Nie, to nie będzie wpis o moim bracie. Ale tak się składa,
że przez długie lata darliśmy koty (serdeczne pozdrowienia dla niego,
ogarnęliśmy się trochę z wiekiem :D) i mam takie jedno wspomnienie z czasów
studiów, które znakomicie zilustruje temat, który chcę dziś poruszyć.
Otóż te 10 lat temu (sic!) mieszkałam i studiowałam w
Poznaniu, a mój brat mieszkał w domu rodzinnym i uczył się w Gdańsku.
Odwiedzałam dom mniej więcej raz w miesiącu. Łatwo się domyślić, że moje
uczestnictwo w życiu rodzinnym było mocno ograniczone. Tymczasem moja mama to
ten typ cudownej strażniczki ogniska domowego chcącej nam wszystkim nieba
uchylić, która swoją zosio-samosiowatością potrafi być też cudownie wkurzająca
(mamuś, moja wierna czytelniczko :*), tzn. wszystko zrobi za wszystkich i
słowem nie piśnie, żeby jej w czymś pomóc. Tak też było ze sprzątaniem domu.
Widziałam wyraźnie, że się zwyczajnie przemęcza, więc poszłam do mojego brata i
powiedziałam, że mógłby jej trochę pomoc, bo to nie jest ok. W odpowiedzi na to
usłyszałam chłodne i twarde (ach, te lata młodzieńcze :P) „Ty – tu – nie –
mieszkasz”.
Ja – tu – nie – mieszkam. Przyznaję, to było mocne
uderzenie. Oczywiście to było lata temu, jesteśmy z moim bratem baaaardzo
różni, więc i nasza komunikacja długo nie stała na mistrzowskim poziomie, zresztą
jego odpowiedź wcale nie wykluczała, że on mamie jednak pomagał, temat dawno
zamknięty :). Ale w jakimś sensie te słowa są szalenie aktualne w kontekście
mojego obecnego życia. Bo ja nie – mieszkam – w – Polsce. I o tym będzie ten
post.
Spędziłam poza Polską już prawie 5 lat mojego życia. To oczywiście
niewiele z perspektywy mojej sąsiadki z czasów Nitry, która żyła na Słowacji
już od 40 lat (to był dopiero przypadek, mieszkała w mieszkaniu tuż pod naszym
:)), ale to już całkiem sporo, aby się od kraju oddalić na różnych
płaszczyznach. Jak skonstatowałyśmy kiedyś z moją ukochaną B., mieszkającą poza
krajem jeszcze dłużej ode mnie – polskie życie nas w pewnym sensie omija, mamy je
gdzieś w głowie, w sercu, we wspomnieniach, w wyobrażeniach, ale nie w
rzeczywistości, nie w tej zwykłej codzienności. Nasz obraz Polski jest inny – w
pewnych wymiarach niekompletny, w pewnych wymiarach nieaktualny, a w jeszcze
innych poszerzony o doświadczenie polonusa. Jesteśmy i jednocześnie nie
jesteśmy częścią polskiej wspólnoty. Mogę i staram się aktywnie kultywować
polskie tradycje we własnym domu, dbam o swój język ojczysty, zaszczepiam
miłość do Polski moim dzieciom, w miarę możliwości kupuję polskie produkty
(książki, dużo książek :)), prowadzę tego bloga, interesuję się polską
polityką, biorę udział w wyborach, staram się być na bieżąco i wiedzieć, co się
dzieje w kraju. Tak tworzę tę moją podstawową komórkę polskiej wspólnoty –
chociaż ze Słowakiem. Jednocześnie widzę, jak coraz trudniej zachować mi czystość
własnego języka, gdy na usta pchają się słowackie wyrazy, widzę, że w wielu
kwestiach dotyczących funkcjonowania państwa stoję z boku (jak choćby
wprowadzona w moim odczuciu w katastrofalny sposób reforma edukacji, która –
gdybym żyła w Polsce – byłaby dla mnie bardzo istotna), widzę, że coraz mniej
orientuję się w trendach w kulturze, zaskakują mnie zmiany zachodzące w
polskich miastach, które fantastycznie się rozwijają (ostatnio kolejny raz
zachwycił mnie mój kochany Poznań :)), nie jestem w stanie w ciągu tych paru
odwiedzin w roku wszystkiego nadrobić, ze wszystkim nadążyć. Co najtrudniejsze
– nie mogę aktywnie uczestniczyć w życiu wspólnoty lokalnej (mojej ukochanej
salezjańskiej parafii, mojego małego miasta, które też zmienia się bardzo na
korzyść). A chciałabym. Chciałabym bardziej być – ciałem, nie tylko sercem. B.
zażartowała w jednej z naszych rozlicznych rozmów, że gadamy jak Mickiewicz,
ale wiecie co? Ja serio tę tęsknotę XIX-wiecznych romantyków zrozumiałam (nie
było z tym tak dobrze w czasach liceum :D).
Jedno jednak wiem na pewno: może i nie mieszkam w Polsce,
ale Polska żyje we mnie. I głęboko wierzę, że mam pełne prawo do czucia się
częścią tej wspólnoty, tak jak te 10 lat temu czułam się częścią mojej rodziny
i chciałam uczestniczyć w jej codzienności, choć była moim udziałem tylko przez
kilka dni w miesiącu. Mimo że ja – w – Polsce – nie – mieszkam, nie przestałam być
jednym z ogniw, które ją tworzą. Wysunięcie takiego zarzutu przeciw
jakiemukolwiek emigrantowi jest najzwyczajniej w świecie wykluczające i
niesprawiedliwe. Mam świadomość, że to jest inny rodzaj uczestnictwa, wchodzę na
tę imprezę na innym bilecie niż większość Polaków. Ale mój bilet jest tak samo
ważny, chociaż zajmuję miejsce w dalszym sektorze. Nie pozwala mi to widzieć
wyraźnie wszystkich szczegółów, za to daje szerszą perspektywę, czasem większy
dystans do wielu spraw, a to wartość, którą mogę wnieść w życie mojego kraju,
choćby poprzez dyskusje z przyjaciółmi. Mam w rękach inne narzędzia, ale mogę z
nich robić tak samo dobry użytek. Nie uciekłam tylnymi drzwiami, nie zgubiłam
biletu. Nie zamierzam nigdzie wychodzić. Zostaję.
Nie, to nebude
post o mojom bratovi. Ale dlhé roky sme si skákali do vlasov (srdečne ho
pozdravujem, postupom času sa to medzi nami zlepšilo :D) a mám takú jednu
spomienku zo študentských čias, ktorá výborne ilustruje tému, ktorej sa chcem
dnes dotknúť.
Nuž teda, pred 10
rokmi (!) som bývala a študovala v Poznani a môj brat býval s rodičmi a
študoval v Gdańsku. Vracala som sa domov viac menej raz za mesiac. Nie je ťažké
si predstaviť, že moja účasť na rodinnom živote teda bola veľmi obmedzená. No a
moja mama je ten typ čarovnej strážkyne rodinného krbu, ktorá by nám zniesla aj
modré z neba, ktorá nás svojim „ja sama, ja sama” niekedy aj čarovne nahnevá
(mama, moja verná čitateľka :*), t.j. robí všetko za všetkých a ani nenaznačí,
aby sme jej v čomkoľvek pomohli. Tak to bolo aj s upratovaním. Jasne som
videla, že má toho veľa na pleciach, tak som šla za svojim bratom a povedala
mu, že by jej mohol trochu pomôcť, lebo to nie je ok. Ako odpoveď som si
vypočula chladné a tvrdé (ach, tie mladé letá :P) „Ty – tu – nebývaš”.
Ja – tu –
nebývam. Priznám sa, bol to silný úder. Samozrejme, bolo to pred mnohými rokmi
a s mojim bratom sme veľmi rozdielni, a preto ani naša komunikácia nebola na
majstrovskej úrovni, koniec koncov, jeho odpoveď neznamenala, že mame nepomáhal,
koniec, stačí :). Ale v istom zmysle sú tie slová veľmi aktuálne v kontexte
môjho dnešného života. Lebo ja – nebývam – v – Poľsku. A o tom budem písať.
Strávila som mimo
Poľska už takmer 5 rokov môjho života. To je samozrejme máličko z perspektívy
mojej susedky z Nitry, ktorá žila na Slovensku už 40 rokov (to bol teda prípad,
bývala v byte pod nami :)), ale aj to je už dosť na to, aby som sa od svojej
krajiny vo viacerých oblastiach vzdialila. Ako sme kedysi skonštatovali s mojou
milovanou B., ktorá býva v zahraničí ešte dlhšie ako ja, poľský život nás v
istom zmysle obchádza, máme ho kdesi v hlave, v srdci, v spomienkach, v
predstavách, ale nie v každodennosti. Náš obraz o Poľsku je iný, v istom zmysle
nekompletný, v mnohých veciach neaktuálny, a ešte v iných obohatený o skúsenosť
zahraničného Poliaka. Môžem a aj sa snažím aktívne kultivovať poľské tradície u
nás doma, dbám na svoj materinský jazyk, vštepujem deťom lásku k Poľsku,
nakoľko je to možné kupujem poľské produkty (knižky, veľa knižiek :)), píšem
tento blog, zaujímam sa o poľskú politiku, zúčastňujem sa volieb, snažím sa
nezaostávať a vedieť, čo sa v Poľsku deje. Tak budujem tú svoju základnú
jednotku poľského spoločenstva – hoci aj so Slovákom. Zároveň však vidím, ako
je čoraz ťažšie uchovať čistotu vlastného jazyka, keď sa na jazyk tlačia výrazy
v slovenčine, vidím, že v mnohých záležitostiach týkajúcich sa fungovania štátu
stojím na boku (napr. vo veci reformy systému vzdelávania, ktorá je podľa mňa
zavádzaná katastrofálne a ktorá by pre mňa bola veľmi dôležitá, keby som žila v
Poľsku), vidím, že čoraz menej sa orientujem v kultúrnych trendoch, prekvapujú
ma zmeny, ktoré prichádzajú do poľských miest, fantasticky sa rozvíjajúcich
(naposledy ma opäť raz očarovala moja milovaná Poznań :)), nie som schopná
počas tých niekoľkých návštev počas roka všetko nadrobiť a dobehnúť. Čo je však
najťažšie, nemôžem sa aktívne zúčastňovať života v mojej poľskej miestnej
komunite (v mojej milovanej saleziánskej farnosti, v mojom malom meste, ktoré
sa tiež pozitívne mení). A chcela by som. Chcela by som byť viac – telom,
nielen srdcom. B. v jednom z našich rozličných rozhovorov zažartovala, že
rozprávame ako Mickiewicz, ale viete čo? Ja som naozaj pochopila ten smútok
romantikov z 19. storočia (na rozdiel od gymnaziálnych rokov :D).
Jedno je však
isté: síce nebývam v Poľsku, Poľsko však žije vo mne. A hlboko verím, že mám
plné právo cítiť sa ako súčasť toho spoločenstva, tak ako som sa pred desiatimi
rokmi cítila ako súčasť mojej rodiny a chcela som sa zúčastňovať jej
každodennosti, hoci som s ňou bola iba niekoľko dní za mesiac. Aj keď ja – v –
Poľsku – nežijem, neprestala som byť jedným z ohniviek, ktoré ho tvoria. Takáto
výčitka voči akémukoľvek emigrantovi je jednoducho vylučujúca a nespravodlivá.
Som si vedomá toho, že ide o iný druh účasti, prichádzam na to predstavenie s
iným lístkom ako väčšina Poliakov, je však takisto platný, hoci možno do vzdialenejšieho
sektoru :). Neumožňuje mi to vidieť jasne všetky podrobnosti, dáva mi však
širšiu perspektívu a niekedy väčší nadhľad nad mnohými záležitosťami. To je
hodnota, ktorú môžem priniesť do života v mojej krajine, napr. prostredníctvom
diskusie s priateľmi. Mám v rukách iné nástroje, ale môžem nimi spraviť takisto
veľa dobrého. Neušla som zadnými dverami, nestratila som lístok. Neplánujem
nikam ísť. Zostávam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz