Przecież Słowacja to to samo, co Polska. Język właściwie ten
sam, kultura też ta sama. Przecież jeździsz do Polski co chwilę. Blisko masz,
to nie to samo co drugi koniec świata. Przecież masz super, bo twoi rodzice
mogą regularnie przyjeżdżać do wnuków. Loty są, pociągi są. Niczego ci nie
brakuje. Nie masz prawa narzekać.
Gdy słyszę kolejny raz takie słowa, w część z nich sama
zaczynam wierzyć, sama zaczynam sobie wyrzucać, że grzechem jest się skarżyć.
Wtedy rośnie już nie tylko moje wewnętrzne rozdarcie, poczucie osamotnienia w
przeżywaniu tęsknoty, ale dochodzą jeszcze wyrzuty sumienia. Tyle że to
wszystko nieprawda. To wszystko, co w kilku prostych hasłach ujęłam w pierwszym
akapicie, to zwyczajne sprowadzanie emigracji do jednego wzorca, totalne
spłaszczanie problemu.
Moje przeżycia są moje. I mam do nich prawo.
W ostatnich tygodniach popsuł mi się komputer. Totalnie.
Dysk do wymiany. I gdy wrócił z naprawy, przez 2 tygodnie bałam się go włączyć.
Trochę dlatego, że jestem totalnie niekomputerowa i wizja instalowania
wszystkich potrzebnych programów mnie przeraża. Trochę dlatego, że nie zrobiłam
kopii zapasowej do większości materiałów i ciągle miałam o to do siebie
pretensje. A trochę dlatego, że bywam fatalistką i przeczuwałam, że jak już
przytrafiło mi się coś takiego, to na pewno nic dobrego mnie teraz nie czeka.
I stało się. Komputer naprawiony na Słowacji, więc logiczne,
że wszystko – cały system – zostało zainstalowane po słowacku. A ja, gdy to
zobaczyłam… Po prostu wpadłam w histerię. Rozpłakałam się, dosłownie zaczęłam
wyć, tak się w tamtej chwili poczułam głęboko nieszczęśliwa i samotna, i tak
bardzo przytłoczona tym wszystkim, co słowackie wokół mnie. Nie mogłam dojść do
siebie po tym wszystkim jeszcze przez kilka następnych dni. Bzdura? Być może.
Czy łatwo mi się o tym pisze? Ani trochę, ciągle pamiętam w sobie ból tamtej
chwili, zdaję sobie też sprawę, że można to ocenić w bardzo różny sposób. Ale
właśnie o tym chcę dziś powiedzieć – o tym, że każdy ma prawo przeżywać swoją
emigrację w odmienny sposób. O tym, że nie ma tu jednego klucza, który da się
przyłożyć do każdego. O tym, że emigracja nie jest dla każdego (tak! Na dodatek
w szczerej rozmowie z M., gdy mieszkaliśmy jeszcze w Polsce, stwierdziłam, że
mnie na emigrację nie stać, że moje serce tego nie uniesie). O tym, że
emigracja bywa trudna, nawet gdy mieszkamy stosunkowo blisko swojego kraju, gdy
mieszkamy w państwie zbliżonym kulturowo, gdy jesteśmy szczęśliwi w tym, co
robimy, czy jak żyjemy.
Ja nie znam odpowiedzi, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
Mam jakieś swoje małe metody, ulubione miejsca, w których czuję się „u siebie”,
swoje tradycje, drobiazgi typowo polskie, których się mocno trzymam w swojej
codzienności. Wszystko to są sposoby, by jakoś trzymać się na powierzchni, by
nie dać się porwać rozpaczy, gdy przyjdzie. Ale czasem zdarzy się coś takiego,
co tak jak u mnie ten nieszczęsny komputer – przerwie gwałtownie tamę
samokontroli. I co wtedy? Nie wiem. Chcę wam dziś po prostu powiedzieć, że i
tak się może czasem zdarzyć. Próbuję to po prostu przyjąć, zaakceptować,
przytulić własną słabość i smutek. Życie to szereg trudnych wyborów, ciągle
trzymam się tych swoich.
Predsa Slovensko
je to isté ako Poľsko. Jazyk viac menej taký istý, kultúra takisto. Predsa
chodíš každú chvíľu do Poľska. Máš to blízko, nie je to na konci sveta. Máš sa
predsa super, lebo tvoji rodičia môžu pravidelne cestovať za vnukmi. Sú letecké
spojenia, aj vlaky. Nič ti nechýba. Nemáš právo sťažovať sa.
Keď počujem
opätovne tieto slová, začínam im sčasti veriť, začínam si sama vyčítať, že je
hriechom sťažovať sa. Vtedy už rastie nielen moje vnútorné rozorvanie a pocit
osamelosti pri prežívaní smútku, ale začínajú sa k nim pridávať aj výčitky
svedomia. Akurát, že to všetko je klam. To všetko, čo som niekoľkými
jednoduchými heslami vyjadrila v prvom odseku je prosté zovšeobecňovanie
emigrácie do jedného vzoru a úplné sploštenie problému.
Moje pocity sú
moje. A mám na ne právo.
Nedávno sa mi
pokazil počítač. Úplne. Bolo treba vymeniť disk. A keď sa vrátil z opravy, viac
ako 2 týždne som sa ho bála zapnúť. Čiastočne preto, že som počítačový
analfabet a perspektíva inštalovania všetkých potrebných programov ma desí.
Čiastočne preto, že som si neurobila zálohu väčšiny materiálov a stále si to
vyčítam. No a čiastočne preto, že som niekedy fatalistka a tušila som, že keď
sa mi stalo niečo také zlé, určite ma teraz nič dobré nečaká.
Mala som pravdu.
Počítač bol opravený na Slovensku, a je teda logické, že všetko – celý systém –
bolo nainštalované po slovensky. A keď som to zbadala... proste ma chytila
hystéria. Rozplakala som sa, doslova som začala revať, tak som sa v tej chvíli
cítila hlboko nešťastná a sama, a tak veľmi zavalená tým všetkým slovenským, čo
je okolo mňa. Niekoľko dní mi trvalo, kým som sa z toho dostala. Hlúposť?
Možno. Pýtate sa, či sa mi o tom ľahko píše? Ani trochu. Stále sa pamätám na
bolesť tej chvíle, uvedomujem si, že sa na to dá veľmi rôzne pozerať. No a
práve o tom chcem dnes hovoriť – o tom, že každý má právo prežívať svoju
emigráciu po svojom. O tom, že neexistuje jeden kľúč, ktorý pasuje každému. O
tom, že emigrácia nie je pre každého (presne! Navyše, v úprimnom rozhovore s
M., keď sme ešte bývali v Poľsku, som vyhlásila, že ja na emigráciu nemám, že
moje srdce to neznesie). O tom, že emigrácia býva ťažká, aj keď bývame pomerne
blízko k svojej krajine, aj keď bývame v prostredí s podobnou kultúrou, aj keď
sme šťastní z toho, čo robíme či ako žijeme.
Ja nepoznám
odpoveď na to, ako si s tým všetkým mám poradiť. Mám nejaké svoje malé metódy,
obľúbené miesta, na ktorých sa cítim „ako doma”, svoje tradície, typicky poľské
maličkosti, ktorých sa silno držím vo svojej každodennosti. Všetko sú to
spôsoby na to, aby som sa nejako držala na hladine, aby som sa nedala pohltiť
zúfalstvu, keď príde. Ale niekedy sa stane niečo také ako ten nešťastný počítač
a násilne zbúra hrádzu sebakontroly. A čo vtedy? Neviem. Chcem vám dnes proste
povedať, že aj to sa niekedy stáva. Skúšam to jednoducho prijať, akceptovať,
osvojiť sa s vlastnou slabosťou a smútkom. Život je séria náročných rozhodnutí,
stále sa držím tých svojich.
Język da się przecież zmienić ;)
OdpowiedzUsuńNie o to przecież w tym tekście chodzi ;).
UsuńDoskonale wiem co przeżywasz, ja mieszkam od 6 lat w Irlandii, nieprzepadam za tym miejscem, balansuje tu na granicy depresji i normalności(bo nie szczęścia) i udaje mi się być po tej lepszej stronie, ale gdypopsuje się samochód dostaje paniki, a jakcoś jeszcze zrobią przy nim źle nam ochotę się pociąć. Bo jak auto oddajesz i odbierasz z płatnością to twój język jest ok, ale jak wracasz z reklamacją to nagle nikt w warsztacie cię nie rozumie. I możesz być super wykształco.ą osoba a na emigracji dowiesz się, że jesteś gorsza od tubylca.
OdpowiedzUsuńEch... Powodzenia!
Usuń