wtorek, 31 grudnia 2019

Zaujimavé časy / Ciekawe czasy


Končiaci sa rok 2019 je pre našu rodinu spojený so všelijakými zmenami. MN nastúpila v septembri do slovenskej školy a DJ do škôlky, prišiel medzi nás malý JM, ktorý sa tu aktuálne okolo mňa poneviera v červených vianočných ponožkách a rozmýšľa, akú lumpáreň by zas vyparatil. N. sa viac vnorila do aktivít poľskej spoločnosti v Bratislave, začala pracovať v poľskej škole a písať pre Monitor Polonijny, časopis Poliakov na Slovensku.

Zdalo by sa, že u mňa nie je nič nové. Pamätám si však, ako mi kedysi pred rokmi písal bratranec s dvoma deťmi, mne, vysokoškolákovi bez záväzkov. Utkvela mi v pamäti formulácia: žijeme životy našich detí. Vtedy som to nerozumel, dnes už áno. Všetky tie zmeny, ktoré sa stali a stávajú skrz naše deti (a, samozrejme, partnerov), menia aj naše životy. Zdá sa mi, že s dvojnásobnou váhou to platí v prípade zmiešaných vzťahov.

Na stene v našej chodbe visí magnetický kalendár. Každá magnetka znamená nejakú pravidelnú aktivitu. Na stene oproti visí druhý kalendár, papierový, tradične s Krtkom a jeho priateľmi. Doň sú zapísané rôzne nepravidelné aktivity, lekárske vyšetrenia, návštevy, rodičovské združenia. Okrem toho rytmus našich týždňov určujú termíny na preklady, články, korektúry. Predstavujem si, že keby sme boli čarodejníkmi vo svete Harryho Pottera, mali by sme na stene veľký magický kalendár, ktorý by zobrazoval všetko všetučko, školské rozvrhy, krúžky, dedlajny, výmenu pneumatík aj platbu za plyn.

Niektoré z položiek v kalendári vyplývajú z toho, že sme dvojnárodní, že chceme byť dvojjazyční. Možno by sa zdalo, že už je toho dosť aj bez nich, že by sme si niečo mohli odpustiť. Nuž, mohli, ale nechceli. Priznám sa, že občas sa s ľútosťou pozerám na ohryzené víkendy, v ktorých je pol soboty venovanej poľskej škole, pretože to je jediný čas v priebehu školského roka, keď môžeme ísť k mojim rodičom. Niekedy nás zas termíny tlačia tak, že namiesto spoločného večera pri filme každý čumí do svojho monitora a rozmýšľa nad čo najvhodnejšou voľbou slov.

Keď si však premietnem pred sebou tú náplň dní, týždňov, mesiacov, nemôžem si pomôcť, páči sa mi. Som hrdý na to, ako spoločne všetko zvládame, ako dolaďujeme všetky detaily, niekedy sme tvorcami a niekedy sa zas nechávame unášať prúdom činností. Občas nám chýba čas na také obyčajné povaľovanie sa po byte (najmä N., samozrejme :)), ale je dobre, je zaujímavo, nudou nehrešíme. Nemám ilúzie, tempo u nás doma sa bude ešte pár rokov zrýchľovať s tým, ako budú dorastať deti. Môj svokor už asi sedem rokov tvrdí, aby som sa nebál, že ešte zo dvadsať rokov a bude dobre :). 

Želám nám všetkým, nech nás čaká zaujímavý rok 2020, bohatý na radosť, pokoj a krásu. Nech čas, ktorý je snáď našim najväčším darom, využívame na zlepšovanie svojich vzťahov (aj poľsko-slovenských!) a nech ho máme dosť pre tých, na ktorých nám najviac záleží.


Dobiegający końca rok 2019 wiąże się z przeróżnymi zmianami w życiu naszej rodziny. MN. zaczęła we wrześniu naukę w słowackiej szkole, a DJ. rozpoczął przygodę z przedszkolem. Dołączył do nas mały JM., który właśnie kręci się wokół mnie w czerwonych, Bożonarodzeniowych skarpetkach i rozmyśla, co by tu spsocić. N. weszła mocniej w życie Polonii w Bratysławie, podjęła pracę w szkole polskiej i zaczęła pisać dla Monitora Polonijnego, czasopisma Polaków na Słowacji.

Mogłoby się wydawać, że u mnie nic nowego. Pamiętam jednak, jak parę lat temu napisał do mnie kuzyn, który miał dwoje dzieci; do mnie, studenta bez żadnych zobowiązań. W pamięci utkwiło mi zdanie: żyjemy życiem naszych dzieci. Wtedy tego nie rozumiałem, dzisiaj już tak. Wszystkie te zmiany, które zachodziły i zachodzą poprzez nasze dzieci (oczywiście również przez partnerów) zmieniają także nasze życie. Wydaje mi się, że w przypadku związków mieszanych – z podwójną mocą.

W naszym domu na korytarzu wisi kalendarz magnetyczny. Każdy magnes oznacza jakieś odbywające się regularnie zajęcia. Naprzeciwko wisi drugi kalendarz, papierowy, tradycyjnie z Krecikiem i jego przyjaciółmi. W nim są zapisane różne zajęcia nieregularne, badania, spotkania, zebrania rodziców. Poza tym rytm naszych tygodni wyznaczają terminy tłumaczeń, artykułów, korekt. Wyobrażam sobie, że gdybyśmy byli czarodziejami w świecie Harry’ego Pottera, mielibyśmy na ścianie wielki magiczny kalendarz, który prezentowałby wszyściuteńko, plany lekcji, kółka zainteresowań, deadline’y, termin wymiany opon i zapłaty za gaz.

Niektóre z pozycji w kalendarzu wynikają z tego, że jesteśmy dwunarodowi, że chcemy być dwujęzyczni. Może się wydawać, że tego wszystkiego jest wystarczająco dużo nawet bez nich, że moglibyśmy sobie coś odpuścić. Cóż, moglibyśmy, ale nie chcemy. Przyznam, że czasem z żalem patrzę na nasze okrojone weekendy, z których pół soboty poświęcamy na polską szkolę, ponieważ to jedyny czas w ciągu roku szkolnego, gdy możemy odwiedzić moich rodziców. Czasami natomiast terminy gonią nas tak mocno, że zamiast wspólnego wieczoru z filmem każdy ślęczy przed swoim monitorem i zastanawia się nad najlepszym doborem słów.

Gdy jednak przyjrzę się temu układowi dni, tygodni, miesięcy, nic na to nie poradzę – podoba mi się. Jestem dumny z tego, jak sobie wspólnie ze wszystkim radzimy, jak dopracowujemy wszystkie szczegóły, czasem tworzymy, a czasem pozwalamy się unieść prądowi zadań. Niekiedy brakuje nam czasu na takie zwykłe kręcenie się po mieszkaniu (oczywiście przede wszystkim N. :)), ale jest dobrze, jest ciekawie, nuda nam nie grozi. Nie mam złudzeń, tempo życia w naszym domu będzie jeszcze przez kilka lat przyspieszać wraz z dorastaniem naszych dzieci. Mój teść już od jakichś 7 lat powtarza, żebym się nie bał, że jeszcze tak 20 lat i będzie dobrze :).

Życzę nam wszystkim, by czekał nas ciekawy 2020 rok, obfitujący w radość, pokój i piękno. Niech czas, który jest chyba naszym największym darem, wykorzystujemy do pogłębiania swoich relacji (również polsko-słowackich!) i niech nam go nie brakuje dla tych, na których nam najbardziej zależy.


piątek, 29 listopada 2019

Dziecięcy Klub "Poznaj Polskę" / Detský klub Poznaj Poľsko


„Mamo, ja chcę w szkole [słowackiej] założyć tak oficjalnie Klub Nauki Języka Polskiego!”

Chwilę trwało, zanim słowa wypowiedziane przez moją córkę podczas wspólnej jazdy do szkoły polskiej wprawiły w ruch trybiki w moim mózgu. Znam MN., wiem, że już nie raz i nie dwa uczyła swoje koleżanki polskich słówek czy hymnu, ale klub? Wow, ciekawe! Tylko skąd taki pomysł? I co z nim?

Wyjaśniłyśmy sobie, że z tą nauką języka to może być trudno, ale jak MN. chce, to może pogadać ze swoją wychowawczynią o Klubie Miłośników Polski. I tyle. Przystanek, wysiadka z tramwaju, poszłyśmy na lekcje. Myślałam, że na tej krótkiej rozmowie się skończy, ale nie doceniłam własnej córki.

Parę dni później po powrocie ze słowackiej szkoły MN. oznajmiła, że rozmawiała z panią opiekunką ze świetlicy o swoim pomyśle (dla jasności – MN. ma panią wychowawczynię, która ją uczy i panią opiekunkę, która prowadzi zajęcia po lekcjach) i pani opiekunka obiecała porozmawiać z opiekunkami innych klas. Gdybyście widzieli ekscytację, z jaką moja córka o tym opowiadała, wiedzielibyście, że to jest temat, który na pewno nie pozostanie bez rozwinięcia. MN. dosłownie promieniała, wymyślając kolejne zagadnienia na spotkania swojego klubu. Alfabet, mapa, legendy…

„Bardzo bym chciała mieć własny klub i bardzo bym chciała, żeby inne dzieci wiedziały więcej o Polsce! Bo to jest mój kraj. W tym kraju urodziła się moja babcia i urodziłaś się ty!” – podobnych zdań z ust mojej córki słyszałam kilka. Za każdym razem czułam wzruszenie. Bo to jest coś, co się dzieje poza mną, poza moim wpływem. To jest jakiś owoc wychowania, ale już niezależny ode mnie i od M., wypływający bezpośrednio z naszej córki, z jej widzenia świata, z jej polskości i słowackości. Jasne, że sprawia jej też przyjemność samo organizowanie, zakładanie klubu, pewnie nie bez znaczenia jest tu poczucie, że robi coś ważnego. Ale wybór tematyki mówi o MN. bardzo, bardzo dużo. W niej nie ma żadnego wstydu, żadnego chowania się z polskością po kątach, żadnego poczucia, że to jest coś niewłaściwego. W niej jest radość, duma, chęć dzielenia się. Tak po prostu, bez żadnego zadęcia, poczucia wyższości czy grama sztuczności. Ma coś wyjątkowego, do czego nie każdy ma dostęp, i chce to dać innym. Według mnie to absolutnie niezwykłe.

I tak Dziecięcy Klub „Poznaj Polskę” ma już swoją nazwę, cele, wstępnie ustaloną formę i tematy pierwszych pięciu spotkań. Myślałam, że pokażę wam też plakat, ale pani opiekunka się rozchorowała i MN. jeszcze go nie przygotowała. Nasza rola jako rodziców ogranicza się w tym wszystkim właściwie tylko do towarzyszenia MN. Staramy się ją chronić przed rozczarowaniem, jednocześnie wspierając w realizowaniu własnych pomysłów, które wykraczają poza naszą wyobraźnię.

Na koniec jeszcze taki króciutki dialog, który najlepiej oddaje to wszystko, co się u nas dzieje:
Gdy spisywaliśmy plan, by móc go wysłać pani opiekunce i MN. rzucała kolejne pomysły, nagle zwróciła się do mnie ze słowami: „Mamo, poradź mi, ja jeszcze nigdy nie zakładałam klubu!”. No właśnie :). „Córeczko, ja też nie, ja też nie!”




„Mami, ja chcem v škole [slovenskej] tak oficiálne založiť Klub výučby poľského jazyka!”
Chvíľu mi trvalo, kým tieto slová mojej dcérky vyrieknuté na ceste do poľskej školy rozkrútili kolieska v mojej hlave. Poznám MN, viem, že už niekoľkokrát učila svoje kamarátky poľské slovíčka či dokonca poľskú hymnu, ale klub? Wau, zaujímavé! Kde však prišla na niečo také? A čo s tým?

Vysvetlili sme si, že s tou výučbou jazyka to môže byť ťažšie, ale ak MN chce, môže sa porozprávať so svojou triednou pani učiteľkou o Klube milovníkov Poľska. To bolo všetko. Zastávka, vyšli sme z električky, začali sa vyučovacie hodiny. Myslela som si, že tým krátkym rozhovorom sa všetko skončilo, ale podcenila som vlastnú dcéru.

O niekoľko dní nato mi po príchode domov zo slovenskej školy MN oznámila, že hovorila s pani vychovávateľkou zo školského klubu detí o svojom nápade a pani vychovávateľka jej sľúbila, že sa o tom porozpráva s inými vychovávateľkami. Keby ste videli to vzrušenie, s akým mi o tom dcérka rozprávala, vedeli by ste, že je to téma, ktorá sa ešte určite rozvinie. MN doslova žiarila, keď vymýšľala ďalšie a ďalšie témy na stretnutia svojho klubu. Abeceda, mapa, legendy...

„Veľmi by som chcela mať svoj vlastný klub a veľmi by som chcela, aby iné deti vedeli viac o Poľsku! Lebo to je moja krajina. V tej krajine sa narodila moja starká a narodila si sa v nej aj ty!” – podobných viet som z úst mojej dcérky počula niekoľko. Vždy som sa po nich rozcítila. Lebo to je niečo, čo sa deje mimo mňa, mimo môjho vplyvu. Je to ovocie výchovy, ale už nezávislé odo mňa a od M, pochádzajúce priamo od našej dcéry, od jej videnia sveta, od jej poľskosti i slovenskosti. Jasné, že je pre ňu príjemné aj samotné organizovanie, zakladanie klubu, určite má tiež význam ten pocit, že robí niečo dôležité. Ale voľba tematiky hovorí o MN veľmi, veľmi veľa. Nemá v sebe totiž žiadnu hanbu, žiadne schovávanie svojej poľskosti, nemá pocit, že by šlo o niečo nevhodné. Je v nej radosť, hrdosť, chuť deliť sa. Len tak, bez nejakej pózy, pocitu nadradenosti či gramu afektu. Má niečo výnimočné, čo nemá každý, a chce to dať iným. Podľa mňa je to niečo absolútne neobyčajné.

A tak má Detský klub Poznaj Poľsko svoj názov, ciele, predbežne navrhnutú formu a témy prvých piatich stretnutí. Myslela som si, že vám tiež ukážem plagát, ale pani vychovávateľka ochorela a MN ho ešte nepripravila. Naša rola ako rodičov vlastne spočíva iba v tom, aby sme MN sprevádzali. Snažíme sa uchrániť ju pred sklamaním a zároveň ju podporovať pri realizácii jej vlastných cieľov, ktoré presahujú našu predstavivosť.

Napokon ešte kratučký dialóg, ktorý najlepšie vyjadruje to všetko, čo sa u nás deje:
Keď sme zapisovali plán pre pani vychovávateľku a MN prichádzala stále s novými nápadmi, zrazu sa na mňa obrátila so slovami: „Mami, poraď mi, ja som ešte nikdy nezakladala klub!”. No presne :). „Ani ja, dcérka, ani ja!”

czwartek, 31 października 2019

O (nie)oddawaniu głosu słów kilka / Zopár slov o (ne)hlasovaní


Dziś nietypowy dla mnie temat, bo – uwaga, uwaga – będzie o wyborach do parlamentu. Ale spokojnie, śmiało możecie czytać dalej niezależnie od poglądów, nie będzie tu o polityce :). Po prostu chciałabym się przyjrzeć różnym postawom związanym z uczestnictwem w wyborach, prezentowanym przez Polaków mieszkających za granicą, z którymi się zetknęłam.

1.       Głosuję.

W tej kategorii można by się zastanowić, dlaczego głosuję: bo to oczywiste, bo to mój obowiązek, bo to przywilej, a ja lubię korzystać z przywilejów, a może chcę się opowiedzieć przeciwko komuś, albo jednak za kimś. Tak czy siak wszystko sprowadza się do tego, że oddaję swój głos, dlatego tego punktu nie będę rozwijać. Dużo bardziej interesujące są dla mnie punkty następne.

2.       Nie głosuję, bo mam za daleko do lokalu wyborczego.

To wcale nie jest taki błahy argument, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka komuś, kto mieszka w kraju i ma punkt wyborczy 10 minut od domu. Tymczasem Polak za granicą może głosować wyłącznie osobiście, a na Słowacji jest jeden punkt wyborczy – w Bratysławie. Co w takim razie zrobić, gdy ktoś mieszka w miejscowości oddalonej o kilka godzin jazdy od słowackiej stolicy?

3.       Nie głosuję, bo nie mam na kogo.

Ten argument pojawia się też wśród głosujących w kraju, wśród mieszkających za granicą może mieć jednak odrobinę inny odcień. Bo ilu polityków realnie interesuje się sprawami Polonii? Ilu jest zaangażowanych w kulturę i edukację za granicą? Ilu dba o konkretne interesy międzynarodowe (związane z krajem, w którym przebywamy) albo wspiera powrót emigrantów do kraju? Te zagadnienia mogą być emigrantom bliższe niż tematy społeczne czy gospodarcze w Polsce, w związku z tym mogą mieć wpływ na to, czy emigrant będzie chciał oddać swój głos, czy jednak wybierze pozostanie w domu.

4.       Nie głosuję, bo nie mieszkam w kraju i nic nie wiem.

Jedni interesują się sytuacją polityczną (społeczną, gospodarczą, edukacyjną itd.) bardziej, inni mniej. Osoby mieszkające za granicą mają jednak dużo mniejszy dostęp do informacji niż ci, którzy są w kraju. Jasne, jest internet. Ale nie bombardują nas nagłówki w gazetach, gdy mijamy kiosk ruchu, nie słyszymy wiadomości z Polski, lecących w radiu, gdy czekamy w kolejce do lekarza, ani nie omawiamy najnowszych decyzji parlamentu z sąsiadem w ramach grzecznościowej small talk. Zamiast tego otaczają nas sprawy kraju, w którym mieszkamy, dotykają emocje „tubylców” związane z lokalną polityką, interesują nas sprawy związane z naszym miejscem zamieszkania, pracą itp. Żyjemy w zupełnie innym szumie informacyjnym. Co wtedy? Jeśli do tego wszystkiego nie lubimy albo nie mamy czasu szukać informacji na temat Polski, to głosować czy nie? Na kogo? Czym się kierować przy wyborze? To są konkretne pytania, które mogą się w takich okolicznościach pojawić.

5.       Nie głosuję, bo nie mieszkam w kraju i dlatego nie mam do tego prawa.

Ten argument szczególnie mną wstrząsnął, bo z całego serca się z nim nie zgadzam, staram się jednak zrozumieć i taki punkt widzenia. Prawo do bycia częścią wspólnoty polskiej i zabierania głosu odbierają emigrantom często sami Polacy mieszkający w kraju, więc może nie ma się co dziwić, że niektórzy emigranci przejmują tę perspektywę? Jeśli przedstawimy temat w taki sposób, że Polska jest sprawą tylko tych, którzy w niej mieszkają, a parlament decyduje o losie tylko tych, którzy żyją na terenie Polski, to faktycznie można uwierzyć, że nie jest się szczególnie uprawnionym do głosowania. Czy emigrant żyjący od 40 lat w USA, który nie widział kraju od lat 20, ma takie samo prawo do głosowania jak emigrant, który żyje w Anglii od lat 5 i każde święta spędza w Polsce? Jeśli ktoś z was zawahał się, odpowiadając na to pytanie, może jednak jest w stanie zrozumieć autora opinii wyrażonej w omawianym punkcie. Warto zastanowić się, co realnie oznacza „prawo do głosowania” i komu przysługuje.

Uff, dotarłam do końca tego zestawienia. Nie ukrywam, że nie było łatwo je opracować. Będę szczera – w moim domu rodzinnym niedziela wyborcza wyglądała tak: szliśmy całą rodziną do kościoła, potem do lokalu wyborczego zagłosować (nawet gdy jeszcze nie głosowałam, towarzyszyłam rodzicom), a potem do domu na jakiś pyszny obiad. Tak, jestem z „tych”, tych zawsze głosujących :). Mogę, więc głosuję. Jednak mieszkanie za granicą zmienia reguły gry, czy to się komuś podoba, czy nie, i warto o tym pamiętać. Nie wszystko jest czarno-białe i warto zrozumieć, co się kryje za różnymi odcieniami szarości. Pewnie nie dotarłam jeszcze do wszystkich, ale ciągle odkrywam kolejne i jest to wciągająca wiedza. Mam nadzieję, że zaciekawiłam i was.



Dnes ide o tému pre mňa netypickú, lebo – pozor, pozor – píšem o parlamentných voľbách. Pokojne však môžete čítať ďalej bez ohľadu na názory, nebude to o politike :). Chcela by som sa prizrieť rôznym postojom spojeným s účasťou na voľbách, ktoré vyjadrujú Poliaci v zahraničí, s ktorými som sa stretla.

1.       Volím.

Pri tejto kategórii by som mohla pouvažovať nad tým, prečo volím: lebo je to samozrejmé, lebo je to moja povinnosť, lebo je to moje privilégium a ja rada využívam svoje privilégiá, možno chcem vyjadriť svoj postoj proti niekomu alebo práveže za niekoho. Tak či onak, všetko sa končí tým, že odovzdávam svoj hlas, preto nebudem o tomto bode viac hovoriť. Oveľa zaujímavejšie sú pre mňa tie nasledujúce.

2.       Nevolím, pretože to mám ďaleko do volebnej miestnosti.

Vôbec to nie je taký prázdny argument, ako by sa mohlo na prvý pohľad zdať niekomu, kto býva v Poľsku a má svoju volebnú miestnosť 10 minút od domu. Avšak Poliak bývajúci v zahraničí môže voliť výlučne osobne, a na Slovensku je iba jedna volebná miestnosť – v Bratislave. Čo robiť, keď niekto býva vo vzdialenosti niekoľko sto kilometrov od hlavného mesta?

3.       Nevolím, lebo nemám koho.

Tento argument sa vyskytuje medzi voličmi tak v Poľsku, ako aj v zahraničí, no môže mať rôzny odtieň. Lebo koľko politikov sa reálne zaujíma o otázky Poliakov v zahraničí? Koľko z nich je zaangažovaných do kultúry a vzdelávania v zahraničí? Koľko z nich zaujímajú konkrétne medzinárodné záujmy (spojené s krajinou, v ktorej sa nachádzame) alebo podporuje návrat emigrantov do vlasti? Takéto otázky môžu byť emigrantom bližšie ako spoločenské či ekonomické otázky v Poľsku, a v tejto súvislosti môžu mať väčší vplyv na to, či emigrant bude chcieť odovzdať svoj hlas alebo predsa len zostane doma.

4.       Nevolím, pretože nebývam vo svojej krajine a nič neviem.

Niektorí ľudia sa zaujímajú o politickú situáciu (spoločenskú, ekonomickú, vzdelávaciu) viac, iní menej. Osoby bývajúce v zahraničí však predsa len majú menší prístup k informáciám ako tí, ktorí bývajú vo vlasti. Jasné, existuje internet. Ale nebombardujú nás titulky v novinách, keď prechádzame okolo stánku, nepočujeme správy z Poľska z rádia, keď čakáme v rade u lekára ani nerozprávame o najnovších hlasovaniach v parlamente so susedmi v rámci small talk. Namiesto toho nás obklopujú záležitosti štátu, v ktorom žijeme, týkajú sa nás emócie domácich spojené s lokálnou politikou, zaujímame sa o záležitosti spojené s našim miestom pobytu, prácou atď. Žijeme v úplne odlišnom informačnom šume. Čo vtedy? Ak navyše ešte nemáme vôľu alebo čas hľadať informácie o Poľsku, máme ísť voliť či nie? A koho? Čím sa riadiť pri hlasovaní? To sú konkrétne otázky, ktoré sa pri takých okolnostiach môžu objaviť.

5.       Nevolím, lebo nebývam vo svojej krajine a nemám na to právo.

Tento argument mnou zvlášť otriasol, lebo s ním z celého srdca nesúhlasím, snažím sa však pochopiť aj takúto perspektívu. Právo byť súčasťou poľskej spoločnosti a hlasovania vo voľbách berú emigrantom často aj samotní Poliaci, ktorí bývajú v Poľsku, preto sa nemožno čudovať, ak niektorí emigranti akceptujú takýto pohľad. Ak však predstavíme celý problém tak, že Poľsko je vec tých, ktorí v ňom bývajú a parlament rozhoduje o osudoch ľudí, ktorí žijú na území Poľska, skutočne možno uveriť, že emigrant nemá veľmi právo voliť. Má emigrant žijúci už 40 rokov v USA, ktorý naposledy vstúpil do Poľska pred 20 rokmi také isté právo voliť ako emigrant, ktorý žije v Anglicku 5 rokov a každé sviatky trávi v Poľsku? Ak ktokoľvek z vás pri odpovedi zaváhal, môže pochopiť autora názoru, o ktorom tu diskutujem. Treba sa zamyslieť nad tým, čo naozaj znamená „hlasovacie právo” a komu prináleží.

Uff, už som na konci zoznamu. Naozaj nebolo ľahké ho pripraviť. Budem úprimná – u nás doma volebná nedeľa vyzerala takto: išli sme všetci do kostola, potom do volebnej miestnosti hlasovať (aj keď som ešte nemala volebné právo, sprevádzala som rodičov) a potom domov na výborný obed. Tak, som jedná z tých, ktorí vždy volia :). Môžem, preto volím. Avšak život v zahraničí mení pravidlá hry, či sa to niekomu páči alebo nie, a treba na to pamätať. Nie je všetko čierno-biele a treba chápať, čo sa ukrýva za jednotlivými odtieňmi sivej. Iste som neodkryla všetky, ale stále odhaľujem nové a je to obohacujúce. Dúfam, že aj vás to tak zaujalo. 

niedziela, 29 września 2019

Misja (nie)możliwa / (Ne)uskutočniteľná úloha

Wiecie, co jest kosmicznie trudne, a czasem wręcz niewykonalne, gdy się mieszka za granicą? Powstrzymanie się przed PORÓWNYWANIEM. Serio serio, 100% doświadczenia własnego :). To dotyczy absolutnie wszystkiego – od zawartości półek sklepowych, przez funkcjonowanie instytucji, infrastrukturę, modę, zwyczaje i tradycje, sposoby spędzania wolnego czasu, aż po kwestie kultury czy „charakteru narodowego” (ja wiem, że z tym „charakterem narodowym” to trzeba uważać, ale mam tu na myśli zbiór pewnych cech dominujących, przez pryzmat których postrzegają sami siebie ludzie danego kraju). Oczywiście porównywanie samo w sobie nie musi być niczym złym, kłopot pojawia się jednak wtedy, gdy dziwnym trafem w tym porównywaniu nasz ojczysty kraj ciągle wypada lepiej, a my czujemy coraz większą frustrację albo – co gorsza – towarzyszy nam podejrzane poczucie wyższości. Przyznaję bez bicia (i ze wstydem) – zdarza(ło) się i mi. Może nie zawsze w sposób uświadomiony, ale jednak. I uwaga – to nie ma nic wspólnego z byciem dumnym z tego, że jest się Polką/Polakiem. Duma ze swojego pochodzenia jest fajna, pozytywna. Ale gdy zaczynam widzieć świat w kategorii „ja jestem lepsza – ty jesteś gorszy”, to dzieje się coś bardzo, bardzo niedobrego. I – uprzedzając ewentualne komentarze – to też nie tak, że nie można nigdy niczego skrytykować, czy pozachwycać się trochę swoim krajem :). Niektóre kwestie są przecież czasem obiektywnie lepsze. Chodzi tylko o to, żeby nie zapędzić się w ślepy zaułek, żeby innych rzeczy nie traktować automatycznie jako gorsze, ale – no właśnie – po prostu inne. Bez oceny. Próbując zrozumieć. Nie ukrywam, że są rzeczy na Słowacji, które mnie zadziwiają, szokują, drażnią, denerwują (spokojnie, są też i takie, które mnie zachwycają, ale dziś nie o tym ;)). Ale im dłużej tu żyję, tym lepiej rozumiem, że powinnam do wszystkiego podejść z szacunkiem, z rozwagą, zanim wydam jakikolwiek sąd – przyjrzeć się, dlaczego coś wygląda tak, a nie inaczej, co za tym stoi, jak to widzą Słowacy i co z tego wynika. To jest trochę taka sztuka chodzenia w cudzych butach, jak mawiają Anglicy, czyli wczucia się w położenie drugiej strony. Przydaje się zresztą nie tylko w mieszkaniu za granicą. Poczucie wyższości i bycia lepszym to koniec każdej rozmowy, każdego poznania. Nie da się spotkać, gdy się stoi kilka metrów nad drugim człowiekiem. To coś, nad czym stale jeszcze mogę pracować, w czym ciągle mam przestrzeń do rozwoju. Jednocześnie już teraz czuję, że – żyjąc za granicą – odebrałam porządną lekcję otwartości i szacunku. Mój horyzont wyraźnie się poszerzył, a w moim odbiorze tego, co inne, jest wyraźnie mniej mnie, a więcej drugiego człowieka. Polecam.


Flagi z internetu, grafika moja


Viete, čo je nenormálne ťažké a niekedy až nemožné, keď človek býva v zahraničí? NEPOROVNÁVAŤ. Naozaj, poznám to z vlastnej skúsenosti :). Týka sa to absolútne všetkého – od obsahu regálov v obchode, cez fungovanie inštitúcií, infraštruktúru, módu, zvyky a tradície, spôsoby ako tráviť voľný čas až po otázky kultúry či „národných charakterov” (ja viem, že s tými „národnými charaktermi” si treba dávať pozor, ale myslím teraz o súbore silných charakteristík, cez prizmu ktorých hľadia na seba príslušníci daného národa). Samozrejme, samotné porovnávanie nemusí byť zlé, problém vzniká vtedy, keď zvláštnou zhodou náhod prichádzame na to, že náš domovský štát v nich vždy vychádza lepšie a my cítime čoraz väčšiu frustráciu alebo – ešte horšie – keď to sprevádza podozrivý pocit nadradenosti. Priznám sa úprimne (a červenám sa pri tom), stáva(lo) sa to aj mne. Snáď nie vždy vedome, ale predsa. A pozor – nemá to nič spoločné s hrdosťou na to, že som Poľkou/Poliakom. Hrdosť na svoj pôvod je fajn, pozitívna. Ale keď začíname vidieť na svet v kategórii „ja som lepšia – ty si horší”, deje sa s nami niečo veľmi nedobré. Aby som predišla eventuálnym komentárom, tiež to nie je tak, že neslobodno nikdy nič kritizovať či byť fascinovaní svojou vlasťou :). Niektoré veci sú predsa objektívne lepšie. Ide o to, aby sme nevošli do slepej uličky, v ktorej budeme všetky iné veci považovať za automaticky horšie, ale – no práve – za iné. Bez súdov, so snahou o pochopenie. Nebojím sa povedať, že sú na Slovensku veci, ktoré ma prekvapujú, šokujú, dráždia, zlostia (nebojte sa, sú aj také, nad ktorými skutočne v dobrom žasnem, ale to nie je dnešná téma ;)). Čím tu však dlhšie žijem, tým lepšie rozumiem, že by som mala ku všetkému pristupovať s rešpektom, s rozvahou, kým prejdem k hodnoteniu – dôkladne sa prizrieť tomu, prečo je niečo také aké je, čo je za tým, ako to vidia Slováci a čo z toho vyplýva. Je to trochu ako umenie chodiť v cudzích topánkach, ako hovoria Angličania, čiže umenie vcítiť sa do situácie druhej strany. Zíde sa nám to totiž nielen pri otázke života v zahraničí. Pocit nadradenosti býva koncom každého rozhovoru, každého poznávania. Nedá sa stretnúť, keď stojím niekoľko metrov nad druhým človekom. To je niečo, na čom môžem ešte stále pracovať, kde mám ešte stále priestor na rozvoj. Zároveň však už teraz cítim, že život v zahraničí mi dal poriadnu lekciu otvorenosti a rešpektu. Moje horizonty sa významne rozšírili a v tom, ako vnímam inakosť, je oveľa menej mňa a oveľa viac druhého človeka. Odporúčam.

sobota, 31 sierpnia 2019

Grunt pod nogami / Pevná pôda pod nohami


Sierpień się kończy, powinnam drżeć z nerwów. MN. idzie w poniedziałek do pierwszej klasy słowackiej podstawówki, co z racji naszej dwukulturowości jeszcze niedawno przyprawiało mnie o solidny ból brzucha (dzieliłam się tym kiedyś z wami o tutaj), DJ. rozpoczyna przygodę z przedszkolem i nie wiem, co to ze sobą przyniesie, a ja na 99% zaczynam dodatkową pracę (po parę godzin w miesiącu), więc całe nasze życie rodzinne czeka solidne przemeblowanie. Krótko mówiąc, dzieje się. Ja tymczasem jestem… spokojna. Przynajmniej jak na siebie ;).

Nie, nie jest tak, że nagle znikły wszystkie moje obawy związane ze szkołą słowacką, przestałam się niepokoić o naszego prawie czterolatka, który ciągle miesza języki, i nie ma we mnie ani krzty strachu przed wyjściem z mojego bezpiecznego świata do ludzi. Wszystkie te odczucia są i mają się dobrze :). Tego lata odkryłam jednak coś ważnego, coś, co pozwoliło mi złapać trochę więcej równowagi.

Po 8 latach naszego polsko-słowackiego życia nagle dotarło do mnie, że nasze zwyczaje, tradycje okrzepły, poczułam, że mniej się miotam w życiu między krajami, a bardziej tę rzeczywistość przyjmuję i zwyczajnie lubię. Nie jest pozbawiona wad, to jasne, ale jest nasza, innej nie mamy i nie będziemy mieli.

Weźmy takie wakacje: nasz lipiec jest polski, a sierpień słowacko-węgierski. I lubię to. Lubię ten czas nad polskim morzem, lubię chwile na wsi u słowackich dziadków i wreszcie kocham nasze coroczne rodzinne wakacje na Węgrzech. Czuję, że wszystko jest na swoim miejscu, że całkiem zgrabnie poukładaliśmy ten nasz galimatias. I to dotyczy przeróżnych aspektów naszego wspólnego życia – kwestii łączenia tradycji, kwestii dwujęzycznego i dwukulturowego wychowania dzieci, kwestii szanowania własnej odmienności itp. itd.

Nie sprawia to oczywiście, że w naszym życiu nie ma żadnych znaków zapytania. Są. Ale przede wszystkim jest ten tak bardzo potrzebny spokój.

Chyba ten dzisiejszy post pozostanie taki bez zakończenia. Ale nie byłam na niego przygotowana, tak naprawdę chciałam dziś pisać zupełnie o czymś innym, chciałam napisać, jak wspaniale naładowałam baterie na Węgrzech, gdzie spędziłam ostatnie 5 dni, jak bardzo podoba mi się ten kraj, i jak ważny jest dla mnie czas spędzony z rodziną. Tymczasem w miarę przelewania kolejnych słów na papier (ok, ekran monitora) i niekończącego się przeredagowywania kolejnych akapitów doszłam do tego, co powyżej. I trwam w zadziwieniu. Ależ to kojące! Zwłaszcza ta myśl, że okrzepliśmy. Wszystkim w takich relacjach jak nasza właśnie tego życzę.





August sa končí, mala by som byť celá nervózna. MN nastupuje v pondelok do prvého ročníka slovenskej základnej školy, čo mi z dôvodu našej dvojakej kultúry spôsobovalo ešte nedávno poriadne bolesti brucha (raz som sa s vami o to podelila na tomto mieste), DJ začína dobrodružstvo v škôlke a neviem, čo to so sebou prinesie a ja na 99% začínam s prácou na čiastočný úväzok (pár hodín v mesiaci), nuž celý náš rodinný život čaká zásadná prestavba. Skrátka, dejú sa veci. A ja som... pokojná. Prinajmenšom na svoje pomery ;).

Nie, nie je to tak, že náhle zmizli všetky moje obavy spojené so slovenskou školou, že som sa prestala znepokojovať naším temer štvorročným chlapcom, ktorý stále mieša jazyky, a že v sebe nemám ani odrobinu strachu pred vychádzaním z môjho bezpečného sveta medzi ľudí. Všetky tie pocity žijú a majú sa dobre :). Počas tohto leta som však odhalila niečo dôležité, čo mi umožnilo získať trochu viac stability.

Po 8 rokoch nášho poľsko-slovenského života mi náhle svitlo, že naše zvyky a tradície sa stabilizovali, pocítila som, že sa menej tackám v živote medzi našimi krajinami a viac tú každodennosť akceptujem a proste mám rada. Nie je bezchybná, to je jasné, ale je naša, inú nemáme a nebudeme mať.

Zoberme si napríklad prázdniny: náš júl je poľský a august slovensko-maďarský. A mám to tak rada. Mám rada ten čas pri poľskom mori, mám rada chvíle na dedine u slovenských starých rodičov a napokon mám veľmi rada našu každoročnú rodinnú dovolenku v Maďarsku. Cítim, že všetko je na svojom mieste, že sme si celkom šikovne uložili ten náš galimatiáš. A to sa týka najrôznejších aspektov nášho spoločného života – otázky spájania tradícií, otázky dvojjazyčnosti a dvojkultúrneho vychovávania detí, otázky rešpektu voči našim odlišnostiam atď.

Neznamená to samozrejme, že v našom živote už nie sú otázniky. Sú. Ale predovšetkým prišiel ten tak veľmi potrebný pokoj.

Ten dnešný post asi nechám takto bez ukončenia. Nebola som naň pripravená, v skutočnosti som chcela písať o niečom úplne inom, chcela som napísať, ako skvelo som si nabila baterky v Maďarsku, kde som strávila ostatných päť dní, ako veľmi sa mi páči tá krajina a aký dôležitý je pre mňa čas strávený s rodinou. Avšak pri sťahovaní ďalších myšlienok na papier (ok, obrazovku počítača) a nekonečnom prepisovaní ďalších a ďalších odsekov som prišla na to, čo som napísala vyššie. A stále som z toho prekvapená. Aké to je upokojujúce! Najmä tá myšlienka o stabilite. Všetkým, ktorí sú v takých zväzkoch ako je ten náš, práve niečo podobné želám!

środa, 31 lipca 2019

Nad pięknym modrym Bałtykiem / Nad krásnym modrým Baltikom


Wiecie, jak wygląda standardowy dialog z nowo poznanym Słowakiem, gdy dojdziemy do kwestii, z której części Polski pochodzę? (przedstawiam wam wariant A, bo jest jeszcze wariant B takiej rozmowy: „a co pani robi na Słowacji?!”, ale dzisiaj nie o tym ;))

Słowak: Aż znad morza?! Zimno tam macie, nie można się kąpać, prawda?
Ja: W lecie, w bardzo gorące dni, kąpiel w naszym morzu jest naprawdę przyjemna! Jest chłodniejsze niż morza na południu Europy, ale jak jest upał, to wolę Bałtyk. Moje dzieci też się kąpią.
Słowak [kiwa z niedowierzaniem głową]: Aha.

A teraz przyjrzyjmy się tej rozmowie bardziej szczegółowo ;). Po pierwsze Słowacy bardzo często w pytaniu zawierają już swoją odpowiedź na nie („zimno tam macie” zamiast „jakie tam są temperatury” i „nie można się kąpać” zamiast „czy się kąpiecie”), po drugie prawie nigdy mi nie wierzą (ale ten wątek jeszcze rozwinę!). Po trzecie ja sama w odpowiedzi zupełnie świadomie od kilku lat używam najbardziej obrazowego argumentu, jakim dysponuję: nawet własne dzieci posyłam do tej strasznie-zimnej-wody, więc nie może być taka strasznie-zimna, prawda? Skutek tej wymiany zdań i tak zawsze jest marny. Kiepski ze mnie ambasador regionu ;).

Cóż, ten temat mimo wszystko wraca co roku jak bumerang, więc nie pozostaje mi nic innego, jak przyzwyczaić się do niego :). Dziś chcę jednak rzucić na całe zagadnienie trochę więcej światła.

Bo że jestem dziewczyną znad morza, to już wiecie :). Ale muszę wam szczerze powiedzieć, że choć uwielbiam pływać, a w lecie najlepiej pływa się właśnie w Bałtyku, to akurat lato jest najmniej lubianą przeze mnie porą roku na Wybrzeżu :). W lecie w całej okolicy są niekończące się korki, nawet do sklepu czasem trudno dojechać, na plaży są tłumy, po lody czy gofry (ach, moje ulubione z bitą śmietaną i świeżymi owocami!) ustawiają się kilometrowe kolejki. Z drugiej strony do innych pór roku też można by się przyczepić, bo w zimie wiatr znad morza potrafi dać nieźle w kość, wiosna czasem przychodzi późno, a jesień bywa straszliwie kapryśna. Ja jednak i tak kocham każdą z nich i uwielbiam miejsce, w którym się wychowałam. Mam całe mnóstwo pięknych wspomnień związanych z morzem. Morze dla mnie to wieczorne rozmowy z przyjacielem i wspólne wpatrywanie się w oświetloną tylko przez księżyc wodę. To spacer po bulwarze nadmorskim z przyjaciółką i uciekanie przed falami rozbijającymi się o falochron (albo inaczej plującym wodą wielorybem ;)). To weekendowe wycieczki ze szkoły muzycznej, służące zgraniu się szkolnego chóru i orkiestry, i obowiązkowe spacery wzdłuż klifu. To pierwsze piwo z sokiem malinowym (wtedy chyba wszystkie dziewczyny piły piwo z sokiem!) kupione w budzie przy plaży z koleżankami z liceum. To świętowanie matury z kuzynem – trafiliśmy na tak zimny maj, że leżeliśmy na plaży na kocu przykryci jeszcze jednym kocem. To sylwester i spontaniczny wypad o 3 nad ranem z całą paczką znajomych na plażę, pamiętam, że zabraliśmy ze sobą blachę ciasta i karton soku. To zgubiony pierścionek zaręczynowy na oblodzonym molo i wielkie poszukiwania. To rozmowy z dziadkiem-marynarzem i jego kolegą o ich rejsach. To… Pewnie mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Bałtyk jest absolutnie przepiękny o każdej porze roku. A dla mnie ma dużo większą wartość niż tylko zapewnienie przyjemnej ochłody w upalne lato. Jest strażnikiem moich wspomnień. Ktoś, kto odwiedzi Wybrzeże, kto zobaczy to moje morze, w jakimś sensie ma szansę poznać mnie dużo lepiej, dowiedzieć się o mnie czegoś więcej niż tylko w ramach zwykłej rozmowy. Dociera to do mnie tym mocniej, że mieszkam na Słowacji. Bałtyk to nie jest słowackie morze, dla Słowaków jest wyłącznie ciekawostką. Chyba brakuje mi często jakiejś większej chęci zrozumienia, wyjścia poza stereotypy, próby poznania mojej historii. Ale to właściwie dotyczy każdego, kto ma coś do opowiedzenia i nie chce być widziany przez kalkę cudzych wyobrażeń, dlatego już się nie skarżę :).

Skończę za to miłym akcentem :). We wstępie wspomniałam, że kiepski ze mnie ambasador regionu, bo Słowacy nigdy mi nie wierzą. Wiecie, kto jest w tym dużo lepszy ode mnie? Słowak!!! Gdy to Słowak zachwala polskie morze i opowiada, jakie wspaniałe wakacje nad nim spędził, jego rozmówcom odpada argument, że „się tam przecież wychował i zimno mu niestraszne” ;). I jego słowa dają im naprawdę do myślenia! Skąd to wiem? Bo tak się składa, że w naszym bratysławskim kościele poznałam jedną Słowaczkę, która jest zapaloną miłośniczką polskiego Wybrzeża i tego lata udało nam się spotkać w moim własnym domu rodzinnym i popływać razem w morzu :) (chyba nie muszę tłumaczyć, jak miłe to było dla mnie spotkanie w świetle tego, co dziś napisałam :)). Podobno dzięki jej opowiadaniom już kilka osób skusiło się na polskie wakacje. Czyli co, można? Można! :D



Viete, ako vyzerá štandardný dialóg s novo spoznaným Slovákom, keď príde reč na región Poľska, z ktorého pochádzam? (predstavujem vám variant A, lebo je ešte variant B takého rozhovoru: „a čo robíte na Slovensku?!”, ale o tom inokedy ;))

Slovák: Až od mora?! Tam je zima, nedá sa kúpať, však?
Ja: V lete, keď sú veľmi horúce dni, je kúpanie v našom mori naozaj príjemné! Je chladnejšie ako moria na juhu Európy, ale keď je horúco, mám radšej Baltik. Moje deti sa tiež kúpu.
Slovák [krúti neveriacky hlavou]: Aha.

A teraz sa pozrime na tento rozhovor detailnejšie ;). Po prvé, Slováci často už v otázke povedia zápornú odpoveď („tam je zima” namiesto „aké sú tam teploty” a „nedá sa kúpať” namiesto „kúpete sa?”), po druhé, skoro nikdy mi neveria (ale k tomu sa ešte dostanem!). Po tretie, ja sama už pri odpovedi celkom vedome používam najzreteľnejší argument, akým disponujem: dokonca aj vlastné deti posielam do tej strašne studenej vody, nemôže byť teda taká strašne studená, pravda? Výsledok takéhoto rozhovoru je aj tak vždy slabý. Asi nie som dobrý vyslanec svojho regiónu ;).

Čo už, táto téma sa vracia každý rok ako bumerang, nezostáva mi teda nič iné ako si na ňu zvyknúť :). Dnes chcem celú otázku trochu podrobnejšie vysvetliť.

Že som dievča od mora, to už viete :). Musím vám však úprimne povedať, že hoci milujem plávanie a v lete sa najlepšie pláva práve v Baltiku, leto je moje najmenej obľúbené ročné obdobie na pobreží :). V lete sú v celom okolí nekonečné zápchy, ťažko sa dochádza aj do obchodu, na plážach sú davy ľudí a na zmrzlinu či gofry (ach, moje obľúbené zo šľahačkou a čerstvým ovocím) sa čaká v gigantických radoch. Na druhej strane, aj pri iných ročných obdobiach by sa dali nájsť nedostatky, lebo v zime vie dať vietor od mora poriadne zabrať, jar niekedy prichádza neskoro a jeseň býva rozmarná. Mám však rada každé ročné obdobie a milujem miesto, v ktorom som vyrástla. Mám celé množstvá krásnych spomienok spojených s morom. More pre mňa znamená večerné rozhovory s priateľom a spoločné hľadenie na vodu osvetlenú iba jasom mesiaca. Prechádzku po nadmorskom bulváre s priateľkou a útek pred vlnami rozbíjajúcimi sa o vlnolamy (alebo pred vodu tryskajúcou veľrybou ;)). Víkendové výlety z hudobnej školy, počas ktorých sa zohrával školský orchester a zbor a povinné prechádzky po útese. Prvé pivo s malinovou šťavou (vtedy snáď všetky dievčatá pili pivo so šťavou!) kúpené v stánku na pláži so spolužiačkami z gymnázia. Oslava úspešnej maturity s bratrancom – máj bol taký studený, že sme ležali na pláži na deke prikrytí ešte jednou dekou. Silvester a spontánny úlet o 3 ráno s celou bandou známych na pláž, pamätám si, že sme so sebou vzali celý plech koláča a krabicu džúsu. Zásnubný prsteň stratený na zľadovatenom móle a veľké hľadanie. Rozhovory so starkým – námorníkom a jeho priateľom o plavbách... Určite by som mohla ešte dlho vymenúvať . Baltik je absolútne prekrásny v každom ročnom období. A pre mňa má omnoho väčší význam ako len príjemné osvieženie počas horúceho leta. Je strážcom mojich spomienok. Každý, kto navštívi moje pobrežie a uvidí moje more ma môže v istom zmysle lepšie spoznať, dozvedieť sa o mne niečo viac než čo umožní bežný rozhovor. Uvedomujem si to tým silnejšie, že bývam na Slovensku. Baltik to nie je slovenské more, pre Slovákov je skôr perličkou. Často mi snáď chýba viac túžby pochopiť, vyjsť zo stereotypov a spoznať môj príbeh. Ale to sa vlastne týka každého, kto chce niečo povedať a nechce byť chápaný iba cez zahmlené sklo cudzích predstáv, preto sa už nesťažujem :).

Skončím to však milo :). V úvode som spomenula, že som slabý vyslanec regiónu, lebo Slováci mi nikdy neveria. Viete, kto je v tom oveľa lepší ako ja? Slovák!!! Keď Slovák obdivuje poľské more a rozpráva, aké skvelé prázdniny nad ním strávil, jeho okolie stráca argument typu „predsa si tam vyrástol, tak ti nie je zima!” :). A jeho slová sa môžu skončiť zamyslením na druhej strane! Odkiaľ to viem? Zhodou okolností som v našom bratislavskom kostole spoznala jednu Slovenku, ktorá je horlivou milovníčkou poľského mora a tento rok sa nám podarilo stretnúť doma u mojich rodičov a aj spolu plávať v mori :) (nemusím snáď vysvetľovať, aké milé bolo pre mňa to stretnutie vo svetle toho, čo som dnes napísala :)). Vraj sa vďaka jej slovám už zopár osôb dalo zlákať na poľské prázdniny. Ide to? Ide to! :D

niedziela, 30 czerwca 2019

Puzzle / Puzzle


Ostatnio ledwo nadążałam za własnym życiem. Praca, rodzina, dom, sprawy większe i mniejsze, mniej i bardziej naglące. Do tego jeszcze zmiany, zmiany – MN. dostała się do wymarzonej szkoły, a DJ. do przedszkola (żeby nie tęskniono w nim za bardzo za MN. ;)). Jeden JM. bez zmian (nie licząc kolejnych kilogramów i pierwszego zęba) – to dalej nasze najspokojniejsze i najpogodniejsze dziecko ;). Innymi słowy – życie. Ale raz jest łatwej, a raz trudniej, a w ostatnim czasie było zdecydowanie trudniej. Z opresji nienadążania wybawili mnie dopiero moi rodzice – przyjechali na zakończenie roku szkolnego do swojej wnuczki, a przy okazji pomogli mi dogonić rzeczywistość (dzięki ich obecności mogłam sobie nawet pozwolić na specjalny „bonus” i odwiedzić pewien budynek rządowy w charakterze lektora języka polskiego :)). Ich wsparcie było jak zwykle nieocenione.

Ta moja życiowa minigonitwa zbiegła się w czasie z wysypem przeróżnych akcji. Zakończenie kursu języka angielskiego, zakończenie roku w przedszkolu, zakończenie roku w Szkole Polskiej, Dzień Rodziny na zakończenie roku szkolnego w naszym kościele, ostatni występ grupy tanecznej itp. Typowy czerwiec w życiu rodziny ;). Spotkania, spotkania, spotkania. Akademie, występy, popisy, poczęstunek i mnóstwo rozmów.

Z jednej strony męcząco, z drugiej miło, wzruszająco, wesoło. I… zaskakująco. Co mnie tak bardzo zadziwiło podczas tych spotkań? Zadziwiło mnie, jak bardzo stałam się częścią tego wszystkiego. Nagle odkryłam, że wrosłam w nasze bratysławskie otoczenie dużo głębiej, niż myślałam, i że mam lub mogę mieć swoiste „zaplecze” nie tylko we własnym domu.

Nie zawsze jest łatwo być obcokrajowcem. Nie zawsze lubię się od razu ujawniać z moim pochodzeniem, nie w każdym towarzystwie czuję się swobodnie, nie zawsze chcę być „tą Polką”. Tymczasem zwłaszcza podczas Dnia Rodziny w kościele, do którego chodzimy, i podczas zakończenia roku szkolnego w Szkole Polskiej, poczułam się „u siebie”. Poczułam, że gdzieś przynależę, że coś wspólnie buduję razem ze spotkanymi tam ludźmi. Autentycznie cieszę się na powrót do nich po wakacjach, cieszę się na kolejne spotkania, na kolejne szanse do zacieśnienia relacji. Bo czuję się w tych miejscach bezpiecznie, bo niezależnie od tego, jakim językiem się tam posługuję, mogę być sobą i czuję się przyjęta.

W tym całym czerwcowym zamieszaniu, w tej całej mieszance frustracji i innych trudnych emocji, które przeżywałam, to odkrycie było źródłem niesamowitego spokoju. Tak, jakby kolejny puzzel mojego życia trafił na swoje miejsce. I wiecie co? Coraz bardziej podoba mi się ta układanka. Układam więc dalej :).


Akademia z okazji 15-lecia Szkoły Polskiej i zakończenie roku szkolnego

V poslednej dobe ledva stíham žiť svoj život. Práca, rodina, domácnosť, väčšie aj menšie záležitosti, niektoré urgentné, niektoré menej. K tomu ešte zmeny – MN. sa dostala do vysnívanej školy a DJ. do škôlky (aby im tam nebolo veľmi ľúto za MN. ;)). Iba JM. bez zmien (nepočítam ďalšie kilogramy a prvý zub) – stále je to naše najpokojnejšie a najpohodovejšie dieťa ;). Inak povedané – život. Ale raz je to ľahšie, raz ťažšie a v poslednej dobe to bolo rozhodne ťažšie. Spod tlaku z nestíhania ma oslobodili až moji rodičia – pricestovali na ukončenie školského roka k svojej vnučke a pri tej príležitosti mi umožnili dobehnúť prítomný čas (vďaka ich prítomnosti som si dokonca mohla dovoliť špeciálny bonus a navštíviť istú vládnu budovu ako lektor poľštiny :)). Ich podpora bola ako vždy nedoceniteľná.

Tá moja životná mininaháňačka nadišla v tom istom čase ako celý rad najrôznejších akcií. Ukončenie kurzu angličtiny, ukončenie školského roka v škôlke, ukončenie školského roka v Poľskej škole, Deň rodiny pri príležitosti ukončenia školského roka v našom kostole, posledné vystúpenie z tanečnej školy atď. Typický jún v živote rodiny ;). Stretnutia, stretnutia, stretnutia. Akadémie, vystúpenia, ukážky, občerstvenia a veľa rozhovorov.

Na jednej strane je to únavné, na druhej milé, vzrušujúce, veselé. A... prekvapujúce.  A čo ma tak prekvapilo počas tých stretnutí? Prekvapilo ma, do akej miery som sa stala súčasťou toho všetkého. Náhle som zistila, že som vrástla v naše bratislavské okolie oveľa hlbšie, ako som si myslela, a že mám alebo môžem mať akési „zázemie” nielen vo svojom dome.

Nie vždy je ľahké byť cudzincom. Nie vždy hneď rada odhaľujem svoj pôvod, nie v každej spoločnosti sa cítim slobodne, nie vždy chcem byť „tou Poľkou”. Avšak najmä počas toho Dňa rodiny v kostole, kam chodíme a počas ukončenia školského roka v Poľskej škole som sa cítila ako doma. Cítila som, že niekam patrím, že niečo spoločne budujem s ľuďmi, ktorých tam stretávam. Naozaj sa teším na návraty po prázdninách, teším sa na ďalšie stretnutia, na ďalšie šance na prehĺbenie vzťahov. Cítim sa totiž na tých miestach bezpečne, lebo nezávisle od toho, aký jazyk používam, môžem byť sama sebou a som prijatá.  

V tom celom júnovom zmätku, v tej celej zmesi frustrácie a iných ťažkých emócií, ktoré som prežívala, znamená toto odhalenie zdroj neuveriteľného pokoja. Akoby ďalší dielik skladačky puzzle môjho života zapadol na správne miesto. A viete čo? Čoraz viac sa mi tá skladačka páči. Pokračujem teda v skladaní :).

poniedziałek, 27 maja 2019

Przecież Słowacja to to samo, co Polska / Predsa Slovensko je to isté ako Poľsko


Przecież Słowacja to to samo, co Polska. Język właściwie ten sam, kultura też ta sama. Przecież jeździsz do Polski co chwilę. Blisko masz, to nie to samo co drugi koniec świata. Przecież masz super, bo twoi rodzice mogą regularnie przyjeżdżać do wnuków. Loty są, pociągi są. Niczego ci nie brakuje. Nie masz prawa narzekać.


Gdy słyszę kolejny raz takie słowa, w część z nich sama zaczynam wierzyć, sama zaczynam sobie wyrzucać, że grzechem jest się skarżyć. Wtedy rośnie już nie tylko moje wewnętrzne rozdarcie, poczucie osamotnienia w przeżywaniu tęsknoty, ale dochodzą jeszcze wyrzuty sumienia. Tyle że to wszystko nieprawda. To wszystko, co w kilku prostych hasłach ujęłam w pierwszym akapicie, to zwyczajne sprowadzanie emigracji do jednego wzorca, totalne spłaszczanie problemu.

Moje przeżycia są moje. I mam do nich prawo.

W ostatnich tygodniach popsuł mi się komputer. Totalnie. Dysk do wymiany. I gdy wrócił z naprawy, przez 2 tygodnie bałam się go włączyć. Trochę dlatego, że jestem totalnie niekomputerowa i wizja instalowania wszystkich potrzebnych programów mnie przeraża. Trochę dlatego, że nie zrobiłam kopii zapasowej do większości materiałów i ciągle miałam o to do siebie pretensje. A trochę dlatego, że bywam fatalistką i przeczuwałam, że jak już przytrafiło mi się coś takiego, to na pewno nic dobrego mnie teraz nie czeka.

I stało się. Komputer naprawiony na Słowacji, więc logiczne, że wszystko – cały system – zostało zainstalowane po słowacku. A ja, gdy to zobaczyłam… Po prostu wpadłam w histerię. Rozpłakałam się, dosłownie zaczęłam wyć, tak się w tamtej chwili poczułam głęboko nieszczęśliwa i samotna, i tak bardzo przytłoczona tym wszystkim, co słowackie wokół mnie. Nie mogłam dojść do siebie po tym wszystkim jeszcze przez kilka następnych dni. Bzdura? Być może. Czy łatwo mi się o tym pisze? Ani trochę, ciągle pamiętam w sobie ból tamtej chwili, zdaję sobie też sprawę, że można to ocenić w bardzo różny sposób. Ale właśnie o tym chcę dziś powiedzieć – o tym, że każdy ma prawo przeżywać swoją emigrację w odmienny sposób. O tym, że nie ma tu jednego klucza, który da się przyłożyć do każdego. O tym, że emigracja nie jest dla każdego (tak! Na dodatek w szczerej rozmowie z M., gdy mieszkaliśmy jeszcze w Polsce, stwierdziłam, że mnie na emigrację nie stać, że moje serce tego nie uniesie). O tym, że emigracja bywa trudna, nawet gdy mieszkamy stosunkowo blisko swojego kraju, gdy mieszkamy w państwie zbliżonym kulturowo, gdy jesteśmy szczęśliwi w tym, co robimy, czy jak żyjemy.

Ja nie znam odpowiedzi, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Mam jakieś swoje małe metody, ulubione miejsca, w których czuję się „u siebie”, swoje tradycje, drobiazgi typowo polskie, których się mocno trzymam w swojej codzienności. Wszystko to są sposoby, by jakoś trzymać się na powierzchni, by nie dać się porwać rozpaczy, gdy przyjdzie. Ale czasem zdarzy się coś takiego, co tak jak u mnie ten nieszczęsny komputer – przerwie gwałtownie tamę samokontroli. I co wtedy? Nie wiem. Chcę wam dziś po prostu powiedzieć, że i tak się może czasem zdarzyć. Próbuję to po prostu przyjąć, zaakceptować, przytulić własną słabość i smutek. Życie to szereg trudnych wyborów, ciągle trzymam się tych swoich.




Predsa Slovensko je to isté ako Poľsko. Jazyk viac menej taký istý, kultúra takisto. Predsa chodíš každú chvíľu do Poľska. Máš to blízko, nie je to na konci sveta. Máš sa predsa super, lebo tvoji rodičia môžu pravidelne cestovať za vnukmi. Sú letecké spojenia, aj vlaky. Nič ti nechýba. Nemáš právo sťažovať sa.


Keď počujem opätovne tieto slová, začínam im sčasti veriť, začínam si sama vyčítať, že je hriechom sťažovať sa. Vtedy už rastie nielen moje vnútorné rozorvanie a pocit osamelosti pri prežívaní smútku, ale začínajú sa k nim pridávať aj výčitky svedomia. Akurát, že to všetko je klam. To všetko, čo som niekoľkými jednoduchými heslami vyjadrila v prvom odseku je prosté zovšeobecňovanie emigrácie do jedného vzoru a úplné sploštenie problému.

Moje pocity sú moje. A mám na ne právo.

Nedávno sa mi pokazil počítač. Úplne. Bolo treba vymeniť disk. A keď sa vrátil z opravy, viac ako 2 týždne som sa ho bála zapnúť. Čiastočne preto, že som počítačový analfabet a perspektíva inštalovania všetkých potrebných programov ma desí. Čiastočne preto, že som si neurobila zálohu väčšiny materiálov a stále si to vyčítam. No a čiastočne preto, že som niekedy fatalistka a tušila som, že keď sa mi stalo niečo také zlé, určite ma teraz nič dobré nečaká.

Mala som pravdu. Počítač bol opravený na Slovensku, a je teda logické, že všetko – celý systém – bolo nainštalované po slovensky. A keď som to zbadala... proste ma chytila hystéria. Rozplakala som sa, doslova som začala revať, tak som sa v tej chvíli cítila hlboko nešťastná a sama, a tak veľmi zavalená tým všetkým slovenským, čo je okolo mňa. Niekoľko dní mi trvalo, kým som sa z toho dostala. Hlúposť? Možno. Pýtate sa, či sa mi o tom ľahko píše? Ani trochu. Stále sa pamätám na bolesť tej chvíle, uvedomujem si, že sa na to dá veľmi rôzne pozerať. No a práve o tom chcem dnes hovoriť – o tom, že každý má právo prežívať svoju emigráciu po svojom. O tom, že neexistuje jeden kľúč, ktorý pasuje každému. O tom, že emigrácia nie je pre každého (presne! Navyše, v úprimnom rozhovore s M., keď sme ešte bývali v Poľsku, som vyhlásila, že ja na emigráciu nemám, že moje srdce to neznesie). O tom, že emigrácia býva ťažká, aj keď bývame pomerne blízko k svojej krajine, aj keď bývame v prostredí s podobnou kultúrou, aj keď sme šťastní z toho, čo robíme či ako žijeme.

Ja nepoznám odpoveď na to, ako si s tým všetkým mám poradiť. Mám nejaké svoje malé metódy, obľúbené miesta, na ktorých sa cítim „ako doma”, svoje tradície, typicky poľské maličkosti, ktorých sa silno držím vo svojej každodennosti. Všetko sú to spôsoby na to, aby som sa nejako držala na hladine, aby som sa nedala pohltiť zúfalstvu, keď príde. Ale niekedy sa stane niečo také ako ten nešťastný počítač a násilne zbúra hrádzu sebakontroly. A čo vtedy? Neviem. Chcem vám dnes proste povedať, že aj to sa niekedy stáva. Skúšam to jednoducho prijať, akceptovať, osvojiť sa s vlastnou slabosťou a smútkom. Život je séria náročných rozhodnutí, stále sa držím tých svojich.

wtorek, 30 kwietnia 2019

Nie je svadba ako svadba / Wesele weselu nierówne


Prvýkrát som bol v rodnom meste N. blízko pobrežia Baltiku takmer presne pred 9 rokmi. Bol som ako „+1“ pozvaný na svadbu priateľov N. Odvtedy som tých poľských svadieb zažil už niekoľko, naposledy túto sobotu. Poľské svadby sa z mojej skúsenosti od slovenských dosť líšia, pritom sú jedny aj druhé výborné. Skúsim to teda zhrnúť.

1. Jedlo

Jedlo je dôležitá súčasť každej svadby, napomáha vytvorenie dobrej atmosféry, obmedzuje vplyv vypitého alkoholu a niekedy tiež predstavuje gastronómiu regiónu či krajiny. Prvý rozdiel vnímam v množstve jedla. Mám takého dobrého priateľa, ktorý sa rád napapá a nikdy sa v jedení nedá zahanbiť. Keď bol na našej poľskej svadbe, prišiel v jednej chvíli za mnou a hovorí: „Počuj, oni nás chcú tým jedlom zabiť!“ Tak by sa to dalo asi v skratke vyjadriť :) proste jedlo je na stole vždy, keď sa zje, doloží sa. Ak chcete zo všetkého aspoň trošku vyskúšať, nemôžete sa doplna najesť prvého chodu a čakať na studený bufet v neskorších hodinách, ktorý je typický pre Slovensko. Dá sa teda povedať, že studený bufet je k dispozícii celý čas, dopĺňaný pravidelne podávanými teplými jedlami. Teraz naposledy sa podávalo asi v dvojhodinových odstupoch pečené prasiatko, výborná paradajková polievka s kúskami hovädziny a okolo 2:00 klasika – baršč. Ďalšia zaujímavá vec je, že (aspoň v mojom poľskom regióne na severe) maškrty studenej kuchyne sa často podávajú zaliate aspikom. Vraj je to tak, aby nevyschli (povedala svokra). No a keďže sme na pobreží, významnou zložkou studenej kuchyne sú špeciality z rýb – najmä sleďa, lososa a tiež úhora. Šaláty sa nájdu tiež, pripravte sa na všadeprítomný kôpor :). Slovenské bufety sa väčšinou začínajú neskôr – na poslednej slovenskej svadbe som si ho ani neužil! – a hoci rovnako skvelé, trvajú väčšinou kratšie. Pečené prasiatko je takisto pomerne časté. No a, samozrejme, po polnoci prichádza čas na moju obľúbenú delikatesu – kapustnicu. Tak ako sa oplatí na poľskej svadbe počkať na baršč, tak sa na Slovensku oplatí počkať práve na túto chutnú, hustú polievku.

2. Hudba a tanec

Veľmi sa mi páči, že na Slovensku je dôležitou súčasťou svadobnej hudby stále ľudová pieseň. Najlepšie, keď je sprevádzaná hudobnými nástrojmi, napríklad cimbalovou hudbou, ale aj jeden akordeonista spraví dobrú zábavu. Ja mám vždy po slovenskej svadbe vykričaný hlas a vytancované nohy! Na mojich poľských svadbách bolo vždy minimum ľudovej hudby, a keď, tak skôr v takom synťákovom vydaní. Špecifikom poľskej svadby je tzv. discopolo, ťažko to aj opísať, opäť také synťákové tanečné šlágre – no práve, pripomína mi to v niečom hudbu z našich šlágrových televízií. Esenciou svadobného discopola, ktoré odlepí väčšinu hostí zo stoličiek, je pre mňa toto. Na Slovensku máme repete hity (podľa známej televíznej relácie Repete), ktoré sú často úpravami piesní z prvej polovice minulého storočia. Tiež bývajú hrané v trestuhodných úpravách, ale ich originálne znenia sú podľa mňa aj hudobne celkom kvalitné. Tiež jeden príklad.

No a mám z poslednej poľskej svadby tiež jeden 1st time! Prvýkrát som tancoval polonézu, tradičný poľský tanec, aktuálne tancovaný najmä na studniówkách, oslavách podobných našim stužkovým slávnostiam. Lepšie neskoro ako nikdy!

3. Zvyky

Aj svadobné zvyky sú často spojené s ľudovými tradíciami, hoci často v pozmenenej, modernej forme. Novomanželov vítame chlebom a soľou, čaše zo šampanského mávajú krátky život v oboch krajinách a mladí si po sebe upratať skrátka musia :). Čepčenie ako ho poznám ja sa však líši. V Poľsku nevesta prichádza o závoj a ženích o motýlik – symboly dievčenstva a mládenectva. Sťahujú ich často rodičia. Následne sa vyberá nový pár, čiže dvaja slobodní ľudia, ktorí podľa tradície najrýchlejšie vstúpia do zväzku manželského. Nevesta väčšinou hádže za seba svadobnú kyticu a ženích poslepiačky určí nového majiteľa motýlika. Na Slovensku ide o celý obrad so špeciálnymi krásnymi piesňami. Nevydaté ženy často prichádzajú v sprievode za svetla sviečok a potom rituálne odoberajú neveste z hlavy závoj. Následne neveste založia čepiec, čím sa stáva z nevesty gazdinou. Ženích dostáva tradične na hlavu klobúk. Často sa tiež starejší nevesty pýta, či chce radšej „vienok sňať alebo hlávku sťať“. Vyhráža sa jej pritom sekerou, mačetou či dokonca motorovou pílou :). Nevesta si väčšinou dá na tretí raz povedať a predsa len obetuje vienok namiesto hlávky. Na Slovensku po tomto obrade nevesta so ženíchom odchádzajú a mladá gazdiná sa vracia v nových šatách, už nie svadobných. V Poľsku som prezliekanie nevesty nezažil. Moja N. mi povedala, že má také šaty na sebe iba raz v živote a v žiadnom prípade si ten čas strávený v nich krátiť nebude :). No čo, tiež pravda...

Napokon, svadba je vždy o vážnom, krásnom rozhodnutí dvoch ľudí. Celá tá „obloha“ okolo toho je z tejto perspektívy málo dôležitá (N. napr. tvrdí, že si z našej svadby vôbec nepamätá, čo jedla). Výborné jedlo, tancovačka a ponorenie sa do našich zvykov však môžu najmä pri zmiešaných manželstvách vytvoriť skvelú atmosféru a pomôžu tak obom rodinám spoločne sa zabávať.



Po raz pierwszy przyjechałem do rodzinnego miasta N. położonego w pobliżu bałtyckiego wybrzeża dokładnie 9 lat temu. Zostałem wtedy zaproszony jako „+1“ na ślub przyjaciół N. Od tamtego czasu bawiłem się już na kilku polskich weselach, ostatnio w minioną sobotę. Na podstawie własnego doświadczenia stwierdzam, że polskie wesela różnią się od słowackich, jednakże zarówno jedne, jak i drugie są znakomite. Postaram się przedstawić temat w kilku punktach.

1. Jedzenie

Jedzenie to ważny element każdego wesela, pomaga zbudować dobrą atmosferę, ogranicza wpływ wypitego alkoholu, czasami też jest znakomitą próbką gastronomii danego regionu czy państwa. Pierwsza różnica polega na ilości jedzenia. Mam jednego dobrego przyjaciela (Słowaka), który lubi dobrze zjeść i w jedzeniu nie ma sobie równych. Gdy był na naszym polskim weselu, w pewnej chwili podszedł do mnie i mówi: „Słuchaj, oni chcą nas zabić tym jedzeniem!“ To całkiem dobre podsumowanie :). Po prostu jedzenie jest na stole zawsze; gdy zostanie zjedzone, braki szybko zostaną uzupełnione. Jeżeli chcecie wszystkiego posmakować, nie możecie się najeść do syta w czasie pierwszego posiłku i czekać na zimny bufet w późniejszych godzinach, który jest typowy na Słowacji. Można właściwie powiedzieć, że zimny bufet jest dostępny przez cały czas, uzupełniany o regularnie podawane dania na ciepło. Ostatnio podano w około dwugodzinnych odstępach czasu pieczonego prosiaka, wyśmienitą zupę pomidorową z kawałkami wołowiny, a około 2:00 klasykę - barszcz. Inną ciekawostką jest, że (przynajmniej w moim polskim regionie na północy) przysmaki na zimno serwuje się często w galarecie. Podobno robi się tak dlatego, by się nie wysuszyły (powiedziała teściowa). A ponieważ jesteśmy na wybrzeżu, ważnym składnikiem przekąsek na zimno są specjały z ryb - głównie ze śledzia, łososia i węgorza. Surówki też się tu znajdą, należy się tylko przygotować na wszędobylski koper :). Słowacki bufet zaczyna się zwykle później - na ostatnim słowackim weselu nawet się nie załapałem! - i choć jest równie pyszny, trwa najczęściej krócej. Pieczony prosiak też pojawia się dość często. No i, oczywiście, po północy przychodzi pora na mój ulubiony przysmak - kapustnicę. Na polskim weselu warto poczekać na barszcz, a na Słowacji właśnie na tę smaczną, gęstą zupę.

2. Muzyka i taniec

Bardzo mi się podoba, że na Słowacji ważną częścią muzyki weselnej są pieśni ludowe. Idealnie, gdy towarzyszą im instrumenty muzyczne takie jak cymbały, ale jeden akordeonista też zapewni dobrą zabawę. Po słowackim weselu mam zawsze wykrzyczany głos i wytańczone nogi! Na moich polskich weselach było zawsze minimum muzyki ludowej, a jeśli już się pojawiła, to w takim syntezatorowym wydaniu. Specyficzne dla polskich wesel jest tzw. disco polo, trudno to właściwie opisać, to takie syntezatorowe taneczne hity – no właśnie, przypomina mi to w jakimś stopniu muzykę z naszych stacji telewizyjnych ze szlagierami. Esencją weselnego disco polo, które poderwie większość gości do tańca, jest dla mnie to. Na Słowacji mamy repete hity (na podstawie znanego programu telewizyjnego Repete), które są często przeróbkami pieśni z pierwszej połowy ubiegłego wieku. Też bywają grane w karygodnych wersjach, ale ich oryginalne brzmienie jest według mnie całkiem dobre pod względem muzycznym. Tu znajdziecie przykład.

No a na ostatnim polskim weselu zaliczyłem też jeden 1st time! Po raz pierwszy tańczyłem poloneza, tradycyjny taniec polski, aktualnie wykonywany przede wszystkim na studniówkach, czyli imprezach podobnych do naszych stužkových. Lepiej późno niż wcale!

3. Tradycje

Tradycje weselne również łączą się często ze zwyczajami ludowymi, choć często przybierają zmienioną, nowoczesną formę. Parę młodą witamy chlebem i solą, kieliszki po szampanie żyją krótko w obu krajach, a młodzi muszą po sobie posprzątać :). Oczepiny, które widziałem, są jednak różne. W Polsce panna młoda zdejmuje welon, a pan młody muszkę – symbole panieństwa i kawalerstwa. Zdejmują je im często rodzice. Następnie wybiera się nową parę, tj. dwoje wolnych ludzi, którzy zgodnie z tradycją najszybciej wstąpią do związków małżeńskich. Panna młoda najczęściej rzuca za siebie welon, a pan młody z zasłoniętymi oczami wyznacza nowego właściciela swojej muchy. Na Słowacji oczepiny to cały obrzęd ze specjalnymi pięknymi pieśniami. Niezamężne panny często wchodzą na salę w specjalnym pochodzie oświetlone jedynie światłem świec, po czym następuje rytualne zdjęcie welonu z głowy panny młodej. Panna młoda zakłada czepiec i z panny staje się żoną. Pan młody tradycyjnie zakłada na głowę kapelusz. Często też wodzirej pyta pannę młodą, czy chce raczej zdjąć wianek czy zostać ścięta. Grozi jej przy tym siekierą, maczetą, a nawet piłą motorową :). Panna młoda najczęściej za trzecim razem daje się przekonać i ofiarowuje wianek zamiast głowy. Na Słowacji po tym obrzędzie panna młoda wraz z panem młodym wychodzą z sali, a gdy wracają, panna młoda nie ma już na sobie sukni ślubnej, ale inną suknię weselną. W Polsce jeszcze nigdy nie widziałem, by panna młoda się przebrała. Moja N. powiedziała mi, że ma na sobie suknię ślubną tylko raz w życiu i w żadnym wypadku nie zamierza skracać czasu, w którym ma ją na sobie :). No cóż, też racja…

Tak czy owak ślub zawsze wiąże się z ważną i piękną decyzją dwojga ludzi. Cała ta „otoczka” wokół niego jest z tej perspektywy mało ważna (N. np. twierdzi, że w ogóle nie pamięta, jakie jedzenie serwowaliśmy na naszym ślubie). Świetne jedzenie, tańce i zanurzenie się w naszych tradycjach mogą jednak, zwłaszcza w przypadku par mieszanych, stworzyć niezapomnianą atmosferę i pomóc obu rodzinom wspólnie się bawić.