sobota, 31 sierpnia 2019

Grunt pod nogami / Pevná pôda pod nohami


Sierpień się kończy, powinnam drżeć z nerwów. MN. idzie w poniedziałek do pierwszej klasy słowackiej podstawówki, co z racji naszej dwukulturowości jeszcze niedawno przyprawiało mnie o solidny ból brzucha (dzieliłam się tym kiedyś z wami o tutaj), DJ. rozpoczyna przygodę z przedszkolem i nie wiem, co to ze sobą przyniesie, a ja na 99% zaczynam dodatkową pracę (po parę godzin w miesiącu), więc całe nasze życie rodzinne czeka solidne przemeblowanie. Krótko mówiąc, dzieje się. Ja tymczasem jestem… spokojna. Przynajmniej jak na siebie ;).

Nie, nie jest tak, że nagle znikły wszystkie moje obawy związane ze szkołą słowacką, przestałam się niepokoić o naszego prawie czterolatka, który ciągle miesza języki, i nie ma we mnie ani krzty strachu przed wyjściem z mojego bezpiecznego świata do ludzi. Wszystkie te odczucia są i mają się dobrze :). Tego lata odkryłam jednak coś ważnego, coś, co pozwoliło mi złapać trochę więcej równowagi.

Po 8 latach naszego polsko-słowackiego życia nagle dotarło do mnie, że nasze zwyczaje, tradycje okrzepły, poczułam, że mniej się miotam w życiu między krajami, a bardziej tę rzeczywistość przyjmuję i zwyczajnie lubię. Nie jest pozbawiona wad, to jasne, ale jest nasza, innej nie mamy i nie będziemy mieli.

Weźmy takie wakacje: nasz lipiec jest polski, a sierpień słowacko-węgierski. I lubię to. Lubię ten czas nad polskim morzem, lubię chwile na wsi u słowackich dziadków i wreszcie kocham nasze coroczne rodzinne wakacje na Węgrzech. Czuję, że wszystko jest na swoim miejscu, że całkiem zgrabnie poukładaliśmy ten nasz galimatias. I to dotyczy przeróżnych aspektów naszego wspólnego życia – kwestii łączenia tradycji, kwestii dwujęzycznego i dwukulturowego wychowania dzieci, kwestii szanowania własnej odmienności itp. itd.

Nie sprawia to oczywiście, że w naszym życiu nie ma żadnych znaków zapytania. Są. Ale przede wszystkim jest ten tak bardzo potrzebny spokój.

Chyba ten dzisiejszy post pozostanie taki bez zakończenia. Ale nie byłam na niego przygotowana, tak naprawdę chciałam dziś pisać zupełnie o czymś innym, chciałam napisać, jak wspaniale naładowałam baterie na Węgrzech, gdzie spędziłam ostatnie 5 dni, jak bardzo podoba mi się ten kraj, i jak ważny jest dla mnie czas spędzony z rodziną. Tymczasem w miarę przelewania kolejnych słów na papier (ok, ekran monitora) i niekończącego się przeredagowywania kolejnych akapitów doszłam do tego, co powyżej. I trwam w zadziwieniu. Ależ to kojące! Zwłaszcza ta myśl, że okrzepliśmy. Wszystkim w takich relacjach jak nasza właśnie tego życzę.





August sa končí, mala by som byť celá nervózna. MN nastupuje v pondelok do prvého ročníka slovenskej základnej školy, čo mi z dôvodu našej dvojakej kultúry spôsobovalo ešte nedávno poriadne bolesti brucha (raz som sa s vami o to podelila na tomto mieste), DJ začína dobrodružstvo v škôlke a neviem, čo to so sebou prinesie a ja na 99% začínam s prácou na čiastočný úväzok (pár hodín v mesiaci), nuž celý náš rodinný život čaká zásadná prestavba. Skrátka, dejú sa veci. A ja som... pokojná. Prinajmenšom na svoje pomery ;).

Nie, nie je to tak, že náhle zmizli všetky moje obavy spojené so slovenskou školou, že som sa prestala znepokojovať naším temer štvorročným chlapcom, ktorý stále mieša jazyky, a že v sebe nemám ani odrobinu strachu pred vychádzaním z môjho bezpečného sveta medzi ľudí. Všetky tie pocity žijú a majú sa dobre :). Počas tohto leta som však odhalila niečo dôležité, čo mi umožnilo získať trochu viac stability.

Po 8 rokoch nášho poľsko-slovenského života mi náhle svitlo, že naše zvyky a tradície sa stabilizovali, pocítila som, že sa menej tackám v živote medzi našimi krajinami a viac tú každodennosť akceptujem a proste mám rada. Nie je bezchybná, to je jasné, ale je naša, inú nemáme a nebudeme mať.

Zoberme si napríklad prázdniny: náš júl je poľský a august slovensko-maďarský. A mám to tak rada. Mám rada ten čas pri poľskom mori, mám rada chvíle na dedine u slovenských starých rodičov a napokon mám veľmi rada našu každoročnú rodinnú dovolenku v Maďarsku. Cítim, že všetko je na svojom mieste, že sme si celkom šikovne uložili ten náš galimatiáš. A to sa týka najrôznejších aspektov nášho spoločného života – otázky spájania tradícií, otázky dvojjazyčnosti a dvojkultúrneho vychovávania detí, otázky rešpektu voči našim odlišnostiam atď.

Neznamená to samozrejme, že v našom živote už nie sú otázniky. Sú. Ale predovšetkým prišiel ten tak veľmi potrebný pokoj.

Ten dnešný post asi nechám takto bez ukončenia. Nebola som naň pripravená, v skutočnosti som chcela písať o niečom úplne inom, chcela som napísať, ako skvelo som si nabila baterky v Maďarsku, kde som strávila ostatných päť dní, ako veľmi sa mi páči tá krajina a aký dôležitý je pre mňa čas strávený s rodinou. Avšak pri sťahovaní ďalších myšlienok na papier (ok, obrazovku počítača) a nekonečnom prepisovaní ďalších a ďalších odsekov som prišla na to, čo som napísala vyššie. A stále som z toho prekvapená. Aké to je upokojujúce! Najmä tá myšlienka o stabilite. Všetkým, ktorí sú v takých zväzkoch ako je ten náš, práve niečo podobné želám!