Sierpień
dobiega końca. Niby z dwójką małych dzieci w domu trudno mówić o klasycznych
„wakacjach”, ale wycisnęliśmy te letnie miesiące jak cytrynę. Polska, Słowacja,
Austria, Węgry. Rodzina, przyjaciele, nowe znajomości. Upały i deszczowe dni.
Zbite kolano, pierwszy ząb, czerwone mokasyny, nowy kolor włosów (każde należy
oczywiście przypisać innemu członkowi rodziny :)). Dobry czas.
Nie byłabym
jednak sobą, gdybym do tej beczki miodu nie dodała łyżki dziegciu.
Powrót na
Słowację po miesiącu bycia w Polsce był… trudny. Irytował mnie wszechobecny
język słowacki, drażniło plątanie się własnego języka, denerwowało zapominanie
słówek. I znowu czułam się obco. Trwało to tylko krótką chwilę, ale dało się we
znaki. Byłam rozdarta. Nie mogłam już doczekać się, kiedy wrócę do domu, do
męża, do uwielbianego kawowego zwyczaju z B., do wysłuchiwania zwariowanych
historii szwagierki. A jednocześnie tak bardzo chciałam móc to wszystko
połączyć jakoś z Polską. Trudna sprawa. Niewykonalna.
A potem? A
potem znowu było dobrze. Nie mogę powiedzieć, ani że lubię Bratysławę, ani że
jej nie lubię. Szczerze powiedziawszy wciąż jest to dla mnie nie do końca
poznane miasto, wciąż jest tu pełno drzemiących, niewykorzystanych jeszcze
możliwości. Bo ciąża, bo małe dzieci, bo karmienie piersią, bo przemieszczanie
się z wózkiem. Chcąc, nie chcąc, jestem przede wszystkim mamą, na bliższe
spotkanie z Bratysławą przyjdzie jeszcze czas. Ale… doceniam jej położenie. To
niesamowite móc w ciągu 5 minut znaleźć się w Austrii, a po 10 przekroczyć
granicę z Węgrami. Fajnie jest móc korzystać nie tylko z piękna słowackiego
krajobrazu, ale też wyskoczyć do jednych czy drugich sąsiadów (tylko czemu
akurat do tych najbliższych sercu mamy najdalej? :)). Moje ukochane Wybrzeże
nie stwarzało takich możliwości :).
Cytując
klasyka: czasem słońce, czasem deszcz ;). W jednej z chwil słabości
powiedziałam M., że ja jestem szczęśliwa i nieszczęśliwa jednocześnie. I ja nie
umiem inaczej. Coś w tym faktycznie jest. Nie jest to skarga, nie jest to
pretensja, nie jest to prośba o pocieszenie czy inne cudo. To po prostu fakt. Jak
to, że grejpfrut (skądinąd ulubiony owoc mojego męża) jest gorzki i słodki
jednocześnie. Takie 2 w 1 ;). Jasne, że pewnie dałoby się i trzeba z tym raz
coś zrobić. Posypać cukrem. Czy coś. Ale póki co moje życie jest właśnie takie.
Grejpfrutowe. Wyjadam pomalutku i staram się nie krzywić.
![]() |
Trochę wspomnień z wakacji... |
August sa končí. S dvomi malými deťmi doma
sa vraj nedá veľmi hovoriť o klasických „prázdninách”, ale vytlačili sme tie
letné mesiace ako citrón. Poľsko, Slovensko, Rakúsko, Maďarsko. Rodina,
priatelia, noví známi. Horúčavy aj daždivé dni. Rozbité koleno, prvý zub,
červené mokasíny, nová farba vlasov (každú z tých vecí treba, samozrejme,
pripísať inému členovi rodiny :)). Dobrý čas.
Nebola by som to však ja, keby som do toho
súdka s medom nepridala za lyžicu dechtu.
Návrat na Slovensko po mesiaci v Poľsku bol...
náročný. Hnevala ma všadeprítomná slovenčina, znervózňovalo pletenie vlastného
jazyka, zlostila som sa na zabudnuté slovíčka. A znova som sa cítila cudzo.
Trvalo to iba krátku chvíľu, ale zasiahla ma. Bola som zmätená. Už som sa
nemohla dočkať, kedy sa vrátim domov, k manželovi, k skvelému kávičkovému zvyku
s B., k počúvaniu bláznivých historiek mojej švagrinej. A zároveň by som tak
veľmi chcela nájsť spôsob, ako to prepojiť s Poľskom. Ťažká úloha.
Nevykonateľná.
A potom? Potom bolo znovu dobre. Nedá sa
povedať, že by som mala rada Bratislavu, ani že by som ju nemala rada. Úprimne,
je to pre mňa stále nie celkom známe mesto, ešte vždy je tu plno spiacich,
zatiaľ nevyužitých možností. Tehotenstvo, malé deti, dojčenie, premiestňovanie
sa s kočíkom... Chtiac nechtiac, som predovšetkým mama, na bližšie stretnutie s
Bratislavou ešte bude čas. Ale... vysoko hodnotím jej polohu. Je to
neuveriteľné, že za 5 minút sa môžem ocitnúť v Rakúsku a po 10 prekročiť
hranice s Maďarskom. Je fajn môcť sa tešiť nielen z krásnej slovenskej krajiny,
ale tiež vybehnúť k jednému či k druhému susedovi (prečo máme však akurát k tým
srdcu najbližším tak ďaleko? :)). Moje milované poľské pobrežie neponúkalo
takéto možnosti :).
Citujem klasika: niekedy veselo, niekedy
smutno ;). V jednej z chvíľ slabosti som povedala M., že som šťastná i
nešťastná zároveň. A nedokážem to zmeniť. Niečo na tom skutočne je. Nie je to
ani sťažnosť, ani výčitka, ani prosba o potešenie či čokoľvek iné. Proste to
tak je. Podobne ako grapefruit (mimochodom, obľúbené ovocie môjho muža), horké
a sladké súčasne. Také 2 v 1 ;). Jasné, že by sa s tým dalo niečo spraviť a raz
aj bude treba. Posypať cukrom alebo niečo podobné. Ale nateraz je môj život
práve taký. Grapefruitový. Pomaličky ho jem a snažím sa nemraštiť tvár.