Znacie to uczucie, gdy nie macie świadomości, że Wam czegoś brakuje, dopóki to się znowu nie wydarzy? Dopóki nie odpowiecie na tę swoją potrzebę albo tęsknotę, z której istnienia do tego momentu nie zdawaliście sobie sprawy?
Mi się coś takiego właśnie przydarzyło.
Tegoroczne święta wielkanocne spędziłam w Polsce. Ostatni
raz na Wielkanoc byłam w swoim domu rodzinnym aż 3 lata temu. Pandemia
skutecznie rozbiła nasze plany i powywracała do góry nogami roczną rozpiskę
odwiedzin u dziadków. Ta Wielkanoc była też o tyle szczególna, że nasza córka,
MN., przystępuje ostatniego dnia kwietnia do sakramentu pierwszej komunii
świętej, więc w uroczystościach Triduum uczestniczyliśmy razem z nią. I
naprawdę to przeżyłam. Oczywiście w wymiarze duchowym, bo jestem osobą
wierzącą, ale też w takim intymnie tradycyjnym.
Co mam na myśli pod tym trochę nietypowym określeniem?
Wyjaśnię Wam to na przykładzie – pod koniec życia, gdy mój dziadek, chory na
Alzheimera, już niewiele pamiętał, cały czas potrafił śpiewać kolędy i odmówić
Ojcze nasz. I tak to chyba jest, że ta tradycja z czasów dzieciństwa – w moim
domu katolicka – wchodzi tak bardzo, bardzo głęboko pod skórę. I we mnie w tym
roku ta tradycja spotkała się z wiarą i z tęsknotą za Polską, i wynikło z tego
niezwykle głębokie przeżycie, takie jakby na samym dnie serca. Święconka,
adoracja, pieśń „Zwycięzca śmierci” (ulubiona wielkanocna!), poniedziałkowe
polewanie wodą, mazurek, baba wielkanocna, śledzie ze śmietaną na
Wielkopiątkowy obiad…
Nie miałam pojęcia, że tak za tym tęskniłam przez te
wszystkie słowackie Wielkanoce. A tęskniłam. Wracałam z tych polskich świąt
szczęśliwa. Jakbym dostarczyła trochę polskiego paliwa do tego mojego
słowiańskiego baku :). I jasne, mogę bez tego żyć. Ale cieszę się, że nie
muszę.
Niedziela Wielkanocna nad Bałtykiem :) |
Poznáte ten pocit, keď neviete, že Vám niečo chýba, kým sa to opäť nestane? Kým znovu neodpoviete na tú svoju potrebu alebo nedostatok, ktoré ste si do tej konkrétnej chvíle neuvedomovali?
Práve také čosi
sa mi stalo.
Tento rok som
Veľkonočné sviatky strávila v Poľsku. Naposledy som bola na Veľkú noc u svojich
rodičov pred tromi rokmi. Pandémii sa podarilo porozhadzovať náš každoročný
rozvrh návštev u starých rodičov. Táto Veľká Noc bola výnimočná aj preto,
že naša dcéra MN pristupuje v posledný aprílový deň k prvému svätému
prijímaniu, preto sme sa veľkonočných obradov zúčastnili spolu s ňou.
A naozaj sa mi Veľkú Noc podarilo dobre prežiť. Samozrejme, ide mi
o duchovný rozmer sviatkov, keďže som veriaci človek, ale takisto
o taký intímne tradičný rozmer.
Vysvetlím, čo mám
na mysli pri tomto trochu netradičnom slovnom spojení. Použijem príklad - môj
starý otec bol na sklonku svojho života veľmi chorý, trpel na Alzheimerovu
chorobu a už si máločo pamätal, no celý čas dokázal spievať koledy
a modliť sa otčenáš. A tak to asi je, že tá tradícia z čias
detstva - u nás doma katolícka - zachádza veľmi, veľmi hlboko pod kožu.
A u mňa sa tento rok táto tradícia stretla s vierou
a clivotou za Poľskom, no a výsledkom bolo neobyčajne hlboké
prežívanie, akoby celkom na dne srdca. Svätenie pokrmov, adorácia, pieseň „Zwycięzca
śmierci” (známa poľská veľkonočná pieseň! – MH), pondelkové oblievanie vodou,
mazurek (výborný veľkonočný koláčik – MH), veľkonočná bábovka (musí byť
kysnutá! – MH), slede so smotanou na veľkopiatočný obed…
Netušila som, že
mi to tak chýbalo počas tých všetkých veľkonočných sviatkov na Slovensku. Bolo
mi clivo. Vracala som sa zo sviatkov šťastná. Ako keby som si nabrala trochu
poľského paliva do tej mojej slovanskej nádrže :). Jasné, môžem bez toho žiť.
Ale teším sa, že nemusím.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz