Dziś bez marudzenia. Tym razem po wielu miesiącach będzie pozytywnie. Bo od trzech dni obserwuję gigantyczną radość moich dzieciaków i moich rodziców. Nie widzieli się 5 miesięcy. Ostatnio rodzice dali radę przyjechać do nas na „grupowe” urodziny (MN. świętuje w listopadzie, DJ. w grudniu, JM. w styczniu) zorganizowane dla polskich i słowackich dziadków pod koniec listopada. A potem już był koniec. Lockdowny, kolejne fale zachorowań, spore ryzyko. Aż do środy, 28 kwietnia. Nadal jest masa utrudnień, kto śledzi mój fanpejdż na fb, ten wie, że trzeba spełnić kilka warunków, by wjechać na teren Słowacji bez konieczności kwarantanny (a właściwie z kwarantanną kilkugodzinną – do momentu zrobienia na terenie Słowacji testu PCR). Ale to nic. Bo moi rodzice przyjęli już pierwszą dawkę szczepionki, już działa, już upłynęła odpowiednia liczba tygodni. I te tak długo zamknięte drzwi odgradzające nas od siebie powolutku zaczęły się uchylać.
W środę po południu w naszym domu panował kompletny
rozgardiasz. Wszędzie pełno bagaży, siatek, kartonów; przejścia nie było prawie
wcale. Ale to najważniejsze, co górowało nad wszystkim, to szczęście. Patrzyłam
na wzruszenie moich rodziców, słuchałam pisków radości moich dzieci,
obserwowałam nieustanne objęcia, czułe gesty, szerokie uśmiechy i… po prostu
pozwoliłam się temu wypełnić. Cierpienie, które towarzyszyło moim dzieciom w
ostatnich miesiącach, minęło. Skończyło się całowanie ekranu telefonu i
obejmowanie komputera. JM., mój najmłodszy synek, co chwilę swoją babcię
poklepywał, dotykał, podszczypywał. Jakby ze wszystkich sił chciał się upewnić,
że ona jest tu naprawdę, że mu się to nie przyśniło. DJ., środkowy, w czwartek
rano obudził się z okrzykiem radości na ustach. „Babcia!” – zawołał. I zaraz
pobiegł do łóżka dziadków, żeby się z nimi poprzytulać.
Nie wiem, czy jest coś piękniejszego niż miłość. Ja w każdym
razie dawno tak pięknych obrazów nie widziałam. I trzymam kciuki, żeby te drzwi
między polskim Wybrzeżem a Bratysławą otwarły się między nami już na dobre.
Dnes bez
sťažností. Tentokrát budem, po mnohých mesiacoch, pozitívna. Lebo už tri dni
pozorujem obrovskú radosť mojich detí aj mojich rodičov. Nevideli sa 5
mesiacov. Naposledy sa k nám rodičom podarilo pricestovať na „hromadné“
narodeniny (MN oslavuje v novembri, DJ v decembri, JM v januári)
zorganizované pre poľských aj slovenských starých rodičov koncom novembra.
Potom bol stretávaniam koniec. Lockdowny, ďalšie vlny ochorení, veľké riziko.
Až do stredy, 28. apríla. Stále platí veľa obmedzení, kto sleduje stránku blogu
na fejsbuku, ten vie, že treba splniť niekoľko podmienok, ak chcete pricestovať
na územie Slovenska bez nutnosti karantény (presnejšie,
s niekoľkohodinovou karanténou - kým dostanete výsledok PCR testu
vykonaného na Slovensku). Ale to nič. Lebo moji rodičia už dostali prvú
očkovaciu dávku, už funguje, už uplynul príslušný počet týždňov. A tie
dvere, tak dlho zavreté a oddeľujúce nás navzájom od seba, sa pomaličky
začali otvárať.
V stredu
popoludní panoval u nás doma kompletný chaos. Všade plno batožiny, tašiek,
krabíc; takmer vôbec sa nedalo prejsť. Ale to najdôležitejšie, čo sa vznášalo
nad tým všetkým, bolo šťastie. Dívala som sa na dojatie mojich rodičov,
počúvala som radostné pisky mojich detí, pozorovala som neustále objatia, nežné
gestá, široké úsmevy a... jednoducho som sa tým nechala naplniť. Smútok, ktorý
sprevádzal moje deti počas ostatných mesiacov, sa stratil. Skončilo sa
bozkávanie displejov telefónov a objímanie počítačov. JM, môj najmladší
syn, každú chvíľu ťapkal a štipkal starkú a dotýkal sa jej. Akoby sa
chcel zo všetkých síl uistiť, že tu naozaj je, že sa mu to iba nesníva. DJ,
stredný, sa vo štvrtok ráno zobudil s výkrikom radosti na perách.
„Starká!“ - zavolal. A okamžite vybehol do postele starých rodičov, aby sa
k nim mohol pritúliť.
Neviem, či je
niečo krajšie ako láska. V každom prípade, ja som nič tak krásne už dlho
nevidela. A držím palce, aby sa tie dvere medzi poľským pobrežím
a Bratislavou otvorili už nastálo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz