niedziela, 28 lutego 2021

Želám nádej / Życzę nadziei

Pred takmer osemdesiatimi rokmi dopisoval rakúsky spisovateľ Stefan Zweig svoju najznámejšiu a zároveň poslednú knihu Svet včerajška. Jej začiatok je označovaný aj za milostný list starým časom, ktoré sa však už nikdy nevrátili. Pretrhla ich prvá svetová vojna, a medzivojnové obdobie, hoci si ho často aj my na Slovensku či v Poľsku idealizujeme, nebolo prechádzkou ružovou záhradou - koniec koncov, vyvrcholilo najväčšou vojenskou kataklizmou v dejinách.

Ja sa tiež trochu ako Zweig pozerám na ten náš dnešný svet včerajška. Pred rokom som sa práve chystal na certifikačnú skúšku z poľštiny v Krakove, moja mama bola s N. na Rusalke v opere Slovenského národného divadla, na týždeň aj kúštik mala prísť svokra. Okrem toho sme si chodili, kam sa nám zachcelo, ja, kaviarenský povaľač, som si cez obed čítal knižku v kaviarni krížom cez ulicu z práce a zdalo sa nám, že ten pokoj je absolútne samozrejmý.

Rusalka bola posledným predstavením, na ktorom ktokoľvek z nás bol. Svokra tu uviazla na dva mesiace. Ja som síce v Krakove ešte bol, ale dobre si pamätám, ako som, vracajúc sa, vystúpil na autobusovej zastávke v Petržalke (bola nedeľa) a prečítal si správu od riaditeľstva školy, že v pondelok sa už do školy nejde.

Ako hovorí Galadriel v prvej vete filmového Pána Prsteňov, svet sa zmenil (The world is changed). Zmenil sa tak hlboko, že svet včerajška, tak ako u Zweiga, je nenávratne preč. Učíme sa žiť s niečím celkom novým a trošku sa v tom potácame. Ako keď sa dieťa učí prvým krokom, tak aj my (počínajúc od manažérov celej tej zmeny) chodíme akoby poslepiačky a len horko-ťažko sa staviame na nohy. Zvlášť citlivo to vnímame my, ktorí máme rodičov (starých rodičov našich detí) tak ďaleko. Táto pandémia je akoby ďalším krížikom na našich pleciach. To, že sa nemôžeme stretnúť, alebo iba za naozaj vysokú cenu, je neskutočne únavné a frustrujúce. Vidíme to na deťoch. DJ každý deň túži zavolať starej mame, najlepšie obom (občas dokonca aj starým otcom). Batéria na mobile padá s rýchlosťou svetla, keď malý chlapček trávi dlhý čas nabíjaním svojej vnútornej baterky, potreby stretnutia. MN síce konečne začala chodiť do školy a stretávať sa s kamarátkami, no predtým tiež vyhľadávala možnosť rozprávať sa s nimi aspoň online.

Vidíme to však aj na sebe. Nemôžem povedať, že by medzi nami vládla nejaká silná ponorková choroba. Postupne sa nám však znižuje tolerancia na krik detí, snažíme sa čo najviac času tráviť aspoň medzi našimi panelákmi a túžobne vyčkávame na ten moment, keď budeme môcť ujsť do záhrady rodičov či svokrovcov.

Iste, takáto kríza môže byť produktívna, môže prinášať všakovaké príležitosti; ak nemáte deti, možno ste mali viac času na čítanie, Netflix či nejaký druh sebarozvoja. Pre mňa je to čas, ktorý treba trpezlivo prežiť (ako hovoril náš biológ na gympli - prečkať) s čo najmenšími nákladmi, a snáď s odstupom času v ňom nájdem aj tie zrnká prínosov. Dnes ešte veľmi nie. Dnes mám pred sebou slová skvelého Tomáša Halíka: „Človek sa nemusí báť žiadnej krízy; mal by sa obávať iba toho, aby ho v kríze neoslepilo zúfalstvo a strata nádeje.“

Nech nás nádej sprevádza.

Widok z naszego okna na świat
Niespełna osiemdziesiąt lat temu austriacki pisarz Stefan Zweig kończył pisanie swojej najsłynniejszej, a zarazem ostatniej książki, „Świat wczorajszy”. Jej początek jest czasem określany mianem listu miłosnego adresowanego do dawnych czasów, które już nigdy nie wróciły. Przerwała je I wojna światowa, a okres międzywojenny, choć często idealizowany, również na Słowacji czy w Polsce, to nie było stąpanie po różach – doprowadził w końcu do największego kataklizmu wojennego w dziejach ludzkości.

Również ja przyglądam się trochę niczym Zweig naszemu dzisiejszemu światu wczorajszemu. Rok temu przygotowywałem się właśnie do certyfikowanego egzaminu z języka polskiego w Krakowie, moja mama była z N. na „Rusałce” w Operze Słowackiego Teatru Narodowego, wkrótce na trochę ponad tydzień miała przyjechać teściowa. Poza tym chodziliśmy, gdzie tylko chcieliśmy, ja, typ kawiarniany, w porze obiadu czytywałem książki w kawiarni naprzeciwko mojej pracy, wydawało nam się, że ten spokój jest absolutnie oczywisty.

„Rusałka” okazała się być ostatnim przedstawieniem, na którym ktokolwiek z nas był. Teściowa utknęła u nas na dwa miesiące. Ja wprawdzie zdążyłem jeszcze być w Krakowie, ale dobrze pamiętam, jak w drodze powrotnej wysiadłem na przystanku autobusowym w Petržalce (to była niedziela) i przeczytałem wiadomość od dyrekcji szkoły naszej córki, że w poniedziałek już nikt do szkoły nie pójdzie.

Jak mówi Galadriela w pierwszym zdaniu filmowej wersji „Władcy pierścieni”, świat się zmienił (The world is changed). Zmienił się tak mocno, że świat wczorajszy, jak u Zweiga, odszedł bezpowrotnie. Uczymy się żyć w zupełnie nowej rzeczywistości i trochę się w niej potykamy. Podobnie jak dziecko, które stawia pierwsze kroki, również my (zaczynając od menedżerów całej tej zmiany) idziemy na oślep i z trudem dźwigamy się na nogi. Szczególnie mocno odczuwamy to my, ludzie mający rodziców (dziadków naszych dzieci) tak daleko. Pandemia stała się jakby dodatkowym ciężarem, który spoczął na naszych barkach. To, że nie możemy się spotkać lub też cena takiego spotkania jest naprawdę wysoka, jest niesamowicie męczące i frustrujące. Widzimy to po naszych dzieciach. DJ. codziennie chce zadzwonić do babci, najlepiej obu (czasem nawet do dziadków). Bateria w telefonie rozładowuje się z prędkością światła, kiedy ten mały chłopiec spędza długie godziny, ładując swoją wewnętrzną baterię – potrzeby spotkania. MN. wprawdzie w końcu zaczęła chodzić do szkoły i spotykać się z koleżankami, ale wcześniej też tylko czyhała na możliwość rozmowy z nimi, choćby online.

Widzimy to wszystko również po sobie. Nie powiedziałbym, że wariujemy od ciągłego przebywania razem na małej powierzchni. Stopniowo jednak nasza tolerancja na krzyki dzieci maleje, staramy się spędzać jak najwięcej czasu przynajmniej pomiędzy naszymi blokami i z niecierpliwością wypatrujemy chwili, w której będziemy mogli uciec do ogrodu naszych rodziców lub teściów.

Jasne, taki kryzys może być produktywny, może nieść ze sobą różne okazje; jeśli nie macie dzieci, może mieliście więcej czasu na czytanie, Netflix lub jakąś inną formę własnego rozwoju. Dla mnie to czas, który trzeba cierpliwie przeżyć (jak mawiał nasz biolog w gimnazjum – przeczekać) przy jak najmniejszych kosztach. Być może, wraz z jego upływem, znajdę w nim również te pożyteczne ziarenka. Dziś jeszcze nie. Dziś mam w uszach słowa wspaniałego Tomáša Halíka: „Człowiek nie musi się bać żadnego kryzysu; powinien się bać tylko tego, by w czasie kryzysu nie zaślepiła go rozpacz i utrata nadziei”.

Niech prowadzi nas nadzieja.