środa, 31 sierpnia 2016

Cytryny i grejpfruty / Citróny a grapefruity

Sierpień dobiega końca. Niby z dwójką małych dzieci w domu trudno mówić o klasycznych „wakacjach”, ale wycisnęliśmy te letnie miesiące jak cytrynę. Polska, Słowacja, Austria, Węgry. Rodzina, przyjaciele, nowe znajomości. Upały i deszczowe dni. Zbite kolano, pierwszy ząb, czerwone mokasyny, nowy kolor włosów (każde należy oczywiście przypisać innemu członkowi rodziny :)). Dobry czas.

Nie byłabym jednak sobą, gdybym do tej beczki miodu nie dodała łyżki dziegciu.

Powrót na Słowację po miesiącu bycia w Polsce był… trudny. Irytował mnie wszechobecny język słowacki, drażniło plątanie się własnego języka, denerwowało zapominanie słówek. I znowu czułam się obco. Trwało to tylko krótką chwilę, ale dało się we znaki. Byłam rozdarta. Nie mogłam już doczekać się, kiedy wrócę do domu, do męża, do uwielbianego kawowego zwyczaju z B., do wysłuchiwania zwariowanych historii szwagierki. A jednocześnie tak bardzo chciałam móc to wszystko połączyć jakoś z Polską. Trudna sprawa. Niewykonalna.

A potem? A potem znowu było dobrze. Nie mogę powiedzieć, ani że lubię Bratysławę, ani że jej nie lubię. Szczerze powiedziawszy wciąż jest to dla mnie nie do końca poznane miasto, wciąż jest tu pełno drzemiących, niewykorzystanych jeszcze możliwości. Bo ciąża, bo małe dzieci, bo karmienie piersią, bo przemieszczanie się z wózkiem. Chcąc, nie chcąc, jestem przede wszystkim mamą, na bliższe spotkanie z Bratysławą przyjdzie jeszcze czas. Ale… doceniam jej położenie. To niesamowite móc w ciągu 5 minut znaleźć się w Austrii, a po 10 przekroczyć granicę z Węgrami. Fajnie jest móc korzystać nie tylko z piękna słowackiego krajobrazu, ale też wyskoczyć do jednych czy drugich sąsiadów (tylko czemu akurat do tych najbliższych sercu mamy najdalej? :)). Moje ukochane Wybrzeże nie stwarzało takich możliwości :).

Cytując klasyka: czasem słońce, czasem deszcz ;). W jednej z chwil słabości powiedziałam M., że ja jestem szczęśliwa i nieszczęśliwa jednocześnie. I ja nie umiem inaczej. Coś w tym faktycznie jest. Nie jest to skarga, nie jest to pretensja, nie jest to prośba o pocieszenie czy inne cudo. To po prostu fakt. Jak to, że grejpfrut (skądinąd ulubiony owoc mojego męża) jest gorzki i słodki jednocześnie. Takie 2 w 1 ;). Jasne, że pewnie dałoby się i trzeba z tym raz coś zrobić. Posypać cukrem. Czy coś. Ale póki co moje życie jest właśnie takie. Grejpfrutowe. Wyjadam pomalutku i staram się nie krzywić. 

Trochę wspomnień z wakacji...

August sa končí. S dvomi malými deťmi doma sa vraj nedá veľmi hovoriť o klasických „prázdninách”, ale vytlačili sme tie letné mesiace ako citrón. Poľsko, Slovensko, Rakúsko, Maďarsko. Rodina, priatelia, noví známi. Horúčavy aj daždivé dni. Rozbité koleno, prvý zub, červené mokasíny, nová farba vlasov (každú z tých vecí treba, samozrejme, pripísať inému členovi rodiny :)). Dobrý čas.

Nebola by som to však ja, keby som do toho súdka s medom nepridala za lyžicu dechtu.

Návrat na Slovensko po mesiaci v Poľsku bol... náročný. Hnevala ma všadeprítomná slovenčina, znervózňovalo pletenie vlastného jazyka, zlostila som sa na zabudnuté slovíčka. A znova som sa cítila cudzo. Trvalo to iba krátku chvíľu, ale zasiahla ma. Bola som zmätená. Už som sa nemohla dočkať, kedy sa vrátim domov, k manželovi, k skvelému kávičkovému zvyku s B., k počúvaniu bláznivých historiek mojej švagrinej. A zároveň by som tak veľmi chcela nájsť spôsob, ako to prepojiť s Poľskom. Ťažká úloha. Nevykonateľná.

A potom? Potom bolo znovu dobre. Nedá sa povedať, že by som mala rada Bratislavu, ani že by som ju nemala rada. Úprimne, je to pre mňa stále nie celkom známe mesto, ešte vždy je tu plno spiacich, zatiaľ nevyužitých možností. Tehotenstvo, malé deti, dojčenie, premiestňovanie sa s kočíkom... Chtiac nechtiac, som predovšetkým mama, na bližšie stretnutie s Bratislavou ešte bude čas. Ale... vysoko hodnotím jej polohu. Je to neuveriteľné, že za 5 minút sa môžem ocitnúť v Rakúsku a po 10 prekročiť hranice s Maďarskom. Je fajn môcť sa tešiť nielen z krásnej slovenskej krajiny, ale tiež vybehnúť k jednému či k druhému susedovi (prečo máme však akurát k tým srdcu najbližším tak ďaleko? :)). Moje milované poľské pobrežie neponúkalo takéto možnosti :).

Citujem klasika: niekedy veselo, niekedy smutno ;). V jednej z chvíľ slabosti som povedala M., že som šťastná i nešťastná zároveň. A nedokážem to zmeniť. Niečo na tom skutočne je. Nie je to ani sťažnosť, ani výčitka, ani prosba o potešenie či čokoľvek iné. Proste to tak je. Podobne ako grapefruit (mimochodom, obľúbené ovocie môjho muža), horké a sladké súčasne. Také 2 v 1 ;). Jasné, že by sa s tým dalo niečo spraviť a raz aj bude treba. Posypať cukrom alebo niečo podobné. Ale nateraz je môj život práve taký. Grapefruitový. Pomaličky ho jem a snažím sa nemraštiť tvár.