Jest w sierpniu coś takiego, co sprawia, że nie lubię tego
miesiąca. Nadchodzi to pomalutku, rośnie, rośnie, rośnie, by osiągnąć swoje
apogeum ostatniego dnia. Czyli dzisiaj. Koniec wakacji i powrót do natłoku
codziennych obowiązków? Nadchodząca jesień? Zmęczenie powyjazdowe? Nieutulona
jeszcze w pełni tęsknota za domem? Pewnie wszystko po trochu. Tak czy siak
siedzę właśnie sama na kanapie i posyłam temu sierpniowemu potworowi bardzo
krzywy uśmiech.
A przecież sam miesiąc przyniósł tyle pięknych rzeczy. Stało
się, po kilku (za długich) latach doczekałam się wreszcie porządnego
instrumentu klawiszowego. Wymieniliśmy dla niego kanapę, przemeblowaliśmy cały
salon, pozbyliśmy się całkiem ładnej sumki pieniędzy jak na nasze możliwości, ale
jest, stoi, cieszy oko i ucho (tylko czy to wszystko nie oznacza, że zostaniemy
w Bratysławie jeszcze dłużej?). Pojechaliśmy też na wspaniałe rodzinne wakacje
na Węgry (to mój ulubiony kierunek, za rok też jedziemy :)). 4 cudowne dni
spędzone tylko z dzieciakami i M. na zwiedzaniu, kąpielach w basenie i
obżeraniu się wakacyjnymi przysmakami. Oprócz tego M. zabrał mnie dość
niespodziewanie na weekend do Holandii. Eindhoven było dla mnie totalnym
odkryciem. Nie mogę powiedzieć, żeby powrót do petržalskiej architektury i
komunikacji był potem łatwym przeżyciem ;).
A wszystkie te dni spędzone u słowackich dziadków? Radość
dzieciaków, wieczne zabawy w ogrodzie, komfort niegotowania obiadów, gdy gotuje
teściowa lub szwagierka ;). I 2 wspólne wyjazdy, do Trenczyńskich Cieplic i
Nowej Wsi Spiskiej. Lubię patrzeć, gdy moje dzieci są szczęśliwe, a one są
najszczęśliwsze, gdy są otoczone miłością – rodziców, dziadków, wujostwa…
Jedno, czego (kogo) miały mało, to… tata. I właściwie to o
nim chciałabym dziś najwięcej napisać, choć nie wiem, czy będzie tym faktem
uszczęśliwiony ;).
Z naszego domowego doświadczenia wynika, że – aby wychowanie
dwukulturowe się udało – potrzebni są oboje rodzice. Po równo. I nie chodzi tu
o po równo od linijki, po równo w znaczeniu lustrzanego odbicia. Chodzi o po równo
w sensie zaangażowania, dania siebie dzieciom w takim zakresie, w jakim jest to
możliwe. Jedną z cudownych cech M. jest absolutne przekonanie, że on jako
ojciec nie jest w niczym gorszy niż ja jako matka, niczego mu nie brakuje i ze
wszystkim sobie poradzi (i nie ma tu najmniejszego znaczenia fakt, że np. nie
umie z pamięci powiedzieć, w której szufladzie DJ. ma skarpetki i nie wie, że
MN. woli jogurt w osobnej miseczce, a nie wymieszany z owocami – bez tego też
można sobie doskonale poradzić). Może dla niektórych z was brzmi to jak
oczywista oczywistość, ale wierzcie mi, znam tatusiów, którzy sami przyznają,
zostając z dziećmi, że „jednak mama to mama”. M. nie tylko by sobie na taki
komentarz nie pozwolił, ale przede wszystkim – on by tak w ogóle nie pomyślał.
I dzieciaki to czują, dzieciaki to wiedzą. Podobnie jest z jego nieobecnością –
naszym dzieciom nie jest ona obojętna, pytają, chcą z tatą rozmawiać przez
telefon, gdy wracają do taty, prawie zapominają o moim istnieniu, tak ważny
jest dla nich tata. Pewnie już to pisałam, ale 2 lata, które M. spędził,
pracując z domu, były dla MN. (która miała wtedy od 1 do 3 lat) absolutnie
najlepszym prezentem, jaki mogła od niego otrzymać. Bo sama mama (gdy można
inaczej) to za mało. Ja nie nauczę dzieci mówić poprawnie po słowacku (ani nie
chcę posługiwać się z nimi tym językiem), nie przeczytam im bajki po słowacku,
nie opowiem o słowackich tradycjach, nie zaserwuję wspomnień ze słowackiej
szkolnej ławki. Nie, bo nie mogę, nie, bo nie potrafię, nie, bo nie chcę. Od
tego jest moja słowacka połowa, od tego jest tata.
A jak to wszystko pomaga mi samej? Pomijając fakt, że uczy
mnie, że nie muszę być „supermamą”, nie muszę wszystkiego robić, umieć,
potrafić, pokazuje, jak zachować normalną, zdrową równowagę w domu, między
mamą, tatą i dziećmi. Poza tym mi na obczyźnie zwyczajnie zaoszczędza trochę
stresu w takich zwyczajnych codziennych sytuacjach, jak wizyta z dziećmi u
lekarza (bo nasza pani doktor jest kochana, ale mówi strasznie szybko i czasem
mam problem, żeby ją zrozumieć :D; dlatego fajnie gdy to M. chodzi tam z
dziećmi) czy rozmowa z wychowawczynią w przedszkolu.
Podsumowując – tata w domu to wspaniała sprawa, i dla
dzieci, i dla mamy ;). I jak tak o tym pomyślałam, to ten sierpień stał się
odrobinę przyjemniejszy :D. Na koniec dla Was mały smaczek z dzisiejszego dnia,
który mnie niesamowicie zachwycił – moja córka dla swojej pani z przedszkola
napisała bajkę, zobaczcie zdjęcie. I jak tu nie być dumnymi rodzicami małej
Słowianki? :)
"Raz v jednom kralovstve bivala krasna princezna ktora lubila luku. Pri kralovskom muzeum raz kedi princezna Ivka sia hrala na luke a trhala kveti... Dialšja rozpravka" |
Na auguste je
niečo také, čo spôsobuje, že ho nemám rada. Prichádza to pomaličky, rastie,
rastie, rastie, a dosiahne vrchol v posledný augustový deň. Čiže dnes. Koniec
prázdnin a návrat k pretlaku každodenných povinností? Prichádzajúca jeseň?
Únava po všetkých výjazdoch? Ešte celkom neuspokojený smútok za domovom? Asi zo
všetkého trošku. Tak či onak, práve sedím sama na gauči a posielam tej
augustovej potvore krivý úsmev.
Tento mesiac však
priniesol toľko pekných vecí. Podarilo sa, po niekoľkých (dlhých) rokoch som sa
konečne dočkala poriadneho klávesového nástroja. Vymenili sme kvôli nemu
sedačku, zmenili usporiadanie celej obývačky, zbavili sme sa na naše pomery
celkom peknej sumy peňazí, ale je tu, stojí, teší oči aj uši (neznamená to
však, že zostaneme v Bratislave ešte dlhšie?). Strávili sme tiež skvelé rodinné
prázdniny v Maďarsku (je to moja obľúbená destinácia, o rok tiež pôjdeme :)). 4
nádherné dni strávené len s deťmi a M. poznávaním, kúpaním sa v bazéne a
napchávaním sa prázdninovými pochúťkami. Okrem toho ma M. vzal dosť
prekvapujúco na víkend do Holandska. Eindhoven pre mňa znamenal úplne nové
odhalenie. Nemôžem povedať, že by bol pre mňa následný návrat do petržalskej
architektúry a komunikácií ľahký ;).
A všetky tie dni
strávené u slovenských starých rodičov? Radosť detí, večné zábavy v záhrade,
to, že nebolo treba variť, keď to robila svokra alebo švagriná ;). A 2 spoločné
výlety, do Trenčianskych Teplíc a Spišskej Novej Vsi. Rada sa dívam, keď sú
moje deti šťastné, a ony sú najšťastnejšie, keď sú obklopené láskou – rodičov,
starých rodičov, ujov a tiet...
To, čoho (koho)
však mali málo, bol... tato. A práve o ňom by som dnes chcela najviac napísať,
hoci neviem, či mu to urobí radosť ;).
Z našej vlastnej
skúsenosti vyplýva, že ak chceme, aby sa dvojkultúrová výchova podarila, sú
potrební obaja rodičia. Rovnako. Nejde o rovnosť v zmysle pravítka či
zrkadlového obrazu. Ide o rovnosť v zmysle zapojenia sa, darovania sa
deťom natoľko, nakoľko je to možné. Jednou z úžasných vlastností M. je totálne
presvedčenie, že on ako otec nie je o nič horší odo mňa ako matky, nič mu
nechýba a so všetkým si poradí (a nehrá pri tom ani najmenšiu rolu skutočnosť,
že nevie napr. spamäti povedať, v ktorej zásuvke ma DJ. ponožky a nevie, že MN.
má radšej jogurt v samostatnej mištičke a nie zmiešaný s ovocím – bez takýchto
znalostí je možné si tiež dokonale poradiť). Možno je to pre mnohých z Vás
absolútne samozrejmé, ale verte mi, poznám tatov, ktorí sami priznávajú, že
„mama je predsa len mama”. M. by si nikdy taký komentár nedovolil, ale
predovšetkým, v živote by si také niečo nepomyslel. A deti to cítia, deti to
vedia. Podobné je to vtedy, keď s nimi nie je – jeho neprítomnosť im nie je
ľahostajná, pýtajú sa naňho, chcú s ním hovoriť cez telefón, keď sa k nemu
vracajú, takmer zabúdajú o mojej existencii, taký je pre nich dôležitý. Asi som
to už písala, ale 2 roky, ktoré M. strávil prácou z domu boli pre MN. (ktorá
mala vtedy 1-3 roky) absolútne najlepší darček, aký od neho mohla dostať. Lebo
mama samotná (pokiaľ to nie je nevyhnutnosť) nestačí. Ja nenaučím deti hovoriť
správne po slovensky (ani pred nimi slovenčinu nechcem používať), neprečítam im
rozprávku po slovensky, neporozprávam o slovenských tradíciách, nepospomínam si
na príbehy zo slovenskej školskej lavice. Nie, lebo nemôžem, lebo nedokážem,
lebo nechcem. Na to je moja slovenská polovička, na to je tato.
A ako to pomáha
mne samej? Okrem toho, že ma učí, že nemusím byť „supermama”, nemusím všetko
robiť, všetko dokázať či vedieť, ukazuje aj to, ako zachovať normálnu, zdravú
rovnováhu v domácnosti, medzi mamou, tatom a deťmi. Takisto mi v cudzine šetrí
trochu stresu pri takých obyčajných každodenných situáciách ako je napr.
návšteva s deťmi u lekára (lebo naša pani doktorka je zlatá, ale hovorí strašne
rýchlo a niekedy mám problém jej rozumieť :D; preto je fajn, keď tam chodí M.)
či rozhovor s učiteľkou v škôlke.
Keď si to všetko
zrátam, tato doma je super vec, i pre deti, i pre mamu ;). A keď si tak na to
pomyslím, hneď je ten august trošičku príjemnejší :D. Na koniec ešte malá
chuťovka z dnešného dňa, ktorá ma neuveriteľne dostala – moja dcérka napísala
rozprávku pre pani učiteľku zo škôlky, pozrite si obrázok. No nedá sa nebyť
hrdým rodičom tejto malej Slovanky :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz