Sierpień się kończy, powinnam drżeć z nerwów. MN. idzie w
poniedziałek do pierwszej klasy słowackiej podstawówki, co z racji naszej
dwukulturowości jeszcze niedawno przyprawiało mnie o solidny ból brzucha
(dzieliłam się tym kiedyś z wami o tutaj),
DJ. rozpoczyna przygodę z przedszkolem i nie wiem, co to ze sobą przyniesie, a
ja na 99% zaczynam dodatkową pracę (po parę godzin w miesiącu), więc całe nasze
życie rodzinne czeka solidne przemeblowanie. Krótko mówiąc, dzieje się. Ja
tymczasem jestem… spokojna. Przynajmniej jak na siebie ;).
Nie, nie jest tak, że nagle znikły wszystkie moje obawy
związane ze szkołą słowacką, przestałam się niepokoić o naszego prawie czterolatka,
który ciągle miesza języki, i nie ma we mnie ani krzty strachu przed wyjściem z
mojego bezpiecznego świata do ludzi. Wszystkie te odczucia są i mają się dobrze
:). Tego lata odkryłam jednak coś ważnego, coś, co pozwoliło mi złapać trochę
więcej równowagi.
Po 8 latach naszego polsko-słowackiego życia nagle dotarło
do mnie, że nasze zwyczaje, tradycje okrzepły, poczułam, że mniej się miotam w
życiu między krajami, a bardziej tę rzeczywistość przyjmuję i zwyczajnie lubię.
Nie jest pozbawiona wad, to jasne, ale jest nasza, innej nie mamy i nie
będziemy mieli.
Weźmy takie wakacje: nasz lipiec jest polski, a sierpień
słowacko-węgierski. I lubię to. Lubię ten czas nad polskim morzem, lubię chwile
na wsi u słowackich dziadków i wreszcie kocham nasze coroczne rodzinne wakacje
na Węgrzech. Czuję, że wszystko jest na swoim miejscu, że całkiem zgrabnie
poukładaliśmy ten nasz galimatias. I to dotyczy przeróżnych aspektów naszego
wspólnego życia – kwestii łączenia tradycji, kwestii dwujęzycznego i
dwukulturowego wychowania dzieci, kwestii szanowania własnej odmienności itp.
itd.
Nie sprawia to oczywiście, że w naszym życiu nie ma żadnych
znaków zapytania. Są. Ale przede wszystkim jest ten tak bardzo potrzebny
spokój.
Chyba ten dzisiejszy post pozostanie taki bez zakończenia.
Ale nie byłam na niego przygotowana, tak naprawdę chciałam dziś pisać zupełnie
o czymś innym, chciałam napisać, jak wspaniale naładowałam baterie na Węgrzech,
gdzie spędziłam ostatnie 5 dni, jak bardzo podoba mi się ten kraj, i jak ważny
jest dla mnie czas spędzony z rodziną. Tymczasem w miarę przelewania kolejnych
słów na papier (ok, ekran monitora) i niekończącego się przeredagowywania
kolejnych akapitów doszłam do tego, co powyżej. I trwam w zadziwieniu. Ależ to
kojące! Zwłaszcza ta myśl, że okrzepliśmy. Wszystkim w takich relacjach jak
nasza właśnie tego życzę.
August sa končí,
mala by som byť celá nervózna. MN nastupuje v pondelok do prvého ročníka
slovenskej základnej školy, čo mi z dôvodu našej dvojakej kultúry spôsobovalo
ešte nedávno poriadne bolesti brucha (raz som sa s vami o to podelila na tomto mieste), DJ začína dobrodružstvo v škôlke a
neviem, čo to so sebou prinesie a ja na 99% začínam s prácou na čiastočný
úväzok (pár hodín v mesiaci), nuž celý náš rodinný život čaká zásadná
prestavba. Skrátka, dejú sa veci. A ja som... pokojná. Prinajmenšom na svoje
pomery ;).
Nie, nie je to
tak, že náhle zmizli všetky moje obavy spojené so slovenskou školou, že som sa
prestala znepokojovať naším temer štvorročným chlapcom, ktorý stále mieša
jazyky, a že v sebe nemám ani odrobinu strachu pred vychádzaním z môjho
bezpečného sveta medzi ľudí. Všetky tie pocity žijú a majú sa dobre :). Počas
tohto leta som však odhalila niečo dôležité, čo mi umožnilo získať trochu viac
stability.
Po 8 rokoch nášho
poľsko-slovenského života mi náhle svitlo, že naše zvyky a tradície sa
stabilizovali, pocítila som, že sa menej tackám v živote medzi našimi krajinami
a viac tú každodennosť akceptujem a proste mám rada. Nie je bezchybná, to je
jasné, ale je naša, inú nemáme a nebudeme mať.
Zoberme si
napríklad prázdniny: náš júl je poľský a august slovensko-maďarský. A mám to
tak rada. Mám rada ten čas pri poľskom mori, mám rada chvíle na dedine u
slovenských starých rodičov a napokon mám veľmi rada našu každoročnú rodinnú
dovolenku v Maďarsku. Cítim, že všetko je na svojom mieste, že sme si celkom
šikovne uložili ten náš galimatiáš. A to sa týka najrôznejších aspektov nášho
spoločného života – otázky spájania tradícií, otázky dvojjazyčnosti a
dvojkultúrneho vychovávania detí, otázky rešpektu voči našim odlišnostiam atď.
Neznamená to samozrejme,
že v našom živote už nie sú otázniky. Sú. Ale predovšetkým prišiel ten tak
veľmi potrebný pokoj.
Ten dnešný post
asi nechám takto bez ukončenia. Nebola som naň pripravená, v skutočnosti som
chcela písať o niečom úplne inom, chcela som napísať, ako skvelo som si nabila
baterky v Maďarsku, kde som strávila ostatných päť dní, ako veľmi sa mi páči tá
krajina a aký dôležitý je pre mňa čas strávený s rodinou. Avšak pri sťahovaní
ďalších myšlienok na papier (ok, obrazovku počítača) a nekonečnom prepisovaní
ďalších a ďalších odsekov som prišla na to, čo som napísala vyššie. A stále som
z toho prekvapená. Aké to je upokojujúce! Najmä tá myšlienka o stabilite.
Všetkým, ktorí sú v takých zväzkoch ako je ten náš, práve niečo podobné želám!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz