Przyzwyczaiłam was (i siebie) do tego, że zamieszczam posty
w ostatnich dwóch dniach miesiąca. Tym razem jednak jest inaczej. Dlaczego?
Dlatego, że w 2 ostatnich dniach miesiąca nie będę miała dostępu do swojego
komputera. Więcej, od piątku do poniedziałku nie będzie mnie w kraju. Piszę wam
o tym, bo to dla mnie ogromne wydarzenie. I chcę w tym miejscu wyrazić
olbrzymią wdzięczność dla mojego męża, bo to jego sprawka. Lecę do B., do
Londynu. Sama. Bez męża i bez dzieciaków. Pierwszy raz od narodzin małego DJ.
Zostałam praktycznie wygoniona z domu i nie ukrywam, że jestem z tego powodu
przeszczęśliwa. Mój najwspanialszy i potrafiący odczytać we mnie myśli zapisane
szyfrem M. – dziękuję!
Ok, podziękowania za mną, pora na post. A dziś na tapecie
temat złożony, trudny. Stanowi dla mnie niezłą zagwozdkę w ostatnich
miesiącach. Prosto z mostu: jak zachować swoją tożsamość i jednocześnie nie
zamykać się na nową wspólnotę, stać się częścią środowiska, w którym się
znalazło.
Czy mi się to podoba, czy nie – jestem emigrantką.
Wyjechałam z ojczyzny, mieszkam na stałe w innym państwie. Powody dokonywania
takiego wyboru bywają różne, mój znacie, ale efekt jest zawsze ten sam – trzeba
odnaleźć się w innym kraju, trzeba się w nim zadomowić, żeby nie zwariować. Metody
dojścia do tego zbawiennego stanu, że jest ci dobrze wszędzie, gdzie mieszkasz
(w przypadku gdy nie jesteś kosmopolitą i musisz się jednak trochę wysilić),
też nie są jednakowe. Jedni odcinają się totalnie od rodzimego języka i
kultury, inni przeciwnie – zamykają się totalnie na to nowe. To skrajne
przykłady, ale i innych nie chcę tu poddawać ocenie. Każdy ma swój sposób na
szczęście.
Zasadę, którą ja staram się kierować w swoim życiu i do
zrozumienia której dojrzałam, mieszkając właśnie za granicą, można właściwie
zmieścić w jednym zdaniu – żadna kultura nie jest lepsza od innej; jest po
prostu… inna. Proste? Przeciwnie, czasem szalenie trudne!
Ile razy już łapałam się na tym, jak myślałam, że to polskie
jest lepsze, tamto polskie jest lepsze, to Polacy robią lepiej, tamto Polacy
wiedzą lepiej… Przykłady można mnożyć. A tak się nie da żyć. Nie zrozumcie mnie
źle, nie chcę tu zrównać wszystkich i wszystkiego, to nie tak. Ale porównywanie
i nieustanne stawianie na pierwszym miejscu tego, co znane od zawsze, tego, co
zrozumiałe i akceptowane przez ludzi nam bliskich – rodziny i przyjaciół
pochodzących z tego samego kraju, więc tym samym naturalne i dla nas, nie
doprowadzi do wzajemnego zrozumienia i szacunku dla ludzi z innego kręgu
kulturowego. Nic dziwnego, że moje jest dla mnie najlepsze. Trzeba tylko jasno
sobie powiedzieć, czy mam do takiego twierdzenia jakieś obiektywne podstawy,
czy jest tak dlatego, że to moje jest po prostu moje, swojskie, głęboko zakorzenione.
Bo odkrycie, jak subiektywne są czasem nasze sądy, może pozwolić nam na
przyjęcie inności ludzi pochodzących z innego kraju, na zaakceptowanie faktu,
że ich kultura nie jest w niczym gorsza, w niczym. Dalszym krokiem może być
natomiast docenienie jej, polubienie, chęć głębszego poznania. I to jest
dopiero super moment! Bo w tej nowej kulturze wcale nie musi nam się wszystko
podobać, ale zawsze można znaleźć coś, co nas łączy, a nie dzieli, a to
fascynująca przygoda. Trzeba tylko odrobinę wyściubić nosa ze swojej strefy
komfortu, opuścić gardę ze stereotypów, zrobić krok w dół z tego Olimpu, na
którym ustawiliśmy własną kulturę. Bułka z masłem ;).
Nie wymądrzając się już tyle i podsumowując temat trochę
poważniej - jest to dla mnie codzienne zadanie i jednocześnie niecodzienne
wyzwanie. Pracuję nad tym, by łączyć moją polskość ze "słowackością" otoczenia. I
by stawiać między nimi znak równości. W poszanowaniu tego, co odmienne. Uznając
różnice historyczne, społeczne, polityczne, kulturowe, geograficzne. Was też do
tego zachęcam. Do odkrywania, że inna kultura nie równa się gorsza. Choć skoro
tu jesteście, pewnie od dawna myślicie podobnie :).
Zvykli ste si (a
ja tiež) na to, že príspevky pribúdajú počas posledných dvoch dní mesiaca.
Tentokrát to bude inak. Prečo? Preto, že počas posledných dvoch dní tohto
mesiaca nebudem mať prístup k svojmu počítaču. Od piatka do pondelka dokonca
budem v zahraničí. Píšem vám o tom, lebo je to pre mňa veľká udalosť. A chcem
na tomto mieste vyjadriť obrovskú vďaku môjmu manželovi, lebo to on spôsobil.
Letím k B. do Londýna. Sama. Bez muža a bez detí. Prvý raz od narodenia malého DJ.
Prakticky ma vyhodili z domu a netajím, že som z toho dôvodu prešťastná. Môj
najúžasnejší M., ktorý dokážeš prečítať moje zašifrované myšlienky – ďakujem!
Ok, poďakovanie
je za nami, teraz čas na príspevok. Dnes o veľmi zložitej a ťažkej téme. V
ostatných mesiacoch mi spôsobuje nemalé problémy. Povedané priamo: ako si
zachovať svoju identitu a zároveň sa neuzatvárať pred novou spoločnosťou, stať
sa súčasťou prostredia, v ktorom sa človek ocitne.
Či sa mi to páči
alebo nie, som emigrantka. Odišla som z vlasti, stabilne žijem v inej krajine.
Dôvody pre takéto rozhodnutie bývajú rôzne, môj poznáte, ale dôsledok je vždy
ten istý – treba nájsť svoje miesto v inej krajine, treba sa v nej udomácniť,
aby sa človek nezbláznil. Metódy, pomocou ktorých sa nadobúda takýto spásonosný
stav, že človeku je dobre všade, kde býva (v prípade, že nie je kozmopolita a
musí predsa len vynaložiť nejakú námahu) tiež nie sú rovnaké. Niektoré sa úplne
odstrihnú od rodného jazyka a kultúra, iní celkom naopak – úplne sa uzavrú pred
tým novým. Sú to extrémne príklady, ale nemám úmysel žiadny prístup hodnotiť.
Každý má svoju cestu ku šťastiu.
Zásada, ku ktorej
som ja dozrela a ktorou sa snažím riadiť vo svojom živote, v ktorom som sa
práve ocitla v zahraničí, sa v skutočnosti zmestí do jednej vety – žiadna
kultúra nie je lepšia od inej, je jednoducho.... iná. Ľahké? Práve naopak,
niekedy až priťažké!
Koľkokrát som sa
už pristihla pri tom, ako som si myslela, že tá či oná poľská vec je lepšia, že
Poliaci to robia lepšie, že Poliaci niečo lepšie vedia... Príklady sú na každom
kroku. Ale tak sa žiť nedá. Nechápte ma zle, nechcem tu zrovnávať všetkých a
všetko, tak to nie je. Ale porovnávať a neustále stavať na prvé miesto to, čo
je nám odjakživa známe, čo je zrozumiteľné a prijaté našimi blízkymi – rodinou
a priateľmi z našej rodnej krajiny – a teda aj nám najbližšie, nenapomáha
vzájomné porozumenie a rešpekt medzi ľuďmi z rôznych kultúrnych prostredí. Nie
je nič zvláštne na tom, že moje je pre mňa najlepšie. Treba však jasne povedať,
či mám na také tvrdenie objektívny dôvod, alebo je dôvodom iba to, že moje znamená
moje, hlboko vo mne zakorenené. Lebo odhalenie, aké subjektívne sú niekedy naše
súdy, nám umožní prijať odlišnosť ľudí pochádzajúcich z iných krajín a
akceptovať skutočnosť, že ich kultúra nie je o nič horšia, skutočne o nič.
Ďalší krok môže byť pozitívne hodnotenie, obľúbenie si či dokonca túžba po
spoznaní inej kultúry. A to je ten super moment! Lebo v tej našej novej kultúre
sa nám vôbec nemusí všetko páčiť, ale vždy možno nájsť niečo, čo nás spája a
nedelí, a to je fascinujúce dobrodružstvo. Treba len trošku vystrčiť nos zo
svojej sféry pohodlia, opustiť obranný kryt stereotypov a urobiť prvý krok
nadol z toho Olympu, na ktorý sme postavili svoju vlastnú kultúru. Pohodička ;).
Trošku vážnejšie
zhrnutie predchádzajúcich múdrosti by mohlo znieť takto – je to pre mňa
každodenná úloha a zároveň mimoriadna výzva. Pracujem na tom, aby som dokázala
spojiť svoju poľskosť so slovenským okolím. Aby bol medzi nimi znak rovná sa. S
úctou voči tomu, čo je odlišné. S ohľadom na historické, spoločenské, kultúrne,
politické a geografické rozdiely. Všetky vás k tomu pozývam. Odhaľte fakt, že
odlišnosť kultúry neznamená, že je horšia. Hoci, pokiaľ ste čitateľmi tohto
blogu, zrejme ste o tom už dávno presvedčení :).
Kiedy mieszkaliśmy w Danii, też co chwilę łapalam się na porównaniach, narzekałam na jedzenie, służbę zdrowia, pogodę..teraz brakuje mi ludzi, którzy mają w sobie tyle spokoju, "powolnego życia" i swojskiego klimatu lokalnych imprez:-) Raz na jakiś czas robię sobie nawet mentalne wycieczki po moim Viborgu....i tak za nim tęsknię!
OdpowiedzUsuńCzęsto narzekałam na Słowację,a dzisiaj zdarza mi się za nią tęsknić :) dopiero na odległość zroumiałam niektóre aspekty życia tam. Denerwowała mnie ich powolność, nadmierny spokój, to, że Bratysława Bogu ducha winna nie jest dużą metropolią. To trzeba po prostu zaakceptować, znaleźć w tym obcym miejscu jakiś przytulny zaułek dla siebie. Mi się to nie za bardzo udało niestety, może zabrakło chęci. W Londynie nie odczuwam tej inności, tu od razu "dopasowałam się" i znalazłam miejsce. Tutaj każdy jest skądś, miasto jest rzeczywiście kosmopolityczne, jest tu wszystko, chociaż sądzę, że gdybym mieszkała poza stolicą, też miałabym trudności.
OdpowiedzUsuń