czwartek, 27 grudnia 2018

Čo viac dať / Czego więcej dać


Takto koncom roka zvyknú noviny a rôzne iné internety bilancovať. Osobnosti a antiosobnosti roka, najlepšie knižky, filmy, albumy, najsmutnejšie udalosti, kto známy umrel a komu sa narodilo dieťa a podobne. Ja nie som veľmi typ ani na bilancie a už vôbec nie na nejaké predsavzatia, ale uvedomujem si, že v tomto roku sa mi v živote zopakovalo, hoci v menšom rozsahu, obdobie, ktoré zvyknem radiť medzi najvýznamnejšie. Takto pred piatimi rokmi sme začínali žiť v Poľsku, ja som opustil prácu a zostal som doma. Ja, N., MN. a občas nejaká príležitostná práca. Dvojročná materská dovolenka.

Myslím si, že ten čas bol veľmi dôležitý vo formovaní môjho vzťahu s dcérkou. Bol som pri všetkých jej “prvýchkrátoch”. Na vlastné oči som videl, ako rastie, ako vie čoraz viac, ako chytá prvé knižky, najprv do úst, neskôr aj do rúk, ako robí prvý krok a ako formuje prvé slová. Prešiel som nespočetnekrát mestom, kde sme bývali, s kočiarikom, prečítal pri tom iks knižiek. Nebol som a už som ani nezostal otcom pomáhačom, čo vypomáha v domácnosti podobne ako pani, ktorá príde raz za čas umyť okná. Odvtedy dobre viem, kde je moje miesto a že ho mám veľmi rád.

No a v súvislosti s tým celým poľsko-slovenským svetom to bol tiež čas, keď sme malú obdarovávali rovnocenne oboma jazykmi. Mal som to šťastie, že som nemusel odchádzať každý deň do práce a sledovať ju ráno pri odchode, ako sa prebúdza, a večer po príchode, ako pozerá večerníček a pomaličky smeruje do postieľky. Myslím si, že aj vďaka tomu a našej domácej jazykovej politike (každý vo svojom jazyku) je MN. výborná v oboch jazykoch a malý DJ. sa k tomu veľkými krokmi približuje. Klobúk dolu pred všetkými, ktorí niečo podobné dosiahnu aj bez toho komfortu, ktorý sme mali my.

V tomto roku mal DJ. tretie narodeniny a asi niekde na prelome augusta a septembra som čítal vo svojom obľúbenom poľskom týždenníku o otcovských dovolenkách, takých naozajstných, platených, zo zamestnania (lebo pred tými piatimi rokmi som bol zamestnaný sám u seba a nie na oficiálnej materskej). S malou dušičkou som sa spýtal svojho šéfa, čo by na niečo také povedal. No a podarilo sa! Hoci iba na dva mesiace, počas ktorých som sa zaviazal čo-to v práci potiahnuť, ale mohol som byť doma! Tentokrát s malým DJ.

Priznávam, opäť to bol krásny čas. Najprv som N. liezol doma dosť na nervy, lebo som nabúral všetky rutinné postupy, kde má čo byť, čo sa má kedy odohrať, kto čo spraví a podobne. Ale postupne sa to vyrovnalo. Chodili sme na detské ihriská, do fantastického materského centra, kde sa DJ. zaľúbil do tety Lenky, boli sme vláčikom u tety Anky, chodili sme na prechádzky a v zásade všetko sme robili spolu. Okrem toho sme chodili všelikade aj s MN. a N. mala pokoj v príprave na príchod maličkého. Ako to ja zvyknem zhodnotiť, bol to oveľa intenzívnejší čas ako predtým. Nestihol som si počas celej svojej “dovolenky” pozrieť ani jeden seriál na Netflixe, s životopisom Pilsudského sa borím už od začiatku materskej, ale prežil som krásny, intenzívny čas so svojimi deťmi, a to je celkom na nezaplatenie. Teším sa na tretiu edíciu :).

Želám všetkým priateľom a čitateľom, aby sme v Novom roku, ktorý vítame, vedeli dať našim blízkym to najvzácnejšie - náš čas a našu pozornosť. Aj na jednu, aj na druhú stranu Tatier nech zavíta duch radosti a pokoja, vďaka ktorému môžeme byť ešte kúsok lepší nielen cez sviatočné obdobie, ale po celý rok. No a my sa Vám ozveme najbližšie už v rozšírenej zostave :).




Pod koniec roku w gazetach i różnych innych internetach można znaleźć mnóstwo podsumowań. Osobowość i antyosobowość roku, najlepsze książki, filmy, albumy, najsmutniejsze wydarzenia, kto ze znanych ludzi umarł, a komu narodziło się dziecko itp. Podsumowania to niespecjalnie moja działka, podobnie zresztą jak jakieś postanowienia, ale mam świadomość, że w tym roku w moim życiu powtórzył się – chociaż w mniejszym wymiarze – okres, który uważam za jeden z najbardziej znaczących. Pięć lat temu o tej porze zaczynaliśmy żyć w Polsce, zrezygnowałem z pracy i zostałem w domu. Ja, N., MN. i od czasu do czasu jakieś zlecenia. Dwuletni urlop wychowawczy.

Uważam ten czas za bardzo ważny z perspektywy kształtowania mojej relacji z córką. Byłem przy jej wszystkich „pierwszych razach”. Na własne oczy widziałem, jak rośnie, jak odkrywa coraz więcej, jak sięga po pierwsze książki, najpierw by trzymać je w buzi, potem w ręku, jak stawia pierwsze kroki i jak wymawia pierwsze słowa. Niezliczoną ilość razy przespacerowałem się z wózkiem po okolicy, w której mieszkaliśmy, przeczytałem podczas tych wędrówek milion książek. Nie byłem i nigdy nie stałem się ojcem pomocnikiem, który pomaga w domu niczym pani, która przyjdzie od czasu do czasu umyć okna. Od tamtego czasu dobrze wiem, gdzie jest moje miejsce i jak bardzo je sobie cenię.

W związku z tym całym polsko-słowackim światem był to też czas, w którym obdarowaliśmy małą po równo obydwoma językami. Miałem to szczęście, że nie musiałem wychodzić codziennie do pracy i obserwować przed wyjściem, jak mała się budzi, a wieczorem po powrocie, jak ogląda dobranockę i zmierza pomalutku do spania. Myślę, że również dzięki temu i naszej domowej polityce językowej (każde posługuje się swoim językiem) MN. radzi sobie wspaniale z obydwoma językami, a mały DJ. zmierza w tym samym kierunku wielkimi krokami. Czapki z głów przed wszystkimi, którzy osiągają podobny efekt bez tego komfortu, który mieliśmy w naszych początkach my.

W tym roku DJ. obchodził trzecie urodziny i jakoś na przełomie sierpnia i września czytałem w moim ulubionym polskim tygodniku o urlopach ojcowskich, takich prawdziwych, płatnych, załatwionych w miejscu pracy (ponieważ 5 lat temu byłem zatrudniony sam u siebie, nie miałem oficjalnego urlopu wychowawczego). Z duszą na ramieniu spytałem swojego szefa, co by na coś takiego powiedział. I udało się! Chociaż tylko na dwa miesiące, podczas których zobowiązałem się do kontynuowania niektórych projektów w pracy, jednak mogłem być w domu! Tym razem z małym DJ.

Przyznaję, ponownie był to piękny czas. Najpierw działałem N. na nerwy, ponieważ zburzyłem całą rutynę dnia codziennego; gdzie co ma leżeć, kiedy co ma mieć miejsce, kto co robi itp. Ale stopniowo wszystko się poukładało. Chodziliśmy z DJ. na place zabaw, do fantastycznego centrum rodzinnego, gdzie DJ. zakochał się w cioci Lence, pojechaliśmy pociągiem do cioci Anki, chodziliśmy na spacery i właściwie wszystko robiliśmy razem. Poza tym zabieraliśmy w różne w miejsca też MN., dzięki czemu N. mogła w spokoju przygotować wszystko na narodziny kolejnego członka rodziny. Jak to oceniam? Był to znacznie intensywniejszy czas niż przedtem. Podczas całego „urlopu” nie zdążyłem obejrzeć na Netfliksie ani jednego serialu, z biografią Piłsudskiego męczę się już od początku mojej przerwy w pracy, ale przeżyłem piękny, intensywny czas ze swoimi dziećmi, co jest absolutnie bezcenne. Cieszę się na trzecią edycję! :)

Życzę wszystkim przyjaciołom i czytelnikom, abyśmy w Nowym Roku, który niedługo przywitamy, umieli dać naszym bliskim to najcenniejsze – nasz czas i uwagę. Zarówno na jedną, jak i na drugą stronę Tatr niech zawita duch radości i pokoju, dzięki któremu możemy być odrobinę lepsi nie tylko w czasie świąt, ale przez cały rok. My tymczasem odezwiemy się do Was ponownie już w powiększonym składzie :).

piątek, 30 listopada 2018

Obrazki z wystawy / Obrázky z výstavy


Dziś post niczym obrazki z wystawy (przy okazji polecam piękny cykl miniatur fortepianowych Modesta Musorgskiego pod tym właśnie tytułem). Krótko, na różne tematy, klik klik. Przyznaję, na więcej mnie nie stać. Do oficjalnego terminu porodu zostało 40 dni (choć życzę sobie, by wszystko skończyło się jednak ciut szybciej), ledwo daję radę wytrzymać w pozycji siedzącej dłużej niż godzinę, a w głowie mam absolutne kongo (milion rzeczy, o których muszę pamiętać i które muszę zdążyć zrealizować przed godziną zero). No to lecimy.

Dostawa

Nie będę owijać w bawełnę, pewnie wielu z was wie, jak to jest z rynkiem polskim i rynkiem słowackim – ten pierwszy jest po prostu większy i często wyraźnie tańszy. Nieraz się przekonaliśmy, że bardziej opłaci nam się coś sprowadzić z Polski, niż kupić z dostawą na Słowacji. We wrześniu to była kanapa (tym razem zaszaleliśmy – nie dość, że sprowadziliśmy kanapę z Polski, to jeszcze produkt polski wyprodukowany w Polsce!; sprawdza się zresztą znakomicie), a w październiku miało to być łóżko piętrowe dla naszych dzieciaków. Wybór większy, ceny lepsze (łóżka piętrowe sprzedawane na Słowacji to najczęściej produkty sprowadzane z Polski, serio), zamówienie wykonane, mejl z terminem dostawy otrzymany, aż tu nagle… klops. Mój brzuch coraz większy, czas nas nagli, bo DJ. ma się wyprowadzić z sypialni rodziców do siostry jak najszybciej, a tu najpierw opóźnienie nr 1, bo doszło do jakiegoś wypadku samochodowego dostawcy i nastąpiła konieczność wymiany uszkodzonej części łóżka, a potem opóźnienie nr 2, bo  dystrybutor popełnił błąd i wysłał łóżko do… Słowenii. Tak, Słowenii. Tak, nieustannie znajdują się ludzie mylący Słowację ze Słowenią. My jak na szpilkach, a tu trzy tygodnie obsuwy. Łóżko dotarło w końcu w listopadzie. Na dodatek wszystkie nasze plany wzięły w łeb i musieliśmy je zmontować we dwójkę z M. Podnoszenie całego górnego łóżka, by je postawić na dolne, to był nie lada wyczyn. Przez dwa dni potem miałam wrażenie, że zaraz urodzę ;). No cóż, z dostawami bywa różnie… Choć dalej polecam produkty z Polski ;).

Bratysława

Byłam niedawno w salonie kosmetycznym, robiłam sobie manicure. Obsługiwała mnie Rosjanka pochodząca z Moskwy. Mały szok. Od kilku lat żyje na Słowacji. Owszem, są rzeczy, których jej brakuje, najbardziej kultury (wspomniała balet, wiadomo :)). Ale za nic by nie wymieniła tego bratysławskiego spokoju, wolnego tempa, luzu. Fiuuuuuu. Refleksja? Ja chyba nie wiem, co lubię w Bratysławie. Po tych trzech latach przywykłam, mam swoje miejsca i ścieżki, jestem dość spokojna i dość zadowolona z mojego życia, mamy w tej koszmarnie pokolorowanej, zastawionej blokami Petržalce wspaniały dom, otoczony zielenią (tak!). Ale czy ja zrezygnowałam tak z Trójmiasta dla bratysławskiego spokoju, jak ta Rosjanka z Moskwy? Nie, chyba nie jestem w tym miejscu.

Koncert…

Świętowaliśmy niepodległość, wybrałyśmy się więc z mamą na uroczysty koncert organizowany przez polską ambasadę w Słowackim Teatrze Narodowym. Piękna gala, na scenie m. in. polski Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk”. Przed występem odśpiewany hymn Polski i hymn Słowacji. Kapitalna sprawa. W oczach łzy wzruszenia, gardło ściśnięte. Ten polsko-słowacki galimatias ma w moim życiu głęboki sens i wyrył się mocno w moim sercu.

…i mama

To przeżywanie 100 lat niepodległości tak daleko od domu, ale z mamą, było jakieś szczególniejsze, bardziej wartościowe. I tu nie chodzi o flagę, kotyliony, śpiewanie hymnu, czy uroczysty obiad, bo zrobilibyśmy pewnie wszystko to samo bez mamy. Ale mama to polski dom, polskie wspomnienia, polskie wychowanie, polskie smaki, polska tradycja. Po prostu ogromny kawał mojej Polski. To chyba to. Dziękuję Ci, mamo, za Twoją obecność. I za całą resztę, bo Twoja pomoc w ostatnich tygodniach była nieoceniona.

Pasowanie na ucznia

Polska szkoła, pierwsza klasa i pasowanie na ucznia. Byłam bardzo przejęta. To wielkie przeżycie, wiecie? Może tym większe, im bardziej mnie to wszystko zaskoczyło, im mniej byłam na tę zmianę przygotowana. Moja córka w kartonowym birecie na głowie, z dyplomem pierwszaka w ręku, cud malina :). A że wydarzenie to było połączone w szkole z uczczeniem stulecia niepodległości i dodatkowo starsze dzieci śpiewały pieśni patriotyczne i przemawiał polski konsul oraz dyrektor Instytutu Polskiego, tym bardziej zapadło mi w pamięć. Fajnie być częścią takiej społeczności. (Swoją drogą MN. dostała już pierwszą lekturę! „Karolcię”! I coraz ładniej pisze! :))

Kula

To aktualnie ja. Najnowszy przyszły członek mojej słowackiej rodziny (wiecie, dwóch szwagrów i szwagierka równa się troje potencjalnych przyszłych członków rodziny) stwierdził na początku listopada (po kilkunastu dniach od poprzedniego spotkania), że brzuch mi urósł. Nie da się ukryć, w ciąży brzuchy kobiet mają to do siebie, że rosną. A mój sprawia, że już nie chodzę, już się toczę. W czwartek przekazałam naszą wspólną kartę stałego klienta z pływalni szwagierce. Pora przerwać pływanie na najbliższe miesiące (choć i tak jestem z siebie dumna, że wytrwałam do listopada). Najchętniej zapadłabym w sen zimowy, ale to mi jakoś nie wychodzi. Więc byle wytrwać do godziny zero. Bądźcie dla mnie wyrozumiali. Nie spełnię w tym roku obietnicy złożonej sobie i wam na 5-lecie bloga o jego unowocześnieniu czy uaktualnieniu. Ale to cały czas mój wspaniały kawałeczek internetu. I to też dzięki wam. Więc dziękuję! I trzymajcie za mnie kciuki w nadchodzących kilkudziesięciu dniach.





Dnešný blog je ako obrázky z výstavy (pri tej príležitosti odporúčam krásny cyklus klavírnych miniatúr Modesta Musorgského pod týmto názvom). Krátko, o rôznych veciach, cvak cvak. Priznávam, na viac teraz nemám. Do oficiálneho termínu pôrodu mi zostalo 40 dní (aj keď si želám, aby sa to celé skončilo trošku skôr), ledva vydržím sedieť dlhšie ako hodinu a v hlave mám absolútny mišmaš (milión vecí, na ktoré musím myslieť a ktoré musím stihnúť pred hodinou H). Poďme na to!

Doručovanie

Budem otvorená, určite mnohí z vás vedia, ako je to s poľským a so slovenským trhom – ten prvý je jednoducho väčší a často aj výrazne lacnejší. Viackrát sme sa presvedčili, že sa nám oplatí niečo priviezť z Poľska, a nie kúpiť na Slovensku. V septembri to bola pohovka (tentokrát sme sa odviazali – objednali sme si pohovku z Poľska a ešte k tomu aj poľský výrobok – výborne sa osvedčila!) a v októbri mala prísť poschodová posteľ pre naše deti. Väčší výber, lepšie ceny (poschodové postele predávané na Slovensku sú väčšinou importované z Poľska, naozaj!), výrobok pripravený, mejl s termínom doručenia sme tiež mali, a tu... problém. Brucho mám čoraz väčšie, času čoraz menej, pretože DJ. sa má presťahovať od rodičov k sestre čo najrýchlejšie, a vtom oneskorenie č. 1 lebo kuriér mal nejakú nehodu a bolo treba vymeniť poškodenú časť postieľky, a potom oneskorenie č. 2, pretože dispečer sa pomýlil a odoslal posteľ do... Slovinska. Áno, Slovinska. Áno, stále sa nájdu ľudia, ktorí si mýlia Slovensko so Slovinskom. My sme už boli ako na ihlách a k tomu tri týždne meškania. Posteľ napokon dorazila v novembri. Navyše, všetky naše plány vzal čert a museli sme ju postaviť vo dvojici s M. Dvíhanie celej hornej postele, aby ju bolo možné postaviť na dolnú, to bol výkon. Dva dni som potom mala pocit, že každú chvíľu porodím ;). Čo už, s doručovaním to býva všelijaké... Aj tak stále odporúčam výrobky z Poľska ;).

Bratislava

Nedávno som bola na manikúru v kozmetickom salóne. Obsluhovala ma Ruska pochádzajúca z Moskvy. Malý šok. Už niekoľko rokov žije na Slovensku. Samozrejme, sú veci, ktoré jej chýbajú, najviac kultúra (pravdaže, spomenula balet :)). Za nič by však nevymenila ten bratislavský pokoj, pomalé tempo, uvoľnenosť. Fúúúú. Čo to má so mnou? Asi neviem, čo mám rada v Bratislave. Po tých troch rokoch som si zvykla, mám tu svoje miesta a chodníčky, som pomerne spokojná so svojim životom, máme v tej hrozne farbistej Petržalke plnej činžiakov krásny domov, obklopený zeleňou (áno!). Vzdala som sa však Trójmiasta v prospech bratislavského pokoja ako tá Ruska z Moskvy? Nie, to nie je moja situácia.

Koncert…

Oslavovali sme nezávislosť, vybrali sme sa teda s mamou na slávnostný koncert organizovaný poľským veľvyslanectvom v Slovenskom národnom divadle. Krásna slávnosť, na scéne bol napr. poľský súbor „Śląsk”. Pred vystúpením sa spievala poľská a slovenská hymna. Úžasný pocit. V očiach slzy dojatia, hrdlo stisnuté. Ten poľsko-slovenský galimatiáš má v mojom živote hlboký zmysel a je silno vyrytý v mojom srdci.

…a mama

Prežívanie storočnice nezávislosti tak ďaleko od vlasti, ale s mamou, bolo akési viac výnimočné, cennejšie. A nejde iba o zástavu, odznaky, spev hymny či slávnostný obed, pretože to isté by sme zrejme robili aj bez mamy. Mama je však poľský domov, poľské spomienky, poľská výchova, poľské chute, poľské tradície. Jednoducho obrovský kus môjho Poľska. Asi toľko. Ďakujem Ti, mama, za Tvoju prítomnosť. Aj za celý zvyšok, pretože Tvoja pomoc bola v ostatných týždňoch nedoceniteľná.

Pasovanie za žiaka

Poľská škola, prvá trieda a pasovanie za žiaka. Bola som veľmi dojatá. To je veľký zážitok, viete? Možno o to väčší, o čo ma to všetko viac prekvapilo a o čo menej som na tú zmenu bola pripravená. Moja dcéra s kartónovou čiapkou na hlave, s diplomom prváčika v ruke, no krása :). Táto udalosť bola spojená s oslavou storočnice nezávislosti, staršie deti spievali národné piesne a príhovor predniesol poľský konzul a riaditeľ Poľského inštitútu – o to viac mi to zostalo v pamäti. Je fajn byť súčasťou takého spoločenstva. Inak, MN. dostala svoje prvé povinné čítanie! A čoraz krajšie píše! :)

Guľa

To som momentálne ja. Najnovší budúci člen mojej slovenskej rodiny (viete, dvaja švagrovia a jedna švagriná rovná sa traja potenciálni budúci členovia rodiny) na začiatku novembra, po niekoľkých dňoch od predchádzajúceho stretnutia, vyhlásil, že sa mi zväčšilo brucho. Nepochybne je to tak, bruchá tehotných žien zvyknú rásť. Vďaka tomu môjmu už nechodím, ale sa kotúľam. Vo štvrtok som odovzdala našu spoločnú zákaznícku kartu z plavárne švagrinej. Prišiel čas prerušiť na niekoľko mesiacov plávanie (ale aj tak som na seba hrdá, že som vydržala do novembra). Najradšej by som upadla do zimného spánku, ale to sa mi nedarí. Stačí teda aspoň vydržať do hodiny H. Buďte voči mne zhovievaví. V tomto roku nesplním svoj sľub, že na 5. výročie blog zaktualizujem a zmodernizujem. Stále je to však môj úžasný kúsoček internetu. A to aj vďaka vám. Ďakujem za to! A držte mi palce počas najbližších dní.

środa, 31 października 2018

Drugie dno / Druhé dno


Dostałam ostatnio cios. Jeden z tych bardziej bolesnych, prosto w serce. Aż zabrakło mi tchu. Przez kilka dni byłam rozsypana na tysiące małych kawałeczków i kompletnie nie mogłam się pozbierać. Uderzyła mnie moja samotność.

To nie tak, że się z tą samotnością nie znamy. Właściwie na co dzień żyjemy całkiem zgodnie. Ale zwyczajnie nie byłam przygotowana na wydarzenia, które nastąpiły w minionym miesiącu, nie zdążyłam założyć zbroi, nie zdążyłam postawić gardy.

Co się takiego stało? Niby nic, ot, powód do dumy. Moja córka chodzi do „zerówki” w przedszkolu, ale gdy poszła na zajęcia dla przedszkolaków przy Szkole Polskiej, wyróżniała się na tyle, że zaproponowano nam, by dołączyła na zajęcia do pierwszej klasy. Pierwotnie nie chcieliśmy niczego przyspieszać, mała skończy w listopadzie 6 lat, w obu naszych krajach powinna rozpocząć naukę w tym samym roku szkolnym, 2019/2020, i uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Ale nie da się ukryć, że MN. jest molem książkowym, typem intelektualistki. Na hasło „szkoła” zaświeciły się jej oczy. W ten sposób decyzja podjęła się sama, jakoś poza nami i naszymi planami.

Tymczasem temat rozpoczęcia przez moje najstarsze dziecko szkoły był jednym z tych, który od dawna w tym moim życiu na obczyźnie wzbudzał we mnie olbrzymi lęk. Nie, nie dlatego, że mam problem z wypuszczeniem małej MN. z rodzinnego gniazda. Po prostu w tym jednym wydarzeniu – rozpoczęciu nauki – skupia się całe mnóstwo przeróżnych moich emocji, wyobrażeń, niepokojów.

Żeby to lepiej wytłumaczyć, muszę na chwilę cofnąć się w czasie.

Moja cudowna mama poświęciła mi i mojemu bratu bardzo, bardzo dużo siebie, swojego czasu, swojej uwagi (mamo, dziękuję :*). Szkoła to była głównie jej domena, bo tata miał zdecydowanie mniej czasu i cierpliwości. Mama pomagała w lekcjach, mama pilnowała, mama organizowała i była zaangażowana w życie szkolne i klasowe. Żeby nie było – nie wyręczała nas, byliśmy z moim bratem całkiem kumatymi dziećmi ;). Ale mama była bardzo ważnym filarem tej naszej drogi edukacyjnej, zwłaszcza gdy poszłam jeszcze do szkoły muzycznej i przez kilkanaście lat ciągnęłam dwie szkoły równolegle.

Na takiej bazie powstało więc moje wyobrażenie o supermamie. Taką mamą dla moich dzieci, gdy pójdą do szkoły, zawsze chciałam być. Tymczasem związek międzynarodowy rozbija kolejne wyobrażenia – o idealnym związku z kolegą „zza rogu”, o mieszkaniu blisko domu rodzinnego, o wpadaniu do mamy na popołudniową kawę. I właśnie – o byciu mamą, która pomoże swoim dzieciom w lekcjach, która sprawdzi wypracowanie z polskiego, która przepyta z królów polskich…

Bardzo, bardzo nie chciałam, żeby ten moment nadszedł. By to moje kolejne wyobrażenie rozbiło się w drobny mak. Nie chciałam o tym w ogóle myśleć. I zostałam wzięta z zaskoczenia. Bo choć w Szkole Polskiej moja córka zaczęła naukę polskiego, to jednak poczułam, jakby wszystko wokół z prędkością światła przybliżyło mnie do momentu, w którym podejmie naukę właściwą – z największym prawdopodobieństwem w szkole słowackiej. Gdzie nie będę już w stanie pomóc tak, jakbym chciała…

Uspokajam się, że to przecież jeszcze rok, ale dobrze wiem, że nie ucieknę przed tym. I ta świadomość sprawiła, że te wszystkie październikowe wydarzenia tak bardzo bolały i kosztowały tyle łez.

Tym bardziej, że na zmierzeniu się z własnymi niemożliwymi do zrealizowania marzeniami i wyobrażeniami temat się nie kończy. Kolejna kwestia, która nieuchronnie wiąże się z podjęciem przez nasze dzieci nauki w szkole, to ograniczenia. Obecnie mamy bardzo komfortową sytuację – M. ma sporo wolnego w pracy, ja pracuję z domu, moi rodzice są zawsze otwarci, żeby nas przyjąć, na linii Gdańsk-Wiedeń latają samoloty. Nie jesteśmy w stanie pokonać tego tysiąca kilometrów raz w miesiącu, ale już raz na dwa-trzy nam się udaje. Na dodatek mamy możliwość niewpadania do Polski jak po ogień, bo przy tak dużej odległości naprawdę szkoda by było jechać tylko na weekend, więc zostajemy najczęściej na 2 tygodnie. Zdaję sobie sprawę, że szkoła stopniowo położy temu kres. A ten czas spędzany w Polsce jest dla mnie szalenie ważny i szalenie cenny. Na dodatek widzę, jak wiele dobrego daje też moim dzieciom.

Już ostatnia istotna sprawa, która nieubłaganie wiąże się ze szkołą, to wejście w grupę, przywiązanie. Mam świadomość, że to naturalne i potrzebne, więc nie mogę powiedzieć, że się tego boję – raczej tego mojej córce życzę. By była szczęśliwa, by odnalazła grono fajnych przyjaciół. Z drugiej strony wiąże się z tym nieuchronne wchodzenie w jedną z kultur i wiele wysiłku, niekoniecznie nagrodzonego sukcesem, będzie nas kosztować zachowanie w domu choć względnej równowagi między słowackością i polskością. To zresztą jest świat idealny, bo zdaję sobie sprawę, że tu nie tylko o chęci chodzi, a życie rządzi się swoimi prawami.

No właśnie, życie rządzi się swoimi prawami. I w końcu po tym wielkim uderzeniu musiałam się podnieść. Ale bardzo wiele mnie to kosztowało. Dlaczego to właśnie samotność mnie tak mocno uderzyła? Bo temat jest dla mnie tak trudny, że nie byłam w stanie go podjąć nawet z moim mężem; jedynym przejawem tej wewnętrznej walki były łzy. I uderzyła mnie świadomość, że w moim najbliższym otoczeniu nie ma nikogo, kto miałby podobne doświadczenia. Kto żyłby na obczyźnie i wychowywał tam dzieci, kto byłby w stanie dostrzec, że w pojęciu „szkoła” kryje się dla mnie coś więcej niż tylko jakiś mityczny koniec tego najbardziej beztroskiego dzieciństwa. Że dla mnie całe zagadnienie ma jeszcze drugie, o wiele głębsze dno, związane z naszą rodzinną dwukulturowością. Zabrakło mi zrozumienia. Miałam ramię, na którym mogłam się wypłakać, ale zabrakło mi serca i ucha, które by mnie cierpliwie wysłuchało, które pomogłoby mi do tych wszystkich lęków nabrać właściwego dystansu, zmierzyć się na spokojnie z tym, co musi nadejść. Bo że będę musiała się z tym w końcu zmierzyć, to pewne. Obym następnym razem była lepiej przygotowana. Muszę. Takie życie wybrałam.

Ławka szkolna MN.

Nedávno ma zasiahol úder. Jeden z tých bolestivejších, priamo do srdca. Až som stratila dych. Niekoľko dní som bola rozbitá na tisícky malých kúsočkov a vôbec som sa z toho nemohla dostať. Zasiahla ma moja osamelosť.

Nie, že by sme s mojou osamelosťou neboli staré známe. V skutočnosti spolu žijeme viac-menej bez nezhôd. Jednoducho som nebola pripravená na udalosti, ktoré sa stali tento mesiac, nestihla som sa obrniť a postaviť hradby.

Čo také sa stalo? Zdalo by sa, že nič, práve naopak, niečo, na čo by som mala byť hrdá. Moja dcéra chodí do poslednej triedy v škôlke, ale keď šla na krúžok pre predškolákov pri poľskej škole, natoľko sa vynímala, že nám navrhli, aby sa pripojila k prvákom. Spočiatku sme nechceli nič uponáhľať, malá bude mať v novembri 6 rokov, v oboch našich štátoch by teda mala začať chodiť do školy v školskom roku 2019/2020 a povedali sme si, že tak to bude najlepšie. Nedá sa však prehliadnuť, že MN je malý knihomoľ, intelektuálny typ. Pri slove „škola” sa jej zablyšťalo v očiach. Takto padlo rozhodnutie samo, akosi mimo nás a našich plánov.

Otázka začiatku školskej dochádzky môjho najstaršieho dieťaťa je však jednou z tých, ktoré vo mne pri mojom živote v inom štáte vzbudzujú obrovský strach. Nie, nie preto, že by som mala problém s vypustením malej MN z rodičovského hniezda. Jednoducho v tej jednej udalosti – začiatku školy – sa sústreďuje celá paleta najrôznejších emócií, predstáv a starostí.

Ak to mám lepšie vysvetliť, musím sa na moment vrátiť späť v čase.

Moja úžasná mama venovala mne i môjmu bratovi veľa zo seba, svoj čas, svoju pozornosť (mama, ďakujem :*). Škola bola hlavne jej doménou, pretože tato mal rozhodne menej času aj trpezlivosti. Mama mi pomáhala pri učení, dávala pozor, organizovala a bola zapojená do života mojej školy i triedy. Nemyslite si, že by robila niečo za nás, to nie, boli sme aj s bratom pomerne šikovní ;). Mama však bola veľmi dôležitým pilierom na tej našej ceste vzdelávaním, zvlášť, keď som ešte začala chodiť do hudobnej školy a dlhé roky som ťahala obe školy súčasne.

Na takomto základe teda vznikla moja predstava o supermame. Takou mamou mojich detí, keď pôjdu do školy, som vždy chcela byť. Avšak medzinárodný vzťah rozbíja stále ďalšie predstavy – o ideálnom vzťahu s kamarátom z vedľajšej ulice, o bývaní v blízkosti rodičov, o poobedňajšej káve s mamou, keď sa nám zachce. A tiež – o bytí mamou, ktorá pomôže deťom pri učení, ktorá skontroluje úlohu z poľštiny a preskúša z poľských kráľov...

Veľmi, veľmi som nechcela, aby tá chvíľa prišla. Aby sa ďalšia moja predstava rozbila na márne kúsky. Nechcela som na to myslieť. A prišlo to úplne nečakane. Hoci sa moja dcéra začala v poľskej škole učiť poľštinu, aj tak som pocítila, akoby sa začal s rýchlosťou svetla približovať moment, keď sa začne to hlavné vzdelávanie – s najväčšou pravdepodobnosťou v slovenskej škole. Kde už nebudem môcť pomáhať tak veľmi, ako by som chcela...

Upokojujem sa, že mám ešte rok, ale dobre viem, že pred tým neutečiem. A to vedomie spôsobilo, že všetky tie októbrové udalosti tak veľmi boleli a stáli toľko sĺz.

To všetko o to viac, že sa to celé nekončí pri konfrontácii skutočnosti s vlastnými, neuskutočniteľnými snami a predstavami. Ďalšou otázkou, ktorá sa nevyhnutne spája so začiatkom školskej dochádzky detí, sú rôzne obmedzenia. Teraz sme vo veľmi pohodlnej situácii – M. má veľa voľna v prácy, ja pracujem z domu, moji rodičia nás vždy radi prijmú, medzi Gdaňskom a Viedňou je letecké spojenie. Nie je možné prekonať tých tisíc kilometrov raz za mesiac, ale raz na dva až tri sa nám darí. Navyše, nemusíme do Poľska prichádzať len na krátky moment, lebo pri takej vzdialenosti by bola skutočne škoda chodiť len na víkend, preto väčšinou zostávame 2 týždne. Uvedomujem si, že so začiatkom školy táto výhoda postupne končí. Avšak ten čas trávený v Poľsku je pre mňa strašne dôležitý a cenný. Vidím tiež, koľko dobra to dáva mojim deťom.

Poslednou významnou záležitosťou, ktorá sa nevyhnutne spája so školou, je bytie súčasťou skupiny, prináležitosť. Je mi jasné, že je to prirodzené a potrebné, nedá sa povedať, že sa toho bojím – skôr to dcérke prajem. Aby bola šťastná, našla si dobrých priateľov. Na druhej strane sa s tým spája ponorenie sa do jednej kultúry – my zas budeme musieť vynaložiť množstvo námahy, nie nevyhnutne odmenenej úspechom, aby sa zachovala aspoň aká-taká rovnováha medzi slovenskosťou a poľskosťou u nás doma. Hovorím tu o ideálnom stave, pretože si uvedomujem, že nie vždy je to otázka vôle. Život má svoje vlastné pravidlá.

Tak je to, život má svoje pravidlá. Napokon som sa aj po tomto údere musela postaviť na nohy. Veľa ma to však stálo. Prečo ma tak veľmi zasiahla práve osamelosť? Lebo táto téma je pre mňa natoľko náročná, že som nebola schopná prebrať ju ani s vlastným mužom. Jediným prejavom toho vnútorného boja boli slzy. Zasiahlo ma vedomie, že v mojom najbližšom okolí nie je nik, kto by mal podobné skúsenosti. Kto žije v inej krajine, vychováva tam deti, kto by bol schopný pochopiť, že v pojme „škola” sa v mojej hlave skrýva aj niečo viac ako len mýtický koniec toho najviac bezstarostného detstva. Že pre mňa má celá táto záležitosť ešte druhé, oveľa hlbšie dno, spojené s dvomi kultúrami v našej rodine. Chýbalo mi pochopenie iného. Mala som rameno, na ktorom som sa mohla vyplakať, ale chýbalo mi srdce a ucho, ktoré by ma trpezlivo vypočulo, ktoré by mi pomohlo získať odstup od tých všetkých strachov, v pokoji sa konfrontovať s tým čo musí prísť. Lebo k tej konfrontácii musí prísť, to je jasné. Kiežby som nabudúce bola lepšie pripravená. Musím byť. Taký život som si zvolila. 


piątek, 28 września 2018

Cena szczęścia / Cena šťastia


Gdy przed tygodniem redaktor audycji Prameň przeprowadzał ze mną i M. wywiad (na który już teraz serdecznie Was zapraszam – będzie nas można usłyszeć /w języku słowackim/ w niedzielę 7 października o godz. 22:05), padło pytanie o wrześniowy post. M. zażartował, że trzeba by o to spytać za kilka dni i rzeczywiście – pomysł na ten wrześniowy wpis przyszedł do mnie właśnie teraz, na 4 dni przed końcem miesiąca. Niektóre teksty nabierają kształtu dużo szybciej, do niektórych robię notatki, a niektóre – jak ten – są wynikiem jakiejś spontanicznej obserwacji naszego polsko-słowackiego galimatiasu, którą chcę się z wami podzielić.

Tym razem padło na najmłodszego członka naszej rodziny, niespełna 3-letniego DJ. O tym, że dzieci potrafią być bardzo różne, nie muszę pewnie żadnego rodzica przekonywać. Tak jest i w naszym przypadku – nasza MN. i mały DJ. rozwijają się w kompletnie inny sposób, w innym tempie, mają szalenie różne temperamenty. Obserwacja ich jest czasem jak oglądanie naprawdę ciekawego serialu, którego scenarzystom nie brakuje pomysłów na nowe rozwiązania nawet podobnych – wydawałoby się – wątków. Tym, który teraz wypłynął na powierzchnię w przypadku DJ., jest… tęsknota. Wiem, odmieniałam już to słowo w moich wpisach przez wszystkie możliwe przypadki, a jednak widzę ją teraz jakby znowu w innym świetle, przez pryzmat DJ.

Zaczęło się niewinnie – DJ. zaczął jakoś częściej wspominać w ostatnich tygodniach babcię B., wypytywać, czy pojedziemy do niej ciuchcią (efekt wakacyjnej fascynacji pociągami :)). W pewnym momencie jednak, gdy już wiedział, że pojedzie do babci samochodem pod koniec miesiąca, zaczął informować o tym otoczenie coraz częściej i częściej, a gdy dzwoniliśmy do babci – chował się, przytulał, miał bardzo nieszczęśliwy wyraz twarzy. Ewidentnie zaczął odczuwać trudności związane z rozłąką, zaczął świadomie tęsknić, zaczęło do niego docierać, że babcia jest daleko i on chce ją zobaczyć, a nie może. Co ciekawe podobne zachowania powtórzyły się już w Polsce, na drugi dzień po spotkaniu z mamą chrzestną DJ., gdy mały usłyszał, że spotka się z nią teraz dopiero na swoich urodzinach. Może to zabrzmi dziwnie, ale dosłownie zobaczyłam przy okazji tych wydarzeń, jak na ramiona małego DJ. zarzuca swój płaszcz tęsknota. Te pierwsze godziny, w których musiał się zmierzyć z nieobecnością bliskich, sprawiały mu trudność, pozbawiały radości. Dotarło do mnie, że on zaczyna wiedzieć, zaczyna rozumieć to, co jest udziałem całej naszej rodziny. Pamiętam, że MN. też przechodziła ten etap, że też musiała się nauczyć trudnej sztuki rozstania, a przynajmniej pogodzić się z faktem, że to stały element naszego życia. Teraz przyszła pora na DJ., choć w moich oczach jest ciągle taki mały.

Ktoś może spytać, skąd się to w ogóle bierze, dlaczego moje dzieci przeżywają to tak mocno. Ja myślę, że to się bierze z miłości. I z rozdarcia, które dzieciaki widzą też w nas, rodzicach. I jeszcze z tego, że codziennie walczymy, by polskość i słowackość, nasze – rodziców – korzenie, były im tak drogie, były równie ważne. Nasze dzieci żyją w ciepłym, przytulnym kokonie, otoczone przez ludzi, którzy je bardzo kochają, ale… ten kokon budują ludzie rozsiani bardzo, bardzo daleko. Ta bliskość mimo oddalenia ma swoją cenę.

A łatwiej po prostu nigdy nie będzie. Za 10 dni wyjedziemy z Polski i… wrócimy dopiero za ponad pół roku, na Wielkanoc. Z jeszcze jednym przyszłym adeptem szkoły tęsknoty. Za to wraz z jego narodzinami jeszcze bogatsi w pokłady miłości. Tak to chyba musi być – nasz galimatias ma swoją cenę. A my ciągle chcemy ją płacić.




Keď so mnou a s M. pred týždňom robil redaktor relácie Prameň rozhovor (na počúvanie ktorého Vás srdečne pozývam – budete nás môcť počuť / po slovensky / v nedeľu, 7.10. o 22:05), padla otázka o septembrovom príspevku. M. žartoval, že naň sa treba spýtať až o niekoľko dní a naozaj – nápad na tento septembrový post som dostala práve teraz, 4 dni pred koncom mesiaca. Niektoré texty dostávajú kontúry oveľa dlhšie, k niektorým si robím poznámky a niektoré – ako tento – sú výsledkom nejakého spontánneho pozorovania nášho poľsko-slovenského galimatiášu, o ktoré sa chcem s Vami podeliť.


Tentokrát prišiel rad na najmladšieho člena našej rodiny, takmer trojročného DJ. O tom, že deti dokážu byť veľmi odlišné, nemusím isto žiadneho rodiča presviedčať. Je tak aj v našom prípade – naša MN a malý DJ sa rozvíjajú úplne rôzne, v inom tempe, majú totálne rozdielne temperamenty. Pozorovať ich často pripomína pozeranie veľmi zaujímavého seriálu, ktorého scenáristi majú kopu nápadov na nové riešenia, dokonca aj v prípade veľmi podobných situácií. To, čo teraz vyplávalo na povrch v prípade DJ, je... clivota (podľa slovníka: smutná túžba za niečím/niekým). Viem, toto slovo sa už v mojich textoch vyskytlo v mnohých kontextoch, ale teraz ho predsa vidím akoby v inom svetle, cez prizmu DJ.

Začalo sa to nevinne – DJ začal v posledných týždňoch akosi častejšie spomínať starkú B., pýtať sa, či k nej pôjdeme vláčikom (v dôsledku prázdninovej fascinácie železnicou :)). V istom momente, keď už vedel, že pôjde k starkej koncom mesiaca autom, začal o tom čoraz častejšie informovať svoje okolie, a keď sme starkej telefonovali, schovával sa, túlil a mal veľmi nešťastný výraz v tvári. Evidentne začal pociťovať ťažkosti spojené s odlukou, začalo sa mu vedome cnieť, začalo mu dochádzať, že starká je ďaleko, on ju chce vidieť, ale nemôže. Zaujímavé bolo, keď sa takéto správanie zopakovalo aj v Poľsku, na druhý deň po jeho stretnutí s krstnou mamou, keď počul, že sa s ňou stretne až na oslave svojich narodením. Môže to znieť zvláštne, ale doslova som pri tejto príležitosti videla, ako plecia malého DJ zahaľuje clivota. Tie prvé chvíle, v ktorých sa musel zmieriť s neprítomnosťou blízkych, boli preňho veľmi ťažké, vzali mu radosť. Došlo mi, že on začína vedieť, začína rozumieť to, čo je údelom celej našej rodiny. Pamätám si, že MN tiež prechádzala tou fázou, že sa musela naučiť náročnému umeniu odlúčenia alebo sa prinajmenšom vyrovnať so skutočnosťou, že je stálou súčasťou nášho života. Teraz prišiel rad na DJ, hoci v mojich očiach je stále taký maličký.

Niekto by sa mohol spýtať, odkiaľ to vôbec pramení, prečo to moje deti tak silno prežívajú. Myslím si, že sa to berie z lásky. A z rozorvania, ktoré deti vidia tiež na nás, svojich rodičoch. A tiež z toho, že každodenne bojujeme o to, aby poľskosť a slovenskosť, naše korene, boli aj pre ne drahé a rovnako dôležité. Naše deti žijú v teplej, prítulnej kukle, obklopení ľuďmi, ktorí ich veľmi ľúbia, ale... tú kuklu tvoria ľudia rozsiati veľmi, veľmi ďaleko. Taká blízkosť napriek odlúčeniu má svoju cenu.

Ľahšie to proste nikdy nebude. O 10 dní odídeme z Poľska a... vrátime sa až o viac ako pol roka, na Veľkú Noc. S ďalším budúcim adeptom školy clivoty. Avšak po jeho narodení budeme ešte bohatší na poklady lásky. Tak to asi musí byť – náš galimatiáš má svoju cenu. A my ju stále chceme platiť.

piątek, 31 sierpnia 2018

Co powie tata / Na to je tato


Jest w sierpniu coś takiego, co sprawia, że nie lubię tego miesiąca. Nadchodzi to pomalutku, rośnie, rośnie, rośnie, by osiągnąć swoje apogeum ostatniego dnia. Czyli dzisiaj. Koniec wakacji i powrót do natłoku codziennych obowiązków? Nadchodząca jesień? Zmęczenie powyjazdowe? Nieutulona jeszcze w pełni tęsknota za domem? Pewnie wszystko po trochu. Tak czy siak siedzę właśnie sama na kanapie i posyłam temu sierpniowemu potworowi bardzo krzywy uśmiech.

A przecież sam miesiąc przyniósł tyle pięknych rzeczy. Stało się, po kilku (za długich) latach doczekałam się wreszcie porządnego instrumentu klawiszowego. Wymieniliśmy dla niego kanapę, przemeblowaliśmy cały salon, pozbyliśmy się całkiem ładnej sumki pieniędzy jak na nasze możliwości, ale jest, stoi, cieszy oko i ucho (tylko czy to wszystko nie oznacza, że zostaniemy w Bratysławie jeszcze dłużej?). Pojechaliśmy też na wspaniałe rodzinne wakacje na Węgry (to mój ulubiony kierunek, za rok też jedziemy :)). 4 cudowne dni spędzone tylko z dzieciakami i M. na zwiedzaniu, kąpielach w basenie i obżeraniu się wakacyjnymi przysmakami. Oprócz tego M. zabrał mnie dość niespodziewanie na weekend do Holandii. Eindhoven było dla mnie totalnym odkryciem. Nie mogę powiedzieć, żeby powrót do petržalskiej architektury i komunikacji był potem łatwym przeżyciem ;).

A wszystkie te dni spędzone u słowackich dziadków? Radość dzieciaków, wieczne zabawy w ogrodzie, komfort niegotowania obiadów, gdy gotuje teściowa lub szwagierka ;). I 2 wspólne wyjazdy, do Trenczyńskich Cieplic i Nowej Wsi Spiskiej. Lubię patrzeć, gdy moje dzieci są szczęśliwe, a one są najszczęśliwsze, gdy są otoczone miłością – rodziców, dziadków, wujostwa…

Jedno, czego (kogo) miały mało, to… tata. I właściwie to o nim chciałabym dziś najwięcej napisać, choć nie wiem, czy będzie tym faktem uszczęśliwiony ;).

Z naszego domowego doświadczenia wynika, że – aby wychowanie dwukulturowe się udało – potrzebni są oboje rodzice. Po równo. I nie chodzi tu o po równo od linijki, po równo w znaczeniu lustrzanego odbicia. Chodzi o po równo w sensie zaangażowania, dania siebie dzieciom w takim zakresie, w jakim jest to możliwe. Jedną z cudownych cech M. jest absolutne przekonanie, że on jako ojciec nie jest w niczym gorszy niż ja jako matka, niczego mu nie brakuje i ze wszystkim sobie poradzi (i nie ma tu najmniejszego znaczenia fakt, że np. nie umie z pamięci powiedzieć, w której szufladzie DJ. ma skarpetki i nie wie, że MN. woli jogurt w osobnej miseczce, a nie wymieszany z owocami – bez tego też można sobie doskonale poradzić). Może dla niektórych z was brzmi to jak oczywista oczywistość, ale wierzcie mi, znam tatusiów, którzy sami przyznają, zostając z dziećmi, że „jednak mama to mama”. M. nie tylko by sobie na taki komentarz nie pozwolił, ale przede wszystkim – on by tak w ogóle nie pomyślał. I dzieciaki to czują, dzieciaki to wiedzą. Podobnie jest z jego nieobecnością – naszym dzieciom nie jest ona obojętna, pytają, chcą z tatą rozmawiać przez telefon, gdy wracają do taty, prawie zapominają o moim istnieniu, tak ważny jest dla nich tata. Pewnie już to pisałam, ale 2 lata, które M. spędził, pracując z domu, były dla MN. (która miała wtedy od 1 do 3 lat) absolutnie najlepszym prezentem, jaki mogła od niego otrzymać. Bo sama mama (gdy można inaczej) to za mało. Ja nie nauczę dzieci mówić poprawnie po słowacku (ani nie chcę posługiwać się z nimi tym językiem), nie przeczytam im bajki po słowacku, nie opowiem o słowackich tradycjach, nie zaserwuję wspomnień ze słowackiej szkolnej ławki. Nie, bo nie mogę, nie, bo nie potrafię, nie, bo nie chcę. Od tego jest moja słowacka połowa, od tego jest tata.

A jak to wszystko pomaga mi samej? Pomijając fakt, że uczy mnie, że nie muszę być „supermamą”, nie muszę wszystkiego robić, umieć, potrafić, pokazuje, jak zachować normalną, zdrową równowagę w domu, między mamą, tatą i dziećmi. Poza tym mi na obczyźnie zwyczajnie zaoszczędza trochę stresu w takich zwyczajnych codziennych sytuacjach, jak wizyta z dziećmi u lekarza (bo nasza pani doktor jest kochana, ale mówi strasznie szybko i czasem mam problem, żeby ją zrozumieć :D; dlatego fajnie gdy to M. chodzi tam z dziećmi) czy rozmowa z wychowawczynią w przedszkolu.

Podsumowując – tata w domu to wspaniała sprawa, i dla dzieci, i dla mamy ;). I jak tak o tym pomyślałam, to ten sierpień stał się odrobinę przyjemniejszy :D. Na koniec dla Was mały smaczek z dzisiejszego dnia, który mnie niesamowicie zachwycił – moja córka dla swojej pani z przedszkola napisała bajkę, zobaczcie zdjęcie. I jak tu nie być dumnymi rodzicami małej Słowianki? :)


"Raz v jednom kralovstve bivala krasna princezna ktora lubila luku. Pri kralovskom muzeum raz kedi princezna Ivka sia hrala na luke a trhala kveti... Dialšja rozpravka"


Na auguste je niečo také, čo spôsobuje, že ho nemám rada. Prichádza to pomaličky, rastie, rastie, rastie, a dosiahne vrchol v posledný augustový deň. Čiže dnes. Koniec prázdnin a návrat k pretlaku každodenných povinností? Prichádzajúca jeseň? Únava po všetkých výjazdoch? Ešte celkom neuspokojený smútok za domovom? Asi zo všetkého trošku. Tak či onak, práve sedím sama na gauči a posielam tej augustovej potvore krivý úsmev.

Tento mesiac však priniesol toľko pekných vecí. Podarilo sa, po niekoľkých (dlhých) rokoch som sa konečne dočkala poriadneho klávesového nástroja. Vymenili sme kvôli nemu sedačku, zmenili usporiadanie celej obývačky, zbavili sme sa na naše pomery celkom peknej sumy peňazí, ale je tu, stojí, teší oči aj uši (neznamená to však, že zostaneme v Bratislave ešte dlhšie?). Strávili sme tiež skvelé rodinné prázdniny v Maďarsku (je to moja obľúbená destinácia, o rok tiež pôjdeme :)). 4 nádherné dni strávené len s deťmi a M. poznávaním, kúpaním sa v bazéne a napchávaním sa prázdninovými pochúťkami. Okrem toho ma M. vzal dosť prekvapujúco na víkend do Holandska. Eindhoven pre mňa znamenal úplne nové odhalenie. Nemôžem povedať, že by bol pre mňa následný návrat do petržalskej architektúry a komunikácií ľahký ;).

A všetky tie dni strávené u slovenských starých rodičov? Radosť detí, večné zábavy v záhrade, to, že nebolo treba variť, keď to robila svokra alebo švagriná ;). A 2 spoločné výlety, do Trenčianskych Teplíc a Spišskej Novej Vsi. Rada sa dívam, keď sú moje deti šťastné, a ony sú najšťastnejšie, keď sú obklopené láskou – rodičov, starých rodičov, ujov a tiet...

To, čoho (koho) však mali málo, bol... tato. A práve o ňom by som dnes chcela najviac napísať, hoci neviem, či mu to urobí radosť ;).

Z našej vlastnej skúsenosti vyplýva, že ak chceme, aby sa dvojkultúrová výchova podarila, sú potrební obaja rodičia. Rovnako. Nejde o rovnosť v zmysle pravítka či zrkadlového obrazu. Ide o rovnosť v zmysle zapojenia sa, darovania sa deťom natoľko, nakoľko je to možné. Jednou z úžasných vlastností M. je totálne presvedčenie, že on ako otec nie je o nič horší odo mňa ako matky, nič mu nechýba a so všetkým si poradí (a nehrá pri tom ani najmenšiu rolu skutočnosť, že nevie napr. spamäti povedať, v ktorej zásuvke ma DJ. ponožky a nevie, že MN. má radšej jogurt v samostatnej mištičke a nie zmiešaný s ovocím – bez takýchto znalostí je možné si tiež dokonale poradiť). Možno je to pre mnohých z Vás absolútne samozrejmé, ale verte mi, poznám tatov, ktorí sami priznávajú, že „mama je predsa len mama”. M. by si nikdy taký komentár nedovolil, ale predovšetkým, v živote by si také niečo nepomyslel. A deti to cítia, deti to vedia. Podobné je to vtedy, keď s nimi nie je – jeho neprítomnosť im nie je ľahostajná, pýtajú sa naňho, chcú s ním hovoriť cez telefón, keď sa k nemu vracajú, takmer zabúdajú o mojej existencii, taký je pre nich dôležitý. Asi som to už písala, ale 2 roky, ktoré M. strávil prácou z domu boli pre MN. (ktorá mala vtedy 1-3 roky) absolútne najlepší darček, aký od neho mohla dostať. Lebo mama samotná (pokiaľ to nie je nevyhnutnosť) nestačí. Ja nenaučím deti hovoriť správne po slovensky (ani pred nimi slovenčinu nechcem používať), neprečítam im rozprávku po slovensky, neporozprávam o slovenských tradíciách, nepospomínam si na príbehy zo slovenskej školskej lavice. Nie, lebo nemôžem, lebo nedokážem, lebo nechcem. Na to je moja slovenská polovička, na to je tato.

A ako to pomáha mne samej? Okrem toho, že ma učí, že nemusím byť „supermama”, nemusím všetko robiť, všetko dokázať či vedieť, ukazuje aj to, ako zachovať normálnu, zdravú rovnováhu v domácnosti, medzi mamou, tatom a deťmi. Takisto mi v cudzine šetrí trochu stresu pri takých obyčajných každodenných situáciách ako je napr. návšteva s deťmi u lekára (lebo naša pani doktorka je zlatá, ale hovorí strašne rýchlo a niekedy mám problém jej rozumieť :D; preto je fajn, keď tam chodí M.) či rozhovor s učiteľkou v škôlke.

Keď si to všetko zrátam, tato doma je super vec, i pre deti, i pre mamu ;). A keď si tak na to pomyslím, hneď je ten august trošičku príjemnejší :D. Na koniec ešte malá chuťovka z dnešného dňa, ktorá ma neuveriteľne dostala – moja dcérka napísala rozprávku pre pani učiteľku zo škôlky, pozrite si obrázok. No nedá sa nebyť hrdým rodičom tejto malej Slovanky :).

wtorek, 31 lipca 2018

Odcienie lipca / Júlové odtiene

Lipiec, no!... :) Ci z was, którzy towarzyszą mi już od dłuższego czasu, wiedzą, że to mój ukochany polski miesiąc. Ten jeden w roku, który spędzam prawie w całości w domu – Polsce. Tegoroczny był dobry, wiecie? Słoneczny, kolorowy, pełen wrażeń. Był w nim czas na nudę, na pracę, na odkrycia i zabawę. Nie jestem w stanie zebrać wszystkiego w jedną spójną całość, więc tegoroczny lipiec zamykam w kilku punktach.

1.      Pogoda

To ten element, który zawsze spędza mi sen z powiek przed przyjazdem do Polski :). Nie tylko dlatego, że pakując ubrania na miesiąc dla małych dzieci, muszę spakować absolutnie wszystko – cieniutkie bluzeczki, krótkie spodenki, dresy i płaszcze przeciwdeszczowe :). Ale też dlatego, że moje dzieciaki po prostu marzą o morzu – MN. praktycznie od chwili przekroczenia progu domu dziadków wypytywała, kiedy pojedziemy na plażę :). W tym roku oczekiwania naszych pociech zostały zaspokojone z nawiązką, a kąpieli w morzu było naprawdę sporo (tak, od razu uprzedzę nieśmiertelne pytanie Słowaków – w polskim morzu naprawdę DA się kąpać, woda w zatoce miała ponad 20 stopni ;)). Poza tym dom wolnostojący ma tę wielką przewagę nad mieszkaniem w bloku, że ma ogród, a ogród jak łatwo się domyślić, to taki mały raj i to nie tylko dla najmłodszych, ale i dla dorosłych :). Stąd basen (dzieci) i kawa (ja, moja mama i moja babcia) w ogrodzie były na porządku dziennym :). A do tego lody, jagodzianki (uwielbiam!), gofry, sok z domowych jabłek i własne porzeczki… Nie pytajcie, ile przytyłam ;).

2.      Rozłąka

Nie lubię rozstawać się z M. na dłużej. Nie, żebyśmy byli takim małżeństwem idealnym (chociaż… ;)), ale lubimy swoje towarzystwo, dobrze nam razem i śmieję się zawsze, że limit rozłąki wyczerpaliśmy już przed ślubem (wolę nie myśleć, co by na to powiedziała moja babcia – pani marynarzowa – która potrafiła być 9 miesięcy bez dziadka :D). Nasze wakacje stoją jednak w dużej mierze właśnie pod znakiem rozstań. Pracując zdalnie i na własny rachunek, mogę sobie pozwolić na liczne wyjazdy, M. jest za to ograniczony liczbą dni urlopu. A jedni i drudzy dziadkowie czekają z utęsknieniem na wnuki. Ot, taki nasz chleb powszedni. Mam wrażenie, że im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej nie lubię tych momentów „osobno”. Co na to pomaga? Teoretycznie rozmowy, praktycznie chyba nic :D. Ciągle nie znalazłam na ten problem sposobu :).

3.      Szwajcaria Kaszubska

Dla niewtajemniczonych – Szwajcaria Kaszubska to przepiękny, niezwykle malowniczy region w północnej Polsce. W tym roku lipiec stał pod znakiem zwiedzania właśnie tej krainy. I tak odwiedziliśmy fascynujący Kaszubski Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich, pełen starych domostw i sprzętów, a przede wszystkim świadectwa życia ludzi żyjących dawniej na Kaszubach; wdrapaliśmy się na wieżę widokową nad morzem kaszubskim, czyli jeziorem Wdzydze; zwiedziliśmy niewielki, ale bardzo ciekawy zamek krzyżacki w Bytowie, w którego murach odkryliśmy fantastyczną restaurację (do dziś wspominam smak rozpływającej się na języku kaczki z opiekanymi kopytkami, mniam!); zaliczyliśmy Muzeum Volkswagena w Pępowie, które – choć niewielkie – było świetnie zorganizowane, prowadzone przez przemiłych ludzi z pomysłem i zachwyciło nas swoimi eksponatami; a na ostatek zajrzeliśmy do Muzeum Hymnu Narodowego w Będominie, położonego niezwykle malowniczo i świetnie przybliżającego historię i znaczenie polskiego hymnu nawet tak małym turystom, jak moje dzieci. Wszystkie te miejsca z ręką na sercu gorąco polecam. Myślę, że warto poznawać nie tylko to, co daleko, ale też to, co blisko.

4.      Mundial

Mundial, Mundial i po Mundialu. Dużo oczekiwań, dużo szumu i już dawno po wszystkim. Niemniej jednak z dużą przyjemnością oglądaliśmy kolejne mecze, ciekawie też było w trakcie mundialu zamienić słowackich komentatorów na polskich :). Ale w tym miejscu chcę napisać o czymś innym. O tym, co poruszyło mnie szczególnie po ostatnim gwizdku – o krytyce, która pojawiła się w polskich i słowackich mediach (zwykłych i społecznościowych) w stosunku do Francuzów, a konkretnie ich rzekomego nieprawdziwego (nie w pełni wartościowego?) obywatelstwa. Aż sama sprawdzałam, gdzie się francuscy zawodnicy urodzili – znalazłam może dwóch, którzy urodzili się poza francuską ziemią. TYLKO dwóch. Pamiętam katarską drużynę w piłce ręcznej, która zajęła drugie miejsce na Mistrzostwach Świata w 2015 roku – kilku zawodników światowej klasy dosłownie kupionych do drużyny za niemałe pieniądze, rozdawanie obywatelstwa obliczone na zwycięstwo w zawodach. Taka polityka jest według mnie słusznie krytykowana. Ale podważanie francuskiego pochodzenia, gdy ktoś całe życie spędził we Francji? Według mnie – totalna głupota i niesamowite ograniczenie horyzontów. Poruszyło mnie to tak bardzo chyba właśnie dlatego, że przecież i moje dzieciaki nie są takie „jednorodne”. Są dwukulturowe, dwunarodowe, urodziły się w jednym kraju, ale przecież przynależą też do drugiego. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek miał prawo krytykować czy komentować ich przynależność, być władnym, by oceniać ich pochodzenie jako lepsze lub gorsze. Nie, po prostu nie.

5.      Kłótnie o… język

Na koniec zostawiłam taki mały smaczek z naszego podwórka, który niezwykle mnie bawi :). Otóż w tym miesiącu nasz syn niesamowicie rozkręcił się językowo. Cały czas ma bardzo „swój” język, wielu zbitek nie jest w stanie wymówić, niesłychanie zniekształca wyrazy. Jednocześnie bardzo, bardzo dużo powtarza, naśladuje dźwięki, komunikuje się całkowicie świadomie, posługuje się prostymi zdaniami i faktycznie, coraz częściej jesteśmy w stanie się z nim dogadać. I tu pojawia się pewna trudność, z którą DJ. musi się zmierzyć – mianowicie mama i tata posługują się dwoma różnymi językami :D. DJ. jest dość uparty w swoim doborze słownictwa, ma słówka, które wymawia tylko po polsku i takie, które czerpie tylko z języka słowackiego. W momencie gdy w odpowiedzi słyszy od nas odpowiednik danego wyrazu w tym drugim języku, zaczyna się… kłócić :D. Mówi stanowcze „nie!” i nas poprawia swoim słówkiem. Gdy próbujemy mu tłumaczyć, że tak, tatuś mówi w ten sposób, ale mamusia inaczej, DJ. dalej uparcie trwa przy swoim, ewentualnie powie czasami zdziwionym głosem: „taaaaaaak?” i… nic z tego nie wynika, bo za jakiś czas dochodzi do kolejnej „dyskusji” ;). Nie ma co, jest wesoło ;).

No, sami widzicie – jak to wszystko zamknąć w jednej notce? :) A to i tak pewnie nawet nie połowa naszych przeżyć :). Nie wszystko jest różowe, nie wszystko wspaniałe, ale dobrze nam było w Polsce i dobrze nam na Słowacji. A wakacje jeszcze się nie kończą :).





Júl, no!... :) Tí z vás, ktorí ma už dlhšie sprevádzajú vedia, že je to môj obľúbený poľský mesiac. Ten jeden v roku, ktorý trávim takmer celý doma – v Poľsku. Tohoročný bol dobrý, viete? Slnečný, farebný, plný dojmov. Bol v ňom čas na nudu, na prácu, na objavy aj zábavu. Nedokážem všetko zhrnúť, a preto chcem tento júl rozdeliť do niekoľkých bodov.

1.      Počasie

To je ten prvok, ktorý mi pred príjazdom do Poľska kazí spánok :). Nielen preto, že pri balení oblečenia na mesiac pre malé deti musím zbaliť úplne všetko – tenké tričká, krátke nohavice, tepláky aj pršiplášte :). Tiež preto, že moje deti doslova snívajú o mori – MN. sa prakticky od momentu, keď prekročí prah domu starých rodičov vypytuje, kedy pôjdeme na pláž :). V tomto roku boli očakávania našich detí naplnené až po okraj a kúpania sa v mori bolo skutočne veľa (áno, už dopredu odpoviem na nesmrteľnú otázku Slovákov – v poľskom mori sa naozaj DÁ kúpať, voda v zátoke mala viac ako 20 stupňov ;)). Navyše, rodinný dom má voči bytu tú výhodu, že má záhradu a záhrada, ako si môžete ľahko domyslieť, to je taký malý raj, a to nielen pre najmenších, ale tiež pre dospelých :). Preto bol bazén (deti) a káva (ja, moja mama a stará mama) na záhrade na dennom poriadku :). A k tomu zmrzlina, čučoriedkové koláče (milujem!), gofry, domáca jablková šťava a vlastné ríbezle... Nepýtajte sa, koľko kilov som pribrala ;).

2.      Odlúčenie

Nerada sa na dlhšie lúčim s M. Nie, že by sme boli taký ideálny pár (hoci... ;)), ale máme radi svoju spoločnosť a vždy sa smejem, že limit odlúčení sme si vyčerpali už pre svadbou (radšej nemyslím na to, čo by na to povedala moja stará mama – manželka námorníka – ktorá bola bez starého otca aj 9 mesiacov :D). Naše prázdniny sú však silne poznačené práve rozlúčkami. Keďže pracujem z domu a sama na seba, môžem si dovoliť početné výjazdy, M. má však obmedzený počet voľných dní. A všetci starí rodičia clivo čakajú na vnúčatá. Nuž, taký je náš každodenný chlieb. Mám pocit, že čím dlhšie sme spolu, tým viac nemám rada také momenty, keď je každý sám. Čo na to pomáha? Teoreticky rozhovory, prakticky asi nič :D. Stále som na to nenašla liek :).

3.      Kašubské Švajčiarsko

Pre tých, ktorí nevedia, o čo ide – Kašubské Švajčiarsko je krásny, neobyčajne malebný región v severnom Poľsku. V tomto roku bol júl práve v znamení objavovania tejto oblasti. A tak sme navštívili fascinujúci Kaszubski Park Etnograficzny im.Teodory i Izydora Gulgowskich vo Wdzydzach Kiszewskich, plný starých domov a nástrojov, ale predovšetkým svedectva o živote ľudí žijúcich kedysi na Kašubách; vyštverali sme sa na vyhliadkovú vežu nad kašubským morom, čiže nad jazerom Wdzydze; navštívili sme neveľký, ale veľmi zaujímavý križiacky hrad v Bytowe, v ktorého múroch sme našli fantastickú reštauráciu (dodnes spomínam na chuť kačky s opekanými „kopytkami” /malé zemiakové halušky/, ktorá sa rozplývala na jazyku, mňam!); stihli sme aj múzeum Volkswagen v Pępowe, ktoré – hoci neveľké – bolo skvelo zorganizované, vedené veľmi milými ľuďmi s dobrými nápadmi a očarilo nás svojimi exponátmi; a napokon sme si prezreli aj Múzeum hymny v Będomine, veľmi pekne položené a výborne približujúce dejiny a význam poľskej hymny dokonca aj takým malým turistom ako sú moje deti. Všetky tie miesta úprimne a srdečne odporúčam. Myslím, že treba poznávať nielen to, čo je ďaleko, ale aj to, čo je blízko.

4.      Majstrovstvá sveta

Majstrovstvá sveta tu boli dlho, ale už je po nich. Dlho sa na ne čakalo, veľa sa o nich hovorilo, a už sú dávno za nami. Veľmi sme si však užívali jednotlivé zápasy, bolo tiež zaujímavé vymeniť počas šampionátu slovenských komentátorov za poľských :). Avšak na tomto mieste chcem napísať o niečom inom. O tom, čo ma zasiahlo najmä po poslednom zápase – o kritike, ktorá sa objavila v poľských aj slovenských médiách (tradičných aj sociálnych) voči Francúzom, a konkrétne voči ich vraj nepravdivému (nie celkom plnohodnotnému?) občianstvu. Až som si sama overila, kde sa francúzski športovci narodili – našla som najviac dvoch, ktorí sa narodili mimo Francúzska. LEN dvoch. Pamätám si na katarský tím v hádzanej, ktorý získal druhé miesto na majstrovstvách sveta v roku 2015 – niekoľko športovcov svetovej triedy si doslova kúpili do tímu za obrovské peniaze, rozdávali občianstvo za víťazstvo v súťažiach. Taká politika je podľa mňa oprávnene predmetom kritiky. Avšak spochybňovať francúzsky pôvod niekoho, kto celý život strávil vo Francúzsku? Podľa mňa je to úplná hlúposť  a neuveriteľné obmedzenie horizontu. Zasiahlo ma to však najmä preto, že predsa ani moje deti nie sú také „homogénne”. Sú z dvoch kultúr, dvoch národov, narodili sa síce v jednej krajine, ale predsa patria i tomu druhému. Nezdá sa mi, že by mal niekto právo kritizovať či komentovať ich príslušnosť alebo hodnotiť ich pôvod ako lepší či horší. Nie, skrátka nie.

5.      Hádky o… jazyk

Na koniec som si nechala takú malú chuťovku z našej vlastnej domácnosti, ktorá ma veľmi baví :). Tento mesiac sa náš syn neuveriteľne jazykovo rozvinul. Stále má ten „svoj” jazyk, veľa hlások nedokáže vysloviť, hrozne deformuje výrazy. Zároveň však veľa opakuje, imituje zvuky, komunikuje úplne vedome, používa jednoduché vety a naozaj, čoraz lepšie sa s ním dá dohodnúť. Objavila sa však jedna ťažkosť, s ktorou sa DJ musí vyrovnať – totiž to, že mama a tata používajú dva rôzne jazyky :D. DJ je dosť tvrdohlavý vo svojej voľbe výrazov, má slová, ktoré hovorí iba po poľsky a tiež tie, ktoré si obľúbil v slovenčine. Keď od nás počuje adekvátne slovo v tom druhom jazyku, začína sa hádka :D. Odpovedá jednoznačným „nie!” a opravuje nás svojim výrazom. Keď mu skúšame vysvetliť, že tato hovorí takto a mama inak, DJ si stojí za svojim, eventuálne povie prekvapeným hlasom: „taaaaaak?”, ale k ničomu to nevedie, pretože zakrátko dôjde k ďalšej diskusii ;), No nič, aspoň je veselo ;).

Sami vidíte, že sa to nedalo spojiť do jedného hesla :). A aj tak to snáď nie je ani polovica našich zážitkov :). Nie všetko je ružové, nie všetko je skvelé, ale bolo nám dobre v Poľsku a dobre je nám aj na Slovensku. A prázdniny sa ešte nekončia :).

sobota, 30 czerwca 2018

Slamené leto / Słomiane lato


Končí sa jún, MN. bola poslednýkrát v škôlke, mňa čakajú ešte dva dni v práci a opäť ideme na sever. Ďalšie poľsko-slovenské leto pred nami, prvé prázdninové.

Ako vtipne skonštatoval môj svokor, už sa teší na to, keď prídeme a prerušíme tú vlnu horúčav v Poľsku, pretože je jasné, že s našim príjazdom príde aj studené počasie a zrážky :). Presne tak to bolo v minulých rokoch, jún bol horúci, náš príjazd znamenal obrat o 180°a škaredé počasie. Mne to, samozrejme, veľmi nevadilo, ja sa na more rád pozriem, ale kúpať sa nemusím, ani ležať na pláži. Môj pobyt je vždy v znamení nejakej poznávačky, moja drahá svokra vymýšľa výlety, aby som videl čo najviac z Poľska a ešte viac sa zamiloval. Darí sa jej to už celé roky, klobúk dole. Na druhej strane, stále je čo objavovať a kultúrno-historické klenoty v regióne N. nechýbajú.

Po týždni však opäť využijem skvelú linku Gdańsk – Viedeň a vrátim sa do Bratislavy, do práce. V niečom to bude dosť ťažké, je náročné po intenzívnom kontakte s deťmi dva týždne komunikovať cez všelijaké skajpy a fejsbuky. Darmo, chýba dotyk i tie štebotavé hlásky naživo. Počas tých dvoch týždňov však môžem trošku dobehnúť to, čo sa nám s N. asi nikdy skĺbiť nepodarí – vybehnúť niekam do hôr, na chatu, s plecniakom na chrbte sa potúlať po slovenských pohoriach a psychicky zrelaxovať. To skutočne potrebujem a v tomto jedinom som trošku xenofóbny – som presvedčený o tom, že na celý život mám čo robiť v slovenských horách a nepotrebujem žiadne iné :).

Ten čas odlúčenia, ktorý sa nám stáva tak raz za 2-3 mesiace, je inak celkom zaujímavý. Domáci režim je celkom iný, umývačka má prázdniny, v chladničke sú základné potraviny (pivo, vajcia, zelenina a nejaký syr), večer je úplné ticho a tma až na malú lampičku na čítanie alebo obrazovku nejakého elektronického zariadenia. Byt je väčšinou až do neskorého večera prázdny, pretože jeho obyvateľ doháňa deficity v kine, divadle alebo s priateľmi. Aj to je prvok nášho poľsko-slovenského manželstva a rodiny. Rozhodli sme sa dopriať deťom veľa času s ich starými rodičmi na jednej i druhej strane a oni sa rozhodli to prijať, preto sa často takto rozdelíme a fungujeme v rôznych režimoch. Starí rodičia si užívajú vnúčatá, N. to, že má viac času pre seba a ja môžem v práci i po práci nadrábať :). Temnejšou stránkou je to, že my dvaja sme viac od seba, ale možno aj nám takáto pauza z času na čas prospieva.

Koncom mesiaca ma čaká spiatočný let na mojej obľúbenej leteckej linke - idem si pre rodinu. August bude zas v znamení starých rodičov na Slovensku a tradičného rodinného výletu do Maďarska. Koniec koncov, veľmi sa to celé v priebehu rokov nemení, ale veď prečo aj, keď sa nám model poľsko-maďarsko-slovenských prázdnin tak osvedčil? Nemám nič proti nepatrnej rutine, ak všetkým prináša sladké ovocie.

Teším sa na tie naše rodinné prázdniny, hoci budeme dosť často od seba, hoci budeme s N. niekde v pozadí veľkej radosti našich maličkých a ostatných blízkych. Želám všetkým veľa osviežujúceho odpočinku a krásne, snáď aj poľsko-slovenské prázdniny.


Rok temu o tej porze


Czerwiec dobiega końca, MN. była ostatni raz w przedszkolu, mnie czekają jeszcze dwa dni w pracy i znowu jedziemy na północ. Kolejne polsko-słowackie lato przed nami, pierwsze „wakacyjne”.

Jak dowcipnie stwierdził mój teść, już się cieszy na to, że gdy przyjedziemy, przerwiemy falę upałów w Polsce, ponieważ nasz przyjazd na pewno przyniesie zimno i deszcze :). Właśnie tak to wyglądało w ubiegłych latach, czerwiec był gorący, a wraz z naszym przyjazdem następowała zmiana o 180° i brzydka pogoda. Mi to oczywiście nie przeszkadzało, na morze to ja mogę popatrzeć, a nie się w nim kąpać czy leżeć na plaży. Mój pobyt stoi zawsze pod znakiem zwiedzania, moja kochana teściowa wymyśla wycieczki, bym zobaczył jak największą część Polski i jeszcze bardziej się w niej zakochał. Robi to z powodzeniem już od kilku lat, chapeau bas. Z drugiej strony ciągle jest co poznawać, a skarbów kulturowo-historycznych w regionie N. nie brakuje.


Po tygodniu jednak ponownie skorzystam ze świetnego połączenia Gdańsk – Wiedeń i wrócę do Bratysławy, do pracy. Pod pewnymi względami będzie to trudne, nie jest łatwo po intensywnym kontakcie z dziećmi komunikować się z nimi przez następne dwa tygodnie za pośrednictwem tych wszystkich skajpów czy fejsbuków. Nie ma co, brakuje dotyku i tęskno za tymi szczebiotliwymi głosami na żywo. W czasie tych dwóch tygodni mogę jednak nadrobić trochę to, w czym chyba nigdy nie spotkam się z N. – wybrać się w góry, przenocować w górskiej chacie, wędrować z plecakiem po słowackich szczytach i odpocząć psychicznie. Tego naprawdę mi trzeba i w tej jednej jedynej kwestii jestem odrobinę ksenofobiczny – jestem święcie przekonany o tym, że przez całe życie będę miał co robić w słowackich górach i nie potrzebuję żadnych innych :).

Swoją drogą ten czas rozłąki, który zdarza nam się  raz na 2-3 miesiące, jest całkiem interesujący. Rytm życia domowego jest nagle zupełnie inny, zmywarka do naczyń ma wakacje, w lodówce są podstawowe produkty (piwo, jajka, warzywa i ser), wieczorem jest zupełnie cicho i ciemno, z wyjątkiem małej lampki do czytania lub ekranu jakiegoś elektronicznego urządzenia. Mieszkanie przeważnie do późnych godzin wieczornych stoi puste, dlatego że jego mieszkaniec nadrabia zaległości w kinie, teatrze albo z przyjaciółmi. To również jest elementem naszego polsko-słowackiego małżeństwa i rodziny. Postanowiliśmy umożliwić dzieciom spędzanie jak najwięcej czasu z dziadkami z jednej i drugiej strony, a oni postanowili to przyjąć, dlatego często się rozdzielamy i funkcjonujemy w różnych rytmach. Dziadkowie cieszą się wnukami, N. korzysta z tego, że ma więcej czasu dla siebie, a ja mogę nadganiać zaległości w pracy i po pracy :). Ciemniejszą stroną tego wszystkiego jest fakt, że my dwoje jesteśmy z dala od siebie, ale może i dla nas taka przerwa jest od czasu do czasu korzystna.

Pod koniec miesiąca czeka mnie lot powrotny moimi ulubionymi liniami lotniczymi i sprowadzenie rodziny do domu. Sierpień upłynie ponownie pod znakiem dziadków na Słowacji i tradycyjnego rodzinnego wypadu na Węgry. W gruncie rzeczy nie zmienia się to zbytnio na przestrzeni lat, ale niby dlaczego by miało, skoro ten model polsko-węgiersko-słowackich wakacji sprawdził się u nas tak dobrze? Nie mam nic przeciwko odrobinie rutyny, jeżeli wszystkim przynosi słodkie owoce.

Cieszę się na te nasze rodzinne wakacje, chociaż będziemy dość często osobno, chociaż będziemy z N. gdzieś w tle wielkiej radości naszych maluchów i innych bliskich. Życzę wszystkim ożywczego wypoczynku i pięknych, być może także polsko-słowackich wakacji.