Czy Słowacy poradzili sobie z epidemią koronawirusa? Czy
były chwile, w których się bałam? Jak przetrwaliśmy zamknięcie szkół i
przedszkoli? I jeśli pierwsza fala za nami, to co dalej?
We wracaniu pamięcią do ostatnich czterech miesięcy jest coś
nierealnego. Gdy myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło na świecie i w kraju,
w którym mieszkam, mam poczucie, jakby to był po prostu zły sen, z którego
wystarczy się obudzić i wróci dobrze znana, bezpieczna rzeczywistość. Tyle że
to, co braliśmy do tej pory jako rodzina za pewnik, po prostu zniknęło, nie ma,
przepadło. I trzeba pewne kwestie zacząć budować od nowa.
Kilka rzeczy było w tych miesiącach trudnych, ale chyba
najtrudniejszy był brak perspektywy. Fakt, że nie umiałam własnym dzieciom
powiedzieć, kiedy znowu zobaczą polskich dziadków, był bardzo bolesny.
Świadomość, że jestem nie po tej stronie granicy i gdyby cokolwiek się
wydarzyło, nie mogę się z moimi bliskimi tak po prostu zobaczyć, była dla mnie
niesamowicie przygnębiająca i stresująca. Owszem, jestem na Słowacji u siebie.
Ale zarazem jestem niesamowicie daleko od domu.
Jednocześnie ten mój drugi kraj zadbał o to, żebym czuła się
bezpiecznie. Jasne, nie wszystko było idealne; akurat zmienił się rząd, a
słowacka służba zdrowia zdecydowanie nie należy do europejskiej ekstraklasy. Zwłaszcza
w pierwszych tygodniach po prostu się bałam – mieszkam w końcu w stolicy, mam
małe dzieci mające problemy z drogami oddechowymi, a najwięcej zakażeń
koronawirusem było właśnie tu. Z drugiej strony Słowacy nie oglądali się na
innych, nie czekali, aż sytuacja zrobi się naprawdę poważna, ale podjęli działania
prawie natychmiast. W piątek, 6 marca, potwierdzono pierwszy przypadek
zachorowania na COVID-19 na Słowacji, a już w poniedziałek, 9 marca, szkoła i
przedszkole moich dzieci zostały zamknięte, jak się potem okazało – na prawie
trzy długie miesiące (przedszkolaki oraz klasy I-V wróciły do szkół 1 czerwca, a pozostali
uczniowie 22 czerwca). Zaledwie parę dni później zamknięto granice i
wprowadzono stan wyjątkowy, a 25 marca nakazano nosić maseczki wszędzie poza
swoim miejscem zamieszkania (nawet na dworze) i nosili je wszyscy bez wyjątku,
włącznie z panią prezydent i przedstawicielami nowego rządu oraz prezenterami w
telewizji. Ta solidarność była dla mnie niesamowicie budująca. Miałam poczucie,
że jako społeczeństwo jesteśmy w tym całym kryzysie razem i razem sobie z nim
poradzimy. Nagle wszyscy dla wszystkich szyli maseczki, szczególnie starano się
zadbać o seniorów, zwracano też większą uwagę na ludzi słabszych, będących w
potrzebie. Z okna domu obserwowałam kolejki ustawiające się karnie w
dwumetrowych odstępach przed wejściem do sklepu spożywczego i pomału oswajałam
swój strach. Kwiecień stał wprawdzie pod znakiem choroby M., o której pisałam tu i Wielkanocy spędzonej w domu w Bratysławie zamiast tradycyjnie u jednych lub
drugich (w tym roku słowackich) rodziców, co dało nam nieźle w kość i znacznie
zachwiało naszą rodzinną równowagą, z drugiej strony tydzień po świętach
pojawiło się światełko w tunelu: słowacki rząd przedstawił czteroetapowy plan
otwierania gospodarki. Był on względnie zrozumiały, miał jasno wyznaczone ramy
czasowe (każdą kolejną fazę – jeżeli zostały spełnione odpowiednie warunki –
można było wprowadzić po upływie 2 tygodni) i opierał się na specjalnym modelu
matematycznym stworzonym na bazie liczby zakażeń, ustalonym w porozumieniu z
epidemiologami. I chociaż o otwarciu granic nie było w nim mowy, a szkoły były
ujęte dopiero w ostatnim etapie (możecie mi wierzyć, że przebywanie z trójką
małych dzieci w domu nie należy do najłatwiejszych zadań), stanowił swoistą
zapowiedź, że jeszcze może być kiedyś normalnie, dawał nadzieję. I
rzeczywiście, spadająca liczba zachorowań (przy zwiększonej liczbie testów)
pozwoliła stopniowo wprowadzać go w życie.
Dziś na Słowacji bardzo wiele sfer życia wróciło już do
normalności. Może „normalność” to duże słowo, może powinnam dodać do niego
przymiotnik „czujna” – „czujna normalność”… Bo koronawirus nie odpuścił i po
tygodniach względnego spokoju i bardzo niewielu zachorowań, znów pojawiło się
na Słowacji nowe ognisko, zatem wszyscy odpowiedzialni za dobro obywateli muszą
nieustannie trzymać rękę na pulsie i dynamicznie reagować, gdy pojawi się
problem. Niemniej jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć – jest naprawdę
nieźle. A może nawet ciut lepiej niż nieźle. I choć perspektywa, która się
przed nami na nowo pojawiła, jest wciąż bardzo niepewna (ustaliliśmy nareszcie
termin wyjazdu do Polski, choć w rozmowach z dziećmi wciąż powtarzamy: o ile
nic się nie zmieni), to jednak sam fakt, że wróciła, że znowu jest, znaczy dla
mnie bardzo, bardzo wiele. Dziękuję, Słowacjo!
Poradili si Slováci s epidémiou koronavírusu? Boli také chvíle, keď som sa bála? Ako sme prežili zatvorenie škôl a škôlok? A ak je prvá vlna za nami, čo bude ďalej?
Fazy "przywracania do życia" gospodarki |
Poranna kolejka przed sklepem na początku kwietnia |
25 kwietnia, otwarte wyłącznie "okienka" restauracyjne, czyli sprzedaż tylko na wynos, bez kontaktu z klientem |
Restauracja znajduje się w suterenie, więc do przyjmowania zamówień wystawili ławeczkę i... krowi dzwonek :). |
9 maja, nasze pierwsze wyjście po otwarciu ogródków restauracyjnych (do środka restauracji można wchodzić od 20 maja) |
Poradili si Slováci s epidémiou koronavírusu? Boli také chvíle, keď som sa bála? Ako sme prežili zatvorenie škôl a škôlok? A ak je prvá vlna za nami, čo bude ďalej?
V spomienkach na
ostatné štyri mesiace je niečo nereálne. Keď myslím na to všetko, čo sa stalo
vo svete i v krajine, kde bývam, mám pocit, akoby to bol jednoducho zlý sen, z
ktorého sa stačí zobudiť, a vráti sa dobre známa, bezpečná realita. Avšak to,
čo sme doteraz aj ako rodina považovali za normálne, jednoducho zmizlo, nie je
to tu, odišlo. A niektoré záležitosti je potrebné začať budovať odznova.
Niekoľko vecí
bolo v tých mesiacoch ťažkých, ale asi najťažšia bola chýbajúca perspektíva.
Skutočnosť, že som nedokázala povedať vlastným deťom, kedy opäť uvidia poľských
starých rodičov, bola veľmi bolestná. Vedomie, že som na opačnej strane
hranice, a keby sa čokoľvek stalo, nemohla by som sa s týmito mojimi blízkymi
len tak jednoducho stretnúť, bola pre mňa neuveriteľne skľučujúca a stresujúca.
Pravdaže, na Slovensku som doma. Ale zároveň som veľmi ďaleko od domova.
Táto moja druhá
vlasť sa však postarala o to, aby som sa cítila bezpečne. Jasné, nie všetko
bolo ideálne; práve sa menila vláda, no a slovenské zdravotníctvo skutočne
nepatrí do európskej extratriedy. Zvlášť počas prvých týždňov som sa bála –
napokon, bývam v hlavnom meste, mám malé deti s problémami dýchacích ciest, no
a najviac chorých bolo práve tu. Na druhej strane, Slováci sa nepozerali na
iných, nečakali, kým bude situácia skutočne vážna, ale začali konať temer
okamžite. V piatok 6.3. bol potvrdený prvý prípad nákazy koronavírusom na
Slovensku, a už v pondelok, 9.3., sa zatvorili brány školy aj škôlky mojich
detí a zostali zavreté na takmer tri dlhé mesiace (škôlkari a 1.-5. trieda sa
vrátili do škôl 1.6. a ostatní žiaci a študenti 22.6.). Len o pár dní neskôr
boli zavreté hranice a vyhlásený mimoriadny stav, 25.3. začalo platiť povinné
nosenie rúšok všade okrem vlastného domu (aj vonku) a nosili ich všetci bez
výnimky, aj pani prezidentka, predstavitelia novej vlády a moderátori v
televízii. Tá solidarita bola pre mňa veľmi povzbudzujúca. Mala som pocit, že
ako spoločnosť sme v celej tej kríze spolu a že si s ňou spolu poradíme. Zrazu
všetci šili pre všetkých rúška, začali sme sa zaujímať zvlášť o seniorov,
väčšia pozornosť sa dostala aj slabším a ľuďom, ktorí potrebovali pomoc. Z okna
som pozorovala rad ľudí, ktorí stáli v súlade s predpismi v dvojmetrových
odstupoch pred vstupom do obchodu s potravinami a pomaly som začala ovládať
svoj strach. Apríl bol v znamení choroby M., o ktorej som písala tu a Veľkej Noci strávenej doma v
Bratislave, a nie tradične u jedných alebo druhých (tento rok boli na rade
slovenskí) rodičov. To nás síce dosť poznačilo a významne zatriaslo našou
rodinnou rovnováhou, no na druhej strane sa týždeň po sviatkoch objavilo
svetielko v tuneli: slovenská vláda predstavila plán uvoľňovania opatrení v
štyroch dejstvách. Bol pomerne zrozumiteľný, mal jasne určené časové rámce
(každú ďalšiu fázu bolo možné spustiť – ak boli splnené stanovené podmienky –
po dvoch týždňoch od predchádzajúcej) a bol založený na špeciálnom matematickom
modeli na základe počtu ochorení, zavedenom v spolupráci s epidemiológmi. A
hoci sa v ňom nehovorilo o otváraní hraníc a školy boli až na poslednom mieste
(môžete mi veriť, že trávenie času doma s tromi malými deťmi nepatrí medzi
najjednoduchšie úlohy), predznamenával, že ešte môže byť normálne, dával nádej.
A naozaj, klesajúci počet ochorení (pri zvýšenom počte vykonaných testov)
umožnil postupne tento plán zavádzať.
Dnes sa na
Slovensku veľa oblastí života vrátilo do normálnych koľají. Možno je slovo
„normálny” stále prisilné, snáď by som k nemu mala dodať prídavné meno
„opatrný” – „opatrná normálnosť”... Lebo koronavírus sa zatiaľ nevzdal a po
týždňoch relatívneho pokoja a neveľkých počtov ochorení sa na Slovensku
objavilo nové ohnisko. Preto musia všetci, ktorí sú zodpovední za dobro občanov
neustále držať ruku na pulze a dynamicky reagovať, keď sa objaví problém.
Napriek tomu môžem s rukou na srdci povedať – skutočne nie je zle. A možno je
aj ešte o kúsok lepšie. Hoci je perspektíva, ktorá sa pred nami objavila, stále
neistá (konečne sme si určili termín výjazdu do Poľska, aj keď pri rozhovoroch
s deťmi stále opakujeme: ak sa nič nezmení), už len samotný fakt, že sa
objavila, znamená pre mňa veľmi, veľmi veľa. Ďakujem Ti, Slovensko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz