Dziś są moje urodziny. Ostatniego dnia pierwszego miesiąca w roku. Kończę właśnie 35 lat. Czeka na mnie tort ze świeczkami i laurka od moich dzieci. Wymarzony prezent – przepiękny złoty zegarek – dotarł już tydzień temu. Bardzo się cieszę na świętowanie z moimi najbliższymi, a jednak mi smutno. Smutno, bo ostatni raz byłam w Polsce pół roku temu. Smutno, bo mój najmłodszy syn zaczyna mówić i póki co większość wymawianych przez niego słówek („ecze”, „plosim”, „paczi”, „hojdaka”… :)) jest w języku słowackim. Smutno, bo na chwilę obecną nie jestem w stanie zaplanować podróży do Polski, nie mam nawet perspektywy. Smutno, bo czuję się czasem uwięziona na tych naszych siedemdziesięciu paru metrach w Bratysławie, tym bardziej teraz, gdy ciągle trwa twardy lockdown, nie można nawet opuścić granic powiatu, a my z M. mamy do ogarnięcia trójkę naszych domowych zwierzątek. Tfu! Dzieciątek. Smutno, bo już przed epidemią byłam w Bratysławie po prostu samotna, a teraz ta samotność przenika aż do kości. Smutno, bo otaczająca mnie rzeczywistość jest niesamowicie przytłaczająca, a ja niekoniecznie mam siły do ciągłego zmagania się z nią.
Ale dziś są przecież moje urodziny. Może muszę sobie po
prostu powiedzieć: cholera, dziewczyno, weź się w garść. Moje dzieci zaśpiewają
cudnie „Sto lat”, mój najmłodszy będzie próbował zdmuchnąć moje świeczki. Moja
córka przybiegnie do mnie z kolejnym rozdziałem swojej książki, którą zaczęła
właśnie pisać po polsku. Mój środkowy zażyczy mi tradycyjnie: „Wszyst-kie-go
naj-le-psze-go z o-ka-zji u-ro-dzin, ma-mo”, podpowiadane szeptem przez tatę
lub siostrę. Moi rodzice też na pewno zadzwonią z życzeniami.
No i co będzie potem? Nic, pójdę dalej. Nawet jeśli czasem
przypomina to brnięcie przez głęboki śnieg.
Dnes mám
narodeniny. V posledný deň prvého mesiaca v roku. Dovŕšila som 35 rokov. Čaká
na mňa torta so sviečkami a vlastnoručne vyrobené blahoželanie od mojich detí.
Vysnívaný darček - krásne zlaté hodinky - som dostala už pred týždňom. Veľmi sa
teším na oslavu s mojimi najbližšími, a predsa je mi smutno. Smutno, lebo
naposledy som bola v Poľsku pred pol rokom. Smutno, lebo môj najmladší syn
začína hovoriť a zatiaľ je väčšina jeho slovíčok („eče”, „plosím”, „pači”,
„hojdaka”… :)) po slovensky. Smutno, lebo momentálne si nemôžeme naplánovať
cestu do Poľska, a to ani výhľadovo. Smutno, lebo sa niekedy cítim byť uväznená
v tých našich sedemdesiatich metroch v Bratislave, a tým viac teraz, keď je
stále platný tvrdý lockdown, nedá sa ani vycestovať mimo okresu a my s M. máme
na hlave tri naše domáce zvieratká, teda vlastne dieťatká. Smutno, lebo už pred
epidémiou som bola v Bratislave jednoducho osamelá a teraz tá osamelosť preniká
do špiku kosti. Smutno, lebo realita okolo mňa je neuveriteľne skľučujúca a nie
vždy mám silu stále s ňou bojovať.
Dnes mám však
narodeniny. Možno si musím jednoducho povedať: dočerta, dievča, vzchop sa. Moje
deti krásne zaspievajú „Sto lat”, môj najmladší sa pokúsi sfúknuť moje sviečky.
Moja dcéra ku mne dobehne s ďalšou kapitolou svojej knižky, ktorú práve začala
písať po poľsky. Môj stredný mi tradične zaželá: „Všet-ko naj-lep-šie k na-ro-de-ni-nám,
ma-ma”, pri pomoci našepkávačov - ocka alebo sestričky. Moji rodičia tiež
naisto zavolajú a zablahoželajú mi.
No a čo bude
potom? Nič, pôjdem ďalej. Aj keď mi to niekedy pripomína brodenie sa hlbokým
snehom.