzdialený. Poponáhľali sme sa domov. M. sadol do
auta a odišiel na úrad, ja som kontrolovala čas. Vďakabohu, vybavil všetko
expresne a už po 75 minútach od odchodu z polície sme tam boli znovu. Bolo
10:45, polícia bola otvorená už vyše 3 hodiny, do obedovej prestávky zostávalo
niečo vyše hodiny, práve sa venovali číslu 002 z Európskej únie...
Keď sme sa
dostali na rad, zdalo sa, že teraz už naozaj všetko musí byť v poriadku. Ale
nebolo. Stáli sme pri tom nešťastnom okienku do 12:00. Zavreli už celú budovu
kvôli obednej prestávke, ale my sme čakali. Vyše 75 minút. Natrafili sme na
policajtku, ktorá sa priúčala, ale to nebol ten problém. Najväčším problémom
bol hlúpy, idiotský, nesprávne fungujúci počítačový systém, s ktorým panie
policajtky doslova bojovali a skúšali obísť jeho komplikácie a nelogické
stránky všetkými možnými spôsobmi. Môj prípad bol takým orieškom pre systém
preto, že okrem predĺženia práva na pobyt som tiež zmenila adresu trvalého
pobytu. No niečo hrozné. Stála som pri tom okienku a bolo mi ľúto policajtiek,
ktoré museli pracovať na takom oddelení, pomocou takých nástrojov. Tu musím
výrazne povedať, že boli skutočne skvelé – nápomocné, žičlivé, chápavé. Avšak
úplne bezradné zoči-voči absurditám slovenskej byrokracie. Keď sme o tej 12 s
M. odchádzali, nebolo vôbec jasné, či systém prijal našu žiadosť. Dohodli sme
sa, že v prípade potreby nám panie policajtky zatelefonujú. Našťastie,
nezatelefonovali...
Pri tom viac ako
hodinovom neaktívnom čakaní som sa mohla započúvať do záležitostí iných
stránok, s ktorými to vôbec nebolo lepšie. Prišiel pán, ktorý hovoril veľmi
slabo po slovensky, ale veľmi sa snažil. Okradli ho, potreboval nový pobytový
dokument, ale na policajnej stanici mu nechceli vydať potvrdenie o krádeži. A
bez toho potvrdenia mu na cudzineckej polícii nemohli nijako pomôcť...
Policajtky mu poradili, čo má povedať na policajnej stanici, aby ho opäť
neodmietli (!). Potom naňho opäť čakal návrat na cudzineckú políciu a státie v
dlhom rade. Pohadzovali si ho ako pingpongovú loptičku... Prišla jedna pani, Angličanka,
podávala žiadosť o pobyt. Ale aby ju mohla predložiť, musela ma notársky
overený podpis vlastníka bytu, ktorý si prenajímala. To znamená, že ten
vlastník musel ísť k notárovi, tam si nechať potvrdiť svoj podpis a dokument
poslať nájomníčke poštou, pretože nebýval v BA. Kto by v takej situácii chcel
prenajímať byt cudzincom?...
Ešte teraz sa
hnevám pri myšlienke na všetky tie prípady. A predsa celý čas ide iba o občanov
Európskej únie, pretože ľudia spoza Únie musia často stráviť pred budovou polície
celú noc, aby sa vôbec dostali na rad…
Naozajstná nočná mora, chýbajúca úcta k človeku, totálne neľudské
zaobchádzanie. Najhoršie je to, že s tým nikto nič nerobí.
Ako záver z mojej
skúsenosti nech poslúži krátky rozhovor s vedúcou policajtiek, ktorý sa
odohral, keď som odchádzala z budovy:
Ja: „Už si snáď
naozaj musím vybaviť to slovenské občianstvo.”
Pani policajtka (úplne
úprimne a s istou odovzdanosťou v hlase): „Určite tak urobte. Aby ste zas
nemuseli stáť v tých strašných radoch a opäť cez to všetko prechádzať.”
…