piątek, 31 marca 2017

Starszy brat / Starší brat


Dziś będzie o sąsiadach, a właściwie o jednym, wspólnym dla Polski i Słowacji sąsiedzie – Czechach. Ale nie będę pisać o Pradze, piwie i knedliczkach, to nie ta historia ;). Jednak zupełnie przed stereotypami nie ucieknę, nawet nie będę próbować.

Inspiracją do napisania tego posta była podróż sentymentalna, którą wymarzył sobie mój mąż. No, wymarzył sobie wypad z przyjaciółmi i naszymi dzieciakami, a podróż sentymentalna wyszła mu przy okazji :). Jeden z marcowych weekendów spędziliśmy bowiem w Czeskich Budziejowicach, gdzie M. był w 2008 roku ze swoim przyjacielem na Erasmusie (tak, tak, Słowacy często jeżdżą na Erasmusa do Czech, nieustannie mnie to bawi, nie jestem obiektywna ;)). M. wrócił więc na stare śmieci, a cała reszta, depcząc po jego śladach, odkrywała zupełnie nowe miasto. Dla mnie podróż ta była jeszcze inna niż dla naszych przyjaciół (o dzieciakach nie wspomnę :)), bo jakby nie patrzeć Słowaczką ciągle nie jestem (i nie będę, można się o moją polskość nie martwić ;)), a jednak moja polska perspektywa też nie jest już taka tylko i wyłącznie polska, obcowanie z inną kulturą bardzo ją poszerzyło.

Dotychczas wyobrażałam sobie Czechy jako takiego starszego brata Słowacji. Bo dominowały w czasach Czechosłowacji, bo stolicą była Praga, bo po rozpadzie Czechosłowacji Czesi zostali w hokejowej dywizji A, a Słowacy spadli do dywizji C (umie mi to ktoś wytłumaczyć???), bo… bo… bo… Starszy brat po prostu, większy kraj, trochę bardziej rozwinięty gospodarczo, inaczej ukształtowany historycznie i politycznie.

Tak myślałam do przedostatniego weekendu. I choć wszystko to, co opisałam powyżej, w ciągu 3 dni nie uległo zmianie i na pewno w dalszym ciągu ma znaczenie, moje odczucie jest już zupełnie inne. Co się takiego wydarzyło?

Nasz wycieczkowy weekend był raczej pochmurny, deszczowy, ale jak wiadomo w dobrym towarzystwie nie da się źle spędzić czasu – zwiedziliśmy więc wspólnie Telcz, Czeskie Budziejowice i Igławę. Miasta piękne, pełne zabytkowych domów i kościołów, co naprawdę lubię, ale też wszędzie coś zgrzytało, wszędzie pojawiały się jakieś niespójności. Telcz słynący z olbrzymiego rynku, całego na liście UNESCO, w lecie musi zamieniać się w jeden wielki parking. Już teraz rynek był zastawiony samochodami. Wyobraźcie sobie ten kontrast – z jednej strony renesansowe kamieniczki, z drugiej wynalazki motoryzacyjne XXI wieku. W Czeskich Budziejowicach, jakby nie patrzeć – stolicy regionu, wszystkie sklepy (i punkty informacyjne!) zamykano przed 13:00. Nie wspominając o zabytkowym kościele dominikańskim, o którym M. opowiadał nam już dzień wcześniej, a który był oczywiście zamknięty. W Igławie natomiast, również ważniejszym mieście południowej części Czech, w lokalu nie można było płacić kartą. Jasne, nie są to wielkie dramaty, a jednak jakaś bańka mydlana w mojej głowie prysła. Nagle te „wielkie” Czechy stały się bardzo malutkie. I trochę… nienowoczesne. Ot, stereotyp nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością ;).

Paradoksalnie jednak te nienowoczesne Czechy są mi dziś bliższe, niż gdy byłam przed pięcioma laty w Pradze. Bo już więcej wiem, bo pewne zjawiska oswoiłam, żyjąc na Słowacji (choćby sklepy zamknięte w sobotę o 12:00 :)), bo przekonałam się, że naprawdę jestem w stanie się dogadać dzięki językowi słowackiemu (choć w dalszym ciągu uparcie będę się bronić przed językiem czeskim jako obcym na terenie Słowacji i oczywiście w czasie naszego pobytu w Cz. B. nie obyło się bez wpadek – np. gdy zamawiałam horką <sł. gorzką> czekoladę, a kelnerka przekonywała mnie, że zawsze przynoszą horką <cz. gorącą>). Ciekawe i pouczające doświadczenie :). Znów jestem trochę mądrzejsza. Znów mam trochę szerszą perspektywę. I znów poznałam nowy kawałek świata, sprawdzając jak się mają moje wyobrażenia do rzeczywistości. Cieszę się. A południe Czech gorąco polecam, na dowód jego uroku zamieszczam kilka zdjęć :).


Telcz

Telcz

Czeskie Budziejowice

Czeskie Budziejowice

Igława

Dnes to bude o susedoch, najmä teda o jednom, spoločnom susedovi Poľska i Slovenska – o Česku. Ale nebudem písať o Prahe, pive, knedlíkoch, to je celkom iný príbeh ;). Úplne však pred stereotypmi neutečiem, nebudem to dokonca ani skúšať.

Inšpiráciou pre tento post bol sentimentálny výlet, ktorý si vysníval môj manžel. No, vysníval si výjazd s priateľmi a našimi deťmi, a tá sentimentalita sa vyskytla popri tom :). Jeden z marcových víkendov sme totiž strávili v Českých Budějoviciach, kde bol M. v roku 2008 so svojim priateľom na Erazme (áno, áno, Slováci často chodia na Erazmus do Čiech, neustále sa na tom bavím, nie som objektívna ;)). M. sa teda vrátil na staré miesta a celý zvyšok posádky po jeho stopách odkrýval úplne nové mesto. Pre mňa bol ten výlet ešte iný ako pre našich priateľov (o deťoch ani nehovorím :)), lebo v konečnom dôsledku nie som Slovenska (ani nebudem, o moju poľskosť sa báť nemusíte ;)), ale moja poľská perspektíva tiež nie je už len výlučne poľská, kontakt s inou kultúrou ju značne rozšíril.

Dovtedy som si predstavovala Česko ako takého staršieho brata Slovenska. Lebo bolo dominantné v časoch Československa, lebo hlavným mestom bola Praha, lebo po rozpade Československa Česi zostali v hokejovej skupine A, kým Slováci spadli do skupiny C (môže mi to niekto vysvetliť???), lebo... lebo... lebo... Jednoducho starší brat, väčšia krajina, trochu viac ekonomicky rozvinutá, s iným historickým a politickým vývojom.

To som si myslela až do predposledného víkendu. A hoci sa nič z toho, čo som vyššie spomenula, počas tých 3 dní nezmenilo a určite má svoj význam naďalej, moje pocity sú už celkom iné. Čo sa teda prihodilo?

Náš výletný víkend bol viac menej pochmúrny, daždivý, ale ako je známe, v dobrej spoločnosti sa nedá čas stráviť zle – spoznali sme teda spolu Telč, České Budějovice a Jihlavu. Mestá krásne, plné pamiatkových domov a kostolov, čo mám naozaj rada, ale všade tiež niečo prekážalo, všade som našla nejaké nedokonalosti. Telč, známy svojim obrovským námestím, ktoré je celé na zozname UNESCO, sa v lete musí zmeniť na jedno veľké parkovisko. Už teraz na ňom bolo množstvo áut. Predstavte si tie protiklady – na jednej strane renesančné meštianske domy, na druhej flotily vozidiel z 21. storočia. V Českých Budějoviciach, koniec koncov hlavnom meste regiónu, boli všetky obchody (a informačná kancelária!) zavreté pred 13:00. Nespomínam už historický dominikánsky kostol, o ktorom nám M. hovoril už deň vopred, a ktorý bol, samozrejme, zavretý. V Jihlave, takisto jednom z dôležitejších miest v južnom Česku, sa v reštaurácii nedalo platiť kartou. Jasné, nie sú to veľké problémy, jednako však akási bublina v mojej hlave praskla. Odrazu sa to „veľké” Česko stalo maličkým. A trošku... nemoderným. Nuž, stereotyp nevydržal kontakt s realitou ;).

Paradoxne je mi však to nemoderné Česko dnes oveľa bližšie, ako keď som bola pred piatimi rokmi v Prahe. Lebo už viem viac, niektoré javy sú mi známe pod vplyvom života na Slovensku (napr. zavreté obchody v sobotu o 12:00 :)), lebo som sa presvedčila, že som naozaj schopná dohovoriť sa vďaka slovenčine (hoci sa aj tak budem stále tvrdohlavo brániť pred češtinou, ktorá je pre mňa na Slovensku cudzím jazykom a samozrejme, počas nášho pobytu v ČB som sa nevyhla trapasu – napr. keď som si objednávala horkú čokoládu (česky má byť hořká) a čašníčka ma stále presviedčala, že vždy prinášajú horúcu). Zaujímavá a poučná skúsenosť :). Znovu som o niečo múdrejšia. Znovu mám širšiu perspektívu. A znovu som spoznala nový kúsok sveta, pričom som mohla porovnať svoje predstavy so skutočnosťou. Teším sa. A južné Čechy skutočne odporúčam, ako dôkaz ich krásy nech slúži niekoľko pridaných obrázkov :).