W chwili, gdy czytacie te słowa, mam nadzieję, że dotarliśmy z M. bezpiecznie do Oslo, gdzie świętujemy naszą pierwszą dwucyfrową rocznicę ślubu i jego od dawna dwucyfrowe urodziny. To taki bardzo szczęśliwy moment w naszym życiu.
Dziś jednak chcę się z Wami podzielić kawałkiem mojego
życia, który bynajmniej nie ma wiele wspólnego ze szczęściem. Po co? Bo osób
mających podobne doświadczenia do moich jest bardzo dużo i bardzo łatwo je
przeoczyć. A ostatnie, czego potrzebują, to być same ze swoim cierpieniem, choć
z zewnątrz mało kto jest w stanie je pojąć.
Choruję na depresję. Podejrzewam, że towarzyszy mi od kilku
lat, ale największe demony przyszły wraz z chorobą córki. A może po prostu
miałam w tamtym momencie już bardzo mało sił do walki z nimi. Depresja to jest
choroba, której nie widać z zewnątrz. To jest choroba, która skrywa się za
uśmiechem, może czasem za idealnym życiem. To choroba, która obciąża całą
rodzinę i zamyka osobę, którą dotknęła, w koszmarnie ciasnej klatce. W pewnym momencie
widziałam wokół siebie już tylko ściany, które zaciskały się coraz mocniej.
Gdy piszę te słowa, czuję się mocna. Psychoterapia i
farmakoterapia czynią absolutne cuda i jeśli mogłabym komukolwiek znajdującemu
się w podobnym położeniu cokolwiek doradzić, to właśnie to – żeby się odważyć
zawalczyć o siebie. Ale był moment, że zdążyłam zapomnieć, kim byłam, jaka
byłam. Wydawało mi się, że zawsze byłam tak słaba, jak w momencie największego
uderzenia choroby, że nigdy sobie z niczym nie radziłam. Jedyne, co sprawiało,
że jeszcze trzymałam się jako tako na powierzchni, to moja rodzina. Obowiązków
zawodowych nie zawalałam chyba tylko dlatego, że nie miałam żadnych zobowiązań
„na już”, a te, które miałam od czasu do czasu, udawało mi się zrobić na
oparach sił w „lepszych” momentach.
Gdy pół roku temu znalazłam pomoc, byłam na kolanach. Byłam
przyparta do muru, nie zostało mi zbyt wiele opcji. W tamtym potwornym czasie
nie mogłam podjąć lepszej decyzji, choć wcale nie postrzegałam tego wtedy jako
jakieś bohaterstwo. Teraz tak to właśnie widzę. Jednak był jeszcze jeden
bohater tamtego czasu. Mój mąż. Którego moja choroba dotykała bardzo mocno od
samego początku, uczestniczył w niej niezwykle intensywnie, choć przecież nikt
go nie wyposażył w wiedzę, co robić w takiej sytuacji, jak samemu nie oszaleć i
jak uratować ukochaną osobę przed tragedią. Dziękuję mu za to, że był, że jest,
że walczył, jak umiał, że rozumie, jak umie, że stara się ogarnąć cały ten
mętlik mojego umysłu, który mu serwuję i przyjąć mnie taką, jaką jestem, po
prostu. Dziękuję też mojemu terapeucie za ratunek, za wsparcie, za stanięcie w
moim narożniku. I dziękuję sobie, że mimo tak strasznie, strasznie, strasznie
nierównej walki, do której musiałam stanąć, nie dałam się. Długo się
poddawałam, ale nie poddałam się ostatecznie.
Na koniec już tylko jedna krótka myśl – najgorsza w depresji
jest ta bezbrzeżna samotność. Nie przeoczcie w swoim otoczeniu człowieka, który
może Was potrzebować. Bo w depresji krzyk jest nieraz niemy. Mój był.
Keď čítate tieto slová, dúfam, že sme už bezpečne v Osle, kde oslavujeme s M. naše prvé dvojciferné výročie svadby a jeho už dávno dvojciferné narodeniny. Je to taká veľmi šťastná chvíľa v našom živote.
Dnes sa chcem
však s Vami podeliť o kúsok svojho života, ktorý má skutočne máločo spoločné so
šťastím. A prečo? Nuž, veľa ľudí prežíva niečo podobné ako ja a zároveň sa to dá
veľmi ľahko prehliadnuť. A posledné, čo vtedy potrebujeme, je byť sami so svojou
bolesťou, hoci málokto jej zvonka dokáže porozumieť.
Mám depresiu. Nazdávam
sa, že ma sprevádza už niekoľko rokov, ale najhoršie časy nastali s chorobou
mojej dcéry. Alebo som jednoducho v tamtej chvíli mala už primálo síl na
to, aby som mohla zabojovať. Depresia je choroba, ktorú zvonka nevidieť. Je to
choroba, ktorá sa ukrýva za úsmevom, niekedy možno za ideálnym životom. Je to
choroba, ktorá ťaží celú rodinu a uzatvára osobu, ktorá na ňu trpí,
v hrozne úzkej klietke. V istej chvíli som okolo seba videla už iba
steny, ktoré sa okolo mňa uzatvárali čoraz tesnejšie.
Keď píšem tieto
slová, cítim v sebe silu. Psychoterapia a farmakoterapia robia
zázraky, a keby som mohla komukoľvek, kto sa nachádza v podobnom rozpoložení
čokoľvek poradiť, bolo by to práve to - nebojte sa o seba zabojovať. Došla
som však aj do takého momentu, keď som zabudla, kým som bola a aká som
bola. Zdalo sa mi, že som bola vždy taká slabá, ako vo chvíli najťažších
nárazov choroby, že nikdy som si s ničím nedokázala poradiť. Jediné, čo ma
ešte ako-tak držalo nad vodou, bola moja rodina. V pracovných povinnostiach som
nezlyhávala snáď len pre to, že som nemala žiadne záväzky, ktoré bolo treba
vykonať okamžite, a tie, ktoré som mala, sa mi darilo vykonať zvyškami síl
v „lepších chvíľach“.
Keď som pred pol rokom našla pomoc, bola som na kolenách. Bola som zahnaná k múru, nemala som už veľa možností. V tom strašnom období som nemohla urobiť lepšie rozhodnutie, hoci som to vtedy vôbec nevnímala ako nejaké hrdinstvo. Teraz to tak ale vidím. To obdobie malo však ešte jedného hrdinu - môjho manžela. Moja choroba sa ho dotýkala veľmi silno od úplného začiatku, zasahovala ho neobyčajne intenzívne, hoci mu nikto predtým nepovedal, čo v takej situácii robiť, ako sa nezblázniť a ako chrániť milovanú osobu pred niečím strašným. Ďakujem mu za to, že bol pri mne, že je, že bojoval tak, ako vedel, že tomu všetkému porozumel, nakoľko vedel, že sa snaží pochopiť celý ten miš-maš v mojej hlave, s ktorým sa stretáva, a prijíma ma jednoducho takú, aká som. Ďakujem aj môjmu terapeutovi za záchranu, podporu, za to, že pri mne stojí. A ďakujem aj sebe, že napriek tak mimoriadne nerovnému boju, ktorý som musela vybojovať, som sa nevzdala. Dlho som sa vzdávala, ale napokon som sa nevzdala.
Napokon už iba
jedna krátka myšlienka - v depresii je najhoršia tá bezbrehá osamelosť.
Neprehliadnite vo svojom okolí človeka, ktorý Vás možno potrebuje. Lebo krik je
v depresii často nemý. Môj taký bol.
Natalia, jestem z Tobą całym sercem. Ty wiesz jak dobrze rozumiem ten stan. Ściskam :-*
OdpowiedzUsuńJak to prawdziwe.
OdpowiedzUsuńCudownie, że był mąż. I jest.
Życie z depresją dla mnie jest stąpaniem po krawędzi klifu. Jeden nieostrożny ruch i spadasz.
Gratuluję Ci, bo to straszna walka z samym sobą jako wrogiem.