sobota, 29 lutego 2020

Rozšírenie identity / Rozszerzenie tożsamości


Až kým som nestretol N., bol som v Poľsku najďalej v Zakopanom. Na trhovisku. Preto som ho vnímal najmä cez kakofóniu hlasov, hrubé kožuchy, výborné slané syry, vŕzgajúce pod zubami ako nenaolejované dvere a svoj prvý oblek v živote, kúpený práve na trhovisku, ktorý som dostal na birmovku spolu so svetlozelenou košeľou a kravatou. Zabávam sa pri spomienke na predajcu, ktorý pred nami zapálil koženú bundu, aby dokázal, že je fakt z kože. No a ešte jedno sklamané očakávanie: kúpili sme tam s rodičmi anténu a ja som bol presvedčený, že budeme „chytať“ české kanály, dokonca som si naštudoval program. Pamäť s nami niekedy hrá rôzne fígle – asi nikdy nezabudnem, že na druhý deň mal byť futbalový zápas tímu Kaučuk Opava :D, ktorý som však nepozeral, lebo anténa ma do Čiech nikdy nepreniesla.

Teraz vnímam Poľsko celkom inak. Naozaj platí, že výborným spôsobom na odbúravanie predsudkov a vzdelávanie je cestovanie. Čo najautentickejší dotyk s iným človekom, inou krajinou. Pre mňa, platonického pútnika po turistických mapách, je dôležitý aj ten fyzický dotyk s krajinou a mestami, snažím sa vnímať všetkými zmyslami. Z auta/vlaku: nekonečné polia, v diaľke zlovestné komíny Bełchatowa, brezové háje. Z taniera: záplava chutí, prekvapujúce kombinácie, smažené slede v octe, slivky v octe (!), domáca, láskavá kuchyňa poľskej mamy. Z vlastnej skúsenosti pešiaka: hrdé mestá, zelené, dych histórie na každom kroku, niekedy až prihorúci, no pre mňa vťahujúci ako vír. Pamätám si prvé kroky v poznanskej katedrále, taký malý v tých stáročných múroch, a pod mojimi nohami starí vládcovia. Dotyk literatúry a jazyka, postupné prenikanie, ktoré sa nikdy neskončí, dobrodružstvo myslenia, príbeh vnímania. A ešte dejinné, sociálne a kultúrne kontexty, koktejl krívd, výslní, dobrých i horších rozhodnutí, tvoriaci a ovplyvňujúci národný charakter, ktorý síce vôbec neexistuje, ale pohansky v neho veriť nám nik nezabráni. Všetko to smerujúce k postupnému identifikovaniu sa; v skratke: – je to nové -> je to známe -> je to blízke -> je to moje, som to ja.

Dá sa mať viac ako jednu vlasť, viac ako jedno miesto, ktoré voláme domovom? Kde nám všetky zmysly našepkávajú, že tu, TU si doma, tu zlož svoje starosti, tu sú tie „ruky, na ktorých smieš plakať“? Vnímam spev slovenských piesní ako elektrizujúci, ten prúd prechádza všetkými údmi môjho tela, až mi vyrazí slzy v očiach. Takisto sa cítim pri počúvaní čarodejníka Chopina, keď búrlivo i nežne vyjadruje svoju lásku k vlasti, domovu, ktorý je tak ďaleko. Mám prešliapané snáď všetky ulice v mestečku na pobreží, odkiaľ N. pochádza, s kočiarmi aj bez. Ako Elánius z Terryho Pratchetta, ktorý spoznal svoje mesto nohami, aj moje už vedia, aké podložie ich čaká minimálne v štyroch miestach v dvoch krajinách. Aj sny mám viacjazyčné, aj domy a domovy sa v nich striedajú. Stačí malý moment „naskočenia do správneho módu“ a orientujem sa v nich aj potme.

To prvé stretnutie s N., v Poznani, bolo pred desiatimi rokmi. Ja som sa otvoril všetkými zmyslami nielen na ňu, ale aj na jej kontext. Prijal som ho a stále prijímam, napĺňam sa ním a v istom momente to všetko začalo byť čoraz bližšie, začalo byť moje. Neoddeliteľné, súčasť mojej identity. Som v nej doma, som to ja.


Fot.: Adam Małecki, Maleckiart


Dopóki nie poznałem N., najdalej w Polsce byłem w Zakopanem. Na targowisku. Dlatego postrzegałem Polskę przede wszystkim przez kakofonię dźwięków, grube kożuchy, znakomite słone sery, chrzęszczące pod zębami niczym nienaoliwione drzwi, oraz mój pierwszy w życiu garnitur, kupiony właśnie na targowisku, który dostałem na bierzmowanie wraz z jasnozieloną koszulą i krawatem. Uśmiecham się na wspomnienie sprzedawcy, który na naszych oczach podpalił skórzaną kurtkę, by udowodnić, że jest ona z prawdziwej skóry. No i jeszcze jedno rozczarowanie: kupiliśmy tam z rodzicami antenę, a ja byłem przekonany, że dzięki niej „złapiemy” czeskie kanały, dlatego nawet przejrzałem ich program. Pamięć potrafi czasem płatać figle – chyba nigdy nie zapomnę, że nazajutrz miała się odbyć transmisja z meczu piłkarskiego drużyny Kaučuk Opava :D, której jednak nie było mi dane obejrzeć, bo antena nigdy mnie do Czech nie przeniosła.

Teraz odbieram Polskę zupełnie inaczej. Jest sporo prawdy w twierdzeniu, że podróże są doskonałym sposobem na ograniczenie uprzedzeń i edukację. Pozwalają na autentycznie głęboki kontakt z innym człowiekiem, innym krajem. Dla mnie, platonicznego wędrowca po mapach świata, ważny jest też ten fizyczny kontakt z krajem i miastami, staram się poznawać otoczenie wszystkimi zmysłami. Z okien samochodu/pociągu: niekończące się pola, w oddali złowieszcze kominy Bełchatowa, laski brzozowe. Z talerza: zalew smaków, zaskakujące połączenia, śledzie smażone w occie, śliwki w occie (!), domowa, pełna miłości kuchnia polskiej mamy. Z własnego doświadczenia piechura: dumne miasta, zielone, oddech historii na każdym kroku, czasem zbyt gorący, ale wciągający mnie niczym wir. Pamiętam moje pierwsze kroki po katedrze poznańskiej, taki mały w tych prastarych murach, a pod moimi nogami dawni władcy. Kontakt z literaturą i językiem, stopniowe przenikanie, które się nigdy nie skończy, przygoda myślenia, doświadczenie postrzegania. A jeszcze konteksty historyczne, społeczne i kulturowe, koktajl krzywd, momentów chwały, dobrych i mniej trafnych decyzji, kształtujący i wpływający na charakter narodowy, który wprawdzie nie istnieje, ale pogańskiej wiary w niego nam nikt nie zabroni. Wszystko to prowadzi do stopniowego utożsamienia się; innymi słowy: coś nowego -> coś znanego -> coś bliskiego -> coś mojego, jestem w tym ja sam.

Czy można mieć więcej niż jedną ojczyznę, więcej niż jedno miasto, które nazywamy domem? W którym wszystkie zmysły podpowiadają, że tu, TU jesteś w domu, tu możesz przyjść ze swoim zmartwieniem, tu są te „ramiona, w których możesz się wypłakać”? Gd słyszę słowackie pieśni, całe moje ciało przenika prąd, wyciskając z moich oczu łzy. Podobne uczucia towarzyszą mi przy słuchaniu czarodzieja Chopina, gdy burzliwie i czule wyraża swoją miłość do ojczyzny, domu, który jest tak daleko. Przeszedłem chyba wszystkie ulice w miasteczku na Wybrzeżu, z którego pochodzi N., z wózkiem i bez. Niczym Sam Vimes Terry’ego Pratchetta, który poznał swoje miasto nogami, i moje już wiedzą, jakiego podłoża mogą się spodziewać w minimum czterech miejscach w dwóch krajach. Nawet śnię w więcej niż jednym języku, a domy w moich snach się swobodnie zmieniają. Wystarczy tylko „przełączyć się na odpowiedni tryb” i orientuję się w kolejnych wnętrzach nawet po ciemku.

To pierwsze spotkanie z N., w Poznaniu, miało miejsce dziesięć lat temu. Otworzyłem się wtedy wszystkimi zmysłami nie tylko na nią, ale też na towarzyszący jej kontekst. Przyjąłem go i stale przyjmuję, pozwoliłem mu się wypełnić, aż w pewnym momencie wszystko zaczęło być coraz bliższe, zaczęło być moje. Nierozerwalna część mojej tożsamości. To mój dom, to jestem ja.