Jak wiecie, mieszkanie za granicą na stałe nigdy nie było moim marzeniem. Miałam wprawdzie epizod, gdy rozważałam pewien staż parę tysięcy kilometrów od Polski, ale dostanie się na drugie, wymarzone studia szybko zrewidowało alternatywne pomysły na życie. Dlatego też nie miałam gotowej wizji, ani nawet cienia wyobrażenia, jaki kształt życiu na obczyźnie nadać, gdyby do niego doszło. Randkowanie z M. wcale nie wpłynęło na zmianę sytuacji. Nawet zaręczyny, ślub i wreszcie… pierwsza przeprowadzka na Słowację. Bo wtedy nasze życie ciągle było takie „pomiędzy krajami”, przecież studiowałam w Gdańsku, M. w Nitrze, a w perspektywie mieliśmy przeprowadzkę do Polski. Nie trzeba było podejmować decyzji, nie trzeba było „się wymyślać” za granicą, przyjaciele byli tu i tu, życie było tu i tu, a mała MN. pojawiła się dopiero po roku i upłynęło jeszcze sporo czasu, zanim poszła do szkoły. Wprawdzie jeszcze w Nitrze trafiłam parę razy na polską mszę, miałam sąsiadkę Polkę, która przynosiła mi „Monitor Polonijny” (miesięcznik słowackiej Polonii) do poczytania i wiedziałam, że „Polacy gdzieś tam są na Słowacji”, ale moje życie i bez tego było bardzo intensywne. Nie było w nim ani miejsca, ani potrzeby na więcej kontaktów z Polakami na Słowacji.
Kiedy to się zmieniło?
Na pewno samo pojawienie się dzieci i ograniczenie kontaktów
ze znajomymi spowodowało, że potrzeba kontaktu z innymi ludźmi była we mnie
większa. Ale największym przełomem był powrót na Słowację po tym, jak
podjęliśmy „ostateczną decyzję”, że spędzimy nasze życie w Polsce. Tamten okres
w naszym życiu to była jazda bez trzymanki. I pamiętam, że bardzo chciałam się
zbliżyć do innych Polaków, wtedy już tych z Bratysławy. Zależało mi, by stać
się częścią Polonii, zależało mi, by
poznać ludzi takich jak ja. Ale… to się absolutnie nie wydarzyło. Zabrakło
czasu, dobrej woli, łutu szczęścia, iskry? Nie wiem, pewnie wszystkiego po
trochu. Faktem jest, że po czasie wpadłam w wir życia rodzinnego i pragnienie
kontaktu z Polakami pokrył kurz codzienności. Jednak żeby oddać pełną
sprawiedliwość tamtym dniom – krótko przed narodzinami DJ. na mszy polskiej
poznaliśmy jednego Polaka, który okazał nam dużo życzliwości. Jak się po paru
latach okazało – spotkaliśmy się ponownie w szkole polskiej, zresztą to chyba
od niego w ogóle dowiedzieliśmy się o jej istnieniu, zatem ta maleńka iskierka
mimo wszystko przeskoczyła już w 2015 roku, choć przez trzy kolejne lata tego
nie zauważyliśmy :).
Co się działo po tej trzyletniej przerwie? Kontakt ze szkołą
polską poprzez naszą córkę, potem moja praca w szkole polskiej i współpraca z
„Monitorem Polonijnym”. A w tym roku nawet projekt muzyczny Klubu Polskiego i
uczestnictwo w uroczystości zorganizowanej z okazji Narodowego Święta
Niepodległości przez polską ambasadę. Ani się obejrzałam, a wsiąkłam w
środowisko polonijne na dobre. Ale już na innych zasadach. Wyleczyłam się z tęsknoty
za Polakami, z potrzeby podtrzymywania polskości na siłę. Cieszę się, mogąc z
Polakami na Słowacji współpracować, działać, robić coś dobrego na przykład na
rzecz uczniów naszej szkoły. Cieszę się, że moje dzieci mają możliwość
chodzenia do szkoły polskiej, kontaktu z innymi dziećmi polonijnymi i
nauczycielami, do których mówi się „Proszę pani”, a nie w liczbie mnogiej, jak
to jest na Słowacji ;). Myślę, że to nas wszystkich ubogaca, poszerza
perspektywę, wnosi powiew świeżości. Jednocześnie nie mam potrzeby tworzenia na
Słowacji „małej Polski”. Nie jestem Polką w Polsce, nie jestem Słowaczką na
Słowacji, jestem sobą tu, gdzie jestem. Lubię moich polskich przyjaciół na
Słowacji, ostatnio udaje nam się zacieśniać trochę te więzi, lubię też
słowackich. Lubię być Polką na Słowacji. Nie mam zresztą specjalnie innego
wyboru ;). Więc tworzę siebie tak, jak mogę, tak, jak umiem i czerpię zarówno z
polskich korzeni, jak i słowackich źródeł. I nie mam potrzeby z niczego
rezygnować, ani z niczego wybierać. Nie mam też potrzeby niczego robić na siłę.
Chcę być po prostu szczęśliwa tu i teraz.
![]() |
Narodowe Święto Niepodległości. Zdjęcie ze strony: polonia.sk |
![]() |
Słowackie świętowanie naszej 10. rocznicy ślubu |
Ako viete, život
v zahraničí nikdy nebol mojím snom. Mala som síce epizódu, keď som zvažovala
istú stáž niekoľko tisíc kilometrov od Poľska, ale keď som sa dostala na druhé,
vysnívané štúdiá, rýchlo som si premyslela alternatívne nápady o živote. Preto
som tiež nemala hotovú víziu, ba ani kúsok predstavy o tom, ako formovať svoj
život v zahraničí, keby k niečomu takému došlo. Chodenie s M. nijako
neovplyvnilo danú situáciu. Dokonca ani zásnuby, svadba a napokon… prvé
sťahovanie na Slovensko. Pretože vtedy bol náš život celý taký „medzi
krajinami”, študovala som predsa v Gdaňsku, M. v Nitre, pred sebou sme mali
sťahovanie do Poľska. Nebolo potrebné rozhodovať sa, nebolo treba „vymyslieť
samého seba” v zahraničí, priatelia boli tu aj tam, život bol tu aj tam, malá
MN sa objavila až po roku a pred jej nástupom do školy bolo ešte veľa času.
Síce som ešte v Nitre bola niekoľkokrát na poľskej omši, mala som susedku
Poľku, ktorá mi nosila „Monitor Polonijny“ (mesačník Poliakov na Slovensku) a
vedela som, že „Poliaci niekde na Slovensku sú”, ale môj život bol aj bez toho
veľmi intenzívny. Nebol v ňom priestor ani potreba na viac kontaktov s Poliakmi
na Slovensku.
Kedy sa to
zmenilo?
Samotná
skutočnosť, že prišli deti a s tým aj obmedzenie kontaktov so známymi, určite
spôsobila väčšiu potrebu kontaktu s inými ľuďmi. Najväčším prelomom však bol
návrat na Slovensko po tom, ako sme sa „definitívne rozhodli”, že strávime náš
život v Poľsku. To obdobie nášho života bolo ako jazda po húsenicovej dráhe.
Pamätám si, že som sa veľmi chcela zblížiť s inými Poliakmi, vtedy už tu, v
Bratislave. Záležalo mi na tom, aby som sa stala súčasťou Polonie (spoločenstva
Poliakov v zahraničí), aby som mohla spoznať takých ľudí ako ja. Ale… to sa
vôbec nestalo. Čo chýbalo - čas, dobrá vôľa, kúsok šťastia, iskra? Neviem,
možno z každého rožku trošku. Pravda je taká, že po istom čase som spadla do
kolotoča rodinného života a túžba po kontakte s Poliakmi zapadla prachom
každodennosti. Pre úplnosť však treba dodať, že krátko pred narodením DJ sme na
poľskej omši stretli jedného Poliaka, ktorý bol ku nám veľmi žičlivý. Po pár
rokoch sme sa opäť stretli v poľskej škole, no a práve od neho sme sa vôbec
dozvedeli o jej existencii, takže tá malá iskrička napriek všetkému preskočila
už v roku 2015, hoci tri roky sme si to vôbec neuvedomili :).
Čo sa dialo po
tej trojročnej pauze? Kontakt s poľskou školou prostredníctvom našej dcéry,
potom moja práca v poľskej škole a spolupráca s „Monitorom Polonijnym”. A tento
rok aj hudobný projekt Poľského klubu a účasť na slávnosti zorganizovanej pri
príležitosti Dňa nezávislosti poľským veľvyslanectvom. Ani som nevedela ako a ponorila
som sa do poľského prostredia na Slovensku. Ale už za iných podmienok.
Vyliečila som sa z clivoty za Poliakmi, z potreby udržiavať v sebe poľskosť
nasilu. Teším sa, že môžem s Poliakmi na Slovensku spolupracovať, činiť sa,
robiť niečo dobré napríklad v prospech žiakov našej školy. Teším sa, že moje
deti môžu chodiť do poľskej školy, môžu mať kontakt s inými deťmi z tohto
prostredia a tiež s učiteľmi, na ktorých sa obracajú prostredníctvom oslovenia „Proszę
pani”, a nie vykaním, ako na Slovensku ;). Myslím, že nás to všetkých
obohacuje, rozširuje horizonty, osviežuje. Zároveň nemám v sebe potrebu tvoriť
na Slovensku „malé Poľsko”. Nie som Poľkou v Poľsku ani Slovenkou na Slovensku,
som sama sebou tu, kde som. Mám rada svojich poľských priateľov na Slovensku, v
poslednej dobe sa nám darí trochu viac sa zbližovať, a tiež tých slovenských.
Som rada Poľkou na Slovensku. Koniec koncov, nemám veľmi na výber ;). Som teda
taká, aká môžem byť, aká viem byť, a čerpám aj zo svojich poľských koreňov, aj
zo slovenských zdrojov. A necítim potrebu sa ničoho vzdávať ani si z ničoho
vyberať. Nemám potrebu robiť niečo nasilu. Chcem byť skrátka šťastná tu a
teraz.