niedziela, 30 października 2016

Chwila z życia rodziny / Moment z rodinného života

Jest niedzielny wieczór, październik dobiega końca, a mnie przepełnia niesamowita wdzięczność. Jestem wdzięczna za mojego męża, za moje dzieci, za rodzinę i przyjaciół. I za ciepły, bezpieczny dom, za kubek gorącej herbaty na stole i za chrupiący chleb z masłem.  Świętowaliśmy wczoraj piątą rocznicę naszego ślubu. Były kwiaty, dobre wino, smaczne jedzenie i przyjaciele. Nie pamiętałam przez moment o żadnych trudnościach, smutkach czy kłopotach, nie myślałam o nieobecnych. Siedziałam przy stole otoczona bliskimi, ze łzami w oczach od śmiechu po usłyszeniu kolejnej wesołej anegdoty, przesłodzona ciastem, które upiekł M. i rozanielona po zjedzeniu bigosu od mamy. Byłam tak po prostu szczęśliwa. I tu nie chodzi o jakiś ideał. Jesteśmy tak naprawdę dość niedobraną parą, bo dwie tak mocno zżyte ze swoim krajem i najbliższym otoczeniem osoby razem to nie jest połączenie marzeń :). Niektórych ludzi w naszym życiu musieliśmy już w taki czy inny sposób pożegnać. Poczucie straty czy rezygnacji z niektórych pragnień to nasz stały towarzysz. Już sam październik był wyjątkowo niewdzięcznym miesiącem – choćby 4 (!) wizyty u lekarza z dziećmi, antybiotyki, noce co chwilę przerywane kaszlem i marudzeniem. Ale wczoraj wystartował mój ulubiony końcoworoczny maraton – rocznica ślubu, urodziny M., urodziny MN., urodziny DJ. I - jestem szczęśliwa. Żyjemy, kochamy się, codziennie mamy szansę pracować nad sobą i swoim szczęściem. Codziennie mamy szansę zrobić dla siebie nawzajem coś dobrego, okazać sobie miłość. Doceniam to.

A na koniec tego małego wyznania miłości przedstawiam Wam jedną z form okazania miłości, którą ostatnio zrobiłam ;). Przed Wami – szafa :D. Ale nie taka zwyczajna, a do domku dla lalek, który MN. dostanie od nas na swoje czwarte urodziny :). Wiem, że taki element jest dość nietypowy jak na temat mojego bloga, ale koleżanka zachęciła mnie, by podzielić się moim małym dziełem ze światem (a przynajmniej tą częścią świata, która interesuje się tworzeniem za pomocą własnych rąk :)), a ja dałam się przekonać, bo dziś piszę o miłości, a ta szafa naprawdę powstała z miłości – inaczej nie zarywałabym dla niej nocy i nie głowiła się, jak uczynić ją dla mojej córki jak najpiękniejszą :).
Tu więc zdjęcie:

A dla zainteresowanych - opis wykonania :).
Szafa powstała z kartonu niewiadomego pochodzenia (10x15x25 cm), pewnie po jakiejś przesyłce. Wiem tylko, że w chwili, gdy go zobaczyłam, pomyślałam, że będzie się idealnie nadawał na szafę i odłożyłam do moich zbiorów (bo – tego jeszcze o mnie nie wiecie – jestem straszliwym zbieraczem; gdy tylko trafi w moje ręce coś, co wyda mi się potencjalnie interesujące, odkładam „na później” ;)). Karton po odpowiednim sklejeniu pomalowałam farbą akrylową (środek i plecy szafy – żółta ochra, drzwiczki – farba w kolorze złota z Lidla – uwielbiam ją :)). Wnętrze szafy (i szuflad) wykleiłam grubym papierem ozdobnym (Tchibo co jakiś czas ma takie w swojej ofercie i muszę się powstrzymywać, by nie kupować kolejnego zestawu ;)). Żeby zrobić szuflady, kupiłam… 8000 niepotrzebnych mi do niczego zszywek ;). Ale zyskałam dzięki temu 8 wysuwanych pudełek. Po sklejeniu przyszyłam do nich koraliki jako gałki (szuflady można autentycznie otwierać i zamykać :)). Pałąk do wieszaków i deseczki na drzwiczkach szafy to pozostałość po popsutej i rozmontowanej przeze mnie na części podkładce na stół (takiej wielkości A4 pod talerz). Gałki do szafy to ozdobne pinezki z mojego ulubionego sklepu z mydłem i powidłem Tiger, od środka zostały zabezpieczone korkiem po winie pomalowanym na złoto (dla tego korka M. musiał otworzyć całą butelkę wina :D). Wieszaki powstały ze spinaczy i oczywiście pomalowałam je na złoto. W zamykaniu szafy (bo karton nie zawsze lubi się podporządkować ;)) pomaga zwykła gumka recepturka w kolorze bursztynowym :). Et voilà!

Je nedeľa večer, október sa končí a mňa napĺňa neuveriteľná vďačnosť. Som vďačná za môjho manžela, za moje deti, za rodinu aj priateľov. A tiež za útulný, bezpečný domov, za šálku horúceho čaju na stole aj za chrumkavý chlieb s maslom. Včera sme slávili piate výročie našej svadby. Boli kvety, dobré víno, chutné jedlo a priatelia. Chvíľu som nemyslela na žiadne ťažkosti, smútky či problémy, nemyslela som na tých, čo s nami neboli. Sedela som pri stole obklopená blízkymi, so slzami v očiach od smiechu po ďalšej veselej anekdote, presladená koláčom, ktorý upiekol M. a blažená po zjedení bigosu od mamy. Bola som jednoducho šťastná. A nejde o nejaký ideál. V skutočnosti sme málo zladený pár, lebo dve osoby tak silno zviazané so svojimi krajinami a najbližším okolím spolu, to nie je zväzok snov :). S niektorými ľuďmi v našom živote sme sa už museli z rôznych dôvodov rozlúčiť. Pocit straty či odhodenia nejakých túžob nás stále sprevádza. Už len samotný október bol výnimočne nevďačný – napríklad 4 (!) návštevy u lekára s deťmi, antibiotiká, noci každú chvíľu prerušované kašľom či nárekmi. Ale včera sa začal môj obľúbený koncoročný maratón – výročie svadby, narodeniny M., narodeniny MN., narodeniny DJ. A – som šťastná. Žijeme, ľúbime sa, každodenne máme príležitosť pracovať na sebe a na svojom šťastí. Každodenne máme príležitosť urobiť pre seba navzájom niečo dobré, preukázať si lásku. Cením si to.

A na koniec tohto malého vyznania lásky Vám predstavujem jednu z foriem preukázania lásky, ktorú som v poslednom čase urobila ;). Pred Vami je – skriňa :). Ale nie taká obyčajná, ale do domčeka pre bábiky, ktorý dostane MN od nás na svoje štvrté narodeniny :). Viem, že je to netypické pre môj blog, ale kamarátka ma povzbudila, aby som sa s mojím dielkom podelila so svetom (a prinajmenšom s tou časťou sveta, ktorú zaujíma ručná tvorba :)), no a ja som sa nechala presvedčiť, lebo dnes píšem o láske a tá skriňa skutočne vznikla z lásky – inak by som kvôli nej nemárnila noci a nehútala, ako ju urobiť pre dcérku čo najkrajšiu :).
Vyššie teda nájdete obrázok!

A ak Vás to zaujíma, tu je popis, ako skriňa vznikla :).
Vznikla teda z krabice neznámeho pôvodu, akiste po nejakej zásielke (10x15x25 cm). Viem len, že keď som ju zbadala, pomyslela som si, že sa bude ideálne hodiť na skriňu a odložila som ju do svojej zbierky (lebo – to o mne ešte neviete – som strašný zberateľ; keď sa mi do rúk dostane niečo, čo sa mi zdá potenciálne zaujímavé, odkladám to „na neskôr” :)). Krabicu som po zlepení pomaľovala akrylovou farbou (vnútro a zadnú stenu okrovou, dvierka – zlatou farbou z Lidla – zbožňujem ju :)). Vnútro skrine (a zásuviek) som vyložila hrubým ozdobným papierom (Tchibo ho má sem-tam v ponuke a musím si zakazovať kúpu ďalšej sady ;)). Kvôli zásuvkám som kúpila... 8000 absolútne nepotrebných spiniek na papier ;). Vďaka tomu som však získala 8 vysúvateľných krabičiek. Po zlepení som na ne prišila koráliky ako úchyty (zásuvky možno naozaj otvárať a zatvárať :)). Tyč na vešiaky a doštičky na dverách skrine sú zvyšky po pokazenej a rozmontovanej podložke na stôl (takej veľkosti A4 pod tanier). Úchyty na skrinku sú z ozdobných špendlíkov z môjho obľúbeného obchodu so všetkým možným – Tiger, a zvnútra sú zabezpečené štupľom z vínovej fľaše (kvôli tomu štupľu musel M. otvoriť celú fľašu vína :D). Vešiaky vznikli zo zicheriek a sú, samozrejme, pomaľované zlatou farbou. Zatváraniu skrine (lebo krabica nie vždy poslúcha ;)) pomáha obyčajná jantárová gumička :). Et voilà!