Až kým som
nestretol N., bol som v Poľsku najďalej v Zakopanom. Na trhovisku. Preto som ho
vnímal najmä cez kakofóniu hlasov, hrubé kožuchy, výborné slané syry, vŕzgajúce
pod zubami ako nenaolejované dvere a svoj prvý oblek v živote, kúpený práve na
trhovisku, ktorý som dostal na birmovku spolu so svetlozelenou košeľou a
kravatou. Zabávam sa pri spomienke na predajcu, ktorý pred nami zapálil koženú
bundu, aby dokázal, že je fakt z kože. No a ešte jedno sklamané očakávanie:
kúpili sme tam s rodičmi anténu a ja som bol presvedčený, že budeme „chytať“
české kanály, dokonca som si naštudoval program. Pamäť s nami niekedy hrá rôzne
fígle – asi nikdy nezabudnem, že na druhý deň mal byť futbalový zápas tímu
Kaučuk Opava :D, ktorý som však nepozeral, lebo anténa ma
do Čiech nikdy nepreniesla.
Teraz vnímam
Poľsko celkom inak. Naozaj platí, že výborným spôsobom na odbúravanie
predsudkov a vzdelávanie je cestovanie. Čo najautentickejší dotyk s iným
človekom, inou krajinou. Pre mňa, platonického pútnika po turistických mapách,
je dôležitý aj ten fyzický dotyk s krajinou a mestami, snažím sa vnímať
všetkými zmyslami. Z auta/vlaku: nekonečné polia, v diaľke zlovestné komíny
Bełchatowa, brezové háje. Z taniera: záplava chutí, prekvapujúce kombinácie,
smažené slede v octe, slivky v octe (!), domáca, láskavá kuchyňa poľskej mamy.
Z vlastnej skúsenosti pešiaka: hrdé mestá, zelené, dych histórie na každom
kroku, niekedy až prihorúci, no pre mňa vťahujúci ako vír. Pamätám si prvé kroky
v poznanskej katedrále, taký malý v tých stáročných múroch, a pod mojimi nohami
starí vládcovia. Dotyk literatúry a jazyka, postupné prenikanie, ktoré sa nikdy
neskončí, dobrodružstvo myslenia, príbeh vnímania. A ešte dejinné, sociálne a
kultúrne kontexty, koktejl krívd, výslní, dobrých i horších rozhodnutí,
tvoriaci a ovplyvňujúci národný charakter, ktorý síce vôbec neexistuje, ale
pohansky v neho veriť nám nik nezabráni. Všetko to smerujúce k postupnému
identifikovaniu sa; v skratke: – je to nové -> je to známe -> je to
blízke -> je to moje, som to ja.
Dá sa mať viac
ako jednu vlasť, viac ako jedno miesto, ktoré voláme domovom? Kde nám všetky
zmysly našepkávajú, že tu, TU si doma, tu zlož svoje starosti, tu sú tie „ruky,
na ktorých smieš plakať“? Vnímam spev slovenských piesní ako elektrizujúci, ten
prúd prechádza všetkými údmi môjho tela, až mi vyrazí slzy v očiach. Takisto sa
cítim pri počúvaní čarodejníka Chopina, keď búrlivo i nežne vyjadruje svoju
lásku k vlasti, domovu, ktorý je tak ďaleko. Mám prešliapané snáď všetky ulice
v mestečku na pobreží, odkiaľ N. pochádza, s kočiarmi aj bez. Ako Elánius z
Terryho Pratchetta, ktorý spoznal svoje mesto nohami, aj moje už vedia, aké
podložie ich čaká minimálne v štyroch miestach v dvoch krajinách. Aj sny mám
viacjazyčné, aj domy a domovy sa v nich striedajú. Stačí malý moment
„naskočenia do správneho módu“ a orientujem sa v nich aj potme.
To prvé
stretnutie s N., v Poznani, bolo pred desiatimi rokmi. Ja som sa otvoril všetkými
zmyslami nielen na ňu, ale aj na jej kontext. Prijal som ho a stále prijímam,
napĺňam sa ním a v istom momente to všetko začalo byť
čoraz bližšie, začalo byť moje. Neoddeliteľné, súčasť mojej identity. Som v nej
doma, som to ja.
Fot.: Adam Małecki, Maleckiart |
Dopóki nie poznałem N., najdalej w Polsce byłem w Zakopanem.
Na targowisku. Dlatego postrzegałem Polskę przede wszystkim przez kakofonię
dźwięków, grube kożuchy, znakomite słone sery, chrzęszczące pod zębami niczym
nienaoliwione drzwi, oraz mój pierwszy w życiu garnitur, kupiony właśnie na
targowisku, który dostałem na bierzmowanie wraz z jasnozieloną koszulą i
krawatem. Uśmiecham się na wspomnienie sprzedawcy, który na naszych oczach podpalił
skórzaną kurtkę, by udowodnić, że jest ona z prawdziwej skóry. No i jeszcze
jedno rozczarowanie: kupiliśmy tam z rodzicami antenę, a ja byłem przekonany,
że dzięki niej „złapiemy” czeskie kanały, dlatego nawet przejrzałem ich program.
Pamięć potrafi czasem płatać figle – chyba nigdy nie zapomnę, że nazajutrz
miała się odbyć transmisja z meczu piłkarskiego drużyny Kaučuk Opava :D, której
jednak nie było mi dane obejrzeć, bo antena nigdy mnie do Czech nie przeniosła.
Teraz odbieram Polskę zupełnie inaczej. Jest sporo prawdy w twierdzeniu,
że podróże są doskonałym sposobem na ograniczenie uprzedzeń i edukację. Pozwalają
na autentycznie głęboki kontakt z innym człowiekiem, innym krajem. Dla
mnie, platonicznego wędrowca po mapach świata, ważny jest też ten fizyczny
kontakt z krajem i miastami, staram się poznawać otoczenie wszystkimi zmysłami.
Z okien samochodu/pociągu: niekończące się pola, w oddali złowieszcze kominy
Bełchatowa, laski brzozowe. Z talerza: zalew smaków, zaskakujące połączenia,
śledzie smażone w occie, śliwki w occie (!), domowa, pełna miłości kuchnia polskiej
mamy. Z własnego doświadczenia piechura: dumne miasta, zielone, oddech historii
na każdym kroku, czasem zbyt gorący, ale wciągający mnie niczym wir. Pamiętam
moje pierwsze kroki po katedrze poznańskiej, taki mały w tych prastarych
murach, a pod moimi nogami dawni władcy. Kontakt z literaturą i językiem,
stopniowe przenikanie, które się nigdy nie skończy, przygoda myślenia,
doświadczenie postrzegania. A jeszcze konteksty historyczne, społeczne i kulturowe,
koktajl krzywd, momentów chwały, dobrych i mniej trafnych decyzji, kształtujący
i wpływający na charakter narodowy, który wprawdzie nie istnieje, ale pogańskiej
wiary w niego nam nikt nie zabroni. Wszystko to prowadzi do stopniowego utożsamienia
się; innymi słowy: coś nowego -> coś znanego -> coś bliskiego -> coś
mojego, jestem w tym ja sam.
Czy można mieć więcej niż jedną ojczyznę, więcej niż jedno
miasto, które nazywamy domem? W którym wszystkie zmysły podpowiadają, że tu, TU
jesteś w domu, tu możesz przyjść ze swoim zmartwieniem, tu są te „ramiona, w
których możesz się wypłakać”? Gd słyszę słowackie pieśni, całe moje ciało
przenika prąd, wyciskając z moich oczu łzy. Podobne uczucia towarzyszą mi przy
słuchaniu czarodzieja Chopina, gdy burzliwie i czule wyraża swoją miłość do
ojczyzny, domu, który jest tak daleko. Przeszedłem chyba wszystkie ulice w miasteczku
na Wybrzeżu, z którego pochodzi N., z wózkiem i bez. Niczym Sam Vimes Terry’ego
Pratchetta, który poznał swoje miasto nogami, i moje już wiedzą, jakiego
podłoża mogą się spodziewać w minimum czterech miejscach w dwóch krajach. Nawet
śnię w więcej niż jednym języku, a domy w moich snach się swobodnie zmieniają.
Wystarczy tylko „przełączyć się na odpowiedni tryb” i orientuję się w kolejnych
wnętrzach nawet po ciemku.
To pierwsze spotkanie z N., w Poznaniu, miało miejsce
dziesięć lat temu. Otworzyłem się wtedy wszystkimi zmysłami nie tylko na nią,
ale też na towarzyszący jej kontekst. Przyjąłem go i stale przyjmuję, pozwoliłem
mu się wypełnić, aż w pewnym momencie wszystko zaczęło być coraz bliższe,
zaczęło być moje. Nierozerwalna część mojej tożsamości. To mój dom, to jestem
ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz