wtorek, 30 czerwca 2020

Słowacja w koronie / Slovensko počas korony


Czy Słowacy poradzili sobie z epidemią koronawirusa? Czy były chwile, w których się bałam? Jak przetrwaliśmy zamknięcie szkół i przedszkoli? I jeśli pierwsza fala za nami, to co dalej?

We wracaniu pamięcią do ostatnich czterech miesięcy jest coś nierealnego. Gdy myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło na świecie i w kraju, w którym mieszkam, mam poczucie, jakby to był po prostu zły sen, z którego wystarczy się obudzić i wróci dobrze znana, bezpieczna rzeczywistość. Tyle że to, co braliśmy do tej pory jako rodzina za pewnik, po prostu zniknęło, nie ma, przepadło. I trzeba pewne kwestie zacząć budować od nowa.

Kilka rzeczy było w tych miesiącach trudnych, ale chyba najtrudniejszy był brak perspektywy. Fakt, że nie umiałam własnym dzieciom powiedzieć, kiedy znowu zobaczą polskich dziadków, był bardzo bolesny. Świadomość, że jestem nie po tej stronie granicy i gdyby cokolwiek się wydarzyło, nie mogę się z moimi bliskimi tak po prostu zobaczyć, była dla mnie niesamowicie przygnębiająca i stresująca. Owszem, jestem na Słowacji u siebie. Ale zarazem jestem niesamowicie daleko od domu.

Jednocześnie ten mój drugi kraj zadbał o to, żebym czuła się bezpiecznie. Jasne, nie wszystko było idealne; akurat zmienił się rząd, a słowacka służba zdrowia zdecydowanie nie należy do europejskiej ekstraklasy. Zwłaszcza w pierwszych tygodniach po prostu się bałam – mieszkam w końcu w stolicy, mam małe dzieci mające problemy z drogami oddechowymi, a najwięcej zakażeń koronawirusem było właśnie tu. Z drugiej strony Słowacy nie oglądali się na innych, nie czekali, aż sytuacja zrobi się naprawdę poważna, ale podjęli działania prawie natychmiast. W piątek, 6 marca, potwierdzono pierwszy przypadek zachorowania na COVID-19 na Słowacji, a już w poniedziałek, 9 marca, szkoła i przedszkole moich dzieci zostały zamknięte, jak się potem okazało – na prawie trzy długie miesiące (przedszkolaki oraz klasy I-V wróciły do szkół 1 czerwca, a pozostali uczniowie 22 czerwca). Zaledwie parę dni później zamknięto granice i wprowadzono stan wyjątkowy, a 25 marca nakazano nosić maseczki wszędzie poza swoim miejscem zamieszkania (nawet na dworze) i nosili je wszyscy bez wyjątku, włącznie z panią prezydent i przedstawicielami nowego rządu oraz prezenterami w telewizji. Ta solidarność była dla mnie niesamowicie budująca. Miałam poczucie, że jako społeczeństwo jesteśmy w tym całym kryzysie razem i razem sobie z nim poradzimy. Nagle wszyscy dla wszystkich szyli maseczki, szczególnie starano się zadbać o seniorów, zwracano też większą uwagę na ludzi słabszych, będących w potrzebie. Z okna domu obserwowałam kolejki ustawiające się karnie w dwumetrowych odstępach przed wejściem do sklepu spożywczego i pomału oswajałam swój strach. Kwiecień stał wprawdzie pod znakiem choroby M., o której pisałam tu i Wielkanocy spędzonej w domu w Bratysławie zamiast tradycyjnie u jednych lub drugich (w tym roku słowackich) rodziców, co dało nam nieźle w kość i znacznie zachwiało naszą rodzinną równowagą, z drugiej strony tydzień po świętach pojawiło się światełko w tunelu: słowacki rząd przedstawił czteroetapowy plan otwierania gospodarki. Był on względnie zrozumiały, miał jasno wyznaczone ramy czasowe (każdą kolejną fazę – jeżeli zostały spełnione odpowiednie warunki – można było wprowadzić po upływie 2 tygodni) i opierał się na specjalnym modelu matematycznym stworzonym na bazie liczby zakażeń, ustalonym w porozumieniu z epidemiologami. I chociaż o otwarciu granic nie było w nim mowy, a szkoły były ujęte dopiero w ostatnim etapie (możecie mi wierzyć, że przebywanie z trójką małych dzieci w domu nie należy do najłatwiejszych zadań), stanowił swoistą zapowiedź, że jeszcze może być kiedyś normalnie, dawał nadzieję. I rzeczywiście, spadająca liczba zachorowań (przy zwiększonej liczbie testów) pozwoliła stopniowo wprowadzać go w życie.

Dziś na Słowacji bardzo wiele sfer życia wróciło już do normalności. Może „normalność” to duże słowo, może powinnam dodać do niego przymiotnik „czujna” – „czujna normalność”… Bo koronawirus nie odpuścił i po tygodniach względnego spokoju i bardzo niewielu zachorowań, znów pojawiło się na Słowacji nowe ognisko, zatem wszyscy odpowiedzialni za dobro obywateli muszą nieustannie trzymać rękę na pulsie i dynamicznie reagować, gdy pojawi się problem. Niemniej jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć – jest naprawdę nieźle. A może nawet ciut lepiej niż nieźle. I choć perspektywa, która się przed nami na nowo pojawiła, jest wciąż bardzo niepewna (ustaliliśmy nareszcie termin wyjazdu do Polski, choć w rozmowach z dziećmi wciąż powtarzamy: o ile nic się nie zmieni), to jednak sam fakt, że wróciła, że znowu jest, znaczy dla mnie bardzo, bardzo wiele. Dziękuję, Słowacjo!


Fazy "przywracania do życia" gospodarki


Poranna kolejka przed sklepem na początku kwietnia

25 kwietnia, otwarte wyłącznie "okienka" restauracyjne, czyli sprzedaż tylko na wynos, bez kontaktu z klientem

Restauracja znajduje się w suterenie, więc do przyjmowania zamówień wystawili ławeczkę i... krowi dzwonek :).

9 maja, nasze pierwsze wyjście po otwarciu ogródków restauracyjnych (do środka restauracji można wchodzić od 20 maja)

Poradili si Slováci s epidémiou koronavírusu? Boli také chvíle, keď som sa bála? Ako sme prežili zatvorenie škôl a škôlok? A ak je prvá vlna za nami, čo bude ďalej?

V spomienkach na ostatné štyri mesiace je niečo nereálne. Keď myslím na to všetko, čo sa stalo vo svete i v krajine, kde bývam, mám pocit, akoby to bol jednoducho zlý sen, z ktorého sa stačí zobudiť, a vráti sa dobre známa, bezpečná realita. Avšak to, čo sme doteraz aj ako rodina považovali za normálne, jednoducho zmizlo, nie je to tu, odišlo. A niektoré záležitosti je potrebné začať budovať odznova.

Niekoľko vecí bolo v tých mesiacoch ťažkých, ale asi najťažšia bola chýbajúca perspektíva. Skutočnosť, že som nedokázala povedať vlastným deťom, kedy opäť uvidia poľských starých rodičov, bola veľmi bolestná. Vedomie, že som na opačnej strane hranice, a keby sa čokoľvek stalo, nemohla by som sa s týmito mojimi blízkymi len tak jednoducho stretnúť, bola pre mňa neuveriteľne skľučujúca a stresujúca. Pravdaže, na Slovensku som doma. Ale zároveň som veľmi ďaleko od domova.

Táto moja druhá vlasť sa však postarala o to, aby som sa cítila bezpečne. Jasné, nie všetko bolo ideálne; práve sa menila vláda, no a slovenské zdravotníctvo skutočne nepatrí do európskej extratriedy. Zvlášť počas prvých týždňov som sa bála – napokon, bývam v hlavnom meste, mám malé deti s problémami dýchacích ciest, no a najviac chorých bolo práve tu. Na druhej strane, Slováci sa nepozerali na iných, nečakali, kým bude situácia skutočne vážna, ale začali konať temer okamžite. V piatok 6.3. bol potvrdený prvý prípad nákazy koronavírusom na Slovensku, a už v pondelok, 9.3., sa zatvorili brány školy aj škôlky mojich detí a zostali zavreté na takmer tri dlhé mesiace (škôlkari a 1.-5. trieda sa vrátili do škôl 1.6. a ostatní žiaci a študenti 22.6.). Len o pár dní neskôr boli zavreté hranice a vyhlásený mimoriadny stav, 25.3. začalo platiť povinné nosenie rúšok všade okrem vlastného domu (aj vonku) a nosili ich všetci bez výnimky, aj pani prezidentka, predstavitelia novej vlády a moderátori v televízii. Tá solidarita bola pre mňa veľmi povzbudzujúca. Mala som pocit, že ako spoločnosť sme v celej tej kríze spolu a že si s ňou spolu poradíme. Zrazu všetci šili pre všetkých rúška, začali sme sa zaujímať zvlášť o seniorov, väčšia pozornosť sa dostala aj slabším a ľuďom, ktorí potrebovali pomoc. Z okna som pozorovala rad ľudí, ktorí stáli v súlade s predpismi v dvojmetrových odstupoch pred vstupom do obchodu s potravinami a pomaly som začala ovládať svoj strach. Apríl bol v znamení choroby M., o ktorej som písala tu a Veľkej Noci strávenej doma v Bratislave, a nie tradične u jedných alebo druhých (tento rok boli na rade slovenskí) rodičov. To nás síce dosť poznačilo a významne zatriaslo našou rodinnou rovnováhou, no na druhej strane sa týždeň po sviatkoch objavilo svetielko v tuneli: slovenská vláda predstavila plán uvoľňovania opatrení v štyroch dejstvách. Bol pomerne zrozumiteľný, mal jasne určené časové rámce (každú ďalšiu fázu bolo možné spustiť – ak boli splnené stanovené podmienky – po dvoch týždňoch od predchádzajúcej) a bol založený na špeciálnom matematickom modeli na základe počtu ochorení, zavedenom v spolupráci s epidemiológmi. A hoci sa v ňom nehovorilo o otváraní hraníc a školy boli až na poslednom mieste (môžete mi veriť, že trávenie času doma s tromi malými deťmi nepatrí medzi najjednoduchšie úlohy), predznamenával, že ešte môže byť normálne, dával nádej. A naozaj, klesajúci počet ochorení (pri zvýšenom počte vykonaných testov) umožnil postupne tento plán zavádzať.

Dnes sa na Slovensku veľa oblastí života vrátilo do normálnych koľají. Možno je slovo „normálny” stále prisilné, snáď by som k nemu mala dodať prídavné meno „opatrný” – „opatrná normálnosť”... Lebo koronavírus sa zatiaľ nevzdal a po týždňoch relatívneho pokoja a neveľkých počtov ochorení sa na Slovensku objavilo nové ohnisko. Preto musia všetci, ktorí sú zodpovední za dobro občanov neustále držať ruku na pulze a dynamicky reagovať, keď sa objaví problém. Napriek tomu môžem s rukou na srdci povedať – skutočne nie je zle. A možno je aj ešte o kúsok lepšie. Hoci je perspektíva, ktorá sa pred nami objavila, stále neistá (konečne sme si určili termín výjazdu do Poľska, aj keď pri rozhovoroch s deťmi stále opakujeme: ak sa nič nezmení), už len samotný fakt, že sa objavila, znamená pre mňa veľmi, veľmi veľa. Ďakujem Ti, Slovensko!