poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Zrozumieć Mickiewicza / Pochopiť Mickiewicza


Nie, to nie będzie wpis o moim bracie. Ale tak się składa, że przez długie lata darliśmy koty (serdeczne pozdrowienia dla niego, ogarnęliśmy się trochę z wiekiem :D) i mam takie jedno wspomnienie z czasów studiów, które znakomicie zilustruje temat, który chcę dziś poruszyć.

Otóż te 10 lat temu (sic!) mieszkałam i studiowałam w Poznaniu, a mój brat mieszkał w domu rodzinnym i uczył się w Gdańsku. Odwiedzałam dom mniej więcej raz w miesiącu. Łatwo się domyślić, że moje uczestnictwo w życiu rodzinnym było mocno ograniczone. Tymczasem moja mama to ten typ cudownej strażniczki ogniska domowego chcącej nam wszystkim nieba uchylić, która swoją zosio-samosiowatością potrafi być też cudownie wkurzająca (mamuś, moja wierna czytelniczko :*), tzn. wszystko zrobi za wszystkich i słowem nie piśnie, żeby jej w czymś pomóc. Tak też było ze sprzątaniem domu. Widziałam wyraźnie, że się zwyczajnie przemęcza, więc poszłam do mojego brata i powiedziałam, że mógłby jej trochę pomoc, bo to nie jest ok. W odpowiedzi na to usłyszałam chłodne i twarde (ach, te lata młodzieńcze :P) „Ty – tu – nie – mieszkasz”.

Ja – tu – nie – mieszkam. Przyznaję, to było mocne uderzenie. Oczywiście to było lata temu, jesteśmy z moim bratem baaaardzo różni, więc i nasza komunikacja długo nie stała na mistrzowskim poziomie, zresztą jego odpowiedź wcale nie wykluczała, że on mamie jednak pomagał, temat dawno zamknięty :). Ale w jakimś sensie te słowa są szalenie aktualne w kontekście mojego obecnego życia. Bo ja nie – mieszkam – w – Polsce. I o tym będzie ten post.

Spędziłam poza Polską już prawie 5 lat mojego życia. To oczywiście niewiele z perspektywy mojej sąsiadki z czasów Nitry, która żyła na Słowacji już od 40 lat (to był dopiero przypadek, mieszkała w mieszkaniu tuż pod naszym :)), ale to już całkiem sporo, aby się od kraju oddalić na różnych płaszczyznach. Jak skonstatowałyśmy kiedyś z moją ukochaną B., mieszkającą poza krajem jeszcze dłużej ode mnie – polskie życie nas w pewnym sensie omija, mamy je gdzieś w głowie, w sercu, we wspomnieniach, w wyobrażeniach, ale nie w rzeczywistości, nie w tej zwykłej codzienności. Nasz obraz Polski jest inny – w pewnych wymiarach niekompletny, w pewnych wymiarach nieaktualny, a w jeszcze innych poszerzony o doświadczenie polonusa. Jesteśmy i jednocześnie nie jesteśmy częścią polskiej wspólnoty. Mogę i staram się aktywnie kultywować polskie tradycje we własnym domu, dbam o swój język ojczysty, zaszczepiam miłość do Polski moim dzieciom, w miarę możliwości kupuję polskie produkty (książki, dużo książek :)), prowadzę tego bloga, interesuję się polską polityką, biorę udział w wyborach, staram się być na bieżąco i wiedzieć, co się dzieje w kraju. Tak tworzę tę moją podstawową komórkę polskiej wspólnoty – chociaż ze Słowakiem. Jednocześnie widzę, jak coraz trudniej zachować mi czystość własnego języka, gdy na usta pchają się słowackie wyrazy, widzę, że w wielu kwestiach dotyczących funkcjonowania państwa stoję z boku (jak choćby wprowadzona w moim odczuciu w katastrofalny sposób reforma edukacji, która – gdybym żyła w Polsce – byłaby dla mnie bardzo istotna), widzę, że coraz mniej orientuję się w trendach w kulturze, zaskakują mnie zmiany zachodzące w polskich miastach, które fantastycznie się rozwijają (ostatnio kolejny raz zachwycił mnie mój kochany Poznań :)), nie jestem w stanie w ciągu tych paru odwiedzin w roku wszystkiego nadrobić, ze wszystkim nadążyć. Co najtrudniejsze – nie mogę aktywnie uczestniczyć w życiu wspólnoty lokalnej (mojej ukochanej salezjańskiej parafii, mojego małego miasta, które też zmienia się bardzo na korzyść). A chciałabym. Chciałabym bardziej być – ciałem, nie tylko sercem. B. zażartowała w jednej z naszych rozlicznych rozmów, że gadamy jak Mickiewicz, ale wiecie co? Ja serio tę tęsknotę XIX-wiecznych romantyków zrozumiałam (nie było z tym tak dobrze w czasach liceum :D).

Jedno jednak wiem na pewno: może i nie mieszkam w Polsce, ale Polska żyje we mnie. I głęboko wierzę, że mam pełne prawo do czucia się częścią tej wspólnoty, tak jak te 10 lat temu czułam się częścią mojej rodziny i chciałam uczestniczyć w jej codzienności, choć była moim udziałem tylko przez kilka dni w miesiącu. Mimo że ja – w – Polsce – nie – mieszkam, nie przestałam być jednym z ogniw, które ją tworzą. Wysunięcie takiego zarzutu przeciw jakiemukolwiek emigrantowi jest najzwyczajniej w świecie wykluczające i niesprawiedliwe. Mam świadomość, że to jest inny rodzaj uczestnictwa, wchodzę na tę imprezę na innym bilecie niż większość Polaków. Ale mój bilet jest tak samo ważny, chociaż zajmuję miejsce w dalszym sektorze. Nie pozwala mi to widzieć wyraźnie wszystkich szczegółów, za to daje szerszą perspektywę, czasem większy dystans do wielu spraw, a to wartość, którą mogę wnieść w życie mojego kraju, choćby poprzez dyskusje z przyjaciółmi. Mam w rękach inne narzędzia, ale mogę z nich robić tak samo dobry użytek. Nie uciekłam tylnymi drzwiami, nie zgubiłam biletu. Nie zamierzam nigdzie wychodzić. Zostaję.





Nie, to nebude post o mojom bratovi. Ale dlhé roky sme si skákali do vlasov (srdečne ho pozdravujem, postupom času sa to medzi nami zlepšilo :D) a mám takú jednu spomienku zo študentských čias, ktorá výborne ilustruje tému, ktorej sa chcem dnes dotknúť.

Nuž teda, pred 10 rokmi (!) som bývala a študovala v Poznani a môj brat býval s rodičmi a študoval v Gdańsku. Vracala som sa domov viac menej raz za mesiac. Nie je ťažké si predstaviť, že moja účasť na rodinnom živote teda bola veľmi obmedzená. No a moja mama je ten typ čarovnej strážkyne rodinného krbu, ktorá by nám zniesla aj modré z neba, ktorá nás svojim „ja sama, ja sama” niekedy aj čarovne nahnevá (mama, moja verná čitateľka :*), t.j. robí všetko za všetkých a ani nenaznačí, aby sme jej v čomkoľvek pomohli. Tak to bolo aj s upratovaním. Jasne som videla, že má toho veľa na pleciach, tak som šla za svojim bratom a povedala mu, že by jej mohol trochu pomôcť, lebo to nie je ok. Ako odpoveď som si vypočula chladné a tvrdé (ach, tie mladé letá :P) „Ty – tu – nebývaš”.

Ja – tu – nebývam. Priznám sa, bol to silný úder. Samozrejme, bolo to pred mnohými rokmi a s mojim bratom sme veľmi rozdielni, a preto ani naša komunikácia nebola na majstrovskej úrovni, koniec koncov, jeho odpoveď neznamenala, že mame nepomáhal, koniec, stačí :). Ale v istom zmysle sú tie slová veľmi aktuálne v kontexte môjho dnešného života. Lebo ja – nebývam – v – Poľsku. A o tom budem písať.

Strávila som mimo Poľska už takmer 5 rokov môjho života. To je samozrejme máličko z perspektívy mojej susedky z Nitry, ktorá žila na Slovensku už 40 rokov (to bol teda prípad, bývala v byte pod nami :)), ale aj to je už dosť na to, aby som sa od svojej krajiny vo viacerých oblastiach vzdialila. Ako sme kedysi skonštatovali s mojou milovanou B., ktorá býva v zahraničí ešte dlhšie ako ja, poľský život nás v istom zmysle obchádza, máme ho kdesi v hlave, v srdci, v spomienkach, v predstavách, ale nie v každodennosti. Náš obraz o Poľsku je iný, v istom zmysle nekompletný, v mnohých veciach neaktuálny, a ešte v iných obohatený o skúsenosť zahraničného Poliaka. Môžem a aj sa snažím aktívne kultivovať poľské tradície u nás doma, dbám na svoj materinský jazyk, vštepujem deťom lásku k Poľsku, nakoľko je to možné kupujem poľské produkty (knižky, veľa knižiek :)), píšem tento blog, zaujímam sa o poľskú politiku, zúčastňujem sa volieb, snažím sa nezaostávať a vedieť, čo sa v Poľsku deje. Tak budujem tú svoju základnú jednotku poľského spoločenstva – hoci aj so Slovákom. Zároveň však vidím, ako je čoraz ťažšie uchovať čistotu vlastného jazyka, keď sa na jazyk tlačia výrazy v slovenčine, vidím, že v mnohých záležitostiach týkajúcich sa fungovania štátu stojím na boku (napr. vo veci reformy systému vzdelávania, ktorá je podľa mňa zavádzaná katastrofálne a ktorá by pre mňa bola veľmi dôležitá, keby som žila v Poľsku), vidím, že čoraz menej sa orientujem v kultúrnych trendoch, prekvapujú ma zmeny, ktoré prichádzajú do poľských miest, fantasticky sa rozvíjajúcich (naposledy ma opäť raz očarovala moja milovaná Poznań :)), nie som schopná počas tých niekoľkých návštev počas roka všetko nadrobiť a dobehnúť. Čo je však najťažšie, nemôžem sa aktívne zúčastňovať života v mojej poľskej miestnej komunite (v mojej milovanej saleziánskej farnosti, v mojom malom meste, ktoré sa tiež pozitívne mení). A chcela by som. Chcela by som byť viac – telom, nielen srdcom. B. v jednom z našich rozličných rozhovorov zažartovala, že rozprávame ako Mickiewicz, ale viete čo? Ja som naozaj pochopila ten smútok romantikov z 19. storočia (na rozdiel od gymnaziálnych rokov :D).

Jedno je však isté: síce nebývam v Poľsku, Poľsko však žije vo mne. A hlboko verím, že mám plné právo cítiť sa ako súčasť toho spoločenstva, tak ako som sa pred desiatimi rokmi cítila ako súčasť mojej rodiny a chcela som sa zúčastňovať jej každodennosti, hoci som s ňou bola iba niekoľko dní za mesiac. Aj keď ja – v – Poľsku – nežijem, neprestala som byť jedným z ohniviek, ktoré ho tvoria. Takáto výčitka voči akémukoľvek emigrantovi je jednoducho vylučujúca a nespravodlivá. Som si vedomá toho, že ide o iný druh účasti, prichádzam na to predstavenie s iným lístkom ako väčšina Poliakov, je však takisto platný, hoci možno do vzdialenejšieho sektoru :). Neumožňuje mi to vidieť jasne všetky podrobnosti, dáva mi však širšiu perspektívu a niekedy väčší nadhľad nad mnohými záležitosťami. To je hodnota, ktorú môžem priniesť do života v mojej krajine, napr. prostredníctvom diskusie s priateľmi. Mám v rukách iné nástroje, ale môžem nimi spraviť takisto veľa dobrého. Neušla som zadnými dverami, nestratila som lístok. Neplánujem nikam ísť. Zostávam.